Ciężkiej pracy się nie boi i to nawet w... ciąży. Adrianna Sułek-Schubert kilka tygodni temu oznajmiła, iż zostanie mamą. Wprawdzie skomplikowało jej to lekko przygotowania do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich, ale nie składa broni. Mówi wprost: – Spełniłam marzenie. Więcej opowiedziała w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Nie było cię trochę czasu w lekkoatletycznym środowisku. Jak się czujesz?
Adrianna Sułek-Schubert: – Czuję się bardzo dobrze. Nie ma żadnych bardzo negatywnych skutków ciąży. Pojawiają się tylko drobne dolegliwości, które są normalne, bo w organizmie rozwija się nowy człowiek. Mimo wszystko trenuję. Cały czas ze sztabem trzymamy rękę na pulsie, żeby nie przesadzać, choć bardzo bym chciała. Uważam, że wiele więcej mogłabym zrobić w sporcie do czasu narodzin dziecka. Trzeba dbać o to, by się rozwijało jak najbardziej prawidłowo. Swój czas w sporcie jeszcze będę miała. Jestem spokojna o Paryż. Dla mnie pięć miesięcy przygotowań, to jest bardzo dużo czasu.
– Ciąża jakoś cię zmieniła?
– Jestem dumna z tego, że będę młodą mamą, że narodzi się dziecko. Jeszcze w Paryżu nie będzie do końca świadome tego, co robię. To motywacja do kolejnych imprez. Coś, czego nie mają inne dziewczyny. Będą uciekały do partnerów, trenerów, rodzin, a ja do syna. To na pewno będzie największe wsparcie, na jakie będę mogła liczyć. Nie można zmienić mojego charakteru. Marzyłam o byciu mamą i to marzenie się spełni. Marzę również o medalu olimpijskim i na pewno nie zawieszę kolców na kołek.
– Powiedziałaś, że chcesz ćwiczyć niemal do końca ciąży. To w ogóle możliwe?
– Na ten moment jest na to zgoda lekarzy. Widzą, że obecne treningi nie są dla mnie bardzo obciążające. Do tego mój organizm był przyzwyczajony. Nie jestem "Janem Kowalskim", który siedzi na kanapie i nagle zaczął uprawiać sport. Z wysokiego C schodzę troszeczkę niżej i spokojniej przerzucam ciężary na treningu. To dobra droga i łatwiej mi będzie wrócić do zawodowego sportu. Jest czas na nadrobienie aspektów mentalnych i myślę, że to wyjdzie mi na dobre. Wróciłam też na studia. Jest czas na to, żeby do narodzin dziecka zrobić licencjat.
– Trener Rzepka mówił, że musi cię uspokajać i prosić, żebyś się wyciszyła. Potrafisz tak?
– Nie! Poza kopnięciami syna, który jest bardzo aktywny, nie odczuwam ciąży. Drobne dolegliwości, to nie jest coś, co by mnie wyłączyło z treningu. Jestem w stanie – mimo kilogramów, które przybieram w szybkim tempie – wszystko realizować. Chciałabym móc ciężej trenować, ale nie mam na to zielonego światła od ginekologa i sztabu. Muszę robić to, co mi każą. W tym momencie nie mogę być "normalną" Adą, która by się sprzeciwiała. Chodzi o zdrowie dziecka, które we mnie rośnie. Wierzę, że jak najdłużej będę w stanie utrzymywać aktywność i będzie mi łatwo wrócić do sportu na najwyższym poziomie.
– Po HME byłaś wściekła, chociaż pobiłaś rekord Polski. Jak się czułaś, kiedy oglądałaś powtórki z tego występu?
– Serce zabiło szybciej. W trakcie gali "Złotych Kolców" przygotowałam ładną przemowę. Nie byłam w stanie nic z niej powiedzieć. Pierwszy raz od kilku miesięcy wróciłam pamięcią do wydarzeń w Stambule. To ze mnie nie wyparowało. Praca, talent i sztab, których posiadam wystarczą, by wyszło z tego coś pięknego, gdy wszystko połączy się w całość. Nie było we mnie złości, smutku, rozgoryczenia, że zabrakło mnie w sezonie letnim. Wręcz przeciwnie. Buła chęć powrotu do startu. Na to jeszcze muszę trochę poczekać.
– W ostatnich dniach w mediach społecznościowych pokazywałaś zdjęcia z zagranicznego wyjazdu. Jak było?
– Wypoczywałam w Turcji. Trzeba było się trochę zresetować. Bardzo długo nie będzie już czasu na odpoczynek. Rozpocznę sezon olimpijski startem na igrzyskach. Potem będą starty w wielu innych mityngach, żeby zdobyć miejsce na podium w challenge'u wielobojowym. W tym roku to miejsce oddałam dziewczynom bez walki. Przyzwyczaiłam się do podium. Nie chcę z niego schodzić. To będzie sezon obfity, który rozpocznie się w sierpniu i potrwa do końca września. Dużo pracy przede mną. Do tego rola mamy. Wierzę w to, że wszystko będzie w porządku.
– Oczekujesz na syna czy córkę?
– Na syna! Na początku miała być córka. Z jednej strony byłabym bardzo szczęśliwa, bo czułam, że będzie łatwiej o taką więź i że wychowując się na stadionie od pierwszych tygodni swojego życia, będzie chciała pójść w ślady mamy i że będę mogła oddać rekord Polski w jej ręce, ale będzie to syn. Z tego powodu cieszę się jeszcze bardziej, bo potrzebujemy w końcu dziesięcioboisty na bardzo wysokim poziomie międzynarodowym!
