| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie

Narciarstwo alpejskie. Krzysztof Mazurek został nominowany na zimowego trenera roku w Czechach. Czy będzie pracował dla Polski? "Bardzo bym chciał" [WYWIAD]

Krzysztof Mazurek (pod lewej) wraz ze swoimi zawodnikami i asystentem Sebastianem Białobrzyckim (fot. Krzysztof Mazurek)
Krzysztof Mazurek (pod lewej) wraz ze swoimi zawodnikami i asystentem Sebastianem Białobrzyckim (fot. Krzysztof Mazurek)
Tytus Olszewski

Krzysztof Mazurek to główny trener czeskiej kadry A mężczyzn w narciarstwie alpejskim. W Polsce mało kto o nim słyszał, ale w Czechach jest bardzo doceniany. Do tego stopnia, że został drugim w historii obcokrajowcem nominowanym do tytuł zimowego trenera roku u naszych południowych sąsiadów. Czy jest szansa, żeby kiedyś szkolił Polaków? – Bardzo bym chciał wykorzystać moje doświadczenia i podzielić się nim w przyszłości – mówi dla TVPSPORT.PL 36-letni szkoleniowiec. 

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Rewolucja w polskim narciarstwie. "PZN musi się za to zabrać i nie omijać tematu"

Czytaj też

Maryna Gąsienica-Daniel znów dostarczyła polskim kibicom wiele sportowych emocji (fot. Getty)

Rewolucja w polskim narciarstwie. "PZN musi się za to zabrać i nie omijać tematu"

Tytus Olszewski, TVPSPORT.PL: – Jak zaczęła się pana trenerska przygoda?
Krzystof Mazurek, trener główny męskiej reprezentacji Czech w narciarstwie alpejskim: – Moja przygoda trenerska jest mocno związana z tym, że byłem zawodnikiem i przez 20 lat zawodowo uprawiałem narciarstwo alpejskie. Osiągnąłem w miarę dobre wyniki na naszym krajowym podwórku, ale tak naprawdę już w 2008 roku miałem pierwszą styczność ze szkoleniem innych. Mianowicie jeszcze jako zawodnik pojechałem na wyjazd komercyjny z klubem z Katowic, ponieważ potrzebowałem przetestować narty. Przez zupełny przypadek doszedłem do porozumienia z władzami tego klubu i w zamian za ich pomoc miałem prowadzić jedną z grup po moich testach. W ten oto sposób dostałem kilka osób, którymi opiekowałem się przez tydzień na nartach. Okazało się, że sposób przekazywania mojej wiedzy odpowiada kursantom, dzięki czemu dostałem taką pierwszą informację, że może to też jest zajęcie dla mnie na późniejszych etapach kariery zawodowej. Później zacząłem już regularnie jeździć na takie wyjazdy komercyjne i w ten sposób dorabiałem do kariery narciarskiej.

– Co było potem?
– W momencie skończenia kariery zawodniczej w 2011 roku, dostałem propozycję prowadzenia sekcji sportowej w klubie w Katowicach, która trwała przez trzy lata. Następnie pojawiła się oferta pracy z rok młodszym kolegą, Maćkiem Bydlińskim, który poszukiwał asystenta, trenera i serwismena do współpracy w Polskim Związku Narciarskim. I tam tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z zawodnikami na wysokim poziomie.

– Następnie pojawiła się pierwsza zagraniczna ofert, prawda?
– Tak, po roku pracy z Maćkiem dostałem propozycję pracy z braćmi Żampa ze Słowacji. Z Adamem, który wtedy był już znanym zawodnikiem z bardzo dobrymi wynikami oraz z jego młodszym bratem Andreasem, który dopiero wschodził w tamtym czasie. Tutaj podobnie na początku byłem serwismenem i asystentem trenera, natomiast zawsze z tyłu głowy miałem chęć bycia trenerem, a niekoniecznie zajmowania się sprzętem zawodników. Przygoda na Słowacji trwała cztery lata, z tym, że w ostatnim rok pełniłem już rolę głównego trenera i prowadziłem tę grupę. Bardzo dobrze wspominam ten czas, ponieważ z Adamem udało się utrzymać wysoki poziom, ale za to Andreas zaczął już regularnie zbierać punkty Pucharu Świata, a na koniec sezonu startował z numerem "30", więc już był w tej topowej grupie. Praca z teamem Żampa skończyła w 2019 roku i na dwa lata pojechałem do Włoch, prowadząc zawodnika z grupy militarnej. Ta zmiana miała na celu tak naprawdę nie tylko kwestie zarobkowe, ale również poznanie włoskiego świata od środka. To był zawodnik wchodzący do drugiej kadry i dzięki temu miałem możliwość poznania włoskiego środowiska oraz systemu szkolenia i pozyskania różnych znajomości, które otwierały mi też szereg możliwości, jeżeli chodzi o organizowanie treningów.
 
