| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Stomil Olsztyn był o krok od awansu do 1. ligi. Na przeszkodzie stanął jednak Motor Lublin i przegrana seria jedenastek. Po sezonie klub stracił trenera, który wybrał Lechię Gdańsk. Początek nowych rozgrywek był trudny, ale powoli zespół wychodzi na prostą. – Nasz przypadek i Termaliki pokazuje, że z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Liczę, że ten pozytywny trend będzie kontynuowany – stwierdził przewodniczący rady nadzorczej, Michał Żukowski.
Dominik Pasternak, TVPSPORT.PL: — Spodziewał się pan tak trudnego początku?
Michał Żukowski (przewodniczący rady nadzorczej Stomil Olsztyn S.A.): — Większość osób oczekiwała, że wyniki na początku sezonu będą lepsze. Patrząc jednak, jak radzą sobie drużyny, które przegrały w barażach o I-ligę i Ekstraklasę, to widać podobne problemy. Trzeba było zmienić nieco okres przygotowawczy, bo było mało czasu do rozpoczęcia sezonu. Nasz przypadek i Termaliki pokazuje, że z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Liczę, że ten pozytywny trend będzie kontynuowany.
— Odejście trenera Szymona Grabowskiego wywróciło wszystko do góry nogami?
— Szymon Grabowski był innym trenerem niż Patryk Czubak i Janusz Bucholc. Drużyna musiała przyzwyczaić się do nowej filozofii gry. Nie było wielu korekt w składzie, jednak zmieniliśmy środek pola, bo odeszli Shun Shibata i Maciej Spychała. Nowi zawodnicy też musieli przyzwyczaić się do gry w nowym klubie. Powoli widać efekty. Ostatnie dwa mecze może nie były zbyt efektowne w naszym wykonaniu, ale zwycięskie. Ten zespół zaczyna przypominać ten trenera Grabowskiego, czyli nie do końca styl piękny dla wytrawnego piłkarsko oka, ale waleczny i przede wszystkim skuteczny. Właśnie takimi cechami można wywalczyć awans.
— Kiedy dowiedział się pan o odejściu trenera Grabowskiego?
— Przed meczem barażowym z Wisłą Puławy dostaliśmy informację, że trener budzi zainteresowanie dwóch klubów z wyższej ligi. Od razu uzgodniliśmy, że temat odkładamy na później, żeby skupić się na najważniejszych spotkaniach. Szymon dostał deadline od Lechii, żeby określić się w poniedziałek po meczu z Motorem. Musiał więc podjąć decyzję i z wiadomych względów nie mógł odmówić. Klub opłacił klauzulę i sprowadził do siebie trenera. Wydaję mi się, że gdybyśmy awansowali, to trener pozostałby z nami. Nie udało nam się tego dokonać, więc znając ambicje Szymona, wiedziałem, że przystanie na ofertę z Gdańska. Bardzo mu kibicuję w nowym miejscu.
— Wybrałby się pan na piwo z Ziemowitem Deptułą?
— Nie miałbym z tym problemu (śmiech). Musiałoby to być jednak piwo zero, bo jestem abstynentem od dwóch lat. Wyjaśniliśmy sobie tę sytuację. Dla nas było jasne, że kontrakt rozwiązuje się z chwilą wpłaty środków. My nawet nie oczekiwaliśmy, aż pieniądze wpłyną na konto. Wystarczyłoby wysłanie potwierdzenia przelewu. Wiedzieliśmy, w jakiej sytuacji była wtedy Lechia. Brakowało jeszcze inwestora, przyszłość klubu była ciężka, więc po prostu chcieliśmy mieć pewność, że otrzymamy środki za trenera. Na szczęście wszystko skończyło się pozytywnie i pomimo małej wymiany zdań na Twitterze z Ziemkiem, mamy cały czas pozytywny kontakt.
— Jak dużo dla przyszłości Stomilu znaczył przegrany finał barażów z Motorem Lublin?
— Gdybyśmy awansowali, byłoby nam trochę łatwiej. Zabrakło kilkunastu centymetrów w końcówce lub skuteczności przy innych strzałach. Dominowaliśmy w tamtym meczu i powinniśmy go wygrać. Dwa niestrzelone karne kosztowały nas kilka milionów złotych, bo o tyle więcej zarobilibyśmy dzięki grze na zapleczu Ekstraklasy. Nie ma jednak co rozpaczać. Taka jest piłka i musimy zrobić wszystko, żeby w tym roku już nie wypuścić takiej szansy. Łatwo jednak nie będzie, bo miasto znowu nie wykonuje przyjaznego gestu.
