| Czytelnia VIP

Jerzy Pawłowski. Szermierz i agent. Bohater czy zdrajca?

Jerzy Pawłowski (fot. Getty Images)
Jerzy Pawłowski (fot. Getty Images)
Tomasz Sowa

Decyzja. Tylko, albo aż jedna. Może zmienić życie, ocenę. Wszystko. Może być trampoliną, albo ostatnim gwoździem do trumny. Może sprawić, że czarne będzie postrzegane jak białe. A białe, jak czarne…

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Przeżył, bo zamienił się miejscem z kolegą. Później został legendą

Czytaj też

Bobby Charlton na pogrzebie Harry'ego Gregga (fot. Getty Images)

Przeżył, bo zamienił się miejscem z kolegą. Później został legendą

Rok 1989. Streszczenie 

W Łodzi zorganizowano zawody szermiercze. Niewielkie wydarzenie, ale przez jednego uczestnika stało się inaczej. Odbiło się w mediach echem. Gość nazywał się Jerzy Pawłowski. Miał wtedy 57 lat. Trochę dużo, jak na sportowca. Rywale mówili jednak, że walczył przyzwoicie. Widać było, że za młodu był wśród najlepszych w swej broni.  

Próbował wtedy wrócić do sportu. Nie wszystkim się to podobało. Czesław Kiszczak, dla przykładu, żywił do niego urazę. W jednej z notatek napisał tak: "Uważam kontakty Pawłowskiego z zawodnikami i trenerami za szkodliwe dla PRL-u. Niech Bogu dziękuje, że żyje, i weźmie się za uczciwą pracę". 

Potem, już po zawodach, Polski Związek Szermierczy jednogłośnie zakazał zawodnikowi startów. Tę decyzję tłumaczył opinii publicznej Ryszard Parulski. Użył mocnych słów i pan Jerzy miał o to żal. Środowisko zostało podzielone. Byli zawodnicy, którzy stanęli w jego obronie. Bo przecież mógł uczyć młodzież szermierczego fachu. A lubił to robić. Mógł też przekazywać ogromną wiedzę instruktorom. Ale niektórzy otwarcie mówili, że on jest zdrajcą! Że nie chcą go więcej widzieć. Że powinien odsunąć się w cień. A starszy pan w tym jednym starcie streścił całe swoje życie… 

Szermierz 

Lata 30. i 40. Bohaterowie z książek 

Urodził się 25 października 1932 roku w Warszawie. Miał więc siedem lat, gdy wybuchała wojna. Dwanaście, gdy – jak twierdził sam i jego rodzina - podczas Powstania Warszawskiego działał w służbie pomocniczej, dostarczając walczącym żywność, papierosy. A później meldunki. Mówił też o ojcu, AK-owcu, uczestniku wojny obronnej z 1939. Na wojnie uczył się sztuki przetrwania, a po wojnie był...  jeszcze zbyt młody, by w pełni rozumieć polityczne mechanizmy. Grał w piłkę na placach Grochowa, próbował boksu, skakał w dal, a nawet o tyczce. I bawił się od rana do wieczora. 

Pewnego dnia mama dała mu odpady, resztki jedzenia. Kazała wykopać dół w ziemi. Wykopał przy tej okazji z ziemi starą, zardzewiałą kawaleryjską szablę. Zabrał ją ze sobą. Starannie oczyścił i pokazał kumplom. Pewnie, że zazdrościli! A on, trzymając ją w ręku i wymachując przenosił się w świat sienkiewiczowskiej "Trylogii". Szabla stała się jego amuletem. Chciał być jak Kmicic… 

"Zawsze chciałem w sporcie widzieć piękno rywalizacji. Zaryzykuję twierdzenie, że szermierka spełniała moje ciche dziecięce i młodzieńcze marzenia. W walce na planszy byłem bohaterem z marzeń lub postacią z przeczytanych książek. Odzywały się we mnie sny i tęsknoty, pragnienia cudownych przygód, niebezpieczeństw i zmagań" – mówił kilkanaście lat później. Podwórkowa fascynacja skończyła się w treningowej sali. Jurek poszedł na zajęcia stołecznego ZKS Ogniwo. Koledzy go zachęcali, bo w tym machaniu szabelką był niezły. Trzy miesiące ćwiczył i wygrał zawody dla początkujących szermierzy. Złapał bakcyla. 

