To "królowa bloku" w reprezentacji Polski siatkarek. Agnieszka Korneluk w TVPSPORT.PL opowiada o siatkarskich początkach, dniu, który zmienił jej życie, największym marzeniu i mistrzostwach Europy siatkarek.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Kiedy przygotowywałam się do tego wywiadu, myślałam, że w internecie natrafię na mnóstwo rozmów z tobą. Nie było ich jednak aż tak dużo. To dlatego, że jesteś osobą prywatną, czy dlatego, że Polska dopiero na nowo uczy się kochać siatkówkę żeńską?
Agnieszka Korneluk: – To trudne pytanie. Przyznam, że były ze mną wywiady, ale z drugiej strony nie jestem osobą super wylewną w mediach społecznościowych. Nie pokazuję swojego życia prywatnego, ponieważ chcę je zachować dla siebie. Są też kwestie, których po prostu nie chcę poruszać z kibicami czy z mediami.
– Z czego wynika ta ochrona prywatności?
– Uważam, że siatkówka jest tylko jedną z części mojego życia. Jakkolwiek źle może to zabrzmieć – choć przekaz jest pozytywny – kiedyś była dla mnie wszystkim. Nie widziałam życia poza nią. Kiedy poznałam mojego męża, dorosłam jako i osoba, i jako siatkarka. Zobaczyłam, że jest coś poza sportem. To dało mi balans życiowy, a nie tylko skupienie na jednej rzeczy. Kiedyś moje jednotorowe parzenie na życie było powodem frustracji, w momencie gdy coś nie wychodziło. Nie potrafiłam znaleźć balansu i odskoczyć w coś poza siatkówką, a to jest bardzo ważne.
– Trudno chyba było nie być skoncentrowaną tylko na siatkówce, skoro zadebiutowałaś w kadrze, gdy miałeś 18 lat.
– Każdy siatkarz czy siatkarka poświęca się w pewnym momencie życia na sto procent swojej dyscyplinie. Później, choć zakładamy rodziny, większość naszej codzienności i tak składa się z siatkówki. W wolnych chwilach próbujemy znaleźć czas dla naszych bliskich. Mimo to wiele rzeczy odbywa się kosztem chwil, które im poświęcamy. Choć miałam momenty, w których sport był najważniejszy, to walczyłam o wspomniany balans. Kiedy byłam młodsza, studiowałam. Za tym w późniejszym czasie przyszło przestawienie w głowie, że siatkówka to nie wszystko. Za kilka lat w końcu będę się z nią żegnać. Nasz zawód wykonujemy do pewnego momentu. Później trzeba żyć dalej, co na pewno nie będzie łatwe.
– Co studiowałaś?
– Studiowałam we Wrocławiu na Wyższej Szkole Zarządzania i Coachingu. Poznałam coaching, trochę psychologii. Te studia bardzo otworzyły mi oczy, ponieważ zobaczyłam, że wiele procesów treningowych i szkoleniowych się ze sobą łączy. Dzięki zdobytej wiedzy potrafiłam je nazwać i zestawić teorię z praktyką w życiu codziennym. Poznałam też tam panią psycholog, która pracowała ze sportowcami. Kiedy mam jakiś problem, do dziś się do niej odzywam. To były wyjątkowo rozwijające studia i bardzo dobrze wspominam ich czas.
– Dlaczego wybrałaś akurat ten kierunek?
– Zawsze chodziłam własnymi ścieżkami (śmiech). W tamtym czasie byłam chyba jedyną zawodniczką z Impela Wrocław, która studiowała. Zawiodę cię, bo nie pamiętam skąd wziął się pomysł akurat na te studia. Bardzo się jednak cieszę, że je wybrałam. Uważam, że wszystko w moim życiu dzieje się po coś, więc ten kierunek widocznie był mi potrzebny.
– I z nim wiążesz przyszłość?
