Choć Fernando Santos pracuje z reprezentacją Polski od blisko dziewięciu miesięcy, to wciąż nie doszedł do tego, jak – tak naprawdę – miałaby ona grać. Koncepcję zmienia z meczu na mecz, uciekając się przy tym do coraz dziwniejszych decyzji kadrowych. Czwartkowe spotkanie z Wyspami Owczymi (2:0) było tego potwierdzeniem...
Biało-czerwoni przystępowali do niego po kompromitującej porażce z Mołdawią (2:3). Przed własną publicznością chcieli zatrzeć więc złe wrażenie i sięgnąć po komplet punktów. Choć mieli zmierzyć się z pół-amatorami, to o wynik nie mogli być spokojni.
Santos wiedział o tym doskonale. Klęska w Kiszyniowie podłamała bowiem kadrowiczów, jeszcze wydatniej uwypuklając wszystkie problemy panujące wewnątrz grupy. Pod znakiem zapytania postawiła też obraną przez niego koncepcję.
W przegranych meczach z Czechami i Mołdawią Polacy chcieli grać w piłkę. W przeciwieństwie do taktyki stosowanej za kadencji Czesława Michniewicza, to oni mieli dyktować tempo gry i narzucać swoje warunki. Wychodziło im to z różnym skutkiem...
W Kiszyniowie zagrali znakomitą pierwszą połowę, pokazując, że poza przeszkadzaniem potrafią coś więcej. W drugiej części zbyt mocno uwierzyli jednak we własne umiejętności, za co zostali skarceni. W Pradze gole tracili za to po własnych błędach w rozegraniu.
Porażka z Czechami nie ważyła jednak tyle, co ta z Mołdawią. Taktyczna rewolucja nie mogła przecież obejść się bez ofiar. Klęska w Kiszyniowie zmieniła jednak optykę. Plan Santosa okazał się zanadto ambitny.
By ratować eliminacje, Portugalczyk porzucił marzenia o odnowie polskiej reprezentacji. Zamiast bujać w obłokach, postanowił twardo stąpać po ziemi. Wrócił do rozwiązań, które działały przez lata. Przed wrześniowym zgrupowaniem przywrócił do kadry Grzegorza Krychowiaka, nakreślając tym samym kierunek, w którym zmierzać będzie jego kadra...
OWCZY PĘD
Czwartkowe starcie tylko to potwierdziło. Polacy niemal natychmiast zaadaptowali się do nowej-starej strategii, niczym w owczym pędzie podążając za dawno niewidzianym liderem drugiej linii – Krychowiakiem.
Długie piłki na skrzydła oraz za linię obrony zastąpiły efektowne kombinacje z pierwszej połowy w Kiszyniowie. Prostota zastąpiła finezję. Bo skoro liczył się wynik, to nie było miejsca na fantazję.
Sposobem na Wyspy Owcze miały być dośrodkowania. Polacy starali się szybko przerzucać piłkę w boczne sektory, by później – jeszcze szybciej – transportować ją w pole karne. Niestety, realizacja planu nie była tak prosta, jak mogłoby się to wydawać.
Polacy rozpoczęli spotkanie na Stadionie Narodowym w ustawieniu 4-4-2. W fazie ataku zmieniali je na 3-2-4-1, dostosowując się w ten sposób do defensywnej formacji Farerów. Ci bronili w 5-4-1, ustawiając się głęboko na własnej połowie.
Taki manewr Santosa był jak najbardziej wskazany. Dzięki temu Polacy mieli szansę na zachowanie równowagi liczebnej pod polem karnym rywala, a czasem nawet na wywalczenie przewagi. A przynajmniej tak miało to wyglądać w teorii...
W praktyce to goście częściej przeważali we własnej "szesnastce". Dzięki temu nie mieli problemów z obroną licznych dośrodkowań. Przesuwanie pozwalało im skutecznie bronić własnej bramki.
Polacy nie mieli pomysłu na to, jak sforsować tak szczelne zasieki. Jako że nie chcieli (bali?) pokusić się o akcje indywidualne, to raz po raz posyłali piłki w pole karne. Zazwyczaj na marne.
Nierzadko zdarzało się bowiem, że w "szesnastce" Farerów na jednego polskiego piłkarza przypadało aż dwóch rywali. W takich warunkach trudno było wygrać walkę o górną piłkę. Zwłaszcza że przyjezdnym wzrostu nie brakowało.
Gracze Santosa zbytnio się tym jednak nie przejmowali. Przez długi czas pozostawali jednowymiarowi. Zamiast rozciągać obronę rywala szybkimi przerzutami, decydowali się na wrzutki lub podania za plecy.
