| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
Adam Nocoń to trener, który już ponad rok prowadzi obecnego lidera Fortuna 1. Ligi Odrę Opole. Ta pozostaje niepokonana w rozgrywkach ligowych od 8 sierpnia. W rozmowie z TVPSPORT.PL doświadczony szkoleniowiec opowiedział o marzeniach, utrzymaniu wywalczonym w ostatnich sekundach meczu, szczerości oraz trudach zawodu. Oprócz tego zdradził, którego piłkarza potrzebuje, by przeprowadzać tak szybkie kontry jak... Atletico Madryt.
Maciej Ławrynowicz, TVPSPORT.PL: – Pół żartem, pół serio, nie powinien pan już pracować w Ekstraklasie? Patrzę na poprzednie kluby i niemal za każdym razem osiągał pan wyznaczone cele.
Adam Nocoń, trener Odry Opole: – Nie przesadzajmy z tymi stwierdzeniami. Liczy się tu i teraz. Skupiam się na pracy w Odrze i najbliższym meczu z Termaliką.
– Trenerzy często powtarzają, że potrzeba czasu, żeby móc wprowadzić jakieś zmiany. Pan w Odrze jest już ponad rok i chyba sporo udało się zmienić, patrząc na to, jak obecnie gra pana drużyna, a jak grała w ubiegłym sezonie.
– Zespół zrobił duży postęp, co wskazują statystyki. Z ostatniego miejsca na pierwsze... Przełomowe było chyba to utrzymanie w 1. lidze. Drużyna scementowała się wtedy w tej trudnej batalii. Te chwile stworzyły kolektyw na boisku i poza nim. Oczywiście, doszli też nowi zawodnicy – Borja Galan, Jiri Piroch czy Din Sula. Trzeba przyznać, że oni również mieli wpływ na wyniki.
– Powiedział pan, że nie ma co przesadzać z odważnymi stwierdzeniami, ale czy mimo wszystko nie czuje się pan niedoceniany?
– Nie. Ja panu powiem jedną rzecz – na pewno marzeniem każdego trenera jest trenować klub z Ekstraklasy, ale jeśli się tak nie stanie, to trudno. Nie będę robił niczego na siłę.
– Nadwiślana Góra przeprowadził pan z IV do II ligi, ze Skałką awansował do III ligi, następnie utrzymał pan znajdujące się w trudnych sytuacjach Podbeskidzie i Olimpię Elbląg. Jest jakiś uniwersalny przepis na sukces czy raczej w każdym miejscu dopasowuje pan swój pomysł do materiału ludzkiego, z którym ma pan do czynienia?
– W każdym klubie jest inaczej. Są inni ludzie, jest też inna specyfika pracy, więc uważam, że nie ma co porównywać na przykład Olimpii z Odrą. Wszędzie jest inaczej, wszędzie trzeba dobrać inne środki do zespołu. Nie ma takiej recepty, która zawsze działa.
– Pan czuje, że cały czas ewoluuje jako trener? Że odkrywa w piłce nożnej nowe rzeczy, zmienia przekonania, za które kiedyś byłby w stanie oddać rękę, uczy się czegoś dodatkowego?
– Tak. Na pewno trzeba iść z duchem czasu i to jest bardzo ważne. Nie ma co przesadzać też z tymi wszystkimi nowinkami, z tą elektroniką, bo piłka mimo wszystko zawsze jest taka sama. Trzeba reagować i trzeba na te nowinki w piłce spoglądać. Myślę, że to nieodzowne.
– Utrzymanie Olimpii Elbląg przyszło w rzadko spotykanych okolicznościach. Gol w ostatniej minucie, ostatniej kolejce...
– Byłem już zrezygnowany, powiem szczerze. Już odwracałem się, bo to była ostatnia sekunda. Nie zdążyłem się odwrócić, gdy zobaczyłem, że piłka jest w górze, Sedlewski wygrywa pojedynek główkowy, a Prytulak wychodzi sam na sam, mija bramkarza i strzela na pustą bramkę. Powiem szczerze, że nie zapomnę tego do końca życia. To było coś niesamowitego. Niesamowite uczucie, żeby utrzymać się w ostatniej sekundzie...
– Najlepszy moment w karierze?
