| Czytelnia VIP

83 lata od urodzin Jerzego Kuleja. Ministrant między linami ringu

Jerzy Kulej (fot.
Jerzy Kulej (fot. PAP/Janusz Uklejewski)
Tomasz Sowa

19 października, dzień urodzin legendy boksu.


👉 Pewnego razu na Wembley. Dzień z życia Tomaszewskiego [WYWIAD]

Pierwsze: "książka"

Częstochowa. Lata 50

Na imię miał Heniek. W klasie był najsilniejszy. Nie raz, nie dwa sprzedał szturchańca niższemu. A Jurek był mniejszy. Na szkolnym korytarzu zdarzyła się sprzeczka. Uczniowie szybko zrobili kółko. A wewnątrz stanęli oni, jak Dawid i Goliat. Duży i mały. Heniek ruszył na Jurka pewien, że zleje go na kwaśne jabłko. Ale ten uchylił się i uniknął ataku. Potem lewym prostym trafił większego w nos. Akcję powtórzył i starcie wygrał, ku zdziwieniu niemal wszystkich kolegów. Miną lata zanim przyzna, że przed tamtą bójką dokładnie przestudiował książkę "ABC boksu". A że uczniem był pojętnym, to szybko przyswoił pięściarskie niuanse.

Urodził się 19 października 1940 roku w Częstochowie. Wychowało go podwórko w biednej dzielnicy, o wiele mówiącej nazwie, Ostatni Grosz. Nie był wielkoludem, więc by zyskać szacunek rówieśników uprawiał sport. Pływał, jeździł na łyżwach, grał w piłkę nożną, biegał. Potem poszedł "na boks".

Stefan Pala, kum ze szkolnej ławy, chyba pierwszy zorientował się, że Jurek powinien założyć rękawice. W częstochowskim "Starcie" pracował wtedy Wincenty Szyiński. To jemu Pala truł codziennie, by zobaczył tego "małego Kuleja". Mężczyzna zgodził się wreszcie… i doznał szoku. Był rok 1955. Na pierwszych zajęciach Jurek przyjął postawę bokserską i wyprowadził prawidłowy cios. Wcześniej czytał dużo o technice. A i z praktyką był obeznany. Zbił przecież Heńka, klasowego siłacza. Szyiński zabrał Kuleja na salę. Później połączyła ich przyjaźń, bo pomagał trenerowi w opiece nad chorą żoną. I to była ta dobra twarz Jurka...

Szybko przyszły pierwsze sukcesy juniorskie. Mistrzostwa okręgu. Talent, jak oliwa wypływał na wierzch. Choć byli i tacy, którzy w niego wątpili. Kiedy w 1958 roku zobaczył go pierwszy raz Jan Wojdyga z "Przeglądu Sportowego" to miał powiedzieć: – On bardziej przypomina ministranta niż boksera, wątpię, czy zobaczymy coś ciekawego.

I trochę się redaktor pomylił, bo nastoletni Jurek nie był spokojnym ministrantem. Lubił chadzać wieczorami po częstochowskich ulicach. A kiedy przeniósł się do Warszawy, to widywano go na bazarach, albo w restauracjach, gdzie bawił się chętnie. Nierzadko do białego rana. Wódki też kosztował, więc kolegów miał wielu. I towarzyski pozostał do końca życia. A i bokserem okazał się ciekawym...

IO 1968 – Meksyk: walka Kuleja o olimpijskie złoto
tv
IO 1968 – Meksyk: walka Kuleja o olimpijskie złoto

Kulej, Jerzy Kulej!

Czytaj też

Jerzy Kulej (P, fot. Getty)

Kulej, Jerzy Kulej!

Drugie: "ultimatum"

Kilkanaście lat później. Meksyk, rok 1968

Na środek olimpijskiego ringu wchodzi Kubańczyk Enrique Regüeiferos. Krok ma taneczny, twarz uśmiechniętą. Chciał pokazać, że trzy rundy z Jerzym Kulejem nie kosztowały go zbyt wiele. Pozorant!

Polak wchodzi wolniej. Nawet ociężale. Grymas zmęczenia świadczył o trudzie, jaki włożył w finałowe starcie. Zachowuje się naturalnie. Wie, że sędziowie ocenią trzy rundy pojedynku, a nie show po ostatnim gongu. Czeka cierpliwie. Chwilę później rozjemca unosi jego rękę. Znów został mistrzem olimpijskim!

