Mateusz Bieniek z powodu kontuzji stopy nie mógł wziąć udziału w mistrzostwach Europy siatkarzy, podczas których biało-czerwoni wywalczyli złoty medal. W TVPSPORT.PL środkowy mówi o sukcesie kolegów i zdradza, jak idzie rehabilitacja.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak się oglądało finał mistrzostw Europy z perspektywy telewizora?
Mateusz Bieniek: – Z poziomu kanapy denerwowałem się dużo bardziej niż wtedy, kiedy jestem na boisku. Na pewno był to da mnie większy stres. Wielkie gratulacje dla chłopaków, ponieważ zagrali kapitalnie.
– Spodziewałeś się, że ten finał skończy się tak szybko?
– Przed finałem obstawiałem, że skończy on się wynikiem 3:1. Kiedy jednak zobaczyłem, jak zespół z Polski zaczął to spotkanie, jak wielka była siła i energia, byłem pewny, że mecz skończy się rezultatem 3:0.
– Wszyscy biało-czerwoni imponowali na boisku. Czy ktoś jednak szczególnie zwrócił twoją uwagę?
– Wiadomo, że wygrał cały zespół. W finale jednak bardzo dobrze prezentowali się Norbert Huber i Wilfredo Leon. To były nasze dwa motory napędowe, szczególnie, jeśli chodzi o zagrywkę. Nie zmienia to faktu, że cała drużyna zagrała kapitalnie. Nawet zawodnicy, którzy wchodzili z ławki, jak Tomasz Fornal – niby na jedną piłkę, ale jak świetnie przyjętą – albo Kamil Semeniuk, robili bardzo dobrą robotę. Wrażenie zrobili więc na mnie wszyscy biało-czerwoni.
– Wspomniałeś Wilfredo i Norberta. Ich historie są budujące – w zeszłym roku nie byli w kadrze z powodu kontuzji. Dziś mają dwa złote medale na szyjach. To też dla ciebie nawet nie iskierka, a cale ognisko nadziei, że to, że nie dokończyłeś sezonu kadrowego nic nie przekreśla w kontekście kolejnych?
– Cieszę się bardzo z tego, że wrócili i są w pełni zdrowia. Są tej kadrze bardzo potrzebni, podnoszą jej poziom. Co do mnie, nie będę nakładał na siebie dodatkowej presji, że za rok powinienem grać tak kapitalnie, jak oni. Przede wszystkim muszę się wyleczyć. Kiedy będę zdrowy, będę też spokojny o swoją formę.
– Kiedy jest się podstawą reprezentacji i doznaje się eliminującej z gry kontuzji, pojawia się choć cień żalu, że nie mogło się doświadczyć sukcesu z zespołem?
– Tak jak rozmawialiśmy jakiś czas temu – pierwszy tydzień po kontuzji był dla mnie najtrudniejszy. Później przetrawiłem to wszystko, ułożyłem sobie w głowie. Po finale i sukcesie chłopaków była u mnie tylko radość. Nie było żalu czy smutku. Cieszyłem się razem z nimi. Zrobili wielką rzecz.
– Z tego, co pamiętam, Grzegorz Łomacz miał twoją koszulkę w Rzymie i zrobił z nią zdjęcie.
– Tak, tak było.
– Cichaczem ją od ciebie wziął, czy też mu ją dałeś, by choć koszulka pojechała na mistrzostwa Europy?
– Do końca nie pamiętam. Myślę, że po tylu latach spędzonych razem Grzesiek może mieć moją koszulkę. Nie wiem, czy mu ją dawałem, czy nie. Nie zmienia to faktu, że kiedy zobaczyłem to zdjęcie, bardzo się wzruszyłem. Ogromnie mu dziękuję. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to mój przyjaciel.
– Miałeś już okazję spotkać się z chłopakami?
– Miałem okazję, ale nie z całą drużyną. Byłem w niedzielę w Warszawie, gdzie miałem swoje obowiązki. Później wieczorem spotkałem się z większością drużyny.
– To było alternatywne "zgrupowanie".
– Dokładnie tak (śmiech). To była jednak tylko chwila. Następnego dnia rano miałem pociąg i wracałem do Zawiercia na rehabilitację. Warto było, bo chciałem ich zobaczyć jeszcze przed wylotem do Chin.
– A jak zdrowie? Są postępy w rehabilitacji?
– Miałem rezonans. Jestem pozytywnie nastawiony i zadowolony z jego wyniku, ponieważ wyszło, że się bardzo dobrze goi. Leczenie, które wdrażamy przynosi efekty. To jest najważniejsze.
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna