| Piłka nożna / Liga Konferencji
Klaksvikar Itrottarfelag – klub o jednej z najdziwniejszych nazw kiedykolwiek rywalizujący w europejskich pucharach. Klub, w którym cały zarząd działa... na zasadzie wolontariatu. Piłkarze na co dzień utrzymują się i na boisku, i poza nim. I nic nie smakuje im tak, jak gol w Lidze Konferencji w dzień, który zaczęli w innej pracy. – Naszym pierwszym celem było zwycięstwo w fazie grupowej – przekonywali nas gracze, gdy przy okazji meczu reprezentacji Polski odwiedziliśmy ich w Klaksvik. O drugim nie mówiło się głośno. Aż do wygranej z Olimpiją Lublana.
Klaksvik. Pięciotysięczne miasto na Wyspach Owczych. Druga największa miejscowość archipelagu. Najważniejszy ośrodek północnej części terytorium zamorskiego Danii. Perła północy, która za sprawą tunelu połączona została z centralną częścią wysp w 2006 roku. Od wtedy wyludniające się miasto zaczęło prosperować. Przełożyło się to i na drużynę piłkarską.
Klaksvikar Itrottarfelag, czyli klub sportowy z Klaksvik założony został w 1904 roku. Ligę na Farojach założono 38 lat później. I to KI wygrało pierwszą edycję. Lata pięćdziesiąte i przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to okres hegemonii drużyny z północy archipelagu. Ostatnie mistrzostwo w XX wieku to 1999 rok. Potem przyszła dwudziestoletnia posucha. Ale plan, by się skończyła zaczął się już w 2015 roku. I szybko zaczął przynosić efekty. Jednym z jego twórców jest Runi Heinesen – obecnie wiceprezes KI.
– Zaczęliśmy pracować na nasze sukcesy 8 lat temu, kiedy zatrudniliśmy Mikkjala Thomassena, wielce oddanego projektowi trenera, który chciał wdrożyć tu plan długofalowy. Porozumieliśmy się z kilkoma zagranicznymi piłkarzami, w końcu – co najważniejsze – z władzami miasta, które pomogły nam z infrastrukturą: budową nowych trybun, wymianą płyty głównej, budowy drugiego boiska. Wtedy wskoczyliśmy na wyższy poziom. I chyba uwierzyliśmy, że i szansa na duże wyniki staje się coraz bardziej możliwa – uśmiecha się Heinesen. – Pewni staliśmy się tego, gdy dołączył do nas sponsor z branży przetwórstwa rybnego – JFK – dodaje. Zasada jest prosta: gdy na Wyspach Owczych ryba bierze, gospodarka całego kraju ma się bardzo dobrze. A i klubom nie jest wtedy źle.
Podobnie było w Klaksvik. Tam JFK nie kojarzy się z Johnem Fitzgeraldem Kennedym, tylko z rybą i miejscami pracy. A obecnie z bycia dumnym sponsorem. Pieniądze z ryb są w stanie przyciągnąć i piłkarzy spoza Wysp Owczych. Ale tu główną rolę odgrywa jeszcze jedna rzecz. – Jest wielu dobrych zawodnikach grających w skandynawskich ligach, wiedzących, że jeśli zostaną w Danii, Norwegii czy Szwecji, nigdy nie zaznają europejskich pucharów. To wabik. Do tego są pieniądze, potem przychodzi kwestia atmosfery, a w naszym mieście każdy do takiego piłkarza podejdzie, zagada. Ten klub to coś więcej. To spoiwo całego miasta, to wokół niego dzieje się nasze codzienne życie – podkreśla wiceprezes KI.
I faktycznie, stadion w Klaksvik znajduje się w ścisłym centrum miasteczka, a klub co tydzień organizuje spotkania dla mieszkańców, na których oferuje kawę, ciasto – i możliwość debaty o losach drużyny. A ta od czasu, gdy działacze podjęli plan wprowadzenia jej na salony, konsekwentnie realizuje cele. Z Thomassenem u steru KI zdobyło puchar Wysp Owczych w 2016 roku i trzy mistrzostwa kraju: w 2019, 2021 i 2022 roku. Zespół był też bliski fazy grupowej europejskich pucharów. I to wtedy, gdy nie było jeszcze Ligi Konferencji. W rundzie play-off eliminacji Ligi Europy Klaksvik mierzył się z Dundalk. Na wyjeździe przegrał 1:3. Wstydu nie przyniósł. Ale władzom było mało. Zawodnikom też. – Zamarzyła nam się faza grupowa. Oj, zamarzyła – śmieje się Heinesen. A na Wyspach Owczych wyznaje się zasadę: cele, nie marzenia. Jedno tylko trzeba było zmienić. Trenera.
Mikkjal Thomassen w czerwcu 2023 roku objął norweskie Fredrikstad, z którym już zdążył wywalczyć awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Awans do Ligi Konferencji z KI to już sprawka, a jakże, Norwega, Magne Hosetha. – Gdy tym razem w eliminacjach Ligi Mistrzów wylosowaliśmy Ferencvaros nie byliśmy najbardziej szczęśliwi. Ale też nie rozpaczaliśmy. I wcale nie byliśmy zaskoczeni, że ich przeszliśmy – te słowa wiceprezesa klubu jasno wskazują na uznanie, jakie zyskał nowy szkoleniowiec.
