Szczyrk. Początek miesiąca. W progu uśmiechnięta kobieta. Zaprasza do środka. Zaczyna opowieść o swoim chłopcu. Urodzonym 23 czerwca, Antonim Łaciaku.
Pani Mariannie pozostały po mężu pamiątki. Dużo pamiątek. Antka już nie ma. Zmarł trzydzieści cztery lata temu. Są po nim zdjęcia, dyplomy, puchary i medale. Wdowa dba o nie. Starannie układa. Raz na jakiś czas wyciąga na dłużej z witryny, ustawionej w rogu pokoju. Ta witryna to skarbiec, a jej otwarcie odkurza wspomnienia…
Szczyrk. Początek czerwca. Słońce razi w oczy.
– Niech pan zrobi zdjęcie. O tego, najważniejszego! – sugeruje pani Marianna. I wyciąga niebieskie pudełko, uśmiechając się przy tym szeroko.
"To najważniejsze" Antoni otrzymał w Zakopanem. Był rok 1962. Stolica polskich Tatr trzeci raz w historii organizowała mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Sypnęło wtedy śniegiem. Choć "sypnęło", to łagodne określenie. Milicjanci i działacze przez 36 godzin walczyli z białym puchem. Skocznie wręcz odkopywano! Ich pracy przyglądało się ponad 500 dziennikarzy z całego świata. Nie mogli wyjść z podziwu, jak bardzo zdeterminowani są Polacy.
Sportowo już tak dobrze nie było. Nasi narciarze starali się, ale ustępowali najlepszym. Górale bali się więc, że świętowanie nie będzie pełne. I wtedy uratował imprezę Łaciak. 21 lutego 1962 roku w konkursie na Średniej Krokwi skakał wyśmienicie. W dwóch pierwszych próbach wylądował odpowiednio na 68,5 i 64,5 metrze. W trzeciej poszedł na całość, bo przecież punktowano tylko dwa najlepsze skoki. Co miał do stracenia? Mknął po rozbiegu. Wybił się wysoko i leciał. Narty prowadził równiutko. Wylądował na 71,5 metrze! Bez podpórki. Pewnie.
Tysiące pod skocznią podskoczyło z radości, bo Polak zdobył srebrny medal. Przegrał tylko z norweskim asem, Toralfem Enganem. W pokonanym polu zostawił Helmuta Recknagela, mistrza olimpijskiego z Squaw Valley. Radości nie było końca! Szczyrkowianina publiczność nosiła na rękach. I to dosłownie! W archiwalnych wydaniach gazet można znaleźć zdjęcia, na których to widać. Jakże on był wtedy szczęśliwy. Ponoć zaniesiono go aż do hotelu Imperial.
Cztery dni później był szósty na Dużej Krokwi, ale i tak był to sukces niebywały. Pierwszy medal mistrzostw świata polskiego skoczka od czasów Stanisława Marusarza. Mówią, że w Lahti to w 1938 roku Marusarza oszukano. Że należało mu się złoto. Antoni mistrzostwo przegrał też o włos. O 1,1 punktu…
– Trochę Antka okłamali. On miał zdobyć mistrzostwo. W tych dwóch liczonych próbach miał w sumie najdłuższą odległość – mówi pani Marianna.
Sporo w tym racji. Norweski triumfator lądował bliżej. A Łaciak do końca swoich dni miał żal. Nie pogodził się z tym werdyktem. Nie był znany w światowej czołówce, a tu nagle wyskoczył jak "Filip z konopi". Może to przeważyło? Za swój sukces, oprócz sympatii i wdzięczności kibiców nie otrzymał za wiele. Takie były czasy. Premier Cyrankiewicz złożył mu gratulacje. Dostał też pieniądze, ale tak naprawdę grosze. Doceniły go redakcje "Sportowca" i "Tempa", a także przedstawiciele województwa krakowskiego, wręczając mu dyplom dla najlepszego sportowca w regionie. I tyle…
"Najważniejsze" zabrał ze sobą. Dziś leży w witrynie. "Najważniejszy" jest srebrny medal mistrzostw świata FIS. Srebrna śnieżynka. To właśnie ją trzymam w rękach.
