W ostatnich latach zaliczył więcej upadków niż wzlotów, ale się nie poddaje. Z każdym miesiącem widać poprawę w skokach, które gwarantują mu miejsca w czołówce na zapleczu Pucharu Świata. Maciej Kot robi wiele, by wrócić do elity. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o przygotowaniach do kolejnego sezonu i presji, która ciąży na zawodnikach.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Jak się czujesz, gdy znowu czytasz tytuły: "Maciej Kot przeskoczył skocznię!"?
Maciej Kot: – Jest naprawdę fajnie. Miałem satysfakcję z dalekiego i dobrego skoku. Przypomniały się najlepsze lata, gdy w Klingenthal triumfowałem w zawodach Grand Prix czy polska drużyna wygrywała historyczny Puchar Świata. Cieszę się. Takie próby dodają pewności, że przygotowania zmierzają w dobrym kierunku.
– Co się w nich zmieniło?
– Od kwietnia, gdy zacząłem treningi pod okiem Wojciecha Topora, Zbigniewa Klimowskiego i "patronatem" Thomasa Thurnbichlera oraz Marca Noelke, widzę bardzo dużo zmian. Byłem na nie otwarty. Nie chciałem od razu oceniać czy coś jest dobre, czy złe. Z zaufaniem i pełną gotowością podszedłem do wszelkich korekt. Po kilku latach, kiedy nie było widać postępu pewna droga się wypaliła. Musiałem spróbować czegoś innego. Nie ryzykowałem. Chciałem działać na nowo. Wiedzieliśmy w jakich obszarach wspólnie z trenerem chcemy się polepszyć. Poprawiliśmy mobilność. Wprowadziliśmy sporo treningu "neuro". Na obiektach pracowaliśmy nad techniką. Zmienił się też pomysł na sam skok. Najtrudniejsze na początku było poprawienie wygodnej dla mnie pozycji najazdowej. Niby komfortowo się w niej czułem, ale nie była efektywna. Zrobiłem pierwszy poważny krok, by skoki znowu były dobre. Z próby na próbę zacząłem się wczuwać. Podobnie było z odbiciem i lotem. Jeśli chodzi o ostatnią kwestię dużo pomogła wizyta w tunelu aerodynamicznym w Sztokholmie.
– Czujesz, że dostałeś kolejny kredyt zaufania od szkoleniowca?
– Zdecydowanie. Gdy na wiosnę podawano kadry, trafiłem do "grupy regionalnej". Wiele osób potraktowało to jako degradację, coś negatywnego. Prawda jest inna. Nie było tak, że dowiedziałem się o tym po fakcie. Dyskutowaliśmy z Thomasem i Wojtkiem po zakończeniu sezonu. Decyzję podjęliśmy wspólnie. Na tę chwilę to była najlepsza opcja. Z Toporem świetnie się rozumiemy. Wiem, że ma na mnie pomysł. Poza tym bardzo blisko współpracuje z kadrą A. Miałem dużo okazji, by z nimi trenować. Nie mogę narzekać. Otworzyło się więcej szans, niż zamknęło drzwi. Musiałem skorzystać z takiej okazji. Dopytywałem w wielu aspektach Thurnbichlera. Widzę sporą poprawę.
– Dotarliście się?
– Od kwietnia miałem może pięć treningów, na których byłem sam. Niby na co dzień jest podział na dwie grupy, ale jeśli kadra A lub kadra B nie są na obozach to ćwiczymy wspólnie. Na rozgrzewce gramy w siatkówkę albo siatkonogę. Wykonujemy te same ćwiczenia. Mogę na spokojnie podpatrywać Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyłę. Nie musimy się docierać. Jesteśmy po tylu latach jak bracia i jedna rodzina. Gdy przygotowuję się sam mam ten komfort, że trener poświęca mi sto procent uwagi. To duży plus. Możemy nagrywać i analizować poszczególne ćwiczenia. Traktuję to jako przewagę, nie karę.
– Miewałeś wzloty i bolesne upadki. Najgorszy czas w karierze już za tobą?
– Mam nadzieję, że tak będzie. Nie było łatwo. Za mną trudny czas. Po sezonie nie wszystko było jasne. Pojawiło się dużo niewiadomych. Sponsorzy przekazali, iż nie przedłużą współpracy. Nie wiedziałem, co ze mną będzie. Na szczęście wszystko się ułożyło. Skupiłem się na trenowaniu i skakaniu. Nowy partner się pojawił (Elektrociepłownia "Będzin" – przyp. red.). Jestem wdzięczny za wsparcie i zaufanie. Patrzę pozytywnie w przyszłość. Walczę o dodatkowe miejsce w Pucharze Świata.
– Co w tym momencie jest głównym celem?
– Walka w Pucharze Kontynentalnym. Finał w Lake Placid będzie kluczowy. To ważne dla całej kadry, by mieć zagwarantowanych sześć miejsc w Pucharze Świata. Bardzo ambitny i trudny do zrealizowania cel, ale jak najbardziej realny. Nawet jeśli się nie uda, nadal będzie "walka" o pięć miejsc w kadrze. Nie wybiegam daleko w przyszłość. Jest robota do wykonania "tu" i "teraz".
– Widzisz się w Pucharze Świata i ścisłej kadrze?
– Tak! Gdybym w to nie wierzył, nie podejmowałbym się po raz kolejny ciężkich treningów. Nie jest tak, że miewamy tylko i wyłącznie miłe i przyjemne chwile. Jeśli polegałoby to na lataniu po 140 metrów, wracaniu do domu z gotówką w kieszeni i z uśmiechem od ucha do ucha, to każdy by to robił. Oprócz pojedynczych fajnych skoków jest masa wyrzeczeń i przygotowań w sali i na siłowni. Utrzymujemy ścisłą dietę. Mamy sporo wyjazdów poza dom. Skoki narciarskie to ciężka praca. Nie tylko przyjemność. Fajnie, że za trudy otrzymujemy nagrody w postaci dalekich lotów.
– Na koniec pytanie o młodzież. Jesteś spokojny o młodszych kolegów?
– Mamy bardzo zdolne talenty. Gdy jest się młodym bywa jednak różnie. Są sezony fantastyczne, gdzie dany zawodnik puka do Pucharu Świata. Mija chwila, ktoś rośnie o 5 centymetrów i zaczyna od nowa. Zmienia się budowa ciała, środek ciężkości, balans. Młodszych czeka sporo wyzwań i niewiadomych. Wiele zależy od trenerów i wychowawców, jak poprowadzą skoczka. Kluczowe są kwestie mentalne. Trzeba odpowiednio przygotować zawodników psychicznie do kolejnych etapów kariery. Sam jestem przykładem tego, który bardzo wcześnie zadebiutowałem w Pucharze Świata, ale nie był na to gotowy. Potem na kilka lat "zniknąłem" i na nowo przygotowywałem głowę. Mimo to, wierzę, że są już chłopcy, którzy będą w stanie zająć miejsce Kamila, Dawida i Piotrka. Potencjał jest bardzo duży. Thurnbichler to wie i robi dużo dobrego. System szkolenia jest coraz bardziej efektywny. Prezes Adam Małysz też ma na to pomysł. Zmiany są na bieżąco wprowadzane w życie. W kolejnych latach powinniśmy zobaczyć dobre rezultaty tej pracy. Nie ma sensu wywierać na młodszych presji lub ich krytykować. Czekajmy na kolejne sukcesy. One przyjdą ciszy i spokoju.