Za tydzień początek Pucharu Świata 2023/24. Dla Kamila Stocha to już 21. zima w elicie w karierze. W jej trakcie zdobył wszystko, co było do zdobycia, poza ostatnim skalpem – złotem mistrzostw świata w lotach. Kiedy te ostatnim razem imprezę rozegrano na Kulm, skończyła się dla Polaka goryczą. – Nie będę do tego wracał – zapewnia teraz. Stoch, mając tak dużo, już niczego nie musi. Choć gdyby pożegnał się z tyloma wygranymi w PŚ, ile ma teraz, byłby to chichot losu. Nigdy nie chciał być porównywany do Adama Małysza.
Polski skoczek nominowany do nagrody Grammy! Chce się przeprowadzić do USA
Różnica pomiędzy najstarszym i najmłodszym zawodnikiem w drużynie Polaków na zawody w Kuusamo wynosi 12 lat. Od Kamila Stocha starszy jest wyłącznie Piotr Żyła, ale w jego przypadku wiek to tylko liczba. Stoch, jego rówieśnik młodszy o cztery miesiące, jest kompletnie innym człowiekiem. Z diametralnie różnym CV, bo dość powiedzieć, że w hierarchii Pucharu Świata obu dzieli dokładnie 37 wygranych konkursów. Nawet jeżeli to Żyła ma dwa razy więcej zdobytych tytułów mistrza świata, to Kamila na pozycji króla broni mnóstwo argumentów. W tym m.in. trzy olimpijskie złota, dwie kryształowe kule i w zasadzie cały piętrowy dom-galeria trofeów w Zakopanem, do którego od trzech dekad zbