Po raz pierwszy spotkali się sześć lat temu w ziejącej pustkami Ergo Arenie. Po raz drugi – w telewizyjnym studiu podczas pandemii. Do trzeciego spotkania doszło na jednej z największych gal KSW ostatnich lat. W sobotę Jakub Wikłacz i Sebastian Przybysz napiszą czwarty rozdział rywalizacji, która już na zawsze splotła ich losy. Przed galą KSW 86 bohaterowie walki o pas wagi koguciej wspominają poprzednie starcia i nakreślają drogę, która w sobotę doprowadzi ich do Hali Orbita we Wrocławiu.
Trylogie w sportach walki to zjawisko doskonale znane sympatykom tych dyscyplin. Rywalizacje Muhammada Alego z Joe Frazierem, Micky’ego Warda z Arturo Gattim czy Chucka Liddella z Randym Couture’em zapisały się w annałach boksu i MMA.
Rzadko jednak zdarza się, by zawodnicy spotkali się po raz czwarty. W 2023 roku zwieńczona została pierwsza w historii UFC tetralogia. W styczniu Brandon Moreno rozbił w Rio de Janeiro Deivesona Figueiredo, kończąc ich rozpoczętą w 2020 roku rywalizację. Rywalizację, która nadała nowy blask dywizji muszej – tak długo pozostającej na marginesie zainteresowań fanów UFC. Cała seria zrządzeń losu sprawiła, że w tym samym roku na polskiej scenie dojdzie do czwartej walki między Wikłaczem a Przybyszem. Jak na razie dwa pojedynki padły łupem Wikłacza. Raz lepszy był Przybysz. W sobotni wieczór debata o wyższości jednego nad drugim zostanie raz na dobre rozstrzygnięta… lub rozgorzeje na nowo.
Lipiec 2017 roku, Ergo Arena w Trójmieście. Rosyjska organizacja ACB, zasilana w tamtym czasie przez wielu czołowych zawodników z Polski, organizuje kolejną galę nad Wisłą. W walce wieczoru Karol Celiński pokonuje na punkty wielokrotnego mistrza świata BJJ w postaci Vinny’ego Magalhaesa. W akcji zobaczyć można także m.in. znanego z UFC Piotra Hallmanna.
Kartę walk otwiera starcie dwóch utalentowanych zawodników wagi koguciej. Początkowo jednej z największych rywalizacji w polskim MMA towarzyszy jednak skromny anturaż. – Biliśmy się przy pustych trybunach. Wiesz, że jest tam sporo miejsc, kilkanaście tysięcy. ACB sprzedało… 400 biletów. Karta walk była świetna, ale wszystko leżało pod kątem marketingowym. Nikt się nie postarał, żeby to wydarzenie wypromować – wspomina Przybysz. Trudno mówić, by reprezentant Mighty Bulls Gdynia miał po swojej stronie ogłuszający doping. – Pamiętam, że z Kacprem Formelą pojechaliśmy pod Ergo Arenę, żeby nagrać filmik i jako lokalni zawodnicy zaprosić na galę. Parę biletów udało się sprzedać, ale byliśmy początkującymi fighterami, więc niewiele z tego wyszło – dodaje "Sebić”.
Jak się okazuje, organizatorzy zawiedli nie tylko pod względem promocji wydarzenia. Do ostatniej chwili trwały gorączkowe poszukiwania osoby, bez której gala mogłaby się w ogóle nie odbyć. – Stoję już rozgrzany, widzę z daleka Kubę, który czeka za kotarą. Wyciągnęli nas z szatni i mówili, że zaraz wychodzimy do klatki. No i tak stoję pięć minut… dziesięć… piętnaście. Nie pamiętam już, ile czasu minęło, aż w końcu podchodzi do mnie gość z obsługi i mówi, że jest problem, ponieważ nie ogarnęli lekarza głównego – opowiada z uśmiechem Przybysz. Pojedynek młodych „kogutów” miał prowadzić John McCarthy – legendarny sędzia klatkowy, który w przeszłości był rozjemcą tysięcy pojedynków, w tym największych walk w historii UFC. "Big” John kategorycznie sprzeciwia się wystartowaniu gali, dopóki w arenie nie będzie wykwalifikowanego lekarza. Ze zdaniem gościa, który miał walny udział w tworzeniu zasad MMA w latach 90., nikt nie ma zamiaru polemizować.
