Krzysztof Tyma pod koniec lat 90. był uważany za jednego z najzdolniejszych polskich bramkarzy. Jego karierę przerwały jednak poważne problemy z kręgosłupem. Dziesięć lat spędził z dala od futbolu, pracując w fabryce w Anglii. Zdecydował się jednak wrócić do piłkarskiego środowiska i obecnie pracuje w klubie Premier League. W rozmowie z TVPSPORT.PL były bramkarz opowiedział o różnych momentach z życia – tych lepszych, ale także takich, w których ledwo wiązał koniec z końcem.
Krzysztof Tyma (ur. 1980) – wychowanek Konfeksu Legnica, były piłkarz między innymi Miedzi, Lecha Poznań, Mieszka Gniezno oraz belgijskiego Royal Excelsior Mouscron. Występował także w młodzieżowych reprezentacjach Polski. W 1999 roku magazyn "Piłka Nożna" umieścił go w gronie najbardziej perspektywicznych bramkarzy w Polsce.
W wieku 25 lat musiał jednak podjąć decyzję o zakończeniu kariery. Powodem były poważne problemy z kręgosłupem. Lekarze twierdzili, że może mu grozić inwalidztwo. Po krótkiej karierze zdecydował się wyjechać do Anglii. Rozstał się na długi czas z futbolem, rozpoczynając pracę w fabryce. Po dziesięciu latach postanowił jednak wrócić do tego, co kochał. Został trenerem drużyn młodzieżowych oraz bramkarzy.
Po kilku latach otrzymał pracę w klubie Premier League. Jest trenerem bramkarek pierwszej drużyny West Hamu, występującej w najwyższej lidze angielskiej (w minionym sezonie zawodniczki zajęły ósme miejsce). Można więc powiedzieć, że po prawie dwudziestu latach znów spotkał się w jednym klubie z Łukaszem Fabiańskim. Choć oczywiście obaj pełnią w West Hamie inne role.
***
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Czy Legnica z przełomu lat 80. i 90. była przyjaznym miejscem dla młodego człowieka?
Krzysztof Tyma, trener bramkarek West Hamu: – Mieliśmy w mieście jednostkę wojskową, wciąż pamiętam żołnierzy radzieckich na ulicach. Kwadrat (zabytkowy fragment dzielnicy Tarninów – przyp. red.) był zamknięty. Na lotnisko także nie było możliwości wjazdu. Działo się dużo... Od tamtej pory to miasto się zmieniło, ale uważam, że powinno się zmienić dużo bardziej.
– O czym pan marzył, jako chłopiec rozpoczynający piłkarską przygodę?
– Gdy graliśmy na osiedlowych boiskach – często twardych albo pełnych błota, wielu z nas marzyło o tym, by pewnego dnia zagrać z Milanie albo Barcelonie. Gdy uderzałem z rzutów wolnych, chciałem to robić jak Ronald Koeman. Najlepsze było to, że nie stałem w ogóle w bramce!
– A jednak – został pan bramkarzem.
– Poszedłem grać w Konfeksie Legnica, w którym trenerami byli między innymi moi wuefiści. Któregoś dnia ktoś mi powiedział: duży jesteś, idź na bramkę. I tak to się zaczęło.
– Potem, jeszcze jako nastolatek, wyjechał pan do Pniew. Jak rodzice zareagowali na tę przeprowadzkę?
– Pewnego listopadowego wieczoru do drzwi mojego rodzinnego domu zapukał przedstawiciel Sokoła Pniewy. Przedstawił się i zaproponował możliwe opcje. Oczywiście, ja jako nastolatek od razu się "zagrzałem" i powiedziałem, że jadę. Mama była bardziej sceptycznie nastawiona. Zacząłem wtedy szkołę średnią, "samochodówkę" i martwiła się o to czy nie przeszkodzi to w mojej edukacji. A tata sam był sportowcem – wcześniej grał w piłkę nożną i siatkówkę w Legnicy. Powiedział mi: jak chcesz, to jedź, ja cię nie zatrzymam. Pojechałem na testy i duże wrażenie zrobiło na mnie zaplecze – wszystko zostało po tym, jak klub najwyższej ligi przeniesiono do Tych. Był to fajny okres – mieliśmy dobrą drużynę, w której grali chłopcy z całej Polski.
– Kolejnym pana przystankiem w karierze była słynna szkoła bramkarska w Szamotułach, gdzie trenowało wielu późniejszych reprezentantów Polski.
– Spędziłem mnóstwo godzin z trenerem Dawidziukiem. Nie tylko na treningach – dużo rozmawialiśmy także poza nimi. O podejściu do różnych spraw, nie tylko piłkarskich. Miał wtedy dopiero dwadzieścia pięć lat, ale było po nim widać, że wie, co robi. Po latach widzimy wiele efektów jego pracy – jak wielu chłopaków dzięki niemu mogło wypłynąć. Łukasz Fabiański, Kuba Szmatuła, Radek Cierzniak i inni.
