Ten moment przyszedł tak niepostrzeżenie, że wielu mogło się nie zorientować. Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie Paulo Dybala z wiecznie młodego i obiecującego napastnika stał się tym po przejściach, któremu jest już bliżej niż dalej do końca kariery. Choć był okrzyknięty nowym Leo Messim, to pozostaje pod wieloma względami niespełnionym. Czy to może się jeszcze zmienić?
15 listopada 2023 roku Paulo Dybala świętuje 30. urodziny
Na początku 2012 dostał w mediach społecznościowych nietypową wiadomość. "Jestem z Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jesteś zainteresowany grą dla Polski?" – pytał łamaną angielszczyzną Maciej Chorążyk, główny koordynator skautingu zagranicznego PZPN. "Na razie nie! Jestem bardziej zainteresowany grą dla Argentyny, ale dziękuję za wiadomość" – odpisał zagadnięty.
Jego dziadek Bolesław Dybała był Polakiem, który wyemigrował za ocean przed wybuchem II wojny światowej. Na obczyźnie zmieniono mu swojskie "ł" z nazwiska na "l", ale nigdy nie zapomniał o korzeniach. Paulo nie może jednak tego pamiętać, bo miał zaledwie 4 lata, gdy dziadek zmarł. W dzieciństwie bliżej było mu więc do babci, której rodzina pochodzi spod Neapolu.
W takich uwarunkowaniach wybór reprezentacyjnej drogi wcale nie należał do najłatwiejszych. Skaut biało-czerwonych poznał się na talencie lewonożnego zawodnika jako jeden z pierwszych, bo dopiero kilka miesięcy po tej lakonicznej wymianie wiadomości ogłoszono transfer szerzej nieznanego 19-latka do europejskiego klubu.
W trzy lata na szczyt
W 2012 o transferze poinformowało włoskie Palermo. – To nowy Sergio Aguero – zachwycał się Maurizio Zamparini, prezydent klubu. Dybala został sprowadzony za około 10 milionów dolarów z Instituto Atletico Central Cordoba – drugoligowej drużyny z Argentyny, w której barwach debiutował jako 17-latek. W 40 meczach strzelił 17 goli i pobił rekord Mario Kempesa, zostając najmłodszym strzelcem w historii zespołu.
Młokos miał się szybko odnaleźć w nowym otoczeniu. Transfer nie wyglądał na specjalnie ryzykowny – w Palermo mają oko do talentów z Ameryki Południowej, co pokazały przykłady choćby Edinsona Cavaniego i Javiera Pastore. Pierwszy sezon z Dybalą był jednak zły pod każdym względem. Niecierpliwy Zamparini pięciokrotnie zmieniał trenerów, a zespół w 38 kolejkach miał tylko 6 zwycięstw i spadł do Serie B.
Argentyńczyk nie podbił szybko Półwyspu Apenińskiego. Już na początku był trapiony kontuzjami. W kolejnym sezonie Palermo wygrało Serie B, a rola Dybali rosła z miesiąca na miesiąc, choć liczby jeszcze nie zachwycały. Przełom nastąpił w sezonie 2014/15 – beniaminek Serie A finiszował w środku stawki, a młody w 35 meczach zdobył 13 bramek i miał 10 asyst. Nikt w zespole nie mógł pochwalić się lepszymi liczbami.
Prezydent Zamparini porównywał nową gwiazdę Palermo do Leo Messiego. Klauzulę pożegnania w kontrakcie ustalono na poziomie 42 milionów euro i wydawało się, że to za dużo nawet dla potentatów. Nieoczekiwanie rozmowy podjął Juventus, który szukał następcy Carlosa Teveza. Zwolniała się koszulka z numerem "10", jednak Dybala wybrał równie kultową z "21", który właśnie zostawił Andrea Pirlo.
22-latek mógł teraz czuć się jak bohater filmowego scenariusza. W trzy lata pokonał drogę z argentyńskiej drugiej ligi do wyjściowego składu finalisty Ligi Mistrzów. 30 lat i 153 dni – taka była średnia wieku turyńczyków przed decydującym meczem z Barceloną (1:3), który Dybala oglądał jeszcze jako zawodnik Palermo. Po tej porażce doszło do głębokich zmian – oprócz Teveza i Pirlo z klubem pożegnali się także Arturo Vidal, Fernando Llorente i Kingsley Coman.
