Tegoroczne rozdanie w turnieju rangi ATP Challenger Tour w Szczecinie jest wyjątkowe. Nie tylko ze względu na fakt, że rozgrywana jest 30., jubileuszowa edycja, ale również dlatego, że po wielu latach końca dobiegła owocna współpraca ze sponsorem tytularnym. O tym oraz o innych kwestiach porozmawialiśmy z dyrektorem Invest in Szczecin Open, Krzysztofem Bobalą. – Nie ukrywam, że rok temu miałem dość tego turnieju. Cieszę się jednak, że on się odbył. Przede wszystkim dzięki wspaniałej grupie ludzi, którzy współpracują ze mną. Oni sobie nie wyobrażali, aby mogło być inaczej, deklarowali, że mogą pracować przy nim nawet za darmo – przyznał szczerze na łamach TVPSPORT.PL.
Michał Pochopień, TVPSPORT.PL: – Rozgrywana jest 30., jubileuszowa edycja, szczecińskiej imprezy. Pamięta pan od kiedy trwa pańska przygoda z tym turniejem?
Krzysztof Bobala: – Właściwie od samego początku, czyli od 31 lat. Zaczynałem jako osoba, która obsługiwała reklamowo Pomorski Bank Kredytowy i udało mi się przekonać zarząd do sponsorowania tenisa, co wówczas w Polsce było czymś bardzo dziwnym. Turniej rozwijał się na moich oczach, w 1996 roku zyskał rangę ATP Challenger. Później postanowiliśmy rozbudować trybuny, gdy na jednym z finałów zabrakło miejsc. Następnie musieliśmy powtórzyć ten proceder. Od 10 lat samodzielnie organizujemy turniej. Wcześniej robiliśmy to wraz z fundacją ProMasters, która jednak w pewnym momencie ogłosiła upadłość. To był swego rodzaju „prezent” od moich kolegów na 20. edycję. Wówczas udało nam się ją jakoś zorganizować, notabene nawet nie najgorzej. Odbyliśmy rozmowy z prezydentem miasta oraz ówczesnym prezesem banku Pekao i oni jednogłośnie podjęli decyzję o przeniesieniu umowy na naszą firmę. Wtedy zaczęło się zmieniać oblicze tej imprezy, stała się ona bardziej biznesowa. I taki system działania sprawdza się do dziś. Bank od nas odszedł, a my dalej jesteśmy.
– Czy w takim razie tegoroczna edycja była najtrudniejsza do zorganizowania? Pytam w kontekście zawirowań sponsorskich i wspomnianego odejścia od turnieju banku Pekao.
– O dziwo nie. Dla mnie najtrudniejszą edycją była ta, kiedy to chyba osiem dni przed turniejem dowiedziałem się, że fundacja ProMasters ogłasza upadłość. To był ogromny problem, nie tylko finansowy. Trudna do zorganizowania była również edycja z 2022 roku, kiedy to – co mało kto wie – bank ograniczył swoje wejście blisko o połowę, a my dowiedzieliśmy się o tym dość późno, kiedy to budżety firm są już dopięte. Koniec końców udało nam się pokonać ten problem, ale było to okupione żebraczą pracą. Nie ukrywam, że miałem dość tego turnieju. Cieszę się jednak, że on się odbył. Przede wszystkim dzięki wspaniałej grupie ludzi, którzy współpracują ze mną. Oni sobie nie wyobrażali, aby mogło być inaczej, deklarowali, że mogą pracować przy nim nawet za darmo. W tym roku jest wbrew pozorom łatwiej, bo wiedziałem, że banku z nami już nie będzie. Dodatkowo mieliśmy pewne zapewnienia ze strony miasta. Sportowo też nie można się do niczego przyczepić, bo w turnieju występuje wielu świetnych graczy. Prezent na 30. edycję zrobił mi też Łukasz Kubot, bo to jedna z osób, które w polskim tenisie cenię najbardziej. Obaj wiemy, jaki to dobry i wspaniały człowiek. Ile zrobił dla tego sportu w naszym kraju, jak ciężko na to pracował. Zawsze młodym zawodnikom polecam zapoznanie się z jego historią. To człowiek absolutnie wielki – nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Zaskoczył mnie swoim telefonem, bo byłem przekonany, że zagra w Pucharze Davisa. Jednak, jako, że chciał pograć o punkty, poprosił o dziką kartę do debla.
– W tym roku sponsorem tytularnym turnieju jest miasto Szczecin. W naszej poprzedniej rozmowie mówił pan, że jeśli będą problemy ze znalezieniem owego sponsora, to władze miasta zapewniają trzyletnią pomoc. W takim wypadku oznacza to, że nie było chętnych, a może nie udało się sfinalizować rozmów?
