Mija dokładnie 50 lat od historycznego meczu na Wembley, w którym reprezentacja Polski zremisowała z Anglią 1:1. Ten wynik dał biało-czerwonym awans na mundial, a Jan Tomaszewski został okrzyknięty bohaterem spotkania. – To zbudowało drużynę, która później osiągała sukcesy. Powtarzaliśmy, że ten, kto przeżył piekło Wembley, nie może obawiać się żadnego rywala na świecie – podkreślił legendarny bramkarz, z którym porozmawialiśmy o tamtym starciu.
👉 50 lat od meczu na Wembley. Oni byli blisko zagrania przeciwko Anglikom
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Kiedy zaczęła kształtować się drużyna, która później rozegrała historyczny mecz na Wembley?
Jan Tomaszewski: – Wszystko rozpoczęło się od porażki z Walią 0:2 w marcu 1973 roku. Pamiętam nasze rozmowy w szatni, doszliśmy do wniosku, że najzwyczajniej w świecie zostaliśmy przez rywali pobici. Mam na myśli wielką siłę fizyczną przeciwników. W Walii najważniejszym sportem było rugby. Ci, którzy nie mieli szans na zrobienie kariery w tej dyscyplinie, potem próbowali się w piłce nożnej. Wtedy wiedzieliśmy, że w kolejnych meczach musimy pokazać drużynom z Wysp Brytyjskich, że też potrafimy walczyć. Efektem były domowe zwycięstwa nad Anglią 2:0 i Walią 3:0.
– Po tych meczach doszło do słynnego remisu. Co przychodzi panu na myśl dzisiaj, gdy wspomina tamto starcie?
– Trudno mówić tutaj o jednym obrazku, bo było ich wiele. Pamiętam podróż na stadion, gdy angielscy kibice na widok naszego autobusu podnosili do góry jedną lub obie ręce. Pokazywali nam, że dostaniemy "piątkę" albo nawet dziesięć goli. Wcześniej, po wygranych spotkaniach z Anglią i Walią, tamtejsza prasa zaczęła pisać o nas, że wyglądamy jak zwierzęta wypuszczone z klatki. Wśród ich kibiców wytworzyła się jakaś psychoza. Nie wpuszczono nas na trening na Wembley, musieliśmy trenować na Arsenalu. Na Wembley rozgrywano mecze żużlowe i wyścigi hartów, dlatego kształt murawy był nieco inny. Przed meczem boki wypełniano darnią i w tamtych miejscach biegało się dużo trudniej. Wyszliśmy na boisko, by zapoznać się z murawą. Wtedy słyszeliśmy tylko z trybun: "animals, animals!" Później, tuż przed spotkaniem, ustawiliśmy się na murawie na przeciwko Anglików. Widać było, że nas lekceważą. Trzymali się pod boki, żuli gumę i było widać, że myślą sobie: "no frajerzy, w 15 minut strzelimy wam trzy gole, a później się z wami pobawimy". W głowie miałem jedną myśl: "Boże, oddam pięć lat swojego życia, żeby tylko nie przegrać tutaj pięcioma golami". Lekceważyli nas nie tylko angielscy piłkarze, bo wokół ich reprezentacji panowała dziwna atmosfera. Już wtedy było wiadomo, że po mundialu drużynę opuści Alf Ramsey. Ochotę na przejęcie stanowiska mieli inni trenerzy, którzy chcieli zdeprecjonować ówczesnego selekcjonera. Angielscy szkoleniowcy także wypowiadali się o nas w negatywny sposób na nasz temat, by pokazać, że pokonanie Polaków nie będzie żadnym wielkim wyczynem.
– Jaki plan na mecz miał Kazimierz Górski?