W eliminacjach Ligi Mistrzów KI odprawiło mistrza Węgier – i jednocześnie trenera Stanisława Czerczesowa – a następnie szwedzkie Hacken. W pierwszym meczu trzeciej rundy wygrali z Molde 2:1. W rewanżu mistrzowie Norwegii potrzebowali dogrywki, by przechylić szalę. – Myślę, że po pierwszych dwóch rundach, kibice z Wysp Owczych uwierzyli, że będziemy w grupie Champions League – uśmiecha się Arni Frederiksberg, gwiazda KI, król strzelców kwalifikacji do najważniejszych europejskich rozgrywek. Jednocześnie dyrektor hurtowni zaopatrującej Farerów w dobra nie tylko luksusowe.
– Jaki jest nasz sekret? Bardzo dobra struktura obronna, od tego się zaczyna. Musimy być pewni, że drużyna, z którą zagramy, nie strzeli łatwych goli. Mieliśmy sporo szczęścia z grą na zero z tyłu, do tego dołożyliśmy kontrataki, a w stałych fragmentach gry jesteśmy specjalistami. Teraz naprawdę możemy wygrać przeciwko każdej drużynie. Z tych trzech kluczowych czynników złożyły się zwycięstwa z tymi drużynami – opowiada. Zadziałało i w Lidze Konferencji, do której trafili po tym, jak odpadli z Molde, a w kolejnej rundzie eliminacji, ale już do Ligi Europy, przegrali dwumecz z Sheriffem Tyraspol.
Pierwszym spotkaniem był wyjazd do Bratysławy. Przegrany, choć KI prowadziło 1:0. Drugim mecz u siebie – z Lille. Zakończony pierwszym, historycznym punktem. Z drużyną z ligi TOP 5. Jak w klubie o tym opowiadają? Na spokojnie. – To był czwartek jak czwartek. W piątek trzeba było pójść do pracy. Ale na pewno znaleźli się w klubie tacy ludzie, którzy wypili po tym piwo albo dwa – puszcza oko Heinesen. – Byliśmy bardzo szczęśliwi. Ale... Przepraszam, że to mówię, ale jesteśmy przyzwyczajeni do wygrywania, więc świętowanie nie było tak duże, jak ktoś mógłby się spodziewać. Byliśmy szczęśliwi i dumni, ale wielkie świętowania dopiero na nas czekają – zaskakuje Frederiksberg.
W szatni było tak spokojnie, że nie wpuszczono tam operatora kamery, który przygotowuje dokument o KI. Wątków i tak na pewno ma dużo, bo niektórym zawodnikom towarzyszył i w pracach zarobkowych. Bo o nich się nie zapomina. Nawet w dniu meczu w europejskich pucharach. Arni Frederiksberg swojej hurtowni nie opuszcza i wtedy. – Dzień pracy w dzień meczu w Lidze Europy? To zależy od planu. Czasami musisz iść na spotkanie, więc próbujesz to zaplanować na poranek. Potem wracasz do domu o 12-13, a potem grasz w europejskich pucharach o 18. To wyjątkowa sprawa – śmieje się.
– Dla mnie jest to łatwiejsze, jeśli pracuję, takie mam przyzwyczajenie. Dzień meczu bardzo mi się dłuży, jeśli jestem w domu. To dobrze oddalić swoje myśli od meczu i skupić się na czymś innym. To naprawdę pomaga – dodaje. Inni mają jeszcze trudniej, bo pracują fizycznie. Ale i to nie przeszkadza. Dowód? Rene Shaki Joensen, który z Olimpiją Lublana strzelił pierwszego z trzech goli. Na co dzień elektryk.
– Mało jest czasu na cokolwiek innego, na rodzinę, na przyjaciół. Za pół roku kończę kontrakt jako elektryk i na chwilę będę chciał skupić się tylko na piłce. Nie spodziewałem się, że czasu będzie tak mało. To przez Ligę Konferencji, ale nie mogę przecież na to narzekać. Do tego dochodzi kadra, wyjazdy, wyloty. Dobrze, że mój szef też jest członkiem zarządu KI, więc jest wyrozumiały – opowiadał Joensen, zanim mierzył się z Polską na Torsvollur. Wtedy gola nie strzelił, mistrzowi Słowenii już tak. Kolejnego dołożył pomijany w kadrze Pall Klettskard. Trzeciego kapitan Jakup Andreasen. Dwie asysty zaliczył – a jakże – Frederiksberg.
– Naszym celem jest zwycięstwo. A jak wygramy, to pomyślimy o kolejnym kroku: awansie – mówił przed dwoma tygodniami Arni. Pora na następny szczebelek drabinki. Ale najpierw cotygodniowe spotkanie przy kawie i cieście w siedzibie klubu. O podstawach się tu nie zapomina.