Michał Bryl i Bartosz Łosiak zapisali się w historii polskiego sportu. Jako pierwsi biało-czerwoni wywalczyli brązowy medal mistrzostw świata. Udało im się to mimo wielu przeciwności losu. Więcej o życiowym sukcesie w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział Bryl.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Co dla polskiej siatkówki plażowej znaczy wywalczenie brązowego medalu mistrzostw świata?
Michał Bryl: – Udało nam się nieco podpromować tę dyscyplinę w kraju. To bardzo ważna kwestia. Chcemy zachęcać młodzież i dzieci, by próbowały tego sportu. Fajnie byłoby, żeby w kraju tworzyła się większa rywalizacja. Pokazaliśmy, że w Polsce są ośrodki i trenerzy, którzy potrafią szkolić do wielkich sukcesów. Nie będę jednak ukrywał, iż większość wybiera siatkówkę w hali. Na piasku gra się dla rozrywki. Sam od początku grałem w halach. Na "plażówce" pojawiłem się kilka razy i bardzo mi się spodobało. Zostałem na dłużej.
– Kto pana zwerbował?
– Zauważył mnie jeden ze skautów. Dostałem zaproszenie do zespołu w liceum. Potem okazało się, że ta osoba była kierownikiem w reprezentacji. Nie żałuję decyzji, którą podjąłem. Była najlepszą z możliwych. Nie czuję, że pracuję. Niech każdy dąży do tego, by mieć tak ogromną pasję. Chodzę z uśmiechem na treningi. Czerpię z nich satysfakcję. Jeśli uda się przy tym wszystkim zarabiać – mamy podwójne zwycięstwo.
– Uprawiacie sport niszowy?
– Tak, nie będę ukrywał. Na co dzień nie spotykam się z takimi tekstami, ale wiem, że popularyzacja jest na przeciętnym poziomie. Jeśli ktoś nie zna mnie prywatnie nie sądzę, że wie o sukcesach. Brakuje nas w przekazie telewizyjnym. Jeśli nie dotrzemy do półfinału albo finału wielkiej imprezy nie istniejemy dla kibica Mecze halowych reprezentacji są puszczane nawet, gdy grają sparingi. Nie mam nikomu tego za złe. Wiem, że trzeba większej liczby sukcesów, by poprawić rozpoznawalność "plażówki".
– Da się z niej wyżyć?
– Nie będę narzekał. Nie bieduję. Wszystko zależy od tego, na jakim poziomie się rywalizuje. Z Bartkiem występujemy na szczeblu, gdzie zarabia się konkretne pieniądze. Nie da się ich jednak równać do kwot zarabianych w siatkówce halowej.
– W czym tkwi przepis na sukces duetu Bryl-Łosiak?
– Rozumiemy się doskonale. Nasza trójka się dogaduje, bo muszę wymienić również trenera, który często jest pomijany – niesłusznie. Jest wielkim wsparciem. Nie ma go w trakcie spotkań za naszymi stanowiskami i wtedy musimy reagować na kłopoty. Przed spotkaniami i po meczach analizuje dla nas jednak rywali, tworzy taktyki. Bez niego nie byłoby tak dobrych pomysłów na mecz.
– Trudno jest rywalizować w imprezach mistrzowskich z potentatami?
– Nie odstajemy od nich w żadnym elemencie. Możemy jak równy z równym walczyć o kolejne podia z resztą świata.
– Jesteście trzecią drużyną świata, chociaż mogliście w ogóle nie wystąpić w tej imprezie. Poważna kontuzja stopy uprzykrzała panu życie...
– Tak najwidoczniej musiało być. Za mną trudny psychicznie czas. Nie łatwo było się pozbierać po operacji. Miałem ogromne wsparcie od żony i sztabu szkoleniowego. Wiedziałem, że mam dla kogo – od czasu do czasu – cierpieć w trakcie rekonwalescencji. Paradoksalnie przez uraz miałem czas na solidne przygotowanie do najważniejszego turnieju. Rehabilitacja trwała dwa miesiące. Analizowałem z trenerami opcję powrotu. Szybko złapałem formę. Ukłony dla każdego z osobna.
– Po długich turniejach musicie od siebie odpocząć?
– Zdecydowanie. Na wyjazdach jesteśmy na siebie "skazani". Nie chcę być jednak źle zrozumianym. Z Bartkiem świetnie się dogadujemy. Nie można być tylko dobrymi siatkarzami. Czujemy między sobą dobry vibe. Przekuwamy to w zwycięstwa. Gdy wracamy skupiamy się przede wszystkim na rodzinach. Nie ma innej opcji.
– Jak wyglądają wasze treningi?
– Szlifujemy technikę. Do perfekcji próbujemy opanować blok, wystawę, obronę. U nas przeszkodą jest wiatr. Nie ułatwia roboty. Musimy być bardzo mobilni. Wydolność też jest kluczowa.
– Spotykacie się na co dzień z zawodnikami pierwszej reprezentacji z hali?
– Widujemy się w Spale, gdy jesteśmy na zgrupowaniach. Mam bliski kontakt z Łukaszem Kaczmarkiem. Chodziliśmy razem do liceum. Był przecież młodzieżowym mistrzem świata na piasku. Często spotykamy się też z Olkiem Śliwką. Dowiadujemy się, co u nich słychać.
– Wymieniacie się wiedzą?
– Nie ma to większego sensu. To dwie różne dyscypliny. W hali można być przyjmującym albo blokującym. Na piasku zawodnik musi przejąć obowiązki każdego z osobna. Dwie osoby to ograniczone pole manewru.
– Mistrzostwa świata za wami. Czas na igrzyska olimpijskie...
– Najpierw musimy do nich awansować. Przez moją kontuzję zabrakło nas w trzech kluczowych turniejach. Na szczęście jest jeszcze opcja, by pojawić się w Paryżu. Brązowy medal powiększył liczbę punktów w rankingu. Będziemy walczyć do ostatniego dnia o to, żeby zagrać we Francji.
– Czego spodziewacie się po najważniejszej imprezie?
– Na tę chwilę jest osiem bardzo równych par, do których się zaliczamy. Grywamy między sobą niemal w każdym turnieju. Światowy top się nie zmienia. O wygranych często decyduje dyspozycja dnia. Nie ma dwójki, która zdominowała zmagania. Każdego stać na triumf.
– Co jest pana największym sportowym marzeniem?
– Zdobyłem już medal mistrzostw świata. Czas na najważniejszą imprezę czterolecia. Nie tracimy koncentracji. Na świętowanie jeszcze przyjdzie moment. Nagrodą – póki co – jest każda chwila spędzona z rodziną. Pojechałem ostatnio z żoną w górach. Byłem z nią 24 godziny na dobre przez pięć dni. Szok. Najczęściej żyjemy na walizkach. O czym mógłbym napisać książkę. Teraz cieszę się chwilą. Złapałem dodatkową motywację do ciężkiej pracy. Trzeba działać!