– Jak znalazł się pan w obecnym miejscu, czyli w roli trenera głównego męskiej kadry Czech?
– W Czechach znalazłem się dzięki Sebastianowi Białobrzyckiemu, który był wtedy współtrenerem Jana Zabystrana. W tamtym momencie Czesi bazowali głównie na prywatnych mikro-teamach i poszukiwali trenera, ponieważ poprzedni postanowił zakończyć karierę ze względów osobistych. Chcieli zatrudnić kogoś, kto mógłby rozwijać dalej ten projekt i miał doświadczenie w pracy z zawodnikami na wysokim poziomie. Tak to się zaczęło i trwa już trzeci sezon. Przez pierwszy rok byłem trenerem Zabystrana i po tym czasie reszta zawodników ze statusem pierwszej kadry bardzo chciała, żebym też współuczestniczył w ich przygotowaniach do sezonu. Znaleźliśmy jakiś punkt wspólny i dzięki temu też mogłem ich szkolić. Wszyscy byli zadowoleni ze współpracy i w tym roku po raz pierwszy od bardzo wielu lat w Czechach powstała kadra A mężczyzn, której jestem trenerem głównym, w 100 procentach opłacanym z funduszy związku. Należy jednak pamiętać, że to wciąż jest grupa zawodników, którzy mimo wszystko mają swój prywatny budżet oraz budżet związkowy przypisany do każdego pojedynczo.

– Ile zawodników jest łącznie pod pana opieką?
– Obecnie posiadam sześciu zawodników. Przede wszystkim Jana Zabystrana, który jest najbardziej rozpoznawalną i najlepiej zapowiadającą się postacią. Jest tam też wracający po kontuzji weteran Krzysztof Kryzl, starszy ode mnie o rok (śmiech - przyp. red.). Dzięki niemu bardzo dużo się uczę i mogę liczyć na szczerą recenzję mojej pracy, więc mamy udaną współpracę. Do tego mam Jana Skorepę, który rokuje na punkty Pucharu Europy i miał zresztą wystartować w odwołanym zawodach w Soelden oraz dwóch młodszych narciarzy, Jan Koula i David Kubes. W zespole jest także Filip Forejtek, który jednak na co dzień studiuje w USA i jest włączany tylko na poszczególne akcje, kiedy pojawia się w Europie.

– Nie jest pan jednak z nimi wszystkimi na co dzień. Większość czasu spędza pan z Zabystranem?
– Prawda jest taka, że związek jest w stanie pokryć cały okres przygotowawczy. Pomimo tego, że jest ich sześciu, a właściwie pięciu, to przygotowujemy się wszyscy razem. Pracujemy głównie na nartach gigantowych, slalomowych i supergigantowych, więc ten trening jest dla nich wszystkich niemal identyczny. Jednak dokładnie teraz pojawia się okres, kiedy nastąpią rozjazdy. Ja jestem przypisany do zawodników startujących na zawodach najwyższej rangi z większym naciskiem na konkurencje szybkie, bo mam trochę większe doświadczenie trenerskie w tych konkurencjach. Dlatego z większością zawodników będę pracował online, przez komputer, analizując nagrania z ich przejazdów i przekazując moje informacje na ten temat. Oczywiście oni nie są zostawieni na lodzie. Każdy z nich ma człowieka, który przy nich jest przy nich cały sezon i ze mną współpracuje. W momencie, kiedy ja znikam, to ta osoba głównie kontaktuje się ze mną i ustalamy dalsze plany oraz staramy się naprawiać wszelkie błędy.

Rewolucja w polskim narciarstwie. "PZN musi się za to zabrać i nie omijać tematu"

Czytaj też

Maryna Gąsienica-Daniel znów dostarczyła polskim kibicom wiele sportowych emocji (fot. Getty)

Rewolucja w polskim narciarstwie. "PZN musi się za to zabrać i nie omijać tematu"

Polak w nowej roli w PŚ. "Wiedziałem, że sporo poświęcę"

Czytaj też

Dominik Białobrzycki jeszcze niedawno sam ścigał się w Mistrzostwach Polski (fot. Getty)

Polak w nowej roli w PŚ. "Wiedziałem, że sporo poświęcę"

– W Czechach pracuje jeszcze kilku innych Polaków, chociażby Sebastian Białobrzycki. Jego brat Dominik jest natomiast serwismenem w teamie Martiny Dubovskiej. Czesi upatrzyli sobie w nas specjalistów i wybierają ich z racji bliskości fizycznej oraz kulturowej?
– Polacy pracują w Czechach mają bardzo dobrą markę i są dobrze odbierani. Niejednokrotnie spływają też do nas pytania o ewentualnie następnych pracowników, których moglibyśmy zwerbować. Natomiast cała kulturowość również jest bardzo ważna. Z tego względu, że spędzamy ze sobą bardzo wiele czasu, często na bardzo małej przestrzeni i gotujemy się we własnym sosie. Jeżeli osoby są totalnie inne, wówczas potrafi to męczyć na dłuższą metę. Nie ukrywajmy też, że koszty życia Polaka w Polsce w chwili obecnej wciąż są trochę niższe niż Austriaka w Austrii, dzięki czemu Czesi mają większe pole do negocjacji.