– Kazali nam wrócić do szatni do czasu, aż kogoś załatwią – dodaje Przybysz. Jak się okazało, wyręczyć organizatorów musieli… trenerzy Mighty Bulls. – Mieliśmy w klubie zaprzyjaźnionego ortopedę, który i tak miał na tę galę przyjechać, ale jako widz. W międzyczasie trener zaczął szybko do niego dzwonić i załatwiał mu robotę!
Po długim oczekiwaniu rozpoczyna się pierwszy pojedynek gali ACB 63, lecz szybko pojawia się kolejny problem. Po dwóch minutach Wikłacz wpina się za plecy rywala. Obaj opierają się o ogrodzenie… i sekundę później wypadają z klatki po tym, jak otwierają się za nimi drzwi od areny walki. – Poleciałem do tyłu i walnąłem głową w podest. Pamiętam, że pomyślałem: kurczę, co tu się dzieje? Sędzia miał trochę trudną sytuację, bo to była nietypowa akcja. Na szczęście nie byłem zamroczony, nic mi się nie stało – opowiada Wikłacz, dla którego tamta walka była niezwykle istotna. Do klatki w Ergo Arenie wchodził z rekordem 4-2-1, po dwóch porażkach z rzędu. – Po przegranych zawsze jest kop motywacyjny, ale trzeba je przetrawić. Pamiętam myśl, że jestem od Sebastiana bardziej doświadczony… choć patrząc teraz, totalnie tak nie było. To, jaką drogę obaj przeszliśmy od tamtej walki to jest przepaść – ocenia.
Walka jest wyrównana. Na nogach Wikłacz skupia się głównie na lewym prostym, do którego stara się czasem dołożyć obszerny prawy. Przybysz szuka kombinacji na głowę i korpus. W płaszczyźnie zapaśniczej obaj mają swoje momenty, choć w trzeciej rundzie Kuba wpina się za plecy Sebastiana i długo kontroluje pozycję. Po 15 minutach sędziowie wskazują zwycięstwo Wikłacza. To pierwsza zawodowa porażka Przybysza, który do klatki wchodził z rekordem 2-0. – O Kubie od zawsze się mówiło, że jest niesamowitym talentem. Był gościem, o którym Asia Jędrzejczyk opowiadała, jaki jest świetny, jak mocnym jest sparingpartnerem. Pamiętam, że to było przed naszą walką. Na gali UFC w Berlinie mówiła w oktagonu, że będzie mistrzem UFC… a ja siedziałem na trybunach i myślałem sobie "aha, no to fajnie…”. Kuba był od zawsze mocno pompowany i wychwalano jego potencjał – wspomina Przybysz. Z przegranej w Gdańsku wyciągnął jednak pozytywy. – Żałuję tej trzeciej rundy, bo gdy wpiął mi się za plecy, nie potrafiłem z tego wyjść. Pamiętam, że potem "Zibi” Tyszka katował mnie na Sali – przez cztery miesiące robiłem tylko plecy. Każdy sparing zaczynałem z tej pozycji tak długo, aż nauczyłem się z tego wychodzić – opowiada dodając, że dzięki Wikłaczowi stał się lepszym zawodnikiem.
Mijają trzy lata. Wikłacz idzie od zwycięstwa do zwycięstwa. Po walce z Przybyszem pokonuje pięciu kolejnych rywali… i puka do drzwi KSW. Tam czeka już stary znajomy. Droga "Sebicia” do rewanżu nie jest bezbłędna, lecz zawodnik z Gdyni w przeciwieństwie do Kuby jest już obeznany z KSW. Porażka z Antunem Raciciem – przyszłym mistrzem organizacji – wstydu nie przynosi. Zwłaszcza gdy spojrzy się na fakt, że Chorwat do walki z "Sebiciem” wychodzi z 30 występami na koncie. Licznik Polaka wynosi w tamtym momencie… pięć zawodowych starć. Trzech innych rywali w największej polskiej organizacji Przybysz odprawia z kwitkiem.