Zerkam na inną fotografię, ustawioną na szklanej półce witryny. Pozuje młody mężczyzna o radosnych oczach. Być może tamten uśmiech był odpowiedzią na trudne dzieciństwo Antka. Urodził się 23 czerwca 1939 roku w Szczyrku, w domu Józefa i Julii z domu Wieczorek. Było trzech braci i dwie siostry. Mając trzy lata, wraz z rodziną, został wywieziony do obozu pracy w Lyskach pod Opolem. A potem dalej, w głąb Niemiec, do Bad Arolsen. Ciężarówka Wermachtu podjechała pod dom. Był rok 1942. Mieli tylko kilka minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy…
– Mąż kiedyś próbował opowiedzieć mi tę historię. Był dzieckiem, ale słyszał ją od bliskich. Pod Opolem byli sześć miesięcy. Później trafili do bauera, jakiegoś wojskowego. Miał on wielkie gospodarstwo. Specjalnie przygotowane dla przymusowych robotników z Polski. Taki mały obóz, z klatkami do spania i... obowiązkową pracą w polu. Nazywany "Polenlagerem". Całą rodzinę wtedy tam zamknęli.
Dlaczego rodzina została wywieziona? Uchodzili za patriotów. Prawdopodobnie ktoś złożył donos. W czasie wojny kapusiów nigdy nie brakowało…
W 1945 roku, gdy wojna zbliżała się ku końcowi, Antoni stracił ojca. Zmarł w obozie. Okoliczności tej śmierci do dziś nie wyjaśniono. Pani Marianna przybliża jedną z wersji:
– Po wojnie chyba bali się mówić, co spotkało teścia. Tam w Niemczech. Dzieci były małe. Potrzebowały mleka i tata, po kryjomu, chciał wziąć go trochę z obory. Złapali go… Nie zostało po nim nic. Nawet grób.
Wychowanie i utrzymanie licznego rodzeństwa spoczęło więc na matce. W pierwszej połowie 1945 roku Julia zabrała dzieci i ruszyła w podróż powrotną. Do domu. Jechali bryczką, prawie sześć tygodni. Gdy dotarli do Szczecina dobytek, który wieźli, ukradło wojsko sowieckie. Zostali bez niczego! Pieszo, przez kolejne dni, wracali w Beskidy.
Pani Marianna: – Kiedy wrócili tu, do Szczyrku, to zastali swój dom przerobiony przez Niemców na stajnię. Nie mieli gdzie mieszkać. Ktoś zaoferował teściowej mały pokój. Zgodziła się, bo co innego miała zrobić. Bieda była aż piszczało. Dotykała większość mieszkańców. Ale to w niej tak ważne były odruchy. Ludzie sobie pomagali. Oddawali innym jedzenie, czasami nawet ostatnie resztki. To była ta góralska solidarność!.
Powojenne losy ukształtowały Antoniego. Ukończył miejscową szkołę podstawową im. Tadeusza Kościuszki. Pomagał matce. Nauczył się murować i często po treningach lub zawodach biegł na budowę.
– Mąż był bardzo pracowity. Tym mi zawsze imponował. Jego rodzeństwo również nie bało się roboty. Ciężkie dzieciństwo nauczyło wszystkich obowiązkowości. Musieli bardzo szybko wydorośleć. Antek przychodził z pracy i torba leciała w kąt. Jadł obiad. Później brał narty na ramię i wio na trening. I tak dzień w dzień – opowiada pani Marianna.
Po zdobyciu srebrnego medalu mistrzostw świata pojawił się w tygodniku "Sportowiec" okolicznościowy wierszyk, nawiązujący do profesji skoczka.
"Gdy murarz chce przekroczyć plany, sukces jest zawsze murowany!".
Rozmówczyni wstaje. Znów zagląda do witryny. Odkurza kolejne wspomnienie. Tym razem wyciąga czarno-białe zdjęcie. Na nim grupa młodych narciarzy.