Lata 50. Najlepszy na świecie 

Trafił do Legii. Był rok 1952. Tam poznał węgierskiego fechtmistrza. Janos Kevey się nazywał. To on jako pierwszy zauważył, że w młodym szermierzu drzemią niespotykane zdolności. Był szybki. Przewidujący. Miał świetną ripostę. I tak zaczęło się szlifowanie diamentu. Węgier miał szczęście, bo Jurek był pracowitym nastolatkiem. Powtarzał kolejne ruchy aż do znudzenia, dążył do perfekcji. I był przy tym ambitny. Po roku ćwiczeń przyszedł pierwszy sukces, wicemistrzostwo Polski. 

A kiedy miał osiemnaście lat, to trafił do kadry narodowej. Szybko! Poznał tam Wojciecha Zabłockiego, z którym toczył pasjonujące boje. Jak oni się wzajemnie napędzali! Zabłocki wygrywał ćwiczebne starcia, czym drażnił ambicję konkurenta. A ten analizował przyczyny porażek, a potem wchodził na planszę i starał się poprawić. Polubili się, co ułatwiało pracę. To był fundament przyszłych sukcesów.  W 1952 Jurek został mistrzem kraju we florecie. Pojechał też na pierwsze w życiu igrzyska olimpijskie. W Helsinkach zapłacił frycowe, bo nie słuchał ponoć trenerskich rad. Zgubiła go młodzieńcza brawura. Chęć pokazania się światu.  

Cztery lata później było już dużo lepiej. Polska drużyna szablistów, trafnie określana mianem "cudownych dzieci Keveya", zdobyła srebrny medal olimpijski. Wygrali Węgrzy, co było wiadomo jeszcze przed igrzyskami. Ale to nasi byli najmłodsi w stawce: Zygmunt Pawlas – 26 lat, Jerzy Pawłowski – 24, Ryszard Zub – 22, Marek Kuszewski – 23, Andrzej Piątkowski – 22 i Wojciech Zabłocki – 26. Mieli świetlaną przyszłość.  Jerzy był tym najzdolniejszym z tej grupy. Indywidualnie, w szabli, walczył w finale! I stanął naprzeciwko idola, Rudolfa Karpatiego z Węgier. Był starszy od Polaka o dwanaście lat. Miał już olimpijskie trofea. Uchodził nawet za legendę szermierki. Ale mówiono, że Pawłowski jest jedynym, który może go pokonać. W Melbourne jeszcze się nie udało. Ale co się odwlecze, to nie uciecze… 

Minął rok i znów mieli się mierzyć. Tym razem w Paryżu. Stawką był tytuł mistrza świata. I tam to już Polak był lepszy, choć bezpośrednie starcie z Karpatim przegrał. Ale zasady były takie, że o pierwszej lokacie decydowało kilka pojedynków… "Życie Warszawy" tak pisało: "Największy sukces w historii polskiej szermierki odniósł w sobotę wieczorem w hali stadionu im. Pierre Coubertin w Paryżu reprezentant Polski Jerzy Pawłowski. Zajął on pierwsze miejsce wyprzedzając mistrza olimpijskiego Karpatiego (Węgry). Na dalszych miejscach uplasowali się Mendelenyi (Węgry), Lefevre (Francja), Horvath (Węgry), Koyacs (Węgry) i Piątkowski (Polska)". 

Przeżył, bo zamienił się miejscem z kolegą. Później został legendą

Czytaj też

Bobby Charlton na pogrzebie Harry'ego Gregga (fot. Getty Images)

Przeżył, bo zamienił się miejscem z kolegą. Później został legendą

"Zabij, albo zostań zabity". Qarabag FK w wojnie o Górski Karabach

Czytaj też

Azerscy żołnierze w walce o Górski Karabach. Wśród nich Mehman Aszrafow, który później zacznie pracę w Qarabag FK. Źródło: archiwum prywatne Mehmana Aszrafowa

"Zabij, albo zostań zabity". Qarabag FK w wojnie o Górski Karabach

Lata 60. Szablista wszech czasów 

Bohater był szczęśliwy. Miał już tytuły mistrza kraju. Miał też tytuł światowy. Kolejne zdobywał już regularnie. Dwa lata później dołożył złoto w drużynie. Cenny medal, dający poczucie szczególnej satysfakcji, bo w końcu pokonał idola z Węgier. Najtrudniejsze chwile w globalnym czempionacie przeżył chyba w Argentynie, w 1962 roku. Wiele lat później, w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", przypomniał dzień, w którym otarł się o śmierć: 