Druga połowa zmieniła nieco obraz meczu. Polacy częściej decydowali się na szybkie zmiany stron, a nawet – tak jak w 58. minucie – potrafili rozegrać akcję kombinacyjną. Szybka wymiana piłki pomiędzy Piotrem Zielińskim i Jakubem Kamińskim niemal nie skończyła się trafieniem Roberta Lewandowskiego.
Skrajni środkowi obrońcy z większą częstotliwością starali się też dogrywać piłki przeszywające w "półprzestrzeń" do schodzących skrzydłowych lub cofających się napastników. Jakość tych zagrań pozostawiała jednak wiele do życzenia.
Finalnie biało-czerwoni zdołali sforsować szczelny farerski mur. Najpierw, po – tak często powtarzanej w czwartek – wrzutce z głębi pola ręką we własnym polu karnym zagrał jeden z obrońców. Lewandowski nie zmarnował tej okazji i zamienił "jedenastkę" na gola. Chwilę później popisał się za to sporymi umiejętnościami, wykańczając ładnym strzałem niełatwą akcję.
NIEZROZUMIAŁE DECYZJE KADROWE
Choć Polacy wygrali z Wyspami Owczymi i poprawili swoją sytuację w grupie, to nie uspokoili nastrojów kibiców. Ci wciąż nie mogą odnaleźć sensu w niektórych ruchach Santosa. Zastanawiają się nie tylko nad stosowaną przez niego taktyką, ale i nad jego wyborami personalnymi.
Tę pierwszą wytłumaczyć jednak nietrudno. Portugalczyk chce, by biało-czerwoni grali w formacji 4-4-2, przechodzącej w 3-2-4-1. Na dziś wydaje się to sensownym rozwiązaniem. Piłkarze, którymi dysponuje, idealnie pasują do jego pomysłu.
Jakub Kiwior dobrze odnajduje się na pozycji fałszywego lewego obrońcy, Kamiński nieźle radzi sobie jako wahadłowy, a rotacje na prawej flance – pomiędzy skrzydłowym i skrajnym defensorem – wyglądają obiecująco.
Na papierze nie najgorzej prezentuje się też duet napastników, który – już od czasów Adama Nawałki – jest pożądany zarówno przez fanów, jak i ekspertów. Kto jednak powinien go tworzyć? To pozostaje kwestią sporną...
Podobnie zresztą jak pozostałe wybory Santosa, których tak łatwo wyjaśnić nie sposób. Bo jak zrozumieć wystawienie Krychowiaka czy Pawła Wszołka w meczu z Wyspami Owczymi, gdy chwilę wcześniej byli oni kadrze niepotrzebni...
Jak wytłumaczyć rezygnację z Pawła Dawidowicza czy Adriana Benedyczaka, którzy – akurat w czwartkowym meczu – mogliby się przydać? I jak usprawiedliwić wystawienie w pierwszym składzie Michała Skórasia kosztem Matty'ego Casha?
Takich pytań zadać można by o wiele więcej. Decyzje personalne Santosa pozostawiają bowiem sporo do życzenia, a mecz z Wyspami Owczymi tylko to uwydatnił. Bo choć strategię na to spotkanie dało się jeszcze zrozumieć, to do większości wyborów można było mieć jakieś "ale".
SANTOS WCIĄŻ SZUKA
Czwartkowe starcie na Stadionie Narodowym potwierdziło to, co dało zauważyć się od początku kadencji. Fernando Santos wie, w jakim ustawieniu ma grać jego drużyna, ale selekcja wciąż sprawia mu problemy. Przeciwko Wyspom Owczym posłał w bój piłkarzy o sporej jakości technicznej, po czym nakazał im grać w niezbyt wyrafinowany sposób...
Efekty tego widać było na boisku. W tak rwanej grze najlepiej odnajdował się Krychowiak, który – pomimo kilku niecodziennych zagrań – mógł być zadowolony ze swojego powrotu do kadry. Pozostali znów czuli się tak, jakby nałożono im ogranicznik prędkości.
Pierwsza połowa meczu z Mołdawią dała nadzieję, że kadra zacznie grać inaczej. Kombinacje pomiędzy Zieliński, Lewandowskim i Arkadiuszem Milikiem oglądało się z przyjemnością. Gdyby udało się wtedy dowieźć korzystny rezultat, czwartkowy mecz wyglądałby zupełnie inaczej...
A tak kadra wróciła do punktu wyjścia. Znów jest drużyną o twarzy Krychowiaka, a nie Zielińskiego. I choć ostatecznie może dać jej to awans do mistrzostw Europy, to warto zastanowić się, czy takie odbijanie się od ściany do ściany ma jeszcze sens...
Biało-czerwoni kolejne spotkanie eliminacji mistrzostw Europy rozegrają w niedzielny wieczór. W Tiranie zmierzą się z Albanią. Transmisja meczu w Telewizji Polskiej.
Następne