Tej walki nie zapomnę do końca życia. Trzy mordercze rundy, 9 minut nieustannej wymiany ciosów. W podświadomości kołatała myśl: muszę walczyć, muszę walczyć do końca. Trzy razy mogłem być liczony, kilkukrotnie znajdowałem w sobie resztki sił, rozpaczliwie zwalczałem słabość, byle wszystko przetrzymać – mówił później.

Turniej bokserski w czasie igrzysk olimpijskich w 1968 był długi. W wadze lekkopółśredniej trwał aż trzynaście dni. A Jurek mógł nań nie pojechać! Trzy miesiące wcześniej ledwie uszedł z życiem z wypadku samochodowego. Mocno pokaleczył twarz. Na szczęście wysportowany organizm regenerował się szybko. Feliks Stamm zabrał go na obóz przygotowawczy do Zakopanego. I tam znów kłopoty! Na Krupówkach wdał się w bójkę z góralami. Nie na ciupagi, a na pięści. Młócka była straszna. Przeniosła się pod lokalny komisariat policji. Tam Jurek tłukł się jeszcze z milicjantami, będąc zatrudnionym w... milicji. Czterech położył.

Stamm wiedział, że Kulej ma temperament. Powiedział nawet kiedyś, że "nie sposób było przewidzieć, co mu strzeli do głowy". I wtedy, po tej tatrzańskiej bójce, wziął go w obronę, choć Jurek uchodził za faceta, który w kaszę nie dał sobie dmuchać. Sporo łączyło go z kumplem z kadry, Marianem Kasprzykiem. On też bił się z funkcjonariuszami MO.

Pod Tatrami słowa legendarnego trenera stały się ciałem. Doszło do opisanego skandalu. Sprawę starano się wyciszyć. Przecież chodziło o pięściarskiego mistrza. Medalową nadzieję Polaków! Kulej dostał ultimatum od szafa MSW, Kazimierza Świtały: albo w Meksyku będzie złoto, albo po powrocie czeka go sąd. No, to wrócił jako mistrz.

Trzecie: "obawa"

Lata 60. Ringi Polski i świata

Ale z Meksykiem wiążą się jeszcze inne historie. Już w pierwszej walce trafił bowiem Jurek na rywala klasowego. Takiego, z którym zdążył już przegrać. Nazywał się Janos Kadji. Był Węgrem. Walczyli w mistrzostwach Europy w Rzymie. Tam triumfował Polak, ale przeciwnika zapamiętał. Ba, Janos śnił mu się podobno po nocach, bo walczył nad wyraz inteligentnie. Jeszcze przed Meksykiem wziął na Kuleju rewanż, podczas Turnieju Tulipanów w Holandii. A w igrzyskach trafili na siebie już w pierwszym pojedynku. I dali kibicom pokaz szermierki na pięści. Nieustannej wymiany ciosów. Gdy rozbrzmiał gong kończący walkę żaden nie był pewien wygranej. Dwóch godnych siebie rywali, faworytów do złota, a jeden od razu musiał wracać do domu. Co za niesprawiedliwość! Pojechał Węgier. Ale Kadji nie był jedynym bokserem, z którym Polak walczyć nie lubił.

Rok 1964. Kilka tygodni przed turniejem olimpijskim w Tokio. Hala sportowa w Szczecinie. W ligowym meczu miejscowa Pogoń mierzy się ze stołeczną Gwardią. W wadze lekkośredniej gości reprezentował Kulej, wtedy świeży mistrz Europy. Gospodarze postanowili wystawić do pojedynku niejakiego Karczaczewskiego – pięściarza solidnego, ale Jurek miewał już groźniejszych przeciwników. Przed skrzyżowaniem rękawic panowie mieli przyjść na obowiązkowe ważenie.

Kulej pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia, gdzie miały być formalności. Po drodze minął jednak... Józefa Pińskiego, innego zawodnika Pogoni. Trochę się zaniepokoił. Piński, choć nie miał międzynarodowych trofeów, był dla boksera Gwardii niezwykle niewygodny. Jego styl i umiejętność utrzymania dystansu sprawiały, że Kulej nie potrafił narzucić mu swoich warunków. A nawet panikował.

Panowie przywitali się. Ku zaskoczeniu częstochowianina Józek zdjął garnitur i stanął na wadze. Na domiar złego, zmieścił się w limicie! Jerzy podszedł do niego i zapytał:

A ty, to po co się ważysz?

