Przejdź do pełnej wersji artykułu

Fortuna 1.Liga. Zbigniew Jakubas: trener Goncalo Feio jest emocjonalny, ale trzyma się swoich zasad i nie idzie na żadne skróty

/ Właściciel Motoru Lublin Zbigniew Jakubas i trener Goncalo Feio (fot. PAP). Właściciel Motoru Lublin Zbigniew Jakubas i trener Goncalo Feio (fot. PAP).

Po burzliwym i gorącym marcowym okresie wydaje się, że w Lublinie w końcu zapanował spokój. Drużyna zakończyła serię pięciu porażek, klub stawia sobie ambitne cele, a zimą trener Goncalo Feio będzie mógł liczyć na wzmocnienia. – Tylko tacy ludzie mogą zrobić coś dobrego dla naszej piłki nożnej – tak o szkoleniowcu Motoru mówił właściciel Zbigniew Jakubas.

21-latek przyszłością kadry? W klubie mówią wprost: to duży talent

Czytaj też:

Michał Bajdur (w środku) liczy na to, że Polonia Warszawa wróci do PKO Ekstraklasy (fot. PAP/Leszek Szymański)

Polonia Warszawa walczy o powrót do Ekstraklasy. Michał Bajdur: na początku sezonu były wątpliwości, ale...

Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Panie prezesie, wkraczamy w końcówkę pierwszej części sezonu. Po pięciu porażkach z rzędu w Motorze pojawił się powód do niepokoju?
Zbigniew Jakubas, prezes Motoru Lublin:
– Porażka porażce jest nierówna, bo czasem przegrywa się mecz po dobrej grze, tak jak miało to miejsce w spotkaniu z Górnikiem Łęczna, gdzie byliśmy zespołem dominującym. Jeden błąd w ostatniej minucie sprawił, że przegraliśmy. Potem dwa kolejne były słabe. Z Arką Gdynia i Miedzią Legnica u siebie nie zagraliśmy najlepiej. Na szczęście zła passa zakończyła się w Głogowie. Dla mnie był to niepokój, bo taka seria porażek swoje robi. Wierzę, że zespół po ostatnim zwycięstwie się skonsoliduje i będziemy w stanie zakończyć rundę w pierwszej szóstce. Taki jest mój cel.

Bardzo dobry początek sezonu mógł uśpić niektórych w klubie?
– Nie sądzę, bo wiem, jak zespół trenuje i jaka jest filozofia pracy trenera Goncalo Feio. Nie ma zachwytu po wygranym meczu ani strachu przed kolejnym rywalem. W każdym tygodniu widzę ciężką pracę. Bywają spotkania, takie jak z Wisłą Kraków, gdzie jak ktoś zobaczy 4:1, to powie "wow", a to był bardzo równy mecz. Wisła dostała dwa karne. Jeden ewidentny, bo nasz zawodnik zagrał ręką. Przy drugim to nawet wiślacy nie protestowali i nie domagali się. Kolejne gole to ewidentne dwa błędy naszego obrońcy, który podał piłkę do rywala. Wynik się posypał. Wszystkie biznesy, które budowałem w życiu i mają się świetnie, były strukturalnie budowane przez lata. W Motorze jestem dopiero trzeci rok. Awansowaliśmy z trzeciej do drugiej i z drugiej do pierwszej ligi. Nie ukrywam, że celem jest Ekstraklasa. Zacząłem od infrastruktury. Kiedy pojawiłem się w Motorze, od razu zacząłem budować akademię. Mamy cztery rewelacyjne boiska. Jedno jest sztuczne, ogrzewane, znajduje się pod balonem. Do tego dwie podgrzewane płyty z naturalną trawą. Muszę powiedzieć o niebywałym pracoholizmie całego sztabu i trenera Goncalo. Wierzę, że to da dobry efekt. To, co mnie boli i o tym powinniśmy rozmawiać, to praca sędziów. Powinniśmy poprawić współpracę z nimi. Sędziowie są czasami "świętymi krowami". Nie powinno być czegoś takiego, że sędzia popełnia błąd i potem się do niego nie przyznaje.