— Coś nowego?
— Dowiedzieliśmy się, że w tym roku pan prezydent nie chce pokryć kosztów oświetlenia na meczach telewizyjnych. Jeszcze w zeszłym sezonie nie było z tym problemu. A to dla nas spory koszt. Byłem ostatnio w Karpaczu na panelu z samorządowcami, to ludzie łapali się za głowy, gdy opowiedziałem im naszą sytuację. Jesteśmy ewenementem w tym kraju. Podejście do piłki nożnej w tym mieście wygląda tak, jakby była to jakaś antysportowa enklawa.
— Rozumiem, że wsparcia jak nie było, tak nie ma.
— Sprawdziłem i wydaję mi się, że jesteśmy jedynym klubem na szczeblu centralnym bez wyraźnego wsparcia samorządowego lub bogatego właściciela. Dlatego tym bardziej doceniam pracę chłopaków z zarządu, że mimo tych trudności, jesteśmy w stanie znaleźć sponsorów i skromnie, ale rywalizować z dużo bogatszymi jak równy z równym.
— Po poprzednim sezonie nie było ze strony miasta próby podjęcia dialogu?
— Cały czas jestem w kontakcie z radnymi, panem prezydentem lub jego przedstawicielami. Rozmawiamy i tłumaczymy nasze potrzeby. Nie powiem, że trafia to na podatny grunt. My mamy prawie 500 dzieci w akademii, 100 dziewczyn w sekcji kobiecej, a także kibiców, którzy chodzą całymi rodzinami na mecze.
— Wierzy pan w ocieplenie tej relacji?
— Bardzo chciałbym tego. Jesteśmy otwarci na każdą formę współpracy. Robimy szereg programów społecznych. W zeszłym roku otrzymaliśmy nawet nagrodę za zorganizowanie prawie 40 różnych imprez dla miedzy innymi dzieci niepełnosprawnych lub z Ukrainy, które robiliśmy z myślą o pomocy dla nich. Żadna z nich nie była wsparta miejskimi pieniędzmi.
— Coś jednak drgnęło, bo po sezonie na stadionie w Olsztynie zjawił się Daniel Obajtek i udało się znaleźć sponsora strategicznego. To duży zastrzyk finansowy?
— To spory zastrzyk finansowy. Jest to największy sponsor od 2015 roku, czyli od momentu powstania spółki. Daje nam to pewien luz, ale nie zamyka budżetu, bo wciąż jesteśmy na etapie poszukiwania sponsorów. Trudno jest zbudować budżet tylko w oparciu o środki od sponsorów. W 2. lidze nie ma pieniędzy z praw telewizyjnych. Wciąż brak sponsora tytularnego rozgrywek. Wpływy od bukmacherów zmniejszyły się o 50 procent względem poprzedniego sezonu. Poszukiwanie środków jest więc na naszych barkach i to duże wyzwanie. My nie dość, że nie dostajemy wsparcia z miasta, to jeszcze płacimy za wynajem boiska, podatki i inne opłaty.
— Ile obecnie sponsorów ma Stomil?
— Około trzydziestu. Większość z nich to sponsorzy gotówkowi, ale też barterowi. To bardzo dobry wynik. Tak duża liczba wiąże się też z odpowiedzialnością i kosztami. Większość ze sponsorów dostaje co miesiąc specjalny raport, żeby wiedzieć, co się dzieje w klubie. To kosztowne i czasochłonne, ale musimy to robić, by klub mógł funkcjonować.
— To też duży wasz sukces, bo prowadzenie klubu bez wpływu publicznych środków powinno być powszechniejsze.
— Mój postulat jest taki, żeby powoli ograniczać kluby miejskie. Zmniejszyć wpływ publicznych środków na budżet do 50, a nawet 30 procent. Wtedy wyglądałoby to zdecydowanie zdrowiej. To pobudzi prezesów do pracy nad sponsorami. A skoro u niektórych prawie cały budżet to środki miejskie, to po co mają wychodzić z fotela i się wysilać? Łatwe pieniądze zawsze szybko się wydaje. Żeby być lepiej zrozumianym – wsparcie jest potrzebne, bo klub realizuje misję społeczną, promocyjną, prozdrowotną, ale powinno być ono mierzone efektywnością pracy zarządu.
— Łatwo przyciągnąć sponsorów do Stomilu? Na pierwszy rzut oka nie wygląda to na prostą misję. Ani stadionu, ani choćby pierwszej ligi. Do tego w poprzednich latach problemy finansowe.