– Wybraliście już imię?
– Dla córki mieliśmy od kilku lat. Dla syna jeszcze nie mamy.
– Na kiedy wyznaczono datę porodu?
– Koniec stycznia. Na pewno nie będę ujawniać, że danego dnia ma się narodzić dziecko. Nie wiem, co się wydarzy i do ostatniej chwili będę się modliła, żeby to nie było cesarskie cięcie. Ono może mnie wykluczyć z rywalizacji w igrzyskach olimpijskich. Jeżeli będę mogła rodzić siłami natury, to podejrzewam, że nie będzie problemu przygotować wysoką formę na Paryż.
– Jak życie będzie wyglądało po porodzie? Kto będzie najbardziej zaangażowany w opiekę?
– Plan jest taki, że najbardziej zaangażowaną nie będę ja. Do Paryża muszę się poświęcić i zadbać o przyszłość dziecka. Nie ukrywajmy... z medalem olimpijskim jest o wiele łatwiej niż bez jakichkolwiek osiągnięć przez półtora roku. O partnerów i sponsorów jest coraz trudniej, jeżeli nie udzielam się w social mediach i sukcesy nie mają rozgłosu. Na ten moment będzie wspierał mnie mąż i nasi rodzice. Czy dziecko będzie jeździło na zgrupowania? Jeszcze nie podjęłam decyzji. A obozów będzie dużo. Nie wiem, czy jest sens narażać dobro dziecka na wyjazdy w tak młodym wieku. Mam rodzinę, która mnie zawsze wspierała i jestem przekonana, że w razie czego oddam "dzidzię" w złote ręce.
– Nie ma pewności, czy dziecko będzie jeździło na zgrupowania, ale kontakt z mamą dla pociechy jest bardzo ważny...
– Spokojnie. Zawsze marzyłam o wielkiej rodzinie. Bardzo się cieszę, że zaczynam dosyć szybko ją powiększać. Musi przemawiać przeze mnie rozsądek. Chcę utrzymać się w sporcie i nie zostać zapomnianą. Parę lat na to pracowałam. Jestem młoda. Teraz jest odpowiedni moment na dobre wyniki. Wierzę, że z całą rodziną będziemy w stanie "dograć" zgrupowania, a ja będę mogła koncentrować się wyłącznie na dziecku i treningach. Liczę na wyrozumiałość sponsorów, żebym nie musiała wszystkich obowiązków dopinać na ostatnią chwilę.
– Trudno się ogląda sport sprzed telewizora?
– Naprawdę bardzo trudno. Dopiero wtedy zrozumiałam, co czuje kibic, który ogląda Natalię Kaczmarek, Ewę Swobodę, Wojtka Nowickiego, Pawła Fajdka i wielu innych sportowców. Wcześniej nie miałam na to czasu. Koncentrowałam się wyłącznie na sobie. Krótko przed docelową imprezą leciałam w dane miejsce startu i wracałam bardzo szybko, żeby szykować się do kolejnych albo korzystać z wakacji. Kiedy spędziłam kilka dni z transmisją od rana do wieczora, to zrozumiałam również, że dziennikarstwo nie należy do najłatwiejszych profesji. Przyzwyczailiśmy kibiców do tego, że osiągamy wielkie wyniki na arenach międzynarodowych i rozumiem rozczarowanie. Był też czas na to, by dostrzec złą stronę kibiców, którzy wylewają gorycz na lekkoatletów. Z tym nie mogłam się zgodzić. Pojawił się ode mnie burzliwy wpis w mediach społecznościowych. Nikt nie chce jechać na docelową imprezę i dać ciała. Wiele ludzi poświęca wszystko dla jednego występu. Apeluję o wyrozumiałość.
– Co nie co na ten temat przekazała Sofia Ennoui. Widziałaś?
– Zareagowała na mój wpis. Od razu z jej strony pojawił się post o wsparciu dla lekkoatletów. Jestem za to wdzięczna!
– Jak oglądało się rywalizację siedmioboistek w Budapeszcie w mistrzostwach świata?
– Żalu nie było żadnego, poza tym, że faktycznie jest dużo kibiców i medal był na wyciągnięcie ręki. Nie startowała Nafissatou Thiam. Nie jestem jednak zawodniczką, która lubi wygrywać, gdy nie ma najlepszych. Nie ubolewałam nad faktem, że łatwo było sięgnąć po brązowy medal. Przecież wystarczyło ukończyć rywalizację. Oglądałam zawody, by móc się przyjrzeć zachowaniom lekkoatletek i czołowych siedmioboistek. Na to też nigdy nie mam czasu. Mogłam zobaczyć, jak wraca na wysoki poziom Katarina Johnson-Thompson. To moja ikona. Mistrzostwa pokazały mi, że nie jest tak ciężko, nawet z jakimiś trudnościami lub słabościami osiągnąć światowe wyniki. Liczę na to, że macierzyństwo będzie wielkim asem w rękawie, którego one nie będą miały, a ja będę mogła w końcu sięgnąć po to, o czym marzę.
– Brak złota dla Anny Hall był zaskoczeniem?
– Gdyby była zdrowa, złoto zawisłoby na jej szyi. Przydarzył się uraz i to chyba dosyć poważny. Nie jest osobą, która chciała się usprawiedliwiać przed startem. Dokończyła rywalizację i później pokazała, jak wyglądały ostatnie przygotowania. Pełen podziw. Jest młoda, perspektywiczna i obiecująca. To "bestią" na bieżni, która niczego bez walki nie oddaje!