– Podczas studiów miałam też podstawy zarządzania, ale nie wiem, czy zostanę w znacznym stopniu w siatkówce.
– Możesz zdradzić więcej?
– Od kilku lat siłownia jest dla mnie podstawą. Kiedy podczas pandemii przebywałam w Poznaniu, trenowałam w małym studiu treningu personalnego. Bardzo spodobała mi się wizja takiego miejsca, gdzie do dyspozycji jest własna sala, w której można nieskrępowanie ćwiczyć. Jako siatkarka jestem do tego typu rozwiązań przyzwyczajona, zawsze trenujemy w swoim gronie i mamy siłownię na wyłączność. Bardzo to do mnie przemawia. Chciałabym mieć miejsce, gdzie nie ma kolejek do ćwiczeń. Poza tym nie wyobrażam sobie po zakończeniu kariery leżeć na kanapie i nic nie robić. Ruch będzie nieustannie w moim życiu.
– Skąd on się w nim wziął?
– To rodzice go we mnie zaszczepili. Są mega aktywni. Moja mama codziennie jeździ rowerkiem do pracy, ma kartę multisportu, bierze udział w zajęciach aerobiku i innych, których nazw nawet nie znam. Przed chwilą rodzice byli tydzień w górach, nawet wakacje spędzają aktywnie. Urlop przeżywają więc trochę inaczej niż ja, bo kiedy ja mam wolne – a w tym roku go nie będzie – potrafię tylko leżeć plackiem na słońcu i się opalać. Ewentualnie czasem wejdę też do basenu, ponieważ kocham pływać.
Sport towarzyszy nam więc od początku. Rodzice zabierali mnie i brata na wycieczki rowerowe, jeździliśmy nad jeziora. Kiedy zaczęłam trenować siatkówkę, wszyscy musieli ze mną odbijać piłkę. Wcześniej próbowaliśmy tenisa i innych dyscyplin, a rodzice zawsze nas do tego zachęcali.
– Ile miałaś wzrostu w wieku 11–12 lat, czyli wtedy, kiedy standardowo zaczyna się przygodę z siatkówką?
– Zawsze byłam najwyższa w klasie. Nie wiem, ile konkretnie miałam wzrostu, ale już wtedy patrzono na mnie jak na materiał na sportowca. Kiedy zaczęłam trenować siatkówkę, po nas do hali wchodziła grupa koszykarska. Jej trenerzy bardzo nalegali, bym do nich dołączyła.
– Byłaś rozchwytywana.
– Tak, ale pozostałam wierna siatkówce, ponieważ koszykówka do mnie nie przemówiła.
– Rodzice też mają takie predyspozycje, czy jesteś wyjątkiem w swojej rodzinie?
– Mam wysokich rodziców, ale przerosłam zarówno mamę, jak i tatę. Mama ma 185 cm, a taka około 195.
– Byłaś jeszcze z tego pokolenia, które przyglądało się złotkom?
– Zaczęłam trenować siatkówkę nie przez złotka. Ta dyscyplina po prostu dawała mi największą frajdę. Przyznam też, że nie miałam jakichś wielkich planów, że zostanę zawodowym sportowcem i zagram w reprezentacji. Żyłam tu i teraz, bawiąc się sportem.
– To o czym marzyłaś, co planowałaś?
– Nie pamiętam konkretnych marzeń. Dopiero w wieku 15–16 lat poczułam, że sport pełni coraz poważniejszą rolę w moim życiu.
– Nie chciałaś być piosenkarką, aktorką, modelką?
– Jako dzieciak śpiewałam, tańczyłam. W domu miałam mikrofon podłączony do wieży. Miałam też koleżankę. Moja babcia była zmuszona oglądać nasze przedstawienia. W pewnym momencie chciałam być gimnastyczką artystyczną, bardzo mi się to podobało. Zanim zaczęłam trenować siatkówkę w Energetyku Poznań, tata zawiózł mnie do sekcji tego sportu. Długo nie pochodziłam na zajęcia, bo, jak mi ładnie wytłumaczono, za bardzo się nie nadawałam. Wszystkie gimnastyczki były bardzo drobne i niskie, a ja zdecydowanie przewyższałam je wzrostem. Mimo wszystko nie miałam traumy, bo rodzice zapisali mnie wtedy na tańce, na które chodziłam przez rok, w trzeciej klasie podstawówki. Od czwartej poszłam na siatkówkę i tak mi zostało.
– Byłaś dziewczęcą dziewczyną, prawda?
– Tak. Choć miałam brata, nie interesowały mnie za bardzo zajęcia chłopców. Wolałam mieć wózek, jeździć z lalą... Wcielałam się w rolę mamy.
– Kiedy trafiłaś do siatkówki, uznano cię za naturalny talent? Za kogoś, kto przychodzi i wszystkie drzwi się przed nim otwierają, nie musi ich wyważać?
– Myślę, że o wiele łatwiej na początku mają dziewczyny, które mają wzrost. W siatkówce na starcie szuka się przede wszystkim tego czynnika. To nie jest to coś, co ma każdy. Wyższe dziewczyny są trochę bardziej pchane do sportu, a niższe, których jest więcej, mają trudniej, bo muszą sobie wywalczyć miejsce. My z kolei musimy więcej pracować nad koordynacją, żeby pozbierać nasze długie mięśnie i kości.
– Twoim rodzicom łatwo było uwierzyć, że siatkówka da ci zatrudnienie i stabilizację?
– Zawsze akceptowali i wspierali mnie w moich decyzjach. Początkowo najtrudniejszą z nich było to, że w wieku 15 lat wyprowadziłam się z domu i poszłam do SMS-u. W tej kwestii dali mi jednak wolność wyboru i swobodę.
– Jakbyś sama miała córkę w wieku 15 lat, puściłabyś ją do SMS-u?
– Szczerze? Boję się, że będę nadopiekuńczą mamą. Chciałabym jednak dać moim dzieciom wolność, bo uważam, że to kształtuje odpowiedzialność za decyzje i pomaga uczyć się na błędach. Pewnie puściłabym córkę lub syna, ale na pewno bardzo bym płakała i tęskniła.
– Kiedy poczułaś się po raz pierwszy dorosła?
– Kiedy przechodziłam do Szkoły Mistrzostwa Sportowego wciąż czułam się dzieckiem. Nie musiałam gotować, robić zakupów. Zajmowała mnie siatkówka, nauka i sprzątanie w pokoju. Dopiero kiedy zamieszkałam sama we Wrocławiu, poczułam, że muszę wszystko ogarniać. To nie było jednak straszne, przyszło naturalnie.
– Co cię zaskoczyło w dorosłości?
– Chyba jeszcze nic. Generalnie nie obawiam się wyzwań, ponieważ wiele rzeczy potrafię zaplanować i zorganizować. Świadczy o tym najlepiej to, że w pewnym momencie było mi mało i wybrałam jeszcze drugie studia, zarządzanie. Nie trafiły one jednak w mój gust mimo że wszystko potrafiłam ze sobą pogodzić.
– Jesteś sobą, która ma swój kajecik, w którym wszystko zapisuje?
– To staromodne, ale owszem, zapisuję rzeczy w notatniku, nie w telefonie. Lubię pisać długopisem, wcześniej wolałam piórem. Lubię być tak poukładana i mieć kontrolę nad tym, co się dzieje. Dopiero teraz uczę się trochę niektóre rzeczy odpuszczać.
– Z czego wynika na potrzeba kontroli?
– Chyba z charakteru. Po prostu tak jest.
– Musiałaś walczyć o swoje? Rywalizowałaś z bratem?
– To ciężki temat. Nigdy nie czułam tej rywalizacji. Mój brat trenował taekwondo...
– Rywalizacja z nim mogła być więc wymagająca...
– Tak, lubiliśmy się bić (śmiech). On skubany tak wysoko kopał, że cały czas dostawałam w głowę. Wynikało to bezpośrednio z tego, że mój brat jest niższy ode mnie, ma po mamie około 185 cm. To ja z naszej dwójki wzięłam od rodziców większość hormonów wzrostu (śmiech). Jako dzieciak mimo to kopał wysoko, rodzice często nas rozdzielali. Ten okres szybko minął. Później znalazł swoją drogę niezwiązaną ze sportem i dziś mi kibicuje.
– Co do bójek, łatwo w sporcie zadbać o swoją kobiecą stronę?
– Chcieć to móc. Jeżeli się chce, wszystko jest możliwe. Jako siatkarki, przez większość czasu chodzimy w dresach. To szalenie wygodne i większość osób kojarzy nas ze sportowego wydania. Poza treningami staram się być bardziej kobieca.
– Malujecie się na mecze by zyskać pewność siebie, jak to było za Andrzeja Niemczyka?
– Większość z nas maluje się na mecze. Chcemy dbać o wygląd.
– Dzień, w którym czułaś się najpiękniejsza?
– Dzień mojego ślubu.
– Moment, w którym czułaś się najszczęśliwsza?
– Ale sportowo czy prywatnie?
– I tak, i tak.
– Sportowo to chyba ten ostatni czas i ten brązowy medal. Udowodniłyśmy, że potrafimy wygrać z każdym. To było wspaniałe, bo pamiętam lata ciężkiej pracy i niewielkich efektów w tej kadrze. To przez to ten medal cieszył na maksa.
– A prywatnie ślub?
– Myślę, że tak.
– Dzień, który zmienił twoje życie to...?
– Ten, w którym poznałam mojego męża. Z drugiej strony gdybym nie zaczęła trenować, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.
– A poznałabyś swojego męża, gdybyś nie trenowała siatkówki?
– Tak, myślę, że tak.
– Okej, czyli nie miał on związku ze sportem.
– Nie, nie miał. Ja też jednak nie chciałam poznać kogoś, kto będzie mnie znał jako siatkarkę.
– Dlaczego?
– Wolałam mieć czystą kartę.
– I tu zataczamy trochę koło. Czy uważasz, że małżeństwo wpływa na ciebie jako siatkarkę?
– Tak. Myślę, że wiele kwestii miało wpływ na mój rozwój i to jest jedna z nich. Bardzo dużym komfortem jest świadomość, że jest ktoś obok, kto nie odejdzie bez względu na to, czy zagram dobrze, czy źle. To wyjątkowo budujący czynnik, to daje ostoję.
– Trudniej przeżywało się porażki samemu?
– U mnie zdecydowanie tak, ale na pewno jest to kwestia indywidualna. Jestem osobą bardzo rodzinną i uczuciową. Potrzebuję wsparcia na co dzień. W sezonie klubowym mieszkam razem z moim mężem, jest przy mnie cały czas. Teraz przeżywamy okres rozłąki i ogromnej tęsknoty. To jednak tylko jeden moment w naszym życiu. Pociesza nas fakt, że wkrótce będziemy razem.
– W tym roku miała miejsce najdłuższa rozłąka kadrowa?
– Pierwszy rok naszego związku spędziliśmy osobno, bo grałam we Włoszech, później mieszkaliśmy już razem. W tym sezonie reprezentacyjnym widywaliśmy się rzadziej. W Azji różnica czasu sprawiała, że nie było za dużo chwil nawet na rozmowy telefoniczne. Tak, to były najtrudniejsze momenty.
– Czytałam w "Przeglądzie Sportowym", że Vital Heynen zapytał cię w tym roku, dlaczego nie grasz w najlepszym klubie świata, będąc w takiej formie. Co mu odpowiedziałaś? Dlaczego od lat wybierasz Chemika Police?
– Zacznę od tego, co odpowiedziałam Vitalowi. Faktycznie, taka sytuacja miała miejsce po meczu. Przed starciem Belg śpiewał nasz hymn i pokazał serduszko w naszą stronę. Kiedy zadał mi to pytanie, odpowiedziałam mu, że skoro tak bardzo kocha Polskę, co raz po raz demonstruje, chyba powinien mnie zrozumieć, dlaczego gram właśnie w tym kraju. To był chyba szach-mat, bo po tej odpowiedzi sobie poszedł.
Co do mojej decyzji, jest wiele czynników, które się na nią złożyły. Próbowałam swoich sił we Włoszech, bo to od zawsze było moje wielkie marzenie. Dostałam szansę i przekonałam się na własnej skórze, jak to wygląda.
– Trudno było?
– Na początku tak. Przed wyjazdem do Italii słyszałam wyłącznie bardzo pozytywne opinie i przedstawiono mi dość idylliczny obraz ligi. Przyjechałam i wydarzyło się paradoksalnie wiele negatywnych sytuacji. Miałam mieć całe mieszkanie dla siebie, a doleciałam na noc i okazało się, że jest w nim jeszcze jedna dziewczyna. Mieszkałyśmy tak cały miesiąc. Później zostałam okradziona.
– Jak to?
– Na ulicy ukradziono mi portfel i dokumenty.
– Ktoś odważył się ci się je wyrwać?
– Tak. Wracając do meritum, zawsze chciałam spróbować takiego wyjazdu. Spróbowałam i... cieszę się, że to zrobiłam, ale uważam, że nie wszystko wyglądało aż tak idealnie, jak powinno. Poza tym w Polsce brakowało mi mistrzostwa i chciałam je zdobyć. Nie mówię teraz, że w przyszłości nie wyjadę. Nie zamykam sobie do tego drzwi.
– Rozmawiałam z Martyną Grajber o rozłące z rodziną, mężem. Był to dla niej bardzo ważny czynnik przy wyjeździe do Włoch. Jak jest z tym u ciebie?
– Mam to szczęście, że ewentualnie mój mąż może jechać ze mną, bo ma pracę zdalną.
– Teraz przed tobą mistrzostwa Europy. Pamiętam poprzednie i brak powołania od Jacka Nawrockiego. Czujesz, że w tegorocznym turnieju, mając powołanie, udowadniasz coś sobie?
– Nie uważam, że ja lub my jako zespół musimy komukolwiek coś udowadniać. Wtedy brak powołania był dla mnie trudny, ale dziś to nowa historia. Myślę, że możemy zrobić fajną rzecz, że pokazałyśmy, że potrafimy wygrywać z najlepszymi. Oby tylko zdrowie wszystkim nam tutaj dopisało. Oj, mówię już jak stara kobieta – oby było zdrówko! (śmiech)
– U was w tym sezonie to akurat ważny aspekt.
– To prawda. Mimo to chcemy walczyć, co pokazała też Liga Narodów. Wiemy jednak, że europejska siatkówka jest najmocniejsza. Rywalizacja będzie ogromna. Nie mamy łatwej drogi, ale jeżeli chce się walczyć o najwyższe cele, trzeba wygrać z każdym.
– Gdybyś miała wziąć zeszyt, w którym wszystko notujesz i wypisać największe marzenie, to co byś napisała w tym momencie swojego życia?
– Budowa domu i rodziny. Z jednej strony marzę o domu w sensie dosłownym, z drugiej bardzo marzę o dzieciach. No i igrzyska, o których od dawna marzę i są moją motywacją.
Czytaj również:
– Przed mistrzostwami Europy siatkarek wrze. Co się dzieje z rywalkami Polek?
– Wilfredo Leon o reprezentacji Polski siatkarzy: nie jestem cudotwórcą
– "Grumpy face", pracoholizm i to, co siatkówka odebrała. Stefano Lavarini, trener reprezentacji Polski siatkarek, którego nie znacie