— Nie jest to łatwe, ale w Olsztynie jest wiele osób, które są z tym klubem na dobre i na złe. Inwestują środki i zapewniają nam byt. Wbrew pozorom to zainteresowanie jest całkiem niezłe. Jesteśmy na etapie dopinania historycznej umowy dla Stomilu i być może nawet w skali Polski, bo nie przypominam sobie, żeby taka sytuacja miała miejsce w II-lidze.
— Kiedy będzie wiadomo o jakichś szczegółach?
— Być może jeszcze przed meczem z KKS Kalisz.
— Będąc prezesem czy też właścicielem klubu, jak ważne są umiejętności zarządzania biznesem i typowej wiedzy o futbolu. Może pan to określić procentowo?
— W moim przypadku wiedza biznesowa i prawna bardzo przydała się na starcie. W piłce nożnej niezwykle ważne jest doświadczenie. To nie jest standardowy biznes. Wielu rzeczy uczy się w trakcie prowadzenia klubu. Często byli sportowcy, gdy dochodzą do władzy, mają problemy z częścią merytoryczną i pewne rzeczy ich przerastają. Działa to też w drugą stronę. Osoby, które osiągnęły wiele w biznesie, ale nie znają się na sporcie, są później szybko weryfikowane. Ich problemem są często tzw. "podpowiadacze". Ludzie ze świata piłki, którzy skaczą z kwiatka na kwiatek i szukają swoich interesów, wykorzystując przy tym naiwność biznesmena.
— Pan już kiedyś się naciął?
— Moim błędem było złe zorganizowanie pionu sportowego. Wydawało nam się, że nie potrzebujemy dyrektora sportowego i dobry skauting wystarczy. Niestety, okazało się to złudne. Skauting wywiązywał się ze swojej pracy, znajdując obiecujących piłkarzy. Problemem były jednak warunki finansowe, bo przewyższały nasze możliwości. Powinniśmy to inaczej zorganizować, żeby nad działem był jeszcze szef pionu sportowego lub dyrektor. Gdy uda nam się nieco podreperować budżet, na pewno pomyślimy o zatrudnieniu takiej osoby.
— Jak wygląda skauting w Stomilu Olsztyn?
— Mieliśmy przygotowaną długą listę zawodników z 1., 2. i 3. ligi, jednak na wielu z nich nie było nas stać. Mamy określone widełki płacowe i konsekwentnie ich się trzymamy. W naszym zasięgu nie będą podstawowi piłkarze z zaplecza Ekstraklasy. Możemy jedynie zwrócić uwagę na tych, którzy nie mieszczą się w kadrze i chcieliby się ograć poziom niżej.
— W której części tabeli II-ligi jest Stomil Olsztyn, jeśli chodzi o płace?
— Trzecia część. Nasz budżet płacowy stanowi około 40 procent całości.
— Letnie okienko transferowe. Doszło do kilku zmian. Jest pan zadowolony?
— Nigdy publicznie nie oceniam zawodników. Niektórzy z nich jak choćby Daniel Pietraszkiewicz potrzebują czasu, żeby dojść do formy. Ma duże możliwości, ale nie jest jeszcze w pełni dyspozycji. Z racji tego, że nie jesteśmy w czołówce płacowej, to musimy szukać piłkarzy, których odpuściły więcej płacące kluby.
— Poziom 2. ligi jest słabszy niż przed rokiem?
— Drużyny, które awansowały w zeszłym sezonie, prezentowały solidny futbol. Te, które spadły, nie radzą sobie najlepiej. Może faktycznie ten poziom jest nieco słabszy, ale nie chciałbym wystawiać jednoznacznej opinii, bo sezon jest długi i wiele może się jeszcze zmienić.
— Brak przynajmniej barażów będzie porażką?
— Porażką będzie brak chęci walki o trzy punkty w każdym meczu. W poprzednim sezonie mieliśmy za dużo remisów. Graliśmy czasami za bardzo asekuracyjnie. Wolałbym czasami jeden mecz wygrać, a drugi przegrać, zawsze walcząc przy tym o wygraną.
— Trenerowi, choć wyniki sprzyjają, to na razie formalnie prowadził drużynę tylko przez 15 minut.
— Tak, trener wyleciał z boiska w meczu w Stalowej Woli. W jego zachowaniu nie było celowości, jednak sędzia uznał inaczej. Odwołaliśmy się od tej decyzji, ale bezskutecznie. Abstrahując od tej sytuacji, zmiana trenera oznaczała nieco inny styl, który na razie jest skuteczny. Wierzę w ten legendarny olsztyński charakter, który pamiętają kibice z dawnych lat.