Do rewanżu dochodzi w lipcu 2020 roku na gali KSW 53. Wyjątkowej, bo pierwszej w czasie pandemii. Stęsknieni za emocjami kibice przyglądają się wydarzeniu w telewizyjnym studiu ATM z wielką uwagą. Tym bardziej, że w walce wieczoru dochodzi do trylogii Mateusza Gamrota z Normanem Parke’iem. „Gamer” otwarcie zapowiada, że to jego ostatni start w KSW. UFC czeka. W tamtym momencie trudno o lepszą ekspozycję dla młodych zawodników. – Pamiętam, że już przed pandemią byliśmy dogadani z KSW, kontrakt był już podpisany. Od razu poszło info, że na pierwszy pojedynek szykowany był dla mnie Seba – wspomina Wikłacz.
Już pierwsze sekundy walki przynoszą zaskoczenie. Przybysz walczy w odwrotnym ustawieniu, z prawą nogą i ręką z przodu. Ta taktyka zaskakuje Wikłacza. – Już od jakiegoś czasu starałem się to ustawienie przeplatać. Kiedyś miałem kontuzję barku i nie byłem w stanie uderzać prostych lewą ręką. Zacząłem na treningach ustawiać się jako mańkut, żeby wyprowadzać jab prawą… i mi się to spodobało. W trakcie przygotowań powiedziałem trenerowi, że chciałbym wyjść w mańkucie. Powiedział, że to świetny pomysł – zdradza "Sebić”.
– Zdziwiłem się, ale trzeba było sobie z tym radzić. Niestety to nie wyszło. W walce też popełniałem sporo błędów, między innymi nieprzygotowane zejścia do nóg. Bez akcji, bez zmyłek. Głównie boksowanie prostymi, bez urozmaicenia technik – nie szczędzi sobie krytyki Wikłacz. Faktycznie, próby obaleni nie są tak skuteczne, jak w ich pierwszej walce… choć w drugiej rundzie będąc w klinczu i plecami do siatki, sprytnie obniża pozycję, ruszając po jedną nogę, by sekundę później zapinać gilotynę na szyi Przybysza. "Sebić” twierdzi jednak, że do poddania nie było blisko. – Gilotyna w trzeciej walce była o wiele ciaśniejsza – mówi nam… choć nie uprzedzajmy faktów.
W trzeciej rundzie zawodnik z Gdyni dopina swego, potężnymi ciosami na wątrobę zwalając Wikłacza z nóg. – Wyjątkowe w tej porażce było to, jak bardzo otworzyła mi oczy. Od razu miałem w głowie wiele wniosków i myśli, co zrobiłem nie tak. Nie było łatwo to przetrawić – zwłaszcza świadomości, że mogłem tę walkę wygrać. Wiedziałem, że dało się to poprowadzić totalnie inaczej – bije się w pierś pokonany. I tym razem to on przyznaje, że dzięki rywalowi stał się lepszym zawodnikiem.
Dla Przybysza wygrana na KSW była przepustką do walki o mistrzowski pas. W marcu 2021 roku "Sebić” po dramatycznym boju wypunktował Antuna Racicia i sięgnął po tytuł wagi koguciej. W ciągu kilkunastu następnych miesięcy dwukrotnie obronił pas, wygrywając z Bruno Santosem i Werllesonem Martinsem. – Wiesz co, ja zawsze czułem, że jestem dobrym zawodnikiem i ciężko pracuję. Nigdy nie uważałem, że jestem gościem, który ma talent. Uważałem, że ciężko pracuję i jeśli tak będę dalej robił, to do czegoś dojdę. Cały czas dłubałem, dłubałem… i coraz dalej udawało mi się dochodzić – wspomina tę drogę.
Jednak i Wikłacz nie próżnował. Zawodnik z Olsztyna wrócił na zwycięskie tory, rozprawiając się z Patrykiem Surdynem oraz wspomnianymi Santosem i Raciciem. – Pojedynki z Raciciem i Surdynem wygrałem jeszcze trenując w Arrachionie, ale potem zdecydowałem się na zmianę. Musiałem odświeżyć głowę, poszukać nowych bodźców – argumentuje decyzję o przeprowadzce do Poznania Wikłacz, który od 2022 roku jest zawodnikiem klubu Czerwony Smok, gdzie swoje umiejętności szlifują m.in. Mateusz Gamrot i Borys Mańkowski. – Mam takie wrażenie, że od momentu przegranej nie szedłem już od walki do walki. Teraz to była walka – progres – kolejna walka – zauważa zmiany 27-latek.
