W niedzielny wieczór końca dobiegły 19. Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce. Choć Polscy sportowcy przywieźli z nich zaledwie dwa medale, to i tak dostarczyli kibicom niezapomnianych emocji. Co zapamiętaliśmy z Budapesztu? Sprawdźcie alfabet minionej imprezy!
A jak Aśka. Fiodorow – trenerka Wojciecha Nowickiego, a jeszcze w 2019 roku wicemistrzyni świata. Jak to dobrze, że po zakończonej karierze jednak nie obraziła się na lekkoatletykę i nie poszła pracować do korporacji! To także dzięki niej nasz młociarz ma już 10 medali wielkich imprez. Trzy z nich to jej zasługa. Chociaż serce kibica marzyło tu o złocie, ostudźmy głowy: blacha to blacha. Nowicki, odkąd jest powoływany na duże zawody przez PZLA, przywozi je ze wszystkich. To unikatowe osiągnięcie. Złoto (oby) poczeka do 2025 roku, choć podobne plany znów będzie miał Paweł Fajdek.
B jak Ból. Albo jak Bol. Femke Bol. Kiedy pierwszego dnia MŚ Sifan Hassan upadła przed metą, prowadząc na finiszu biegu na 10000 m, Holendrzy byli bliscy płaczu. Gdy kwadrans później dokładnie to samo, w tym samym miejscu i w podobnej sytuacji powtórzyła ich największa gwiazda, już nawet odechciało im się płakać. Nie wierzyli, że to możliwe. Sztafeta 4x400 mix, którą prowadziła Femke, straciła nie tylko złoto, ale i pewny rekord świata. A w związku z tym sowite premie, które stracił cały zespół. Biegacze okazali jednak solidarność z ich koleżanką. A same dotknięte przez pech – wielką klasę w rozmowach z dziennikarzami. Potem zresztą Femke swoje złoto wyrwała, tyle że już w żeńskiej sztafecie. Po finiszu, który przejdzie do historii. Tak się wstaje z kolan.
C jak Czujność. Czujność Filipa Moterskiego, czyli delegata PZLA ds. protestów. Nasz ekspert najpierw skutecznie wprowadził do finału naszą sztafete 4x400 mix, a potem zapewnił Ewie Swobodzie szansę na udowodnienie wielkiej formy i zostanie szóstą sprinterką globu. Długo brakowało u nas takiej postaci jak Moterski. Słusznie okrzyknięto go MVP tych MŚ w ekipie biało-czerwonych, chociaż liczba protestów i dyskusji w trakcie tej imprezy była momentami za duża. Po konkurencjach zaczynało się targowisko, a to nie służy marketingowi dyscypliny.
D jak Dyplomacja. Węgrzy, organizując wspaniałe MŚ, chcieli pokazać się światu. Premier Viktor Orban nie przemawiał na otwarciu, za to potem błyszczał w salonikach VIP. A z nim jego znajomi z zagranicznych delegacji, których samochody po sesjach przedzierały się na sygnale przez wychodzący ze stadionu tłum. Z zaproszenia skorzystała ciekawa lista polityków: Recep Erdogan, emir Kataru, prezydenci Azerbejdżanu i Uzbekistanu itd. Podobno z Unii Europejskiej tak wielu chętnych do przyjazdu nie było.
E jak Eliminacje. To na nich niestety kończyło swoje występy najwięcej startujących tu Polaków. Szkoda, choć jeszcze bardziej niż wyników szkoda, że internetowi hejterzy tak ostro traktują naszych reprezentantów po słabszych występach. Niemniej, w klasyfikacji punktowej zaliczyliśmy najniższy rezultat w światowej imprezie od IO w 2012 roku. Punktowaliśmy ledwie osiem razy. Złożyło się na to mnóstwo czynników. Podwójnie warto więc doceniać tych, którzy wyjeżdżali stąd z życiówkami, którzy zaszli dalej niż wynikałoby to ze statystyk itd. Ta kadra jeszcze się odbuduje, potrzebuje tylko czasu.