– Chyba tak. Mimo wszystko był to najpiękniejszy moment odkąd jestem trenerem. Nie da się tego nawet opisać. To było jak w jakimś filmie.
– Prezes chyba w kościele wymodlił!
– Ja myślę, że prezes na pewno pomógł.
– Nie obawiał się pan podjąć takiej misji, której ryzyko niepowodzenia jest duże?
– Długo się zastanawiałem, bo to było trochę mission impossible. W drużynie było bardzo dużo kontuzji. W tamtym momencie sezonu nie można było robić już transferów. Na treningach czasami było 13 zawodników. Ten zespół mimo wszystko miał w sobie charakter, ducha walki. Było widać, że oni chcą się utrzymać. To była taka ekipa zawodników z dużą charyzmą.
– Gdy wchodzi pan do tak rozbitej drużyn w kryzysie, to umiejętności piłkarskie schodzą na dalszy plan, a trzeba przede wszystkim pracować nad mentalnością, żeby zawodnicy uwierzyli, że są w stanie wygrywać?
– Nie do końca. Umiejętności piłkarskie też są ważne. W takich trudnych momentach najważniejsi są ci kluczowi piłkarze. Ważne są też indywidualności, żeby właśnie jakąś jedną akcją rozstrzygnąć losy meczu. Jedna akcja może zaważyć.
– Patrząc na swoich byłych pracodawców i tego obecnego, ma pan poczucie, że robi pan wyniki ponad stan, biorąc pod uwagę potencjał kadrowy tych klubów, ekonomiczny, infrastrukturalny i organizacyjny?
– Jeśli chodzi o Olimpię Elbląg, to tak było. Prezes powiedział wprost, że pieniędzy na 1. ligę w Elblągu nie ma i dlatego zaczęli grać pod Pro Junior System. To było jawne. Prezes tego nie ukrywał. Tam rzeczywiście był wynik ponad stan.
– Porozmawialiśmy o sukcesach, a teraz zapytam o niepowodzenia. Miał pan takie chwile, gdy zezłościł się na własny zawód, na to, że jest tak niestabilny?
– Pewnie, że tak. Drugi raz nie chciałbym być trenerem. To jest fajny zawód, ale uważam, że też niesprawiedliwy. Niektórzy w innych zawodach mają lepiej. Tutaj cały czas jest się pod presją. Kocham ten zawód, uwielbiam go, ale drugi raz bym go nie wybrał. Stabilności tutaj nie ma i zdrowia też trzeba trochę stracić. Niektórzy koledzy pracują w innych zawodach i mają lepiej niż ja. Z drugiej strony nie mają takich przeżyć jak ja.
– Jest pan trenerem, który mówi to, co myśli. W takim środowisku piłkarskim to bardziej pomaga czy szkodzi?
– Myślę, że szkodzi. Lepiej się czasami ugryźć w język i nie mówić, ale ja mówię to, co myślę i czasem się to źle kończy.
– Jakieś przykłady?
– Nie, nie będę podawał przykładów.
– Nie nadają się do cytowania?
– Nie nadają się.
– Wróćmy w takim razie do Odry. Latem sporo transferów, wzmocnienia były też zimą. Choćby wspomniany Borja, który w obecnym sezonie miał udział przy ośmiu bramkach. Jest dobrze wyglądający Jakub Antczak, w bramce Artur Haluch, który ma dotychczas najwięcej czystych kont. Można już powiedzieć, że te puzzle udało się panu poskładać?
– Artur ma naprawdę dużo tych czystych kont. Tak mówię o tych zawodnikach ofensywnych, ale fajnie, że pan wspomniał o nim, bo tyle razy ratował nam skórę, a czasami się o tym nie pamięta. Nierzadko naprawdę wygrywał nam mecze.
– Nalegał pan na letnie transfery czy wynikało to z faktu, że wielu piłkarzy odeszło?
– I to, i to. Zawodnicy odchodzili, więc trzeba było sprowadzić kogoś za nich. I tak uważam, że ta kadra jest za wąska, bo sezon jest bardzo długi. Teraz gramy praktycznie do grudnia. Tak to jest, że jedni odchodzą, drudzy przychodzą. Fajnie byłoby, gdyby za tych zawodników odchodzących przychodzili jeszcze lepsi. To jest ważne w budowaniu zespołu. Na pewno szkoda mi Macieja Makuszewskiego, bo w jakiej on był formie... Normalnie mógłby grać w Ekstraklasie. I nie przesadzam tutaj. Był już właśnie na takim poziomie, na którym pamiętamy go z boisk Ekstraklasy.