– Minęły dwa lata i wylądował pan w zagranicznym klubie. Jak doszło do transferu do Belgii?
– Włodzimierz Lubański zaprosił na ferie zimowe do Lokeren mnie i jednego kolegę, napastnika. Spędziliśmy tam tydzień i wystąpiliśmy w jednym sparingu – z Excelsiorem Mouscron. Wróciłem do domu, bo trzeba było wrócić do szkoły. Ale parę tygodni później dostałem informację od pana Lubańskiego o zainteresowaniu Excelsioru. Wtedy mówiłem, że nie ma takiej opcji – zacząłem czwartą klasę liceum, matura była priorytetem. A w międzyczasie grałem już w seniorskich rozgrywkach na poziomie trzeciej ligi – w Luboń i Polonii Chodzież. Nie miałem żadnego ciśnienia na wyjazd. Ale bardzo o mnie zabiegali, naciskali... Przedstawiciele klubu przyjechali do Polski, aby porozmawiać z moimi rodzicami. Musieli przekonać mamę. Ale zagwarantowali mi zdalne nauczanie i tryb indywidualny. Zgodziłem się i pojechałem na przygotowania do sezonu. Na początku byłem tam wypożyczony, ale zostałem dłużej.
– Trudno było panu się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu, innym świecie?
– Pierwsze trzy-cztery miesiące nie były łatwe. Nagle w wieku siedemnastu lat, z trzecioligowego bramkarza musiałem wskoczyć na poziom znacznie wyższy. Większe obciążenia i wymagania, żadnej taryfy ulgowej. Trudno było się przestawić także mentalnie. Wyjechałem tam sam, bez nikogo i bez znajomości języka – musiałem zacząć się uczyć francuskiego. Był to jednak cenny czas – duża lekcja pokory i nauki pod każdym względem. Lekcja życia.
– Tym bardziej że grał pan w jednej drużynie z kilkoma zawodnikami, którzy później się przebili na wyższy poziom.
– Excelsior był wtedy beniaminkiem, ligowym "kopciuszkiem". Ale paru ciekawych zawodników wyszło z naszego klubu. Niektórzy stali się ważnymi piłkarzami reprezentacji Belgii, zagrali na mistrzostwach świata.
– Z Polakami również miał pan okazję trenować.
– Gdy po roku do klubu trafili Marcin i Michał Żewłakowowie, zmieniło się moje podejście do wszystkiego! Wreszcie można było się do kogoś odezwać po polsku i spędzać czas poza treningami. Przyjechali po półrocznym pobycie w Beveren – pomogli utrzymać drużynę i wyrobili sobie markę. A potem przyjechali do mnie. Był to dobry czas, także piłkarsko.
– Na co trenerzy w Belgii zwracali większą uwagę niż w Polsce?
– Trener Dawidziuk patrzył na każdy aspekt. W Belgii stawiano przede wszystkim na fizyczność. Naprawdę miałem szczęście, że wcześniej byłem bardzo dobrze przygotowany i mogłem się koncentrować tylko na tym. Były to ciężkie fizyczne treningi – nikt nie mówił o żadnej technice. Byłem wtedy "chudzinką", więc potrzebowałem czasu, żeby wejść na wyższy poziom.
– Już wtedy odczuwał pan problemy z kręgosłupem?
– Jeszcze nie. Jakieś wady były, ale mówili mi: rośniesz, mięśnie i kręgosłup ci się rozrastają – wszystko będzie okej. W Belgii był jednak moment, gdy miałem problemy z lędźwiami. Było ciężko, ale wszyscy tłumaczyli, że jestem wysoki i muszę wzmacniać plecy. Potem wróciłem do Lecha, odczuwałem ból. Słyszałem jednak, że plecy bolą, bo muszą boleć. Dwadzieścia lat temu nie było takich możliwości jak obecnie. Kilka lat temu zrobiłem badania w Anglii i lekarz mi powiedział:
– Nic tam nie ma.
– Jak to, nic nie ma? Przecież lekarze w Polsce twierdzili, że grozi mi wózek inwalidzki – odpowiedziałem.
– Są pewne rzeczy, ale one w niczym nie przeszkadzają – usłyszałem.
Zwróciłem się potem do lekarzy w Krakowie i powiedzieli mi, że po roku dobrej rehabilitacji, mogę wrócić do normalności. Szkoda tylko, że wtedy miałem już trzydzieści parę lat.
– Gdyby wiedział pan wcześniej, kariera piłkarska mogłaby potrwać dłużej.