F jak Fajerwerki. W dniu, w którym trybuny na stadionie traciły głos, wiwatując na cześć młociarza Bence Halasza, odbywało się najważniejsze węgierskie święto narodowe. Z tej okazji przygotowano – zdaniem świadków – jeden z najpiękniejszych pokazów sztucznych ogni, jakie widzieli. Niebo nad Dunajem zapłonęło na blisko godzinę, a całość transmitowała telewizja. Show obejrzało z nabrzeży kilkaset tysięcy osób. A potem stolicę spowiła chmura dymu.
G jak Gianmarco. Tamberi, mistrz skoku wzwyż. Kto był na włoskiej trybunie po jego zwycięstwie, przeżył najlepszą imprezę w życiu. Nie ma drugiego takiego showmana w lekkoatletyce. Tamberi jest niepowtarzalny.
I jak Indie. Warto zwracać uwagę na rozwój tego kraju w lekkoatletyce. Stamtąd pochodzi król oszczepu i jeszcze dwóch innych finalistów tej konkurencji, to ta kadra (a nie np. nasza) pobiegła w finale sztafety 4x400 m panów, to tam mają skoczków w dal fruwających regularnie daleko poza ósmy metr. Niedługo może być ich jeszcze więcej. Rośnie potęga?
J jak Jakob. Ingebrigtsen, który znów przegrał finał MŚ biegu na 1500 metrów. Przegrał, bo był murowanym faworytem i w takim właśnie poczuciu rozegrał taktykę. Ponoć przegrał z infekcją, a na pewno znów z Brytyjczykiem, choć tym razem innym niż w Eugene. Norweg, lider list światowych, w półfinale na ostatniej prostej zachęcał tłum do wiwatów, wiedząc już przed metą, że wygra. W decydującym starciu takich gestów nie było, choć czas wystarczył do srebra. O mały włos pokonałby go jednak Narve Nordas – rodak, którego trenerem został ojciec Jakoba. Po tym, jak w rodzinie doszło do kłótni i zerwania relacji, Ingebrigtsen senior powziął sobie za cel wychowanie synowi konkurenta. W Budapeszcie różniły ich trzy setne sekundy. Paryż będzie interesujący. Zwłaszcza że na 5000 m Jakob nie miał już sobie równych.
K jak Kłótnie. Przykro było czytać kolejne odcinki przepychanek pomiędzy Robertem Korzeniowskim a chodziarzami. Mistrz, który przestał być trenerem kadry równie nagle co nim jesienią został, najpierw w wywiadzie dla sport.pl zaatakował swoich byłych zawodników. Ci mieli inne zdanie na temat ich współpracy i część odbiła piłeczkę. Potem Korzeniowski oczekiwał przeprosin itd. Szkoda, nie tak to miało wyglądać. Niezależnie kto miał rację.
L jak Lyles. Był Usain, jest Noah. Amerykanin wygrał wszystkie trzy sprinty (100, 200 m i sztafeta krótka), dokonując tego jako pierwszy w postboltowej erze. Urzekała nas jego pewność siebie. Gdy jako ostatni zajmował miejsce w blokach na pół okrążenia, nie tylko pomału szedł, aby widzieli go wszyscy rywale. On zaczął artystyczne show, które kompletnie wybiło ich z rytmu. A jego poniosło po wygraną.
Ł jak Łzy. Ze smutku przed kamerą TVP Sport płakała Anna Wielgosz, a z radości m.in. rodzice Natalii Kaczmarek. Ojciec Krzysztof w naszym studio miał zeszklone oczy i to dobrze komponowało się z siedzącą obok Angeliką Cichocką. Bo ona również. Przyznała, że nigdy nie wzruszyła się własnym sukcesem tak jak po finale Natalii. Łez było tu więcej. One w sporcie zawsze są i będą.
M jak Meta. Maria Perez Garcia, która triumfowała w chodzie na obu dystansach, na trasie 35 kilometrów myślała, że to już i rozpoczęła finisz z flagą. Sędziowie powiedzieli jej jednak, że jeszcze nie. Więc poszła na kolejne, dwukilometrowe okrążenie, ale flagi i tak użyła ponownie – już w porę. Nieco później w tym samym miejscu znów było ciekawie. Słowak Dominik Cerny, który po ukończeniu wyścigu czekał na finiszującą Hanę Burzalovą, powitał ją pierścionkiem zaręczynowym. Medalu nie zdobyli, ale tę pamiątkę Hana może nosić zawsze, a medal pewnie zawisłby gdzieś na ścianie.
N jak Natalia. Króciutko, bo wszyscy wiemy, dlaczego znalazła się w tym alfabecie. Natalia to obecnie imię całej polskiej lekkoatletyki. Natalia i Wojtek.
O jak Osiem. Osiem medali lub O RANY, ILE?! Lijiao Gong, chińska kulomiotka, znów stanęła na podium MŚ. Robi to za każdym razem od 2009 roku i edycji w Berlinie. To osiągnięcie, które trudno będzie przebić. Nikt inny nie może się nim poszczycić.
P jak Przemysław. Babiarz – nasz mentor, głos rozsądku i… weteran MŚ! W Budapeszcie komentator TVP Sport otrzymał specjalne wyróżnienie od światowego stowarzyszenia dziennikarzy sportowych AIPS. To były jego 14. mistrzostwa widziane ze stadionu. Zapewnia, że nie ostatnie.
R jak Reklama. Budapeszt odrobił lekcję i przygotował się do promocji mistrzostw świata po mistrzowsku. Ulice stolicy całe krzyczały, że ta gości najlepszych lekkoatletów świata. Były flagi, bannery, a do tego marketing kreatywny – na przykład przystanki z poprzeczką zawieszoną na 2,45 metra, czyli rekordzie świata w skoku wzwyż. Można? Można. Skutek był taki, że nawet na porannych sesjach stadion gościł tłumy. A przecież Węgrzy to wcale nie potęga w tej dyscyplinie.
T jak Tartan. Pia Skrzyszowska jeszcze przed imprezą powiedziała, że jest smooth, czyli gładki. Mateusz Borkowski – że niesie jak żaden inny. A jednak na tych MŚ padł tylko jeden rekord świata...
U jak Upał. Poza jedną burzą nad Dunajem żar lał się z nieba. Nie wszyscy zawodnicy to wytrzymywali, kilkoro po występach potrzebowało pomocy ratowników. Im dłużej spędzali czas na stadionie, tym gorzej znosili ponad 35-stopniowe temperatury. Organizatorzy przenosili biegi na wieczór, chód przeprowadzali skoro świt, a w strefie zawodników rozstawiano baseny z lodem. Koszulki przyklejały się do ciał. Jedynie sprinterzy nie mieli na co narzekać – dla nich taka pogoda oznaczała komfort pracy.
W jak Wpadka. Cały świat zobaczył, jak przed półfinałami męskich 200 metrów zderzają się dwa meleksy dowożące na start zawodników. Serię z udziałem poszkodowanych odwleczono w czasie, a Noah Lyles przed kamerą z pomocą etui od okularów opowiadał, jak to było. Na szczęście obyło się bez poważnych kontuzji. Czyli U jak Uff.
Y jak YouHuu. Maskotka mistrzostw, tym razem owca śruboroga. Ludzie, którzy wkładali w tym upale ciężki i nieoddychający strój, zasługują na medal. Podwójnie, bo ich praca na stadionie była momentami spektakularna – YouHuu robił salta, bawił się w piaskownicy, rzucał pamiątki w trybuny, stawał na drabinie. Albo straszył biegaczki, co akurat nie każdemu się spodobało. Ale YouHuu robił wszystko. Trudno powiedzieć, czy lepiej niż jeż Hero z Londynu 2017, jednak działało. Pamiątki z podobizną owieczki wyprzedawały się na pniu. Większe wzięcie miały tutaj wyłącznie przenośne wiatraczki.
Z jak Zielona. Cebulka, czyli ulubiony smak czipsów Natalii Kaczmarek. Po medalu z tym przysmakiem w strefie wywiadów czekała na nią ekipa polskich reporterów. Wzięła na później. Może otworzy dopiero po igrzyskach w Paryżu?