– Pan Kazimierz na odprawie mówił w swoim stylu: "panowie, im dłużej przy piłce my, tym krócej oni". To wszystko łatwo było powiedzieć, ale trudniej zrobić. Wiedziałem, że tylko ja mogę wybić Anglików z rytmu. W 2. minucie wypuściłem piłkę i chciałem podprowadzić ją do linii pola karnego, by ponownie złapać i wybić. Nie zauważyłem jednak czającego się Allana Clarke'a, który chciał wykorzystać mój błąd. Naprawiłem pomyłkę, ale okupiłem to kontuzją kości łódeczkowatej. Doktor Janusz Garlicki zamroził mi rękę i grałem z tą kontuzją do końca. Kluczowe było to, co pan Kazimierz zrobił w przerwie. Do szatni szło się bardzo długo i dopiero wtedy mogliśmy ze sobą porozmawiać. W trakcie meczu panował olbrzymi hałas, porozumiewaliśmy się ze sobą wzrokiem, bo po prostu nie dało się ze sobą inaczej komunikować. W szatni panowały głośne, żywiołowe dyskusje, ale potem odezwał się pan Kazimierz: "pozwólcie, że teraz ja coś powiem". Emanował z niego spokój. "Widzicie, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wytrzymaliście 45 minut, wytrzymacie i drugą połowę". Później podszedł i spokojnie przekazywał krótkie instrukcje każdemu kolejnemu piłkarzowi. Jego podejście było bardzo istotne. My byliśmy "pod prądem" i gdyby trener Górski był tak samo zdenerwowany, mogłoby się to negatywnie przełożyć na nasze boiskowe poczynania. Po przerwie zaprezentowaliśmy się zdecydowanie lepiej.
– Wspominał pan o nietypowych przygotowaniach do tego meczu...
– Tak, w Rembertowie trener Górski przygotowywał nas do tego, co wydarzy się na Wembley. Mowa o gigantycznym hałasie, który na nas czekał. Podczas treningów pracowaliśmy nad tym, by rozumieć się "na wzrok", bez krzyczenia, bo tam nie sposób było cokolwiek usłyszeć. To bardzo pomogło. Wychodziłem do górnych piłek by walczyć z rosłymi rywalami, a moi koledzy mieli obowiązek mnie wtedy asekurować. W dużej mierze dzięki temu udało się osiągnąć remis na Wembley. Trzeba również wspomnieć o wyjazdowym meczu towarzyskim z Holandią, który rozegraliśmy przed starciem z Anglią. Zremisowaliśmy 1:1 i zobaczyliśmy, że możemy radzić sobie z zespołami naszpikowanymi gwiazdami. To wpłynęło na naszą pewność siebie.
– Wracając do samego meczu – zadecydował gol Jana Domarskiego, za którego obwinia się Petera Shiltona.
– Gdybym to ja przepuścił tamtą bramkę, to byłaby moja wina. Proszę jednak zwrócić uwagę na sytuację, w której był Shilton. Przez większość czasu nie miał pracy, a dodatkowo stał i frustrował się tym, że jego koledzy nie są w stanie strzelić gola. Był na tyle podłamany, że nie patrzył nawet na rzut karny wykonywany przez Clarke'a. Nieskuteczność kolegów zdekoncentrowała go i dlatego zachował się źle przy strzale Domarskiego. Rozumiem go i usprawiedliwiam.
– Żałował pan tego, że nie obronił rzutu karnego?
– Po meczu usłyszałem od jednego z kibiców: nie wiedział pan, że Clarke zawsze strzela w lewo? Odpowiedziałem: "gdybym wiedział, bo nie poleciałbym "po piwo" w drugi róg". Później zostałem zaproszony do programu "Tele-Echo", prowadzonego przez Irenę Dziedzic. Powtórzyłem, że nie wiedziałem, że mój rywal strzela w tamtą stronę. Zadzwonił do mnie Jacek Gmoch i skrytykował za tę wypowiedź. Przekonywał mnie, że uprzedzał przed tym, że Clarke uderza w tamtą stronę. Nie dawało mi to spokoju, dlatego zadzwoniłem do trenera Górskiego. Zapytałem, czy na odprawie taka sytuacja faktycznie miała miejsce. Usłyszałem: "panie kolego, ja tego nie słyszałem, a skoro tak mówię, to nic takiego się nie wydarzyło". Wtedy uznałem, że to ja mam rację.