– Czyli to nie jest przypadek.
– Zgadza się i to nie koniecznie chodzi tylko o Polaków, tylko ogólnie o doświadczonych ludzi z regionu. Na przykład kadrę juniorską obecnie przygotowuje Słowak Matej Kutlik, który dosłownie zajął moje miejsce u Żampów i prowadził ich przez trzy lata. Następną ważną kwestią jest logistyka, bo ten zawodnik musi jakoś dotrzeć na wyjazd narciarski. Oczywiście jak tylko się da, to leci samolotem, ale nie zawsze tak jest. Do tego dochodzi powiedzmy 500-600 kg sprzętu, który musi dotrzeć za nim. Polak jadąc w Alpy w naturalny sposób przejeżdża przez Czechy i ma po drodze. Słowak musi trochę nadrobić, ale nadal ma bliżej niż Austriak albo Włoch.

– Jak wygląda system szkolenia narciarstwa alpejskiego w Czechach?
– System w Czechach został zapoczątkowany na początku XXI wieku i funkcjonuje do dziś. Wygląda w ten sposób, że za zawodnikiem idą pieniądze. Kiedy uzyska status kadrowicza, to między niego jest dzielona kwota z pewnej puli dla tej kadry. Ci zawodnicy z tymi pieniędzmi mogą robić, co chcą. Jednak z racji, że te pieniądze są dużo mniejsze, niż jest potrzeba, żeby pokryć koszty całego sezonu, to muszą posiłkować się własnymi budżetami, czy to sponsorskimi, czy rodzinnymi. Tak to zostało zapoczątkowane, ale teraz coraz bardziej staramy się łatać te dziury. Zdarzało się, że zawodnicy będący w TOP 200 więcej niż w jednej konkurencji dostawali większe wsparcie związku, niż zawodnicy punktujący w "30" PŚ. Obecnie punkty zdobyte w zawodach najwyższej rangi dają dodatkowe wsparcie finansowe. Natomiast drugą rzeczą jest znalezienie osób, z którymi wszyscy zawodnicy chcą wspólnie pracować i dzięki temu mogą optymalizować wydatki. Wszystko idzie pomału w kierunku systemu szkolenia kadrowego, który jest np. w Polsce. Na razie w Czechach jest kadra, która ma w miarę wspólny plan i staramy się przeprowadzać jak najwięcej akcji wspólnie z jak największą grupą zawodników. Jednak ci indywidualni trenerzy przypisani do zawodników są opłacani z pieniędzy prywatnych. Związek jest w sanie pomóc przy okazji transportu i może udaje się pozyskać stroje, ale te koszt są znikome. Nie chcę teraz skłamać, ale dwa lata temu zawodnik dostawał mniej więcej 40-50 tysięcy złotych, co zdecydowanie nie było w stanie pokryć budżetu na sezon.

– Jakie są wymagania, aby zawodnik znalazł się w kadrze A mężczyzn?
– Żeby się znaleźć w kadrze A mężczyzn, trzeba spełniać wymagania wynikowe. To znaczy być do 180. miejsca na świecie w zjeździe, 200. w supergigancie, 240. w gigancie i 220. w slalomie. To jest taki pierwszy szczebel, aby zawodnik uzyskał status kadrowicza A i miał możliwość treningu w grupie szkoleniowej zwanej kadrą męską. Wtedy dostaje strój i minimalne finansowanie. Natomiast jeżeli zawodnik więcej niż dwukrotnie zapunktuje w PE albo przynajmniej jeden raz zapunktuje w PŚ, wówczas awansuje o szczebel wyżej i otrzymuje większe wsparcie finansowe.

– Uważa pan, że czeski system jest lepszy od tego polskiego?
– Wbrew pozorom wolałbym taki system, jaki jest w Polsce, mimo że w obecnej chwili wyniki w Czechach nie są złe. Moim zdaniem to jest większa przyszłość i dążymy do tego, aby w tę stronę to wszystko poszło. Kluczem do sukcesu są osoby, z którymi się chce współpracować oraz wspólne konkurencje, które się chce trenować. Całe szczęście funkcjonowanie mojej kadry opiera się w głównej mierze na trenowaniu slalomu giganta i supergiganta. Dzięki temu łatwiej jest przygotować cały program przygotowania przedsezonowego. W momencie jak się to zacznie rozjeżdżać, nie mam pojęcia w którą stronę możemy pójść i czy jesteśmy w stanie sobie pomóc. Nie w każdej konkurencji PŚ czy PE mamy dodatkowe miejsca i niestety na niektóre zawody pojedzie tylko dwóch zawodników, a pozostałych czterech musi sobie w jakiś inny sposób zapełnić ten czas.