Pani Marianna, trzymając fotografię:
– Niech pan popatrzy, jak oni pięknie wyglądają. Jest Piotr Wala, jest mój szwagier, Janek Pezda, jest Tajner i mój Antek. Wtedy w Szczyrku skakali niemal wszyscy chłopcy. Nie każdy należał do LZS-u. Ale skakał! A zimą przy wielu miedzach stały skocznie. Takie terenowe. I oni się przy nich spotkali, często po pracy. A wie pan co było najzabawniejsze? Że wiele sprzętu nie mieli, więc dzielili się tym, co było na stanie. Jeden wychodził na rozbieg, robił swoje i zdejmował buty, przekazując koledze. I tak w kółko, aż do końca zawodów.
Rok 1950. Jedenastoletni Antek przychodzi na skocznię w Szczyrku Biłej. Ponadprzeciętnie wysoki sprawiał wrażenie nieco niezgrabnego. Dziś powiedzielibyśmy, że mógł mieć problemy z koordynacją. Wtedy? Że mało zwrotny. Koledzy z miejsca ochrzcili go "Długajem". I tak zostało do końca kariery. Pierwszym trenerem młodego sportowca był, spokrewniony z nim, Antoni Wieczorek. Ale fakt, że byli rodziną, niczego nie zmieniał. Trener wymagał tak samo dużo. Nie było przebacz! W dzienniczku treningowym wpisał nawet, że ten podopieczny powinien więcej czasu spędzać w sali gimnastycznej a nie na skoczni. Żeby poprawić ogólną sprawność. Antek był ambitny. Zaciął się. Trenował więcej niż inni. Po pewnym czasie nawet zrobienie salta nie sprawiało mu już kłopotu.
Dla szczyrkowskich chłopców skoki były pasją. Wokół skoków toczyło się życie. Zimą, zamiast na sylwestrowy bal, ciągnęli na rozbieg.
Pani Marianna: – W ostatni dzień Starego Roku przychodzili pod skocznie wszyscy, którzy potrafili skakać. Przebierali się w najróżniejsze, często śmieszne stroje i wchodzili na górę. Potem były popisy. Długie loty. I zabawa!.
Pasja, pasją, ale warunki w jakich uprawiano wtenczas ten sport były trudne. Niekiedy wręcz partyzanckie. I sprzęt kiepski. Ot, choćby stroje. W Szczyrku skakali w zwykłych spodniach, swetrach i czapkach. Do tego wełniane skarpety i rękawice z jednym palcem.
– Dopiero lata, lata później pan Cierniak z sąsiednich Buczkowic skombinował specjalny materiał. Tak zwany "elastik". Sprowadził go z zagranicy i uszył chłopcom ubrania. Wyglądali już świetnie! Pomagali im też koledzy z Austrii. Zawsze dawali jakieś potrzebne towary. Nierzadko w ciemno. Mówili, że chłopcy mogą przywieźć pieniądze później – wspomina pani Łaciak.
Z obiektami lepiej nie było. Wszystko trzeba było przygotować samemu. Zrobić tory. Udeptać zeskok. A po skoku – wspinaczka na rozbieg. Potem, już z pierwszymi przebiśniegami – koniec skoków. Chociaż raz trener Wieczorek wpadł na pomysł, by na obiekcie w Biłej, latem, rozłożyć słomę i polać ją wodą. Taki substytut igielitu. Zdarzały się też wypadki. Niektóre poważne. Na początku lat 60., właśnie w Biłej, pędzące auto Warszawa potrąciła trenującego trzynastolatka. Jak to możliwe? Teren obok obiektu przecinała droga… Chłopiec trafił do szpitala. Miał połamane nogi. Dopiero później, w miejscach łączących skocznię z jezdnią, zamontowano szlabany, które wstrzymywały ruch na czas zawodów.
A treningi? Profesjonalne nie były. Jak wszystko.
– Chłopcy sami trenowali. Zimą były skoki. Latem zaprawy, bieganie i ćwiczenia. Sami je wymyślali. Jedynym powiewem "wielkiego sportowego świata" były trzytygodniowe zgrupowania w Wałczu. Antek jeździł na nie dopiero, gdy był już w kadrze.