– Kazimierz Górski był też ponoć jedyną osobą w reprezentacji Polski, która po meczu nie świętowała na murawie...
– Na angielskich stadionach nie było zegarów. Pan Kazimierz spojrzał na swój zegarek i zaczął iść w stronę szatni. Doszedł do tunelu, a my dalej graliśmy. Ostatecznie... zszedł do szatni. Po meczu zapytaliśmy go o to, a on odpowiedział spokojnie, w swoim stylu: "nie chciałem się zatrzymywać". Był jedynym człowiekiem, którego brakowało na boisku. Gdy świętowaliśmy, za bramką rozmawialiśmy z Janem Ciszewskim. Adam Musiał powiedział o mnie: "dobrze, że Anglicy go kopnęli, bo... obudzili go". Dzisiaj muszę przyznać mu rację. Tamta interwencja miała niebagatelne znaczenie.
– Popsuliście Anglikom wielkie święto.
– Na Wembley była przygotowana kolacja na kilkaset osób. W ten sposób reprezentacja Anglii miała świętować awans na mundial. Ostatecznie, rywale nie stawili się na kolacji. Pojawił się tam m.in. Helmut Schoen (legendarny trener reprezentacji Niemiec - przyp.red), który pogratulował nam sukcesu, chociaż wiadomo, że przyjechał tam dla Anglików. Później pojechaliśmy do hotelu. Wszyscy poszli się bawić, a ja jako jedyny zostałem w hotelu, ponieważ ręka zaczęła mnie boleć. Doktor Garlicki dał mi kilka gardanów. Przyjmowałem te środki, by uśmierzyć ból i nie mogłem zasnąć. Rano wyszedłem na ulicę i zobaczyłem tytuły gazet. Można było przeczytać m.in. o "końcu świata", a w jednej z nich zobaczyłem: "człowiek, który zatrzymał Anglię".
– Powrót do kraju zajął wam ponoć kilka dni...
– Przebywaliśmy w Londynie, bo trzy dni później mieliśmy do rozegrania towarzyskie spotkanie z Irlandią w Dublinie. Poleciałem tam z zespołem, ale nie zagrałem ze względu na kontuzję ręki. Potem została ona unieruchomiona w gipsie. Podczas pobytu w Irlandii byłem gościem programu telewizyjnego. Remisem z Anglikami sprawiliśmy radość Irlandczykom, którzy za nimi nie przepadają. W studiu zapytano mnie, jaki alkohol lubię. Odpowiedziałem, że szampana i piwo. Później do pokoju hotelowego zapukał do mnie ktoś z obsługi i powiedział, że na dole czeka na mnie przesyłka. Okazało się, że Irlandczycy przysłali mi sześć skrzynek piwa. Lesław Ćmikiewicz skwitował to pytaniem: dlaczego nie powiedziałeś im, że lubisz whisky? W poniedziałek mieliśmy wrócić do Polski. Wylądowaliśmy w Londynie, gdzie powiedziano nam, że samolot ma awarię. Prawda była jednak inna. W Warszawie tego dnia rozpoczęła się pierwsza krajowa konferencja partyjna, która miała potrwać dwa dni. Władze obawiały się, że nasz przyjazd przyćmi to wydarzenie. Nasze powitanie odbyło się na stadionie Legii. Pojechałem tam z wielką satysfakcją bo jak wiadomo, moja przygoda z warszawskim klubem nie była udana.
– To był najlepszy występ w pana karierze?