– Jest pan zdania, że młodsi zawodnicy powinni trenować z tymi bardziej doświadczonymi i utytułowanymi? 
– Zdecydowanie jestem zdania, że młodych trzeba uczyć, a najlepiej uczą się i komunikują ze starszymi zawodnikami, ponieważ trenerzy mają tylko oczy i doświadczenie, a zawodnicy mają oczy, doświadczenie i czują to, co się dzieje w środku, a to czucie potrafi bardzo wiele zmienić. Zdarza się natomiast z drugiej strony, że różnica poziomów pomiędzy zawodnikami jest tak duża, że rozbija to trening. Wtedy są to bardzo trudne tematy, bo znowu przychodzi pytanie, czy mamy ludzi i trenerów, aby zapewnić przestrzeń na dogonienie brakujących elementów. Przykładowo, większość moich zawodników przy przedsezonowym przygotowaniu potrzebuje 5-10 dni specyficznych ćwiczeń. Natomiast w tym roku miałem jednego zawodnika, z którym potrzeba było wykonać 12 takich dni. Te dwa dni powodują, że część grupy robiła coś innego, a ktoś inny musiał jeszcze z tym zawodnikiem robić inny program. To jest bardzo duże wyzwanie logistyczne.

– Powszechnie mówi się, że Słowacy i Czesi mogą osiągnąć sukces w narciarstwie alpejskim, a Polacy nie. Z czego to wynika? Przecież góry mamy podobne, a utalentowanej młodzieży u nas nie brakuje.
 – Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że to jest wielka szkoda, że tak się dzieje. Mam nadzieję, że wszystkie obecne ruchy, zmiany programów i inwestycje, które są czynione przez PZN, będą miały pozytywny wpływ. Natomiast my nie stworzymy narciarza z dnia na dzień, bo to jest długofalowy proces. Jeżeli chodzi o największych zawodników u naszych sąsiadów, to obserwuję, że oni po pierwsze pochodzą w większości z rodzin narciarskich, a po drugie są to osoby wielce utalentowane ruchowo, które na szczęście trafiły na podatny grunt i ich talent zaczął się rozwijać. To jest chyba największe wyzwanie, żeby wyłapać te największe talenty, a nie tylko te talenty, które mają po prostu odpowiednie zaplecze finansowe, aby dojść do jakiegoś poziomu. Pewne rzeczy jesteśmy w stanie wyjeździć ilością bramek, natomiast pojawiają się w pewnym momencie schody, że oprócz bardzo ciężkiej pracy potrzeba czegoś więcej.

– To znaczy, że w Polsce brakuje odpowiedniego sytemu? 
– Ciężko mi to powiedzieć, patrząc na obecne wyniki krajów alpejskich. Chociażby w slalomie gigancie w Soelden mieliśmy tylko jedną Francuzkę, a dwie Polki. Ciężko powiedzieć, że to jest kraj, który nie ma systemu i talentów albo odpowiedniego finansowania, ale efekty są takie, jakie są. Teraz pojawia się pytanie, czy ich system jest sprawny. Na ile to jest szczęście, a na ile to jest kwestia takiego systemu? Z drugiej strony mamy Petrę Vlchovą (m.in. mistrzyni olimpijska w slalomie - przyp. red.), która jest niewiarygodnym talentem. Pochodzi z Liptowskiego Mikulasza, obok ma ośrodek Jasna Chopok i trafiła na świetnych trenerów. Do pierwszych zwycięstw w PŚ poprowadził ją trener, który wypromował braci Żampów, a obecnie nieprzypadkowo jest w PZN-ie. Mowa u o Ivanie Illanovskym, który tę drogę do pierwszych punktów wykonał parę razy. To jest teraz raczej pytanie do niego, w którą stronę należałoby pójść i jakiego on ma nosa. Ja się nie czuję absolutnie na siłach, żeby to oceniać, natomiast trzymam mocno kciuki.

Polak w nowej roli w PŚ. "Wiedziałem, że sporo poświęcę"

Czytaj też

Dominik Białobrzycki jeszcze niedawno sam ścigał się w Mistrzostwach Polski (fot. Getty)

Polak w nowej roli w PŚ. "Wiedziałem, że sporo poświęcę"

PZN szuka kolejnej Maryny. "Był zakład, że jeśli stanie na podium.."

Czytaj też

Magdalena Łuczak, Maryna Gąsienica Daniel i Jan Winkiel podczas mistrzostw Polski w Szczyrku (fot. PZN)

PZN szuka kolejnej Maryny. "Był zakład, że jeśli stanie na podium.."

– Zdobył pan z Janem Zabystranem trzy złota i jeden brąz na Uniwersjadzie w Lake Placid. Czy uważa pan to za swój największy dotychczasowy sukces trenerski?
– Zdecydowanie wyżej cenię sobie punkty PŚ niż złoto uniwersjady. Chociaż medialnie ma to na pewno bardzo wielki wydźwięk. Pamiętamy Marynę Gąsienicę-Daniel, która wygrywała Uniwersjadę w Pozza di Fassa. Sam oglądałem ją przed telewizorem i bardzo cieszyłem się wtedy z jej zwycięstwem. Natomiast znaczącym i miarodajnym wynikiem jest jednak "30" PŚ. W przypadku mężczyzn najpierw trzeb być w czołowej "150" rankingu, aby móc w ogóle w takich zawodach wystartować. Kolejny krok to zdobycie tych magicznych punktów. My zaraz po uniwersjadzie pojechaliśmy z Janem do Cortiny d'Ampezzo, gdzie pierwszego dnia był 34., a drugiego był 19. i zdobył pierwsze punkty PŚ w supergigancie. To był duży krok do przodu dla Jana i dla męskiego czeskiego narciarstwa, więc uważam to za bardzo duży sukces. Tak samo, kiedy zacząłem współpracę z braćmi Żampa, to Andreas był powiedzmy koło 150-130 miejsca na świecie, a na koniec mojej pracy miał 30. numer w zawodach PŚ. Oczywiście nie należy zapominać o moim chyba największym sukcesie, czyli srebrnym medalu mistrzostw świata w Sankt Mortiz w 2017 rok. To były zawody drużynowe, gdzie Słowacja w składzie Petra Vlhova, Veronika Velez-Zuzulova, Teresa Jancova, Adam i Andreas Zampa oraz Matej Falat zajęli drugie miejsce. I chyba to jest taki główny punkt do mojego CV.



– Uważa pan, że Jan Zabystran jest już w stanie regularnie wchodzić do "30" PŚ? 
– Oczywiście łatwo jest dawać obietnicę bez pokrycia, ale głęboko w to wierzę. Mieliśmy dobry okres przygotowawczy i w stosunku do każdego z zawodników są wytyczone pewne cele. Natomiast mam nadzieję, że ten zeszłoroczny występ i punkty PŚ u Jana to nie był przypadek, i że będzie w stanie regularnie punktować w tym roku w supergigantach.

– Zbliżają nam się zupełnie nowe zawody PŚ Zermatt-Cervinia, gdzie odbędą się dwa zjazdy. Planujecie wystartować w nich?
– Tak, planujemy start w Zermatt, jeżeli oczywiście się odbędą, bo tego nigdy nie wiadomo. Tu nie tylko chodzi o samo przetarcie i start w PŚ, ale także o formę treningu, który jest najlepszym, jaki możemy sobie wymarzyć.

– To zupełnie nowa trasa. Jakby pan ją ocenił? 
– Nie byłem w dolnej części tej trasy, bo warunki pogodowe nam na to nie pozwoliły, ale widziałem parę nagrań z kamer i znam mniej więcej jej profil. Trasa jest położona na otwartym terenie i wydaje mi się, że to będzie stwarzało też większe poczucie bezpieczeństwa, co jest dobrym wyborem na początek sezonu. Z drugiej strony jest położona bardzo wysoko, bo zawodnicy startują na 3800 m n.p.m. To jest olbrzymia trudność, a do tego listopad na lodowcu potrafi być bardzo kapryśny, co pokazało chociażby Soelden. Więc dużo znaków zapytania stawiają przed nami te zawody, ale jestem dobrej myśli.

– Coraz więcej mówi się o zbyt wczesnej organizacji zawodów PŚ z uwagi na zmiany klimatyczne. Też pan jest tego zdania, że FIS powinna coś z tym zrobić?
– To bardzo trudne pytanie, bo każdy medal ma dwie strony. Przygotowania do Soelden w tym roku były bardzo ciężko, ponieważ nie było za bardzo dostępnych tras, które umożliwiałyby odpowiedni trening. Dla niektórych zawodników mogło to być po prostu za wcześnie i zbyt niebezpieczne, a my mówimy tutaj o poziomie PŚ. Jeżeli chodzi o medialną część, to oczywiście cieszymy się z białej zimy, zachęcamy wszystkich do kupowania sprzętu, który nasi zawodnicy z dumą prezentują. Ten temat jest absolutnie bardzo rozległy i w pewnym sensie nie czuję się na siłach, żeby go ocenić i nie zazdroszczę tym, którzy muszą to równoważyć oraz podejmować te trudne decyzje.