Początek pierwszego sezonu Dybali w Turynie stał więc pod znakiem zapytania. A odmłodzony Juventus wystartował fatalnie – po 10 kolejkach miał zaledwie 12 punktów i najgorszy start w historii klubu. Massimiliano Allegri z trudem, ale utrzymał posadę, bo piłkarze w końcu wzięli się do roboty – od 11. kolejki prawie niemal wyłącznie wygrywali w Serie A, w czym była spora zasługa Argentyńczyka.
Na koniec sezonu udało się sięgnąć po podwójną koronę, a Dybala został najlepszym strzelcem (23 gole). Równie udane były kolejne rozgrywki, a konsekwencją dobrej gry było przejęcie koszulki z numerem "10". Kibice Juventusu mieli nowego idola, o którym pisano "La Joya" ("diament"). Popularnością cieszyła się również jego charakterystyczna cieszynka – "maska".
Nie zmieniało się jedno – drużyna wciąż odnosiła sukcesy. Na krajowym podwórku regularnie była poza zasięgiem konkurencji, a w sezonie 2016/2017 znów dotarła do finału Ligi Mistrzów. Nie byłoby tego bez Dybali, który wyjątkowo zadziwił zwłaszcza w ćwierćfinale. Juventus w pierwszym meczu pokonał 3:0 faworyzowaną Barcelonę, a Argentyńczyk zdobył dwie bramki. – Spełniłem jedno z największych marzeń – wyznał po meczu.
To był ten pierwszy raz, gdy udało mu się przyćmić samego Leo Messiego. Porywająca gra nie doczekała się jednak odpowiedniego finału – w decydującym meczu piłkarze prowadzeni przez Allegriego remisowali do przerwy 1:1 z Realem Madryt, by w drugiej połowie stracić trzy gole i życiową szansę. To był też początek bolesnego zjazdu Dybali.
W cieniu Ronaldo
Ale wszystko zaczęło się... od kolejnego triumfu. Latem 2017 Juventus nieoczekiwanie wygrał wyścig po podpis Cristiano Ronaldo. Włoscy dziennikarze zastanawiali się, czy Portugalczyk będzie pasował do taktycznej układanki Massimiliano Allegriego. – Możecie być spokojni – będzie strzelał gole – uspokajał szkoleniowiec.
Tak się rzeczywiście stało, ale... kosztem innych. Klub musiał opuścić Gonzalo Higuain, a Dybala nie był już w centrum projektu. Grał nadal często, ale nie miał już takiego wpływu na poczynania zespołu. Ciężar zdobywania bramek spadł na Ronaldo, bo nie mogło być inaczej. Wystarczy porównać liczby – Karim Benzema w ostatnim sezonie wspólnej gry z Portugalczykiem zdobył tylko 5 bramek w lidze. Po jego odejściu aż 21, a w kolejnych sezonach jeszcze więcej.
W przypadku Argentyńczyka było prawie dokładnie odwrotnie. Tuż przed przyjściem CR7 – 22 gole i znakomity sezon w Serie A. Po transferze – tylko 5 trafień i problemy ze znalezieniem miejsca na boisku. Taktyka się zmieniła – częściej niż jako "10" musiał grać z boku boiska. To nieco zmieniło się, gdy do klubu trafił Maurizio Sarri, ale nowy szkoleniowiec wytrwał w Turynie tylko rok.
Pojawienie się na ławce trenerskiej Andrei Pirlo zbiegło się z powracającymi coraz częściej problemami zdrowotnymi Dybali. W sezonie 2020/21 wystąpił tylko w połowie spotkań, Uzupełnieniem obrazu był skromny dorobek strzelecki (5 goli we wszystkich rozgrywkach – gorszego sezonu pod tym względem w Juventusie nie miał) oraz coraz większe kłopoty z przedłużeniem umowy.
W teorii wszystko wydawało się oczywiste. Klub wielokrotnie spotykał się z agentem piłkarza i deklarował chęć przedłużenia współpracy. – Jeśli przyjedziecie tu za 5 lat, to ja wciąż tu będę – zapewniał publicznie Dybala. Pojawiały się plotki, że wszystko jest dogadane, a sprawę miał załatwić nawet uścisk dłoni. Oficjalnego potwierdzenia jednak wciąż brakowało, a tu rozpoczął się sezon 2021/22 – ostatni zgodny z kontraktem.