– Nie, zaliczyłem tam dużo udanych interwencji, ale popełniłem także masę błędów. To był najlepszy mecz pod względem kontaktu z drużyną, zrozumienia. Błędy nie okazały się kosztowne, bo okazaliśmy się monolitem i mogłem liczyć na kolegów, tak jak oni na mnie. Kluczowa była wielka trójka trenerów, z Kazimierzem Górskim na czele. Warto wspomnieć też rolę jego współpracowników. Jacek Gmoch i Andrzej Strejlau wykonali kapitalną pracę. Gmoch był bankiem informacji, śledził naszych rywali i dostarczał cennych wiadomości. Przed pierwszym spotkaniem z Anglią Gmoch zauważył, że gdy rywalom nie udają się dośrodkowania z boków, wycofują do Bobby'ego Moore'a i to on zagrywa w pole karne przeciwników, a napastnicy zgrywają piłkę nadbiegającym pomocnikom. Trener Górski nakazał w tej sytuacji nie cofać się Włodzimierzowi Lubańskiemu do obrony. Włodek miał biegać obok Moore'a i uniemożliwić mu ewentualne dośrodkowania w pole karne. Co do Strejlaua, prowadził młodzieżową reprezentację i miał wielkie rozeznanie wśród młodych zawodników. To dzięki niemu pojawili się Andrzej Szarmach czy Władysław Żmuda.
– Czuliście, że remis na Wembley jest początkiem czegoś wielkiego?
– Tak, to stworzyło zespół. Później powtarzaliśmy, że ten, kto przeżył piekło Wembley, nie powinien obawiać się żadnej drużyny na świecie. Wcześniej w takich decydujących spotkaniach reprezentacja Polski nie dawała rady. Na mundialu wyszliśmy z grupy, w której okazaliśmy się lepsi od Włochów i Argentyńczyków.
– Występ biało-czerwonych na mundialu w 1974 roku to jeden z największych sukcesów w historii polskiej piłki. Do historii przeszedł wasz półfinałowy "mecz na wodzie" z RFN, który przegraliście 0:1. Po latach szkoda panu, że nie udało się wygrać?
– To był mecz piłki wodnej, ale warunki były jednakowe dla obu drużyn. Pan Kazimierz przed spotkaniem powiedział nam: "zagrajcie tak, by po zejściu z boiska powiedzieć spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że zrobiliście wszystko, by wygrać mecz". Po meczu mogłem to zrobić z czystym sumieniem, dałem z siebie absolutnie wszystko. Później dostawaliśmy telegramy z jednym zdaniem: "dla nas jesteście mistrzami świata". Takich wiadomości było więcej, niż po wszystkich wcześniej wygranych meczach.
– Dzisiaj możemy co najwyżej pomarzyć o takich sukcesach...
– Przed nami było wspaniałe pokolenie, z Lucjanem Brychczym, Edmundem Zientarą czy Stanisławem Oślizło. Również teraz mamy znakomitych zawodników: mistrzów Włoch, Hiszpanii... Wszyscy oni mają wielkie umiejętności, ale i pecha. Nigdy nie trafili na kogoś takiego jak Kazimierz Górski, którego nazywamy papieżem polskiej piłki. Zawsze podkreślam też jedno: Anglii nie zatrzymał Jan Tomaszewski, a Kazimierz Górski, który doskonale do siebie dopasował te wszystkie puzzle.
Anglia – Polska 1:1 (0:0)
Bramki: Allan Clarke 63 k. – Jan Domarski 57
Anglia: Peter Shilton – Paul Madeley, Emlyn Hughes, Roy McFarland, Norman Hunter – Colin Bell, Tony Currie, Mick Channon – Martin Chivers (85. Kevin Hector), Allan Clarke, Martin Peters
Polska: Jan Tomaszewski – Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Adam Musiał, Mirosław Bulzacki – Henryk Kasperczak, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna – Grzegorz Lato, Jan Domarski, Robert Gadocha
Trenerzy: Alf Ramsey – Kazimierz Górski
Żółte kartki: McFarland – Bulzacki
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.