"Zdarzyło się to podczas mistrzostw świata w Buenos Aires. Wygrałem wtedy z Węgrem Horvatem decydującą o tytule mistrza świata walkę w turnieju drużynowym. Na bal do Domu Polskiego przyszedł stary emigrant węgierski, nachylił się nad moim stolikiem i zrobił jeden straszliwy błąd: zaczął mi wymyślać szpetnie po węgiersku. Nie wiedział, że edukacja szermiercza zaczynała się z Węgrami od klątw. Gdy mu sypnąłem repliką, zaskoczony Węgier zaniemówił i odszedł. Po chwili usłyszałem jakiś rumor, chciałem się odwrócić, ale mnie przytrzymano, żebym nie widział i nie wiedział, co się za mną dzieje. A za mną obezwładniano właśnie tego szaleńca. Ruszył na mnie z nożem sprężynowym, zdążył wbić ostrze w oparcie krzesła, ale zaraz go poskromiono". 

Ten incydent starano się zatuszować. Mógł przecież popsuć stosunki polsko-węgierskie. Nie chciano tego. Za to w prasie i radiu chętnie trąbiono o kolejnych wyczynach szermierza. Sport wykorzystywano przecież politycznie. A nasze triumfy pokazywały przecież słabość zgniłego kapitalizmu. I tak było do roku 1968, kiedy w Meksyku Jerzy sięgnął gwiazd, zdobywając tytuł indywidualnego mistrza olimpijskiego. W decydującym boju, jakże dramatycznym, pokonał zajadłego przeciwnika z ZSRR, Marka Rakitę. Wzruszył się bardzo, gdy biało-czerwona flaga powędrowała na maszt. I ten "Mazurek Dąbrowskiego"… Miał wtedy 36 lat. Trenował całe życie, by cieszyć się taką chwilą. Był już wtedy najlepszym szablistą wszech czasów, ale tego złota mu brakowało. A potem? Potem świętował.  

"Po dekoracji i Mazurku Dąbrowskiego przebrałem się w olimpijski garnitur i pojechaliśmy do domu Polonii, w którym toastom nie było końca. Byłem już po zawodach, więc nie odmawiałem, wychylając kolejne kieliszki: za Polskę, za Warszawę, za Legię i... za Wołodyjowskiego" – opisał w autobiografii.  

Kariery zawodniczej kończyć jednak nie zamierzał. Zbierał kolejne tytuły, międzynarodowe medale. Szermierka dawała mu naprawdę wiele. Na początku 1952 otrzymał tytuł mistrza sportu. Dwukrotnie, w 1957 i 1968 roku, w Plebiscycie "Przeglądu Sportowego" został uznany najlepszym sportowcem roku. Był znany, bardzo popularny. Widywano go na salonach. Jeździł mercedesem. Ponoć takim samym modelem, co premier Cyrankiewicz. Grywał w pokera i to całkiem nieźle. A w 1974 roku został wybrany Sportowcem XXX-lecia, wyprzedzając Irenę Szewińską. A rok później słuch o nim zaginął. Jakby ulotnił się w powietrzu… 

Agent 

Rok 1976. Wyrok 

Nagłe zniknięcie celebryty wywołało szok. Rodziło też wiele teorii. Mówiono, że zatrzymano go w związku z interesami, które prowadził. Ponoć chodziło o handel zachodnim towarem. Twierdzono również, że został aresztowany, a nawet zabity na Okęciu, ponieważ próbował uciec z Polski. Prawda wyszła na jaw 8 kwietnia 1976. Opinia publiczna dowiedziała się, że Jerzy Pawłowski został aresztowany i osądzony w związku ze szpiegostwem na rzecz CIA. A otrzymał karę 25 lat więzienia. Utracił też prawa publiczne na 10 lat. Skonfiskowano mu majątek i zdegradowano do stopnia szeregowca (z majora), bo reprezentując Legię był zatrudniony w wojsku. Dodatkowo pozbawiono go krzyży: Kawalerskiego i Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Także innych odznaczeń.  