Za chwilę będę boksował. Karczaczewski chory. Muszę go zastąpić.

Więc będziesz bić się ze mną?

Kulej znał odpowiedź zanim zapytał.

Po paru minutach stanęli w ringu. Publiczność głośno dopingowała Pińskiego. A ten walczył inteligentnie. Punktował. Z pomocą lewego prostego trzymał dystans. Sędziowie widzieli niemoc Kuleja. A i on nie zdziwił się, gdy usłyszał werdykt. Przegrał.

Tę porażkę Jurek mocno wziął sobie do serca. Przytrafiła mu się w odpowiednim momencie – tuż przed igrzyskami olimpijskimi. Pokazała mankamenty i elementy, nad którymi musiał jeszcze popracować. Może to właśnie dzięki niej zdobył złoty medal w Tokio.

I jeszcze jedno. O tym, że Piński znalazł sposób na Kuleja mówi matematyka. Spotykali się czterokrotnie. Piński zwyciężył dwa razy, raz ogłoszono remis i tylko raz jeden – przez kontuzję – przegrał z Kulejem. Obawy mistrza były więc wtedy uzasadnione.

Niemały stres miał też, gdy naprzeciw niego stawał Niemiec, Gerhard Dieter. W 1960, tuż przed rzymskimi igrzyskami, pokonał Jurka, odbierając mu tym samym olimpijski paszport. Stamm postawił wtedy na Kasprzyka. Ale prawdę mówiąc, to ci wymienieni stanowią tylko kilka kropel w morzu pięściarzy, których Kulej pokonał. Od 1963 roku przegrywał naprawdę rzadko.

Kulej, Jerzy Kulej!

Czytaj też

Jerzy Kulej (P, fot. Getty)

Kulej, Jerzy Kulej!

Kulej o Tokio 1964: pan Feliks Stamm mówił, że muszę walczyć inaczej
Jerzy Kulej (fot. TVP)
Kulej o Tokio 1964: pan Feliks Stamm mówił, że muszę walczyć inaczej

Czwarte: "ambicja"

Uchodził za sportowca ambitnego. I to od najmłodszych lat. Kiedy zjawił się w sali treningowej był mikrym chłopakiem, który braki fizyczne nadrabiał sercem do walki. Przez miesiące ćwiczył, byleby tylko poprawić siłę ciosu. Do znudzenia powtarzał schematy i kombinacje, przeczuwając, że bez tej pracy nic nie osiągnie.

Ale ta ambicja pomogła Jurkowi w trudnym czasie. Gdy w 1960 nie pojechał na igrzyska do Rzymu, to chciał odsunąć się od boksu. Potem nie znalazł nawet miejsca w kadrze na europejski czempionat w Belgradzie. Żal w sercu miał wielki, ale postanowił pokazać, że skreślać go nie można. Wrócił w wielkim stylu. W Moskwie w 1963 został mistrzem Europy. Po finałowej walce Ryszard Malinowski tak pisał w "Gazecie Krakowskiej":

"Wracamy do Polski z dwoma złotymi medalami. Najmilszą niespodziankę sprawił Kulej. Wszyscy eksperci stawiali go na straconej pozycji. Laicy byli bardziej powściągliwi. Część z nich wierzyła w umiejętności Polaka".

Wrócił w wielkim stylu. Ale miał jeszcze coś do udowodnienia. Chciał pojechać na igrzyska i przywieźć medal. Najlepiej złoty. Stamm w niego wierzył. Mówił wszystkim wokół, że ma u siebie nowego czempiona. A Jurek obijał worek i rywali na treningach. Robił wszystko, by spełnić marzenie. Nie był jednak makiawelistą. Gdy w finałowej walce w Meksyku otrzymał mocny cios Kubańczyka trener Stamm zauważył, że walczy gorzej. Kulej przyznał potem, że przed oczami zobaczył ciemność. Taką, że nie wiedział, co się dzieje. I po tej walce zdrowy rozsądek zwyciężył. W 1971 roku zakończył nagle karierę.

Z tą ambicją nie wszystko było jednowymiarowe i budujące. Po latach Waldemar Kulej, syn pięściarza, na pytanie o żal do ojca tak mówił w jednym z wywiadów: – Nazwałbym to raczej deficytem emocjonalnym, wynikającym z braku szczerego kontaktu i partnerstwa. Ja, moja mama Helena i inni najbliżsi zawsze pozostawaliśmy w cieniu podstawowych potrzeb ojca i jego ambicjonalnych dążeń. Aczkolwiek dla przyjaciół i znajomych był naprawdę wspaniałym człowiekiem, dlatego zrozumiem, jeśli temu licznemu gronu osób wyda się, że moje słowa brzmią obrazoburczo.

