Kibice boksu przecierali oczy ze zdumienia, gdy widzieli jak gwiazdor MMA Francis Ngannou (0-1, 0 KO) okładał momentami bezradnego Tysona Fury'ego (34-0-1, 24 KO) na gali w Rijadzie. Były mistrz UFC był naprawdę dobrze dysponowany, a w 3. rundzie nawet posłał bokserskiego czempiona na deski. Brytyjczyk ostatecznie uniknął kompromitacji, a o jego zwycięstwie zadecydowali sędziowie, którzy nie byli jednomyślni.
Fury zapowiadał, że starcie z nim będzie dla Ngannou, niczym pojedynek pingpongisty z Novakiem Djokoviciem na Wimbledonie. Niewiele brakowało, by ten "pingpongista" sprawił jedną z największych sensacji w historii nie tylko boksu, ale i sportu. Choś sam fakt, że zwycięzcę musieli wyłonić sędziowie już jest gigantyczną niespodzianką.
Ngannou (rekord w MMA 17-3) od początku wyglądał na faceta, który ma plan na walkę. Początkowo skupiał się na ciosach na korpus, później dołożył do tego ciosy sierpowe i choć czasem obrywał od Fury'ego, ambitnie parł do przodu. W 2. rundzie zaskoczył Brytyjczyka kombinacją lewy-prawy. Po jednej z akcji na czole bokserskiego mistrza pojawiło się rozcięcie, a powtórki pokazały, że był to efekt ciosu Ngannou. Wyraźnie zdezorientowany Fury zaczął klinczować, ale Kameruńczyk był na fali. Atakował ciosami sierpowymi, a na 40 sekund przed końcem 3. rundy posłał faworyta na deski! "Król Cyganów" nie miał problemu z podniesieniem się z maty, ale po gongu, kończącym rundę, pogratulował rywalowi celnego ciosu.
W 4. starciu sensacja wisiała w powietrzu, gdy Fury wdał się w bójkę z Ngannou. Były mistrz UFC wagi ciężkiej zaskakująco dobrze kontrował, a przy tym atakował seriami. Czempion WBC szybko się jednak otrząsnął z letargu, zdzielił rywala potężnym lewym sierpowym i wrócił do boksowania z dystansu. Jego lewe proste co chwile lądowały na szczęce rywala, ale nie były to na tyle mocne ciosy, by posłać go na deski. W 6. rundzie Fury zaatakował przeciwnika... łokciem.
Z czasem obaj opadli z sił, ale nie zabrakło emocjonujących zrywów. Tak, jak w 8. rundzie, gdy Ngannou wystrzelił dwa mocne lewe, które spadły na głowę Fury'ego. Na twarzy Brytyjczyka ponownie pojawiła się krew, tym razem z nosa. Pod koniec tego starcia wyglądał już na wyczerpanego, dlatego w kolejnych minutach zdecydował się boksować dużo bezpieczniej. Trzymał dystans, kłuł rywala lewym prostym, ale nie wdawał się w szaleńcze wymiany.
Przed ostatnią rundą kibice zgromadzeni w Boulevard Hall w Rijadzie skandowali głośno: "Francis, Francis", choć przed walką ich sympatia była zdecydowanie po stronie Fury'ego. To pokazuje, jak wielki szacunek zdobył wojownik z Kamerunu, który w ostatnim starciu zaprezentował nawet znany z MMA "Superman punch". Nie zrobił nim jednak krzywdy Fury'emu, który spokojnie przeczekał do końcowego gongu.
Sędziowie nie byli jednomyślni i punktowali stsounkiem głosów 2 do 1 na korzyść Brytyjczyka (96-93, 96-94, 94-95). Po walce mistrz świata WBC (tytuł nie był w stawce pojedynku) nie szczędził pochwał pod adresem przeciwnika:
– Francis to wielki wojownik, ma mocny cios. Miałem do niego duży szacunek przed walką, mam go i teraz. To naprawdę dobry zawodnik, dał mi prawdopodobnie najtrudniejszą walkę od 10 lat. Nokdaun? To część boksu, nie byłem zraniony – powiedział Fury, który według brytyjskich mediów, może zarobić za ten pojedynek ponad 50 mln funtów (z wpływami z pakietów pay-per-view).
– Czuję się fantastycznie, jestem szczęśliwy. Nie wygrałem, ale wierzę, że pokazałem się na tyle dobrze, że dostanę jeszcze szansę. Pokazałem, że umiem się bić i to jest najważniejsze. To była moja pierwsza walka w boksie, będę trenował jeszcze ciężej i wrócę silniejszy – zapowiada Ngannou, który za samo wejście do ringu z Furym ma otrzymać 10 mln dolarów.
W kontrakcie na walkę nie było klauzuli rewanżu.