– Przy pierwszych zawodach w Soelden pojawiła się także pierwsza dyskwalifikacja za obecność na ślizgach nart smaru fluorowego. Co pan uważa o tych zmianach? FIS jest na nie przygotowana czy porwała się z motyką na słońce?
– Moje zdanie na ten temat jest takie, że w FIS pracuje specjalna komisja, która rozważa wszelkiego rodzaju za i przeciw. W skład tej komisji nie wchodzą tylko osoby, które są związane biznesowo z narciarstwem, ale też byli zawodnicy czy trenerzy i ich zadaniem jest znalezienie złotego środka. Tak zadecydowali, a moja rolą oraz rolą pozostałych trenerów, jest jak najszybsze znalezienie pozytywnego rozwiązania tej sytuacji. Chodzi mi o odnalezienie się w tych realiach i przekucie ich na naszą korzyść, bo decyzja już zapadła i nic nie zmienimy. Bardzo jest mi przykro z powodu, że Norweska zawodniczka, która moim zdaniem nie miała żadnego interesu w tym, aby oszukiwać, została zdyskwalifikowana. Firma oraz kraj, który reprezentuje, nie pozwoliłaby sobie na takie ryzyko. Mógł się tam wkraść inny błąd, ponieważ te maszyny są bardzo dokładne i poziom tolerancji fluoru nie wybacza uchybień. My musieliśmy wymienić komplet pokrowców narciarskich, skirzepy, skrzynki do przewozu smarów, a inne akcesoria do przygotowywania nart musiały zostać zdezynfekowane i wymyte. Wystarczy, że zabłąkała się jakaś stara rękawiczka, co mogło spowodować, że wynik jest pozytywny. Naszym zadaniem jest maksymalnie zminimalizować ryzyko i odnaleźć w tej sytuacji jak najwięcej rzeczy, które pozwolą nam jeździć na nartach jeszcze szybciej.



– Pana praca została doceniona, bo jest pan drugim w historii kandydatem na zimowego trenera roku w Czechach spoza tego kraju. Spodziewał się pan?
 – Nie spodziewałem się kompletnie. Właściwie, kiedy dostałem tę informację, to zadzwoniłem do związku zapytać się, o co chodzi. Na szczęście odpowiedź była taka, że to ze względu na punkty Zabystrana w PŚ, a nie za medale na uniwersjadzie. Cieszę się, ponieważ taka satysfakcja nigdy nie zginie, a moja praca została doceniona i zauważona. Z drugiej strony chciałbym jednak przekuć tę nominację na jeszcze lepsze wyniki zawodnika. Przypuszczam też, że regularne dostawanie ofert pracy także jest potwierdzenie moich starań. To bardzo miłe wyróżnienie, wręcz szokujące, ale staram się nie popadać w euforię.

PZN szuka kolejnej Maryny. "Był zakład, że jeśli stanie na podium.."

Czytaj też

Magdalena Łuczak, Maryna Gąsienica Daniel i Jan Winkiel podczas mistrzostw Polski w Szczyrku (fot. PZN)

PZN szuka kolejnej Maryny. "Był zakład, że jeśli stanie na podium.."

Szczere wyznanie wiceprezesa PZN. "Nie wspieraliśmy naszych trenerów"

Czytaj też

Stanisław Sarzyński to jeden z bardziej utalentowanych młodych alpejczyków (fot. PAP)

Szczere wyznanie wiceprezesa PZN. "Nie wspieraliśmy naszych trenerów"

– Myślał pan o pracy w Polsce? Kontaktował się może ktoś z panem w sprawie potencjalnej oferty pracy?
– Jestem w kontakcie z PZN-em od dłuższego czasu. Pierwszy kontakt nawiązałem na igrzyskach olimpijskich w 2018 roku w Korei z ówczesnym Prezesem Apoloniuszem Tajnerem. Wtedy byłem jeszcze serwismanem, nie pracowałem jako trener, ale przedstawiłem się i powiedziałem, że będę się starał jak najwięcej nauczyć i jak najwięcej przywieźć do kraju. Obecnie jestem w kontakcie z Wiceprezesem Marcinem Blauthem oraz Dyrektorem Sportowym Tomaszem Grzywaczem, czyli z osobami odpowiedzialnymi za narciarstwo alpejskie. Oczywiście światek trenerski jest mały, więc jestem regularnie na łączach z Ivanem Illanovskym czy Marcinem Orłowskim. Natomiast tak, rozmawialiśmy o ewentualnej przyszłej pracy w Polsce. Powiedziałem, że moją pracę trenerską w pełnym wymiarze chciałbym kontynuować aż do następnych igrzysk we Włoszech. Natomiast po igrzyskach będę poszukiwał pracy, najprawdopodobniej w trochę mniejszym wymiarze czasowym niż praca trenera, gdzie znikam na bardzo długi czas. Bardzo bym chciał wykorzystać moje doświadczenia i podzielić się nim, ale to jest pytanie, czy wizja PZN-u będzie podobna. Chcę pomóc naszym w przyszłości, jeżeli oczywiście taka pomoc będzie potrzebna i jeżeli znajdzie się też miejsce na moją osobę w strukturach.