– Gdybym powiedział, że nie udało się znaleźć sponsora, to byłoby to nie do końca zgodne z prawdą. W pewnym momencie my zrezygnowaliśmy z rozmów, których było naprawdę dużo. Stwierdziliśmy, że to chyba nie ma sensu. Podsumowanie tych negocjacji jest jedno: jest za szybko, aby ktokolwiek wszedł na miejsce w banku. Sam ciągle mówię o turnieju, jako o "Pekao Szczecin Open". Staram się to zwalczać, ale wiem, że nie tylko dla mnie przez jakiś czas to wciąż będzie "Pekao”. Wcale się nie dziwię innym bankom, ze w takiej sytuacji trudno byłoby im wejść w sponsoring naszej imprezy. To była patowa sytuacja – z jednej strony dla potencjalnego sponsora to świetna informacja, że wspierając nas tytularnie mogliby się tak wypromować, a z drugiej przez to, co udało się stworzyć z Pekao, na początku współpracy byłoby problemem. Z perspektywy Warszawy, Trójmiasta czy Wrocławia może się wydawać, że w Szczecinie odbywa się zwykły turniej tenisowy. Wiemy jednak, że to ogromne wydarzenie.
Sam budżet w tym roku wynosi około jeden milion euro, wyższy budżet – mówię tutaj o imprezach stałych – ma Czesław Lang i Tour de Pologne. Mniejszymi pieniędzmi dysponują nawet organizatorzy turnieju WTA 250 w Warszawie. Wiem, że moglibyśmy to zrobić za połowę tej kwoty, ale wtedy wszystko kręciłoby się tylko wokół tenisa. A to, co dzieje się na światowych kortach, pokazuje, iż niezwykle ważna jest także otoczka.
– Zapewne ciągle słyszy pan głosy o turnieju ATP 250, który dla wielu jest marzeniem w Szczecinie. Czy zdarzały się rozmowy ze sponsorami, którzy oczekiwali właśnie wzrostu rangi waszej imprezy?
– O tym mówi się prawie zawsze. Ciągle słyszymy pytanie: dlaczego my wciąż jesteśmy Challengerem? Kiedyś zdobycie licencji na turniej było wręcz niemożliwe, w grę wchodziły ogromne pieniądze. Teraz licencje są leasingowane, łatwiej je zdobyć. U nas jednak wiązałoby się to z koniecznością zmiany terminu. Obiekt wymagałby modernizacji. Kiedyś dostaliśmy propozycję od ATP, aby przejąć jeden z majowych terminów. Mam taką swoją magiczną tabelkę, w której mam wszystko wypisane. I gdy patrzę na listę graczy, którzy wygrywali turnieje ATP 250, to my w większości znamy te nazwiska z naszego turnieju. A jeśli organizowalibyśmy zawody głównego cyklu, to przecież chodziłoby nam o największe nazwiska, a oni nie przyjeżdżają na tego typu wydarzenia. Organizacja turnieju ATP wiązałaby się z ogromnym nakładem finansowym. Moim zdaniem lepiej być jednym z najlepszych Challengerów, niż jednym z wielu przeciętnych turniejów ATP. My wiemy, bo słyszymy to od oficjeli czy tenisistów, że mamy poziom głównego cyklu i nie mamy się czego wstydzić. Warto myśleć o ATP, nie mogę temu zaprzeczyć, ale nie w momencie, gdy nie mamy podpisanej długoletniej współpracy sponsorskiej.
– Przemawia przez pana słowa duży rozsądek, ale nie uwierzę, że jako osoba, która jest z tym turniejem od podrzędnego ITF-u, nie marzy pan o zwieńczeniu tej historii organizacją zawodów ATP.
– Absolutna racja. Cały problem kręci się wokół budżetu. W tym roku muszę się martwić tym, że nie mam pieniędzy potrzebnych do zachęcenia tenisistów do udziału w turnieju. Przy organizacji ATP Tour problemów pojawia się o wiele więcej, ale przy ATP 250 problem nazwisk ciągle pozostaje. Bardzo chętnie zorganizowałbym imprezę ATP, energii mi jeszcze nie brakuje. Jest jednak jeden warunek: musiałbym dostać od sponsorów odpowiednie środki, aby zrobić to z pompą. Sama zmiana loga ATP Challenger na ATP 250 mnie nie zadowoli. Znów przyjadą do nas Albert Ramos-Vinolas, Roberto Carballes-Baena i może Daniel Evans, ale to nie przyciągnie nikogo nowego na trybuny. Muszę mieć pieniądze na dwa wielkie nazwiska, inaczej to mija się z celem. W tym roku chcieliśmy tutaj ściągnąć Dominica Thiema. Przyjechałby do Szczecina z miłą chęcią, ale problemem była nawierzchnia. Podobnie, jak w zeszłym roku wybrał już korty twarde, a dodatkowo został powołany do drużyny austriackiej na Puchar Davisa, w którym z powodu choroby ostatecznie nie zagrał.
– Przy okazji turnieju ATP Challenger w Kozerkach sporym echem odbił się komunikat, który widniał na ich stronie. Organizatorzy poinformowali tenisistów z Rosji oraz Białorusi, że nie są mile widziani i zalecają im, aby nie brali w nim udziału.
– Też zwracamy na to uwagę. Jesteśmy przeciwnikami Putina i Rosji. Jestem też przeciwnikiem tego, że sportowcy z tych krajów mogą brać udział w jakichkolwiek zawodach sportowych. Jest mi przykro, że organizacja ATP, z którą współpracuję, daje na to przyzwolenie. To są osoby bardzo medialne, często wspierane przez rząd. Wyrzucenie ich z rozgrywek dawałoby jasny i czytelny sygnał. ATP pyta nas, jaki mamy stosunek do przyjazdu na turniej Rosjan i Białorusinów. Nasz stosunek jest dokładnie taki sam, jak w Kozerkach. Alexander Shevchenko mimo to zdecydował się na przyjazd. To jest jego zmartwienie. Jeżeli jest w Polsce, to zapewne jest tutaj legalnie. To już jest poza moimi kompetencjami. Nie mogę mu zabronić występu. Mogliśmy wyrazić swoją opinię i to zrobiliśmy, ale wszyscy wiemy, że nasz głos niewiele znaczy.
– Jaka jest geneza przyznania "dzikiej karty" nastolatkowi z Belgii, Gillesowi-Arnaud Bailly’emu?
– Ważną osobą w tym wszystkim była Kim Clijsters. To nie tak, że ona tylko go ogłosiła. Mówiąc brutalnie: jeśli mamy do wyboru – przykładowo – Fernando Verdasco, dla którego ten występ nie ma większego znaczenia, a możemy mieć u siebie świetnego juniora, to dla nas wybór jest jasny. Agencja, która pracuje dla Clijsters, poprosiła nas o przepustkę dla tego tenisisty. Mogliśmy dać jeszcze jedną "dziką kartę" Polakowi, ale pamiętajmy, że w tym samym tygodniu odbywa się Puchar Davisa. Byłem skłonny dać ją Tomaszowi Berkiecie, w którym widzę duży potencjał, ale razem z kapitanem Mariuszem Fyrstenbergiem rozmawialiśmy na ten temat i uznaliśmy, że będzie najlepiej, jak on pojawi się na zgrupowaniu. Gdyby Bailly był tylko polecony przez Clijsters, to nie wiem, czy by nas to przekonało. On jednak świetnie sobie radzi w juniorach, kilka ciekawych nazwisk pokonał też w zawodowym cyklu. Okaże się, czy to ryzyko się opłaci. Leopold Korytkowski ciągle wypomina mi, że kilka lat temu odrzuciliśmy młodego Stefanosa Tsitsipasa na rzecz polskiego tenisisty, który miał nikłe szanse na odniesienie zwycięstwa. Jeśli chodzi o Belga, to rozmawialiśmy nawet z Clijsters, aby do nas przyjechała, ale nie doszło to do skutku, bo obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych.
– Wspomniał pan o rozmowach z Dominiciem Thiemem. To był jedyny gracz z głośnym nazwiskiem, którego chcieliście sprowadzić do Szczecina?
– Było ich dwóch. Naszym marzeniem cały czas jest Stan Wawrinka. Byliśmy w kontakcie z jego menadżerem, ale problemem znów była nawierzchnia. Jestem jednak skłonny powiedzieć, że on kiedyś się u nas pojawi. Myślę, że nastąpi to, gdy już sobie odpuści wielkie granie i będzie mógł wystąpić w takim turnieju właśnie dzięki otrzymaniu "dzikiej karty". Leo to na pewno załatwi.
– Czego można panu życzyć na tę 30. edycję?
– Najważniejsze mam, a to jest wspaniała rodzina i świetna ekipa, z którą organizuję ten turniej. Dla mnie wyznacznikiem dobrze wykonanej roboty jest to, że tuż przed jego rozpoczęciem mogłem sobie zagrać rundę w golfa. Chciałbym, aby finał rozstrzygnął się w trzech setach. Poza tym wygrana Hiszpana i zakończenie klątwy w 30. edycji byłoby czymś pięknym (w momencie publikacji żaden hiszpański tenisista nie pozostał w grze – przyp. red). Brak deszczu też by mnie ucieszył, ale wiemy, że to swego rodzaju szczecińska tradycja.