Zrobił tak między innymi Damian Sylwestrzak po meczu Legii Warszawa z Piastem Gliwice.
– Dokładnie o to mi chodzi. Musimy mieć przyjazną aurę. Sędziowie nie są "pępkiem świata". Za klubami idzie ciężki wysiłek, pot, łzy i pieniądze. Błędy zawsze będą się zdarzały, lecz sędziowie nie mogą zachowywać się w butny sposób. Nam wykluczono Wolskiego w meczu z Wisłą. On wbiegł na boisko godzić kolegów. Wszedł na murawę z ławki rezerwowych, przytrzymał jednego piłkarza ręką, nie było nerwowego zachowania i za to dostał karę na trzy mecze. Na szczęście w wyniku drugiego odwołania zmniejszono zawieszenie do dwóch spotkań. Drugi nasz zawodnik Kamil Wojtkowski został ukarany po bardzo kontrowersyjnej sytuacji, którą wywołali sędziowie, łącznie z tymi z VAR-u. Wstrzymano grę i byliśmy przekonani, że sprawdzają atak Hiszpana prostą nogą w naszego zawodnika. To ewidentna czerwona kartka. Sędzia sprawdzał i wrócił do sytuacji sprzed pięciu minut. Nikt tego nie rozumiał. Zrobiło się nerwowo na trybunach, poleciały butelki. Za niewątpliwie naganne zachowanie naszych kibiców klub otrzymał 20 tysięcy kary, którą musi zapłacić. Sytuacja z kibicami jest kolejną rzeczą, jaką kluby powinny się zająć. Dopóki piłka nożna dla części ludzi będzie kojarzyła się z chuliganami, nie będzie przyciągała tak dużej liczby rodzin z dziećmi. Widzę to u siebie. Mam kontakt z ultrasami, a także ludźmi, którzy chcą obejrzeć mecz. Jeżeli oni przychodzą z kilkuletnimi dziećmi, to nie chcą słuchać wulgaryzmów. Przykładem niech będzie doping na meczach piłki siatkowej.

Jeżeli jesteśmy przy kibicach, to Motor ma świetną frekwencję w Fortuna 1.Lidze. Niektóre kluby z PKO BP Ekstraklasy nie mogą pochwalić się taką średnią.
– Jest moda na Motor, ale też duża chęć sukcesu. Przez sześć lat klub był w trzeciej lidze, mając budżet solidnego drugoligowca. Wiem dzisiaj, gdzie są problemy. Goncalo pokazał, jak powinien wyglądać trening, na czym należy się skupić w samej organizacji klubu. Niektórzy się dziwili, dlaczego się na niego nie obraziłem, kiedy krytykował organizację w klubie. Nie obrażam się na ludzi, którzy mówią prawdę. Nie miałem świadomości, jak powinien być zorganizowany klub. Gdzie miałem się tego nauczyć? Oddałem zarządzanie jednemu prezesowi, potem pani prezes, potem trzeciemu. Na końcu stwierdziłem, że muszę wziąć to w swoje ręce. Po trzech miesiącach zbudowałem struktury pozasportowe. Potrzebuję niewiele czasu i ludzi, żeby było jeszcze lepiej. Największy problem jest z ludźmi. W każdej dyscyplinie biznesu są rankingi osób w danej dziedzinie, które można pozyskać. Płaci się im dużo, ale ma się pewność, że to zawodowcy. Przy zarządzaniu klubami nie ma rynku menedżerów z prawdziwego zdarzenia. Dlatego kluby, które odnoszą sukcesy, zarządzone są przez ludzi wywodzących się z biznesu takich jak Darek Mioduski, Michał Świerczewski, czy rodzina Rutkowskich. Wynieśli pewne zasady z biznesu i przełożyli je na piłkę nożną. 

Zbigniew Jakubas, właściciel Motoru Lublin (fot. PAP).

Czytaj też:

Adam Nocoń najbardziej niedocenianym trenerem w Polsce? "Nie przesadzajmy z takimi stwierdzeniami"

Wspomniał pan, że w Motorze nie cieszycie się z poszczególnych zwycięstw i patrzycie na wszystko szerzej. Z czego w tym momencie byłby pan zadowolony?
– Ucieszyłem się po zakończeniu passy porażek w Głogowie. Chciałbym, abyśmy zaczęli zdobywać więcej bramek. To nasza słaba strona. Zwycięstwa są bardziej oparte na taktyce, waleczności i pressingu. W ataku potrzebujemy większej siły rażenia.

Zimą możemy spodziewać się wzmocnień?
– Nie mamy wyjścia. Trener Goncalo jest człowiekiem bardzo honorowym i uczciwym wewnętrznie. Jest emocjonalny, ale trzyma się swoich zasad i nie idzie na żadne skróty. W zeszłym roku na święta Bożego Narodzenia obiecał zawodnikom, że jeżeli awansujemy do pierwszej ligi, to ta grupa piłkarzy będzie miała szansę na grę. Powiedział, że będzie nad nimi pracował. Tak też było. Uzupełniliśmy drużynę młodymi graczami. Trening i ciężka praca to podstawy. Widać, że na trzech, czterech pozycjach mamy braki jakościowe, ale trener wywiązał się ze słowa. Wzmocnienia są konieczne.