– Jeden z lekarzy w Polsce powiedział mi, żebym nie miał pretensji do lekarzy, bo piętnaście-dwadzieścia lat wcześniej wiedza na temat kręgosłupa i pleców poszła do przodu. "Gdy grałeś w piłkę, twoje problemy były poważne, a teraz byłyby do eliminacji". Ale widocznie tak miało być – to, co przeżyłem, pomaga mi teraz w pracy z młodzieżą. Oglądając w telewizji chłopaków, z którymi grałem, czasami jednak szkoda mi było, że nie dotarłem na taki poziom.
– Ostatnim pana klubem był Mieszko Gniezno, w którym pana kolegą z drużyny był Łukasz Fabiański.
– Spotkaliśmy się w Mieszku Gniezno. Ale zanim tam trafiłem, nie przeszedłem testów medycznych w Legii po tym jak dowiedziałem się o swoich problemach. Wróciłem do Legnicy i praktycznie przestałem grać i trenować, zacząłem się leczyć, przechodziłem rehabilitację. Poprosiłem Miedź, żebym mógł poprowadzić zajęcia z młodzieżą – chciałem to robić, ale także zależało mi na tym, aby mieć jakieś środki do życia. Przez rok prowadziłem zajęcia z bramkarzami, ale w tamtych czasach nie można było z tego wyżyć. Zadzwonili do mnie starzy znajomi z Wielkopolski. Wtedy Mieszko z "Fabianem" w bramce awansował z czwartej do trzeciej ligi. Powiedziałem im, że grać na razie nie mogę. Doszliśmy do wniosku, że mam pół roku na to, by dojść do siebie. A Łukasz miał wtedy jeszcze pograć, a potem trafić do Legii. Spędziliśmy jednak rok w jednej drużynie – "Fabian" na transfer musiał poczekać trochę dłużej.
– Ale ostatecznie trafił do Legii. Tymczasem pan – zdecydował się na rozstanie z futbolem. Jak się okazało, na wiele lat.
– W Mieszku byłem dwa lata, ale wciąż nie mogłem grać z powodu problemów z plecami. W 2005 roku pod koniec sezonu miałem zapytania, dzwonili trenerzy. Ale nie mogłem sobie pozwolić, by z moimi problemami tułać się po Polsce za kilkaset złotych. Uznałem, że nie będę ryzykować. Postanowiłem poszukać innego życia. Miało być kilka miesięcy, a wyszło z tego osiemnaście lat. Zostawiłem piłkę, zostawiłem sport i wyjechałem do Anglii. Dziesięć lat rozbratu ze wszystkim. Jedna praca, druga praca. Urodziły się dzieci. Tempo życia nie pozwoliło mi na cokolwiek.
– A nie wynikało to z chęci ucieczki od futbolu po trudnych latach?
– Trochę tak. Szukałem furtki do nowego życia, a poprzednią zamknąłem na wiele lat. Ale w Anglii także różowo nie było. Po roku wróciłem na moment do Polski. Ale nie miałem żadnych większych oszczędności ani przyszłości w kraju. Dlatego z powrotem wróciliśmy do Anglii. Byłem szefem zmiany w fabryce, która produkowała podzespoły hamulców samochodowych. Pracowałem po dwanaście godzin A kolegów z boiska, którzy grali w mundialu i mistrzostwach Europy, oglądałem tylko w telewizji. Musiałem się do tego przyzwyczaić, wziąć to "na klatę" i żyć tak dalej.
– Ale po dziesięciu latach powiedział pan "dość".
– Pewnego weekendu, gdy zbierałem się na nocną zmianę, nastąpił przełomowy moment w moim życiu. Moje córki zapytały mnie: tata, gdzie ty idziesz? Odpowiedziałem im, że do pracy, po czym one się rozpłakały. Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że moja praca nie przynosi mi żadnych korzyści. Nie miałem z niej ani dobrych pieniędzy, ani satysfakcji. Uznałem, że coś muszę zmienić.
– I wrócił pan wtedy do futbolu?
– Poznałem kilka osób, które pomogły mi rozpocząć karierę trenerską w Anglii. Na początku mnie jeden z nich mnie zapytał czy mam jakieś kwalifikacje trenerskie w Anglii. Przedstawiłem mu swoją historię i usłyszałem: stary, tutaj nikogo nie interesuje, że gdzieś tam grałeś, musisz najpierw zrobić wszystkie kursy. Zacząłem się kształcić i zmieniłem fabrykę na szkołę. Zaczęło się od poprowadzenia takiego "SKS-u" w szkole moich córek. To było zderzenie ze ścianą. Nawet po tych dziesięciu latach rozbratu z piłką miałem swoje przyzwyczajenia. Zajęcia z dwudziestoma dziewięciolatkami były dla mnie dużą lekcją. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie jest tak jak kiedyś i trzeba zmienić podejście. Musiałem wszystko zacząć od nowa. Zacząłem najpierw prowadzić jedną klasę, potem kolejną. Dostałem także pracę w "sobotnim" klubie, gdzie zostałem trenerem bramkarzy. Później zacząłem pracować z drużyną w koledżu i w międzyczasie robiłem wszystkie uprawnienia.