– Proszę zobaczyć to. Ręcznie malowane! – Pani Marianna wyciąga kolejną pamiątkę po mężu. To gliniana tabliczka i kubek, którą otrzymywali wszyscy uczestnicy noworocznego konkursu w Garmisch-Partenkirchen w ramach Turnieju Czterech Skoczni.
Początkowo Łaciak był zawodnikiem LZS-u Szczyrk. Jeździł po okolicy, prezentując przyzwoite umiejętności. W styczniu 1958 roku stanął na najniższym stopniu podium w juniorskich mistrzostwach kraju, w Wiśle. Dzięki temu dostał się do młodzieżowej reprezentacji Polski. Potem, w ramach służby wojskowej, przeniesiono go do zakopiańskiego CWKS-u. Przebił się jakoś do seniorów. I też, stopniowo, doskakiwał do czołówki. Skakał na obiektach rozsianych po Polsce. Nawet na tym kultowym, zbudowanym na warszawskim Mokotowie. Zaczął też wyjeżdżać za granicę. W Oberwiesenthal był dziewiąty. W konkursie o Puchar "Volkstimme" w Klingenthal dwudziesty piąty. A w sezonie 1961/1962 zadebiutował w Turnieju Czterech Skoczni. Był solidnym zawodnikiem. Szanowanym. Ale ciągle czegoś brakowało…
Pani Marianna: – Startował w wielu konkursach zagranicznych. Pojeździł po świecie. Mam dyplomy po czesku. Dużo po niemiecku. Oczywiście są też po polsku. Niech pan popatrzy na ten, jest ze Świnoujścia. Z konkursu skoku w dal! Wszechstronny był mój Antek. Ale wszystkie wyjazdy były kontrolowane przez władze. Przykładowo, gdy mój brat szedł do wojska, do Bielska-Białej, to przed przyjęciem przesłuchiwano go tydzień na milicyjnym posterunku. Bo przecież mąż tak często wyjeżdżał z kraju…
Szczytowym punktem kariery był rok 1962. W styczniu, kilka tygodni przed zakopiańskimi mistrzostwami, Antoni wystartował w zawodach o Puchar Beskidów. To były dobrze obsadzone i trudne zawody. A on przecież nie był pewny miejsca w reprezentacji. Wtedy nastąpił przełom. Wygrał jeden z konkursów. Drugi należał do kolegi klubowego i weterana, Antoniego Wieczorka. Trener Polaków, Mieczysław Kozdruń, zauważył ten wzrost formy. Dał mu kredyt zaufania i zabrał do Zakopanego. A po Pucharze Beskidów tak pisano w gazetach:
"Wielką rewelacją Wisły był dla nas osobiście Antoni Łaciak. Zawodnik ten nie spełniał w ubiegłym sezonie pokładanych w nim nadziei, był mało agresywny i bojowy, nie potrafił wykorzystać swego największego atutu — odbicia. Dziś jest inaczej. Kto widział w piątek lub w niedzielę Łaciaka, ten zachwycał się jego dynamicznym wyjściem z progu, wspaniałą sylwetką w locie, pracą nad długością, dzięki czemu był najrówniejszym zawodnikiem konkursów”.
Decyzja Kozdrunia okazała strzałem w dziesiątkę!
Po wicemistrzostwie świata pojechał do Kulm. Był szósty. Skakał pewnie, ponad 120 metrów. Na takie odległości pozwalały ówczesne mamuty. Bardzo dobrze spisał się rok później. W mistrzostwach kraju był pierwszy. A "Trybuna Robotnicza" relacjonowała:
"Walka o tytuł od pierwszego skoku rozgorzała między Łaciakiem, Witke i Sztolfem, a w ostatecznym rozrachunku zakończyła się martwym biegiem Łaciaka z Witke, bowiem obu skoczkom przyznano tytuł mistrzowski".