Czego pana jako biznesmena i człowieka, który zarządza tysiącami ludzi, nauczyła sytuacja z trenerem Feio?
– Motor jest najmniejszą strukturą w całej mojej grupie, jednocześnie jest najbardziej kłopotliwym i emocjonalnym zajęciem w moim życiu. Tu pojawia się wiele zmiennych – muszę stworzyć strukturę, nauczyć ludzi mentalności i pewnego systemu wartości. Możemy grać bardzo dobry mecz, ale pojawi się błąd sędziego bądź piłkarza, jak to miało miejsce w meczu z Wisłą albo czynnik zewnętrzny, na przykład kontuzja i wszystko się sypie. Pojawia się frustracja. W żadnym innym biznesie aż tyle nie zależy od przypadku. Od początku zakładałem, że nie da się niczego zbudować na skróty. Zrobię sześć transferów, pościągam Hiszpanów i odniosę sukces. Nie. Szatnia jest zespołem, który musi mieć dobre relacje z trenerem, między sobą wzajemnie oraz właścicielem. Musi być rodziną. Mieliśmy trzy przypadki w roku, gdzie nasi zawodnicy potrzebowali operacji. Zajmował się nimi Dr Jaroszewski, jeden z najlepszych specjalistów w kraju. Jestem osobą otwartą i jak czegoś potrzebuję, to dzwonię do Darka Mioduskiego, prezesa Lecha Poznań, czy Michała Świerczewskiego. Michał polecił nam najlepszego specjalistę, który podjął się operacji, a od sprawności zawodnika zależy często całe jego życie. Często, jedna zła operacja może być zakończeniem kariery. Cały czas pojawia się wielki stres i tego wcześniej nie brałem pod uwagę. Nawet, jak oglądam mecz, który wygrywamy, to bardzo wszystko przeżywam. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaka to jest różnica, gdy ogląda się drużynę, której się kibicuje a mecz własnego klubu. Kiedyś byłem na Legii, zobaczyłem, jak na boisko wbiegają lekarze po upadku zawodnika. Darek był wręcz blady i strasznie wszystko przeżywał. Teraz mam tak samo. Czasami przez mały uraz zawodnik nie może grać miesiąc. To ma duży wpływ na zespół. Teraz przez kartki nie mogliśmy korzystać z dwóch naszych napastników.


Widzi pan zmianę w zachowaniu trenera Feio? W jednym z wywiadów wspomniał pan, że traktuje pan go jak swojego przyjaciela.
– Tak. Patrząc na pracowitość tego człowieka, zasługuje na szacunek. W przerwie zimowej wręcz wymogę na nim, aby wyjechał na urlop. Latem nie miał ani dnia wolnego. Sprawował funkcję trenera i dyrektora sportowego. On pracuje, proszę mi wierzyć, od 6 rano. Nie ma swojego życia. Jest w klubie od rana, robi analizy wszystkich rywali. Goncalo o każdym zawodniku z Ekstraklasy i pierwszej ligi powie panu wszystko. Jest geniuszem, jeżeli chodzi o pamięć, taktykę, ocenę parametrów danego gracza. Od początku nie chcieliśmy ściągać 30-latków do klubu. Kiedy Marek Saganowski chciał przedłużyć kontrakt, to dał mi listę zawodników, których chciał ściągnąć. Było tam sześciu piłkarzy, z czego trzech z Chojniczanki, wszyscy powyżej 30. roku życia. Jaki oni mieli cel przyjść z pierwszej ligi do drugoligowego zespołu na rok? Tylko kasa. W tej chwili nasz najstarszy pozyskany zawodnik miał 26 lat. Trener Feio jeździ na mecze drugiej drużyny, pojawia się w akademii, obserwuje piłkarzy. Nie jest tak, że jak nie ma swojego meczu, to siedzi w domu. W tej chwili trójka z akademii trenuje z pierwszym zespołem. Tylko tacy ludzie mogą osiągnąć sukces. Nie ma tego, co było kiedyś, że zawodnik poszedł sobie po południu na piwo. Teraz wyleciałby ze składu. Jest niesamowita dyscyplina. Patrząc na jego ciężką pracę, mam olbrzymi szacunek. Sytuacja wokół niego się uspokoiła i polepszyła. Tylko tacy ludzie mogą zrobić coś dobrego dla naszej piłki nożnej.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także