– Kiedy pojawił się West Ham?
– Chyba trzy lata temu dostałem od nich propozycję, żeby trenować młodych bramkarzy. Uznałem, że to fajna sprawa i zacząłem prowadzić zajęcia raz w tygodniu. Po dwóch latach zaproponowano mi pracę z pierwszą drużyną kobiet w West Hamie. Wróciłem do weekendowych wyjazdów na mecze. Poczułem się, jakbym się cofnął o dwadzieścia lat. Pierwszą bramkarką jest Mackenzie Arnold, reprezentantka Australii, która została powołana na mistrzostwa świata, jedna z najlepszych bramkarek w lidze. Pracując z nimi, wróciłem do profesjonalnej piłki.
– Czym się różni praca z drużyną kobiet od pracy z mężczyznami?
– Różnią się tylko obciążenia treningowe, które muszą być inne. Nie muszę się jednak martwić o przygotowanie fizyczne – za to odpowiadają inni trenerzy. Wymagania są te same, nie ma taryfy ulgowej. Na tym poziomie nie ma możliwości, że można przymrużyć oko na jakieś błędy.
– Po latach zauważa pan błędy, które popełniali pana trenerzy?
– Miałem różnych trenerów. Także takich, którzy bramkarzy traktowali jako zło konieczne. Musieliśmy być na treningach z całą drużyną i wykonywać te same ćwiczenia. Traciliśmy czas na bieganie zamiast na bramkarskie zajęcia. To było widać w tym, jak grałem. Przez trzy-cztery miesiące tylko biegaliśmy, nawet nie dotykając piłki. Trenerzy wymagali pewnych rzeczy ze względu na presję wyniku, ale w treningach nie wprowadzali form, które miałyby pomóc bramkarzom. Teraz powtarzam trenerom i zawodnikom, że nie mogę wymagać od bramkarza w młodym wieku wyjścia do dośrodkowania, jeśli ja z nimi tego nie trenuję w ciągu tygodnia. To pokazuje problem w podejściu trenera do bramkarza, bramkarza do treningu. Dlatego w trakcie pracy z trenerem Dawidziukiem, było widać różnicę w zajęciach, mikrocyklu, podejściu do meczów oraz indywidualnym do zawodników.
– Obserwuje pan, jak obecnie wygląda podejście polskich trenerów do bramkarzy?
– Ludzie w Polsce zaczynają dostrzegać, że jest problem w rozumieniu samej gry, spraw taktycznych. Grałem u wielu trenerów i mało który z nich poświęcał dużo czasu na taktykę. Wyjątkiem był Adi Pinter w Lechu Poznań, Austriak zatrudniony po spadku, który w trakcie obozu godzinami chodził po boisku i nas ustawiał. Piłkarze byli w dużym szoku. I może dlatego chyba po pięciu meczach został zwolniony z Lecha Poznań. Pewne rzeczy nie działały, bo nie mogły działać. Nie było wyników, z czego trenera rozliczono.
– Spotyka pan czasami w Londynie Łukasza Fabiańskiego?
– Niestety obiekty West Hamu są rozrzucone w różnych miejscach. Pierwsza drużyna pracuje w innym miejscu, my prowadzimy zajęcia w innym. Dlatego nawet nie mamy okazji, by się złapać. Czasami zdarzają nam się minimalne kontakty, ale obaj mamy pełno swoich obowiązków, obaj ciągle w rozjazdach. Tym bardziej w zeszłym sezonie, gdy West Ham w środku tygodnia rozgrywał mecze Ligi Konferencji.
– Jak odebrano zwycięstwo West Hamu w rozgrywkach?
– To ogromny sukces. Tym bardziej patrząc na to, jak przebiegał sezon w Premier League. Bo zakończyło się happy endem, ale jak wiemy, od początku układało się różnie.
– Odwiedza pan czasem Polskę?
– Bardzo chętnie to robię. Ostatnio przylatuję tylko na wakacje, na dwa-trzy tygodnie w roku. Nie mam możliwości, żeby wpaść na dłużej ze względu na obowiązki w klubie i koledżu. W lipcu przylecę, żeby odwiedzić stare kąty i spotkać się ze znajomymi.
– Chciałby pan kiedyś wrócić?
– Kilka lat temu miałem taki moment, że były duże chęci powrotu. Znalazłbym na pewno pracę jako trener albo w strukturach klubów. Na razie jestem w Anglii – mam dwie córki, które chodzą tu do szkoły. Zobaczymy, co będzie z nimi. Ale bardzo chciałbym wrócić i pracować w Polsce, mimo tych prawie dwudziestu lat emigracji.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (960 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.