– W tym sezonie miał dwa gole i trzy asysty, mimo że odszedł już pod koniec sierpnia.
– Pewnie, że tak, przecież on... Nie no, po prostu torpeda na swojej stronie.
– Nieprzypadkowo grał tam, gdzie grał.
– Tak, to prawda. Na treningach było widać, że to jest piłkarz, który grał w reprezentacji Polski.
– Wiem, że nikt nie mówi otwarcie, że chce awansu i o niego walczy, ale po przepracowaniu letniego okienka transferowego czuł pan w głębi serca, że to może wypalić?
– Zawsze trzeba wierzyć. Tak czułem to i... nie czułem. Ta liga jest bardzo mocna i nie ma co gdybać, że ktoś jest czołową drużyną. Parę meczów się wygra i jest się na miejscu barażowym. Za chwilę kilka przegra i jest się w strefie spadkowej. To taka sinusoida. Trzeba być zawsze czujnym. Zespoły są wyrównane. Analizuję mecze i czasami jedna akcja, jeden stały fragment i ma się trzy punkty, a mogło się nie mieć nic. Tu wszystko jest na styku. Uważam, że nie ma takich zespołów, które zostałyby rzucone na pożarcie. Wszystko jest wyrównane. Zmierzam do tego, że wcale nie czujemy się jak jakiś czołowy zespół. W każdym meczu musimy walczyć o swoje.
– Wspominał pan o tym, że jako trener musi pan iść z duchem czasu, dostosowywać się. Mam wrażenie, że obecnie ogromne znaczenie i wpływ na wyniki ma atmosfera w drużynie, ogólnie klimat wokół niej.
– Pewnie, że tak. Atmosfera jest bardzo ważna. To się przenosi później na boisko. U nas jest kolektyw. I w szatni, i na boisku. Wyniki też mają ogromny wpływ na atmosferę. Zwycięstwa budują atmosferę. A jak się przegrywa mecz, to atmosfera jest gorsza. Dobrze sam pan o tym wie.
– Ma pan jakiś trenerski autorytet, który podziwia i od którego wyciągnął coś dla siebie?
– Nie mam. Od każdego zespołu, od każdego trenera można coś zaczerpnąć. No dobra, niech będzie – Atletico w najlepszych czasach za Diego Simeone bardzo mi się podobało. Bardzo lubiłem ten styl.
– Czyli defensywa, szybka kontra i stały fragment.
– Ale ta kontra to bardzo szybka... Tak, jak robiło to Atletico, to naprawdę mi imponowało.
– To jakiego piłkarza potrzebuje pan na skrzydło, żeby takie szybkie kontry przeprowadzać?
– Makuszewskiego!
– Ale pytam o tych realnych.
– O tych możliwych? Już nie ma, bo okienko jest zamknięte.
– Zaraz znowu będzie otwarte.
– No to wtedy pomyślimy.
– Można chyba powiedzieć, że w Opolu tworzy się dobry klimat dla piłki na wysokim poziomie, bo rośnie stadion, a klub mocno stawia na rozwój akademii. Do tego pierwsza drużyna na czele 1. ligi.
– Tak, widzę w tym duży potencjał. Nowy stadion, akademia, drużyna w CLJ. Widać, że w Odrze coś ruszyło w pozytywnym kierunku. Jest praca z młodzieżą, będzie stadion. Cieszę się też, że coraz więcej kibiców przychodzi na nasze mecze i to mi się bardzo podoba, bo na początku tych kibiców nie było zbyt wielu. Teraz jest spora liczba. Kibice też podobali mi się, gdy wspierali nas podczas walki o utrzymanie. Nie zapomnę im tego, że byli z drużyną cały czas w tych trudnych momentach.
– W jednym z wywiadów powiedział pan, że zawsze warto marzyć. Co zatem jest pana największym piłkarskim marzeniem?
– Zawodowe marzenie? A to już pozostawię dla siebie.