A ileż to karier spełniło się kosztem najbliższych?

Piąte: "Tokio"

Japonia, październik 1964

W Japonii był w wybitnej formie. Nie bacząc na afery i skandale, które wybuchały w hali Korakuen, szedł od zwycięstwa do zwycięstwa. Ofensywnego Polaka nie byli w stanie powstrzymać Roberto Amaya z Argentyny, Richard McTaggart z Wielkiej Brytanii, Iosif Mihalic z Rumunii i Eddie Blay z Węgier. Po półfinałowej walce z tym ostatnim Jurek usiadł z Kasprzykiem, Grudniem i Stammem na trybunach, by przyjrzeć się pojedynkom finałowych rywali. To wtedy trener wpadł na pomysł "zasadzki", którą z Kulejem mieli zastawić na Jewgienija Frołowa z ZSRR. Polak już kiedyś krzyżował z nim rękawice. I tamto spotkanie nie było dla niego szczęśliwe…

Ale geniusz Stamm ułożył mądry plan. Trudny, ale idealny, wedle którego Jurek miał przyjąć pasywną postawę. Miał czekać na Sowieta. Przyjąć go. Kontratakować. Szkoleniowiec wiedział, że rywal zna ten ofensywny styl Kuleja i na pewno dobrze się na to przygotował. Zaskoczenie wszystkich było ogromne! Kibice gwizdali. Sędzia Żeczew, który znał Polaka, patrzył z niedowierzaniem, zachęcając do walki. A on stał. Bo Feliks tak kazał.

"Obaj pięściarze unikają początkowo ciosów. Sędzia interweniuje. Walka rozgorzała w drugiej rundzie. Kulej jest szybszy, więcej atakuje" – pisała "Gazeta Krakowska".

W trzeciej zdenerwowany i zdezorientowany Frołow ruszył do natarcia. A Polak utrzymywał dystans. Potem znów zaatakował, bo Stamm pozwolił wreszcie walczyć "po staremu". Bokser z ZSRR był zmęczony. W końcowych fragmentach zdał sobie sprawę, że został przechytrzony. Kulej został mistrzem olimpijskim! Pierwszy raz. – Jestem nieprzytomny ze szczęścia – mówił wtedy.

Tokio dało mu sukces sportowy. Dało też rozpoznawalność. Mówiono i pisano o nim, jak o najlepszym pięściarzu świata. Po Tokio próbowano go skusić do przejścia na zawodowstwo. Ale konsekwentnie odmawiał. Wolał zostać w Polsce. Miał się przecież dobrze, co sam przyznał kilka lat później. Znał ludzi sceny, polityków, sportowców. Nazwisko otwierało mu wiele drzwi. Nie tylko tych restauracyjnych…

Rok po Tokio przyszedł kolejny triumf w mistrzostwach Europy. W Berlinie. Siedem lat po reprezentacyjnym debiucie, w którym jako nastolatek po profesorsku załatwił Slobodana Viticia z Jugosławii, był na sportowym szczycie. Potknął się w Rzymie, gdzie w boju o tytuł najlepszego na Starym Kontynencie musiał uznać wyższość Frołowa.

Byłem sam sobie winien. Za bardzo uwierzyłem w siebie… czyli zlekceważyłem przeciwnika. W Palazzo del Sport przegrałem dzięki sobie – powiedział.

Srebro było porażką. Tak wielkim był pięściarzem.

Nigdy nie leżał na deskach. Wspomnienie Jerzego Kuleja
Jerzy Kulej (fot. TVP)
Nigdy nie leżał na deskach. Wspomnienie Jerzego Kuleja

Szóste: "nokaut"

Polska, 1971-2012

Do 1971 roku stoczył 348 walk, z których 317 wygrał, 6 zremisował i 25 przegrał. Ze sceny schodził spełniony. Kolejne generacje pięściarzy słuchały o jego pojedynkach. Kolejne podziwiały. Bo trudno nie patrzeć z uznaniem na walczaka, który nigdy nie został znokautowany. Ba, nigdy nie leżał na deskach! Nawet wtedy, w olimpijskim finale z 1968, gdy Kubańczyk naruszył szczękę Polaka. Nogi się ugięły, ciemność nastała, a on stał…

Pewnie, że można snuć przypuszczenia. Co by było, gdyby jednak kontynuował karierę. Na pewno w końcu ktoś młodszy, szybszy mógł go trafić. Więc po co? Skoro można było odejść w chwale.