– Słyszałem, że robi pan też kurs na delegata technicznego FIS. To forma zabezpieczenia na przyszłość?
– Bycie delegatem technicznym FIS to absolutnie dobre zabezpieczenie na przyszłość, zwłaszcza że w Polsce jest ich bardzo mało, a za chwilę będzie jeszcze mniej. Jestem na ostatniej prostej i miejmy nadzieję, że po tym sezonie będę już tym delegatem. To taka osoba, która właśnie tak jak w przypadku męskich zawodów w Soleden, musiała podjąć decyzję o ich odwołaniu. Mimo dziesiątek tysięcy ludzi na mecie i olbrzymich nakładów finansowych organizatorów, delegat techniczny musi być bardzo obiektywny i podejmuje bardzo trudne decyzje w różnych momentach. Szkoda by było, gdyby w Polsce w pewnym momencie nie było żadnego delegata technicznego FIS, ponieważ przy zawodach wyższej rangi, kiedy związek będzie ubiegał się o organizację PE czy PŚ, wówczas FIS najchętniej rozmawia z człowiekiem, który zna przepisy i którego oni są w pewnym sensie pewni. Tak jest na przykład na Słowacji, gdzie Jana Palovicova szefuje zawodom PŚ w Jasnej na Chopoku i to z nią FIS najchętniej rozmawia.
 
– W takim razie pana zatrudnienie w Polsce byłoby kolejną pomocą dla PZN-u.
– Zdecydowanie nie zamykam tych drzwi. Nadarzyła się okazja, z której bardzo chętnie korzystam i mam nadzieję, że uda mi się ją dopiąć. Myśląc o narciarstwie jak najbardziej myślę o Polsce, a jeżeli myślę o narciarstwie na wysokim poziomie, to nie ma u nas innej organizacji niż PZN. Mamy bardzo dużo wspólnych interesów i bardzo chętnie bym te interesy w odpowiednim czasie połączył, i najnormalniej w świecie pomagał. Fajnie chyba jest mieć szpiega i kogoś, kto przeszedł pewne schematy. W wielu sytuacjach, które z pozoru wyglądają na świetne, pojawiają się jakieś błędy, które trzeba by przeanalizować i unikać.

– Mówił pan o współpracy z tymi ważniejszymi trenerami w Polsce. A czy udaje się czasem przemycić wiedzę na to nasze klubowe podwórko?
– Jeśli tylko posiadam czas, to staram się nie zatracić kontaktu z narciarstwem na tych niższych szczeblach. Staram się ten czas wykorzystać, jeżeli tylko siły i możliwości na to pozwalają. Chociażby jeżdżę z klubem Racing Kids z Katowic na ich zagranicznej wyjazdy. To są osoby, które bardzo długo i dobrze znam, i tak jak zacząłem tę rozmowę z historią z 2008 roku, to jeden z właścicieli tego klubu był wówczas moim recenzentem. To on przekazał, że nadaję się na szkolenie innych. Jak co roku są plany na kolejne wspólne wyjazdy, ale oczywiście mój kalendarz jest bardzo napięty. Natomiast zdarzały się wyjazdy, gdzie udało nam ściągnąć srebrnego medalistę MŚ Andreasa Żampę, który uczył dzieci jeździć na nartach. Co ciekawe, przyszedł do mnie po tym szkoleniu i powiedział, że zrozumiał wiele rzeczy, o których wcześniej nie myślał, bo sam został dopuszczony do sytuacji, gdzie musiał odpowiadać na pytania, dlaczego. I tak naprawdę pierwsze punkty PŚ zdobył po pierwszym naszym wspólnym wyjeździe z Racing Kids, rok później został wicemistrzem świata w rywalizacji drużynowej, a dwa lata później miał 30. numer na zawodach PŚ w Kranjskiej Gorze.

– Złapałem pana akurat w Polsce podczas przerwy od treningów. Ciężko jest pracować na nartach za granicą i łączyć to z życiem prywatnym w kraju?
– Praca za granicą czy praca trenera prowadzącego kadrę, jak na przykład Marcina Orłowskiego, wbrew pozorom nie różni się niczym. Nas nie ma w domu ponad 200 dni w roku ze względu na wyjazdy zawodowe. Najdłuższy okres nieobecności na ogół przypada po świętach Bożego Narodzenia aż do połowy marca. Zdarzają się takie lata, że w tym czasie w ogóle nie pojawiamy się w domu. W tym roku moja żona przyjedzie na święta do Włoch, bo już 26 grudnia mamy pierwszy oficjalny trening zjazdu w Bormio. Nie spędzimy tego czasu z pozostałą częścią rodziny. Właśnie to jest powód, dla którego w pełnym wymiarze pracy trenera chciałbym jeszcze wytrzymać dwa lata. Natomiast potem chciałbym już np. móc spędzić święta w domu.