Kolejne wygrane obu zawodników sprawiły, że nieuchronnie znaleźli się na kursie kolizyjnym. Areną trzeciego starcia miały być Gliwice. Otoczka wokół grudniowej gali KSW 77 – gigantyczna. W walce wieczoru naprzeciwko siebie stanąć mieli Mariusz Pudzianowski i Mamed Chalidow. Trylogia Wikłacza i Przybysza stanowiła co-main event, tuż przed jedną z największych walk w historii KSW. – To był niesamowity Fight Week. Mieliśmy bardzo dużo obowiązków medialnych – wspomina Wikłacz, który… o mało co nie przeziębił się na ostatniej prostej. – W środę jechaliśmy do Warszawy na konferencję prasową. Pamiętam, że wymarzłem tam niesamowicie. Wychodzę z krótkim rękawkiem, a w hali strasznie zimno. Zaraz po tym wracaliśmy do Gliwic, podczas gdy wciąż było jeszcze trochę kilogramów do zbijania. Nie mieliśmy wiele czasu na zamknięcie się w sobie i skupienie – opisuje napięty harmonogram KSW.
W grudniu górą ponownie był Wikłacz, który po fenomenalnym pojedynku wygrał niejednogłośną decyzją sędziów. W jednym z pierwszy wywiadów po wygranej nowy mistrz KSW nie ukrywał wzruszenia. – Potrafię wyłączyć się emocjonalnie, ale po walce to może wrócić ze zdwojoną mocą. Rzeczywiście, wzruszenie było ogromne, pojawiły się łzy. Wspaniałe było to poczucie, co się osiągnęło. Nie chodzi fizycznie o pas, który wisiał na moich biodrach, ale o mistrzowski status. Zwłaszcza po zwycięstwie z takim rywalem jak Sebastian, do tego na ogromnej gali. Medialna otoczka, Viaplay kręcące o tym dokument, ogromna gala – wszystko złożyło się w fajną historię, ale happy end musiałem napisać sam – mówi nam zwycięzca trzeciego pojedynku.
Życiowy sukces mógłby oznaczać wielkie świętowanie, ale… nic takiego nie miało miejsca. – Grube afterparty? Absolutnie nie! Zeszliśmy do trenerów do pokoju i tam chwilę posiedzieliśmy… ale najpierw pojechaliśmy do McDonalda! Jak wróciliśmy, to tylko pogadaliśmy trochę w pokoju. To było skrócone świętowanie – może kilkadziesiąt minut. Potem jak już się najadłem, to mnie nagle trafiło. Poczułem, że jestem już tak senny, że trzeba kończyć. Padłem, odcięło mnie – śmieje się Wikłacz.
Przez długi czas obaj nie chcieli nawet słyszeć o czwartej walce. Świeżo po porażce Przybysz proponował, by obaj wspólnie trenowali i "odjechali reszcie stawki”. Ostatecznie do tego nie doszło. Zamiast tego, w sobotę znów zaczną wymieniać ciosy. – To, jak doszło do czwartego starcia to jest strasznie szalone, bo ja nic nie wiedziałem o tym, że jest taki plan. Po lipcowej walce [wygranej z Islamem Djabrailovem – przyp. red.] do szatni przyszedł mój menadżer i powiedział, że od dwóch tygodni wie o takim pomyśle i mam się nad tym zastanowić. To było dosyć szalone, bo dopiero co wyszedłem z klatki, gdzie powiedziałem, żeby dać mi trochę spokoju, bo robię walkę za walką! Powiedziałem nawet „dajcie mi spokój, na wrzesień na pewno nie będę gotowy”. Myślałem, że Kuba ma walczyć z Zuriko Jojuą. Po walce dowiedziałem się, że tego samego dnia ogłosili galę we Wrocławiu i występ Kuby… ale bez przeciwnika! Wyszło zabawnie, ale co mogę powiedzieć. Tak się poukładały puzzle – wspomina Przybysz.
Wygrana Wikłacza rozstrzygnie raz na zawsze, który z nich jest lepszym zawodnikiem. Co, jeśli zawodnik z Gdyni doprowadzi do remisu? – Nie dam ci odpowiedzi. Życie jest szalone, scenariusz czwartej walki wydawał się już dziwny. Nie zamykam się na nic. Jest duża szansa, że po tym pojedynku może wreszcie usiądziemy na piwo i umówimy się na trening… – zastanawia się Przybysz.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.