Potem w życiu bywało różnie. Zarobione pieniądze zainwestował w lokal gastronomiczny, ale biznes okazał się klapą. Był coraz bliżej upadku. Skoro przeciwnicy nie dali rady, to może los mógł posłać go na deski? Piotr Szarama, autor biografii, opisywał czas, w którym żyjący od imprezy do imprezy pan Jurek miał myśli samobójcze. Tak zły był jego stan psychiczny. Ale zdołał się podnieść.

I miał później wiele zajęć. Pracował jako trener i działacz. Jego głos słyszeli kibice śledzący telewizyjne relacje z walk. Nawet w filmach się pojawił. I jako aktor, w "Przepraszam, czy tu biją? ", i jako konsultant w "Ogniem i mieczem". Był też posłem na Sejm od 2001 do 2005 roku.

Utrzymywał kontakty towarzyskie. Odwiedzał chętnie starych druhów z ringu. Marian Kasprzyk mówił mi kiedyś: – Moja droga do biało-czerwonej kadry i później na igrzyska olimpijskie nie była łatwa i przyjemna. Ba! Napotkałem na niej głaz w postaci Jerzego Kuleja. Kim był ten człowiek, chyba mówić nie muszę. Dla mnie to przyjaciel, dobra dusza, który nawet po zakończeniu kariery z uśmiechem na twarzy odwiedzał mnie tu, w Beskidach.

W grudniu 2011 roku pojechał na benefis Daniela Olbrychskiego. Aktor przywołał tamte sceny: – Pamiętam jak Jurek zawiesił mi na szyi replikę medalu olimpijskiego z Meksyku i powiedział: "Danek, nigdy w życiu nie byłem na deskach, ale teraz trzymaj mnie".

I osunął się na podłogę. To był rozległy zawał. Szybka pomoc utrzymała go przy życiu. Znów nie został znokautowany!

Siedem miesięcy później, 13 lipca 2012 roku, zmarł w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Toczył ostatni pojedynek, z ciężkim nowotworem. Niestety, ten przeciwnik był za mocny. Spoczął w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Jego życie, to materiał na oscarowy film…

Jerzy Kulej – opowieść sentymentalna [FILM]
Kulejowe
Jerzy Kulej – opowieść sentymentalna [FILM]

Najnowsze
Kiedy ostatnie konkursy PŚ po zakończeniu MŚ? Sprawdź kalendarz
nowe
Kiedy ostatnie konkursy PŚ po zakończeniu MŚ? Sprawdź kalendarz
| Skoki narciarskie 
Kiedy konkursy Pucharu Świata w skokach narciarskich? Sprawdź terminarz sezonu 2024/25
Kolejne złoto dla rodziny Prevców! Polacy w roli statystów
(fot. PAP)
pilne
Kolejne złoto dla rodziny Prevców! Polacy w roli statystów
| Skoki narciarskie 
Sobota cudów w Bundeslidze. Niespodziewane klęski potentatów
Piłkarze Bayernu przegrali w sobotę z
nowe
Sobota cudów w Bundeslidze. Niespodziewane klęski potentatów
| Piłka nożna / Niemcy 
"Wejście smoka" Kamińskiego. Został bohaterem meczu!
Jakub Kamiński (fot. Getty Images)
"Wejście smoka" Kamińskiego. Został bohaterem meczu!
| Piłka nożna / Niemcy 
Znicz Pruszków – Miedź Legnica. Betclic 1 Liga [SKRÓT]
Znicz Pruszków – Miedź Legnica (fot. TVP Sport)
Znicz Pruszków – Miedź Legnica. Betclic 1 Liga [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Świetna forma norweskiego dominatora! Jedenasty złoty medal
Jarl Magnus Riiber wywalczył jedenasty tytuł mistrza świata (fot. Getty Images)
Świetna forma norweskiego dominatora! Jedenasty złoty medal
| Inne zimowe 
Norweski mistrz blisko szóstej Kryształowej Kuli
Johannes Thingnes Boe (fot. Getty Images)
Norweski mistrz blisko szóstej Kryształowej Kuli
| Biathlon 
Do góry