W "Żołnierzu Wolności" ryczano, że "zdradzał Polskę, sprzedając za nędzne, judaszowskie srebrniki jej tajemnice". Później doliczono się owych "srebrników". Było to niecałe 1900 dolarów amerykańskich. Niedawny idol, nawet politycznych elit, zepchnięty został do piwnicy. Cenzura dbała o to, by jego nazwisko nie pojawiało się w artykułach prasowych i publikacjach olimpijskich. Ba, usunięto nawet wzmianki o tytułach Sportowca Roku. Po prostu tamte dwa lata były puste. Policzek, jaki dostał aparat państwowy był mocny. Okazało się jednak, że sportowiec Pawłowski został przezeń kiedyś zwerbowany… 

"Zabij, albo zostań zabity". Qarabag FK w wojnie o Górski Karabach

Czytaj też

Azerscy żołnierze w walce o Górski Karabach. Wśród nich Mehman Aszrafow, który później zacznie pracę w Qarabag FK. Źródło: archiwum prywatne Mehmana Aszrafowa

"Zabij, albo zostań zabity". Qarabag FK w wojnie o Górski Karabach

Pewnego razu na Wembley. Dzień z życia Tomaszewskiego [WYWIAD]

Czytaj też

(fot. Getty)

Pewnego razu na Wembley. Dzień z życia Tomaszewskiego [WYWIAD]

Rok 1950. "Papuga" i "Szczery" 

Urząd Bezpieczeństwa szybko złapał go w sidła. Jak twierdził w roku 1950 - choć dokumenty dostępne w IPN mówią o 1952. Otrzymał ofertę z tych "nie do odrzucenia". I zgodził się na współpracę. Po latach mówił dlaczego: 

"Podpisałem zobowiązanie, ponieważ nie chciałem, żeby dobrali się do mojego ojca, żołnierza AK. W 1950 roku zaczynał się terror. Poinformowałem natychmiast moją rodzinę, że mnie złamali".  Działał pod pseudonimem "Papuga". Później, w 1955 roku, kiedy rozpoczął współpracę z wywiadem wojskowym, ukrywany był już jako "Szczery". Obracał się oczywiście głównie wśród sportowców. Był też kurierem i łącznikiem na Zachodzie. Nie był agentem tak dobrym, jak dobrym był szermierzem. Informacje jakie przekazywał nie miały wielkiej wagi, choć mogły posłużyć do szantażu. Wiele lat później, gdy już wyszedł z więzienia, Władysław Komar, mężczyzna postawny i silny, zapowiedział, że gdy tylko go spotka, to "ściągnie mu majtki przez głowę". Później mieli to sobie wszystko wyjaśnić, bo Jerzy twierdził, że te jego raporty poważne nie były. 

"Na moje szczęście nigdy nie musiałem i nie napisałem na nikogo donosu. Rozmawiano ze mną o szermierce, dziewczynach i przysłowiowej dupie Maryni. Na ile było to możliwe, migałem się, zresztą byli inni, bardziej skrupulatni i gorliwi". 

W 1962 roku Wojskowa Służba Wewnętrzna zawiesiła z nim współpracę. Do centrali napływały bowiem wiadomości od zachodnich agentów, że jest niefrasobliwy i za dużo mówi. Do tego w trakcie egzaminu na studia prawnicze prosił innego zdającego, by dał mu ściągać. Argumentował, że jest… oficerem wywiadu i realizuje tajną misję. Tego było za dużo! 

Lata 60. i 70. i dalej… 

Amerykanie zainteresowali się nim już w 1958 roku. Wspominał, że w czasie zawodów podszedł do niego ich konsul i zapytał, czy nie chce tam zostać. Odmówił. Na współpracę z CIA zdecydował się podobno sześć lat później. Polacy wyjechali do Nowego Jorku na międzynarodowy turniej o Puchar Martini. Tam miał spotkać niejakiego Richarda Kowalskiego. Ponoć najpierw odmówił, ale już w Padwie się zgodził.  Ale rodzina, w tym syn, przeczą tej dacie i okolicznościom. Mówią, że z wywiadem amerykańskim wymieniał się informacjami już znacznie wcześniej. I że mówił, że chciał tak robić. Bez nacisków, bo potępiał komunizm.   Dostał pseudonim "Paweł". W USA liczono nie tyle na Jerzego-szermierza, co na Jerzego-żołnierza, który regularnie będzie wynosił informacje z tek Ludowego Wojska Polskiego. A on przekazywał tylko relacje personalne i towarzyskie. Też mogły mieć znaczenie, choć ich kaliber był mniejszy… 

Przez kilka lat skutecznie balansował na krawędzi. Ale pętla powoli się zaciskała. W strukturach CIA pracował bowiem agent KGB, który przekazał polskiemu kontrwywiadowi informację o "Pawle". On, szablista wszech czasów, nie mógł wiele zrobić w starciu z taką machiną.   Twierdził nawet, że sam zgłosił się do polskich służb, bo wiedział, że już go mają. Kontrwywiad rozpracowywał go w ramach akcji "Gracz". Długo to trwało. Dekadę, bo Jerzy nie wzbudzał podejrzeń. Inteligentny, bogaty, uroczy i obyty w świecie. Nawet gdy wchodził do hotelu, który był znanym miejscem spotkań belgijskich agentów, to nic nie robiono… 