– Postaramy się wszystko podpisać najszybciej jak to możliwe – obiecywał Pavel Nedved, jeden z dyrektorów. Według mediów nowa umowa miała obowiązywać do 2026 roku i gwarantować Argentyńczykowi zarobki ok. 10 milionów euro, co uczyniłoby go najlepiej zarabiającym w zespole. Problem w tym, że... nigdy nie została parafowana.
Dlaczego Juventus wycofał się z negocjacji? Zdecydował prawdopodobnie brutalny rachunek biznesowy. W ostatnich dwóch sezonach Dybala często miał urazy mięśniowe, które z reguły wykluczały go na kolejne 2-3 tygodnie. W dłuższej perspektywie nie można więc było na niego liczyć w kluczowych spotkaniach. Choć po powrocie Allegriego do klubu Argentyńczyk nieco odżył, to szkoleniowiec zdawał sobie sprawę ze specyfiki sytuacji i niespecjalnie walczył z zarządem.
Gorąca linia z Mourinho
Dybala po siedmiu latach w Turynie stał się piłkarzem po przejściach, który nigdy nie zdołał pokazać pełni możliwości w dłuższej perspektywie. A środowisko się zmieniło, bo klub po dziewięciu mistrzowskich tytułach z rzędu przestał dominować na krajowym podwórku. Transfer Cristiano Ronaldo okazał się niewypałem – zamiast upragnionego triumfu w Lidze Mistrzów tylko opóźnił nieunikniony kryzys i rewolucję kadrową.
Pod koniec sezonu 2021/22 klub podjął jeszcze negocjacje z Argentyńczykiem, ale na dużo gorszych dla niego warunkach. Nie było już szans na porozumienie. Doszło do pożegnania z kibicami na stadionie – Dybala zalał się łzami. Rozpoczął się nowy wyścig po jego podpis, w którym faworytem długo wydawał się Inter Mediolan. Wygrała AS Roma, w czym pomogło zdecydowanie Jose Mourinho. Trener był gotowy na szereg ustępstw – "tylko" 3-letni kontrakt i stosunkowo niską klauzulę odejścia.
W Rzymie powitano nowego napastnika jak bohatera. Szybko potwierdził się jednak dobrze znany scenariusz – Dybala robił swoje na boisku (efektem był między innymi finał Ligi Europy), ale... sporo czasu spędzał też w gabinetach lekarskich. Pierwszy rok gry w Romie to w sumie aż 5 urazów i nieco ponad dwa miesiące przerwy. Największy sukces Paulo miał miejsce w Katarze, gdzie Argentyna sięgnęła po upragniony triumf.
– Gdy finał z Francją dobiegł końca, wróciłem do szatni i miałem się udać na badania dopingowe. Wziąłem do ręki telefon i chciałem podzielić się radością z rodziną, ale zobaczyłem pięć nieodebranych połączeń Mourinho. Chyba w końcu najpierw zadzwoniłem do niego, a dopiero potem do mamy – wspominał rozbawiony Dybala.
Jego udział w mistrzowskiej rozgrywce był skromny, ale kluczowy – zagrał w półfinale i finale, a w tym ostatnim spotkaniu wykorzystał szansę w serii rzutów karnych. A niewiele zabrakło, by z mundialu wykluczyła go kolejna kontuzja. – Gdyby nie długa historia tych urazów, to Paulo nigdy w życiu nie trafiłby do Romy – przyznał Mourinho, który wciąż wspiera jedną z największych gwiazd zespołu.
W nowym sezonie sytuacja się powtórzyła. Dybala gra, gdy tylko jest zdrowy i z reguły nie zawodzi. Stał się ważnym ogniwem szatni i miał znaczącą rolę w sprowadzeniu do Rzymu rodaka – Leandro Paredesa. – W tym mieście ludzie doświadczają futbolu z taką pasją jak w Argentynie – ocenił 30-latek. Zdrowie zapewne już nie pozwoli, by jego nazwisko wymieniano jednym tchem obok Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, jednak Paulo znalazł w Wiecznym Mieście wymarzoną przystań i ma tam jeszcze sporo do udowodnienia.