Na igrzyska Antek też pojechał. Do Innsbrucku. Niestety, nie były udane. W obu konkursach, na średniej i dużej skoczni, zajmował odległe lokaty. Miał jednak szczęście, bo mógł poczuć olimpijską atmosferę. Innym szczyrkowskim asom nie było to dane. Lata 60. w polskim narciarstwie to czas wielkiej rywalizacji tatrzańsko-beskidzkiej. Jan Mysłajek, nieżyjący już alpejczyk spod Skrzycznego i kolega Antoniego Łaciaka, który nigdy nie pojechał na igrzyska, kiedyś mówił wprost:
"Zdarzały się sytuacje, że jechaliśmy z zakopiańczykami na wspólny obóz i oni wyjeżdżali kolejką po kilka razy. Ich kluby było na to stać. My wyjechaliśmy dwa, trzy razy i koniec. Byli cięci na Beskidy. Teraz mogę powiedzieć, że ja im jakoś nie pasowałem. Może dlatego, że potrafiłem z nimi wygrywać."
Lata mijały, a Antek nadal skakał. Już nie tak dobrze, ale jednak. Miłość do sportu brała górę. Tyle że zdrowie już na wiele nie pozwalało. W drugiej połowie lat 60. zaczął skarżyć się na bóle kręgosłupa i nóg. Tyle odbić i lądowań dało o sobie znać…
– Bolały go nogi. Szczególnie kolana. Potem wykryli u niego chorobę wieńcową – wspomina pani Marianna.
Antek zakończył karierę w 1975 roku. Ale przy sporcie pozostał. Pracował w szczyrkowskim COS-ie. Był kierownikiem obiektów.
– Mam jeszcze to. Zdjęcie Antka z Kasią, najstarszą wnuczką. Zrobione w 1988 roku. Parę miesięcy przed śmiercią – pani Marianna wręcza fotografię.
Męża poznała na ślubie swojej siostry. On przyszedł, bo żenił się kolega. A jakże! Ze skoczni. Był rok 1963. Potem przychodził do niej do pracy, do "Marii", gdzie kelnerowała. Rozmawiali. Poznawali się. W 1964 roku pobrali się. W tym samym roku urodził się Ryszard, ich pierwszy syn. Niestety, też już nieżyjący. Cztery lata później na świat przyszedł Jakub. Tata chciał zarazić synów sportową pasją. Narciarstwem. Udało mu się, bo pojawiali się na lokalnych stokach. Z taty trochę się śmiali, bo na nartach nie jeździł najlepiej. Taki paradoks, skoczek narciarski, a z dłuższą jazdą na deskach miał problem.
Potem przez kilka lat młode małżeństwo budowało dom. To w nim ustawiona jest dziś ta witryna z pamiątkami.
W latach 80. okazało się, że Antoni ma problemy z sercem. Spore problemy. Jeździł od lekarza do lekarza. W 1988 roku dowiedział się, że jedyną szansą na poprawę zdrowia może być operacja wszczepienia bajpasów. W Polsce była to wówczas technika raczkująca. Nie to, co dzisiaj. Ale Łaciak zdecydował się. W lutym 1989 roku położono go na stół w szpitalu w Katowicach–Ochojcu, w oddziale kardiologiczno-chirurgicznym. Operował go profesor Bochenek, bardzo dobry specjalista. Długo operował. Dobę po założeniu ostatniego szwu odłączono aparaturę, ale serce pana Antka nie ruszyło. Nie udało się. Zmarł 6 lutego 1989 roku. Młodo, bo miał ledwie 50 lat.
Pani Marianna pielęgnuje pamięć o mężu. Zainteresowanych gości, zawsze zabiera pod tę witrynę. Odkurza wspomnienia.
– Mogę o coś zapytać?
– Oczywiście, słucham! – odpowiada pewnym głosem.
– Czy nie myślała pani nigdy, co by było, gdyby tamta operacja się udała? Gdyby mąż przeżył?
– Pewnie, że myślałam. Miałby wnuczki i wnuki. Nawet prawnuki, Wojtka i Alana! Doczekał tylko Kasi. Patrycja i chłopcy młodszego syna – Szymon, Patryk, Bartek i Dawid – urodzili się już po jego śmierci. Gdyby żył pewnie zabierałby ich na narty. Pokazał sport i jego piękno. A nam? Byłoby nam dobrze! Na pewno!
***
Dziękuję pięknie za poświęcony czas Pani Mariannie Łaciak oraz wnuczce pana Antoniego, Patrycji.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.