Ale potem szybko się przyznał. Był sąd i wymazanie z pamięci. Z 25-letniego wyroku odsiedział 10. Trafił do zakładu karnego w Warszawie przy Rakowieckiej, a potem w Barczewie. Siedzieli tam groźni kryminaliści. A on potrafił ich do siebie przekonać, a nawet zbuntować. W 1982 roku udzielił wywiadu czołowemu propagandyście stanu wojennego, Markowi Barańskiemu. Poparł w nim stan wojenny. Wyraził przy okazji skruchę…  W 1984 roku ułaskawiła go Rada Państwa. Potem, w 1985, na słynnym moście Glienicke, pomiędzy Poczdamem a Berlinem Zachodnim, wymieniono go za wywiadowcę SB, Mariana Zacharskiego. Mógł wtedy ruszyć na zachód Europy, albo nawet do Stanów Zjednoczonych. Nie zrobił tego, bo Polski opuścić nie chciał. Co więcej, oferty wyjazdu z kraju miał już wcześniej. Choćby w Meksyku, w roku 1968. Ale to była gra wywiadu Amerykanów. Liczyli, że ewentualna ucieczka takiego sportowca będzie wizerunkowym ciosem dla peerelowskiego establishmentu.  

Pawłowski twierdził, że nie wyjeżdżał z miłości do kraju i do rodziny. Przywoływał przykład innego szpiega, Ryszarda Kuklińskiego, który po podróży za Atlantyk stracił w niejasnych okolicznościach synów. Srogi rachunek. Za srogi... Po wyjściu z więzienia próbował wrócić do sportu w opisanej powyżej Łodzi. Później zajął się malarstwem i bioenergoterapią. Zmarł 11 stycznia 2005 roku.  

Szermierzem był wybitnym. Najlepszym w historii! 

A poza planszą? Miał do końca życia żal, że go nie zrehabilitowano. Przekonywał, że walczył z komunistycznym ustrojem, podobnie jak Bułgarzy i Rumuni, których potem, już w demokratycznych państwach, oczyszczono z zarzutów. Nie brakuje jednak głosów, że był pupilem władzy, a wiele historii wymyślił, choćby tę o ojcu, żołnierzu AK.  

Jego akta w CIA i KGB pozostają utajnione... 

Pewnego razu na Wembley. Dzień z życia Tomaszewskiego [WYWIAD]

Czytaj też

(fot. Getty)

Pewnego razu na Wembley. Dzień z życia Tomaszewskiego [WYWIAD]

Polecane
Najnowsze
Powrót po dekadzie do Polski. "Najlepszy dzień w moim życiu"
tylko u nas
Powrót po dekadzie do Polski. "Najlepszy dzień w moim życiu"
Bartosz Wieczorek
Bartosz Wieczorek
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Roger Guerreiro (fot. PAP)
Asystent Probierza przemówił na temat rozstania z reprezentacją Polski
Michał Probierz i Sebastian Mila (fot. Getty Images)
tylko u nas
Asystent Probierza przemówił na temat rozstania z reprezentacją Polski
Bartosz Wieczorek
Bartosz Wieczorek
Zespół Skorży wyeliminowany z KMŚ. A mogła być sensacja!
Maciej Skorża odpadł z KMŚ (fot. Getty)
Zespół Skorży wyeliminowany z KMŚ. A mogła być sensacja!
| Piłka nożna 
Euro U21, ćwierćfinał: Hiszpania – Anglia [SKRÓT]
fot. Getty
Euro U21, ćwierćfinał: Hiszpania – Anglia [SKRÓT]
| Piłka nożna 
Sportowy wieczór (21.06.2025)
Sportowy wieczór (21.06.2025) [transmisja na żywo, online, live stream]
Sportowy wieczór (21.06.2025)
| Sportowy wieczór 
Euro U21, ćwierćfinał: Hiszpania – Anglia [MECZ]
Hiszpania – Anglia. Mistrzostwa Europy U21 mężczyzn, Trnawa – ćwierćfinał (#2). Transmisja online na żywo w TVP Sport (21.06.2025)
Euro U21, ćwierćfinał: Hiszpania – Anglia [MECZ]
| Piłka nożna 
Premierowa bramka "nowego" Bellinghama
Jobe Bellingham (fot. Getty Images)
Premierowa bramka "nowego" Bellinghama
| Piłka nożna 
Do góry