– Z jednej strony realizuje się pan i rozwija, ale z drugiej strony to chyba męcząca praca? 
– Tak, zdecydowanie. Ja wiem po sobie, że cztery tygodnie bez powrotu do domu są jeszcze do zniesienia, ale każdy kolejny tydzień zaczyna być coraz bardziej trudny i ciężki. Do tych 200 dni trzeba doliczyć okres wakacji czy innych wyjazdów oraz szkoleń, więc rocznie nie ma mnie około 270 dni w roku.

– Jak dogaduje się pan ze swoimi zawodnikami? 
– Komunikujemy się naszym "esperanto". Problem jest taki, że ja przez cztery lata pracowałem na Słowacji i na tyle nauczyłem się języka, że Czesi myślą, że jestem stamtąd. Teraz pracuję w Czechach i proszę mi uwierzyć, że ich język jest dosyć mocno oddalony od słowackiego, więc niestety albo na szczęście łączymy trzy języki ze sobą, czyli polski, czeski i słowacki. Wychodzi nam takie regionalne "esperanto", ale ma to też dobre strony. Przy jakiejkolwiek komunikacji radiowej podczas treningu, nasz język jest zupełnie niezrozumiały dla innych nacji. Oczywiście na chwilę obecną nie mamy czołowych zawodników, natomiast w przypadku np. Maryny, to używanie języka polskiego jest dużo swobodniejsze i nie pozwala na podsłuchanie wskazówek przez innych. Najlepiej jednak jest uczyć się wspólnego języka od podstaw i jak najszybciej rozwiązać kwestię komunikacyjną.

Szczere wyznanie wiceprezesa PZN. "Nie wspieraliśmy naszych trenerów"

Czytaj też

Stanisław Sarzyński to jeden z bardziej utalentowanych młodych alpejczyków (fot. PAP)

Szczere wyznanie wiceprezesa PZN. "Nie wspieraliśmy naszych trenerów"

Krzysztof Mazurek (po prawej) wraz z zawodnikami podczas oglądania trasy zawodów (fot. Krzysztof Mazurek)
Krzysztof Mazurek (po prawej) wraz z zawodnikami podczas oglądania trasy zawodów (fot. Krzysztof Mazurek)
Zobacz też
Wielkie wyróżnienie. To on poniesie ogień olimpijski
AJ Ginnis poniesie olimpijski ogień (fot. Getty).

Wielkie wyróżnienie. To on poniesie ogień olimpijski

| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Poduszki powietrzne obowiązkowe w PŚ
Marco Odermatt (fot. Getty)

Poduszki powietrzne obowiązkowe w PŚ

| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Dramat mistrzyni świata! Czeka ją długa przerwa
Federica Brignone (fot. Getty Images)

Dramat mistrzyni świata! Czeka ją długa przerwa

| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Afera balonowa w PZN. "Frajerstwo i kompromitacja!"
Alpejczycy zostali zrobieni w balona. Przez brak osób, które mogłyby rozstawić balony sponsorskie mistrzostwa Polski zostały odwołane (fot. PAP/TVP)
tylko u nas

Afera balonowa w PZN. "Frajerstwo i kompromitacja!"

| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Szokujący sukces! Polak mistrzem... Ghany
Piotr Habdas (fot. Getty Images)

Szokujący sukces! Polak mistrzem... Ghany

| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Polecane
Najnowsze
Hit w ćwierćfinale Klubowych Mistrzostw Świata
Hit w ćwierćfinale Klubowych Mistrzostw Świata
| Piłka nożna 
Harry Kane (fot. Getty)
Grbić próbował wszystkiego, ale Polska traci pozycję lidera
Kewin Sasak (fot. Volleyball World)
pilne
Grbić próbował wszystkiego, ale Polska traci pozycję lidera
fot. Facebook
Sara Kalisz
Lekkoatletyczne DME w Madrycie 4. dzień [ZAPIS]
Lekkoatletyka, Drużynowe Mistrzostwa Europy, Madryt – dzień 4. (29.06.2025)
Lekkoatletyczne DME w Madrycie 4. dzień [ZAPIS]
| Lekkoatletyka 
Poznaliśmy mistrza Polski w hokeju na trawie
Hokej na trawie (fot. PAP)
Poznaliśmy mistrza Polski w hokeju na trawie
| Inne 
Sportowy wieczór (29.06.2025) Reprezentacja Polski na podium!
Sportowy wieczór (29.06.2025)
Sportowy wieczór (29.06.2025) Reprezentacja Polski na podium!
| Sportowy wieczór 
Surowa kara za wyeliminowanie faworyta w F1
Kimi Antonelli (fot. Getty Images)
Surowa kara za wyeliminowanie faworyta w F1
| Motorowe / Formuła 1 
Bukowiecka po DME: nie wierzyliśmy w siebie [WIDEO]
Natalia Bukowiecka (fot. TVP Sport)
Bukowiecka po DME: nie wierzyliśmy w siebie [WIDEO]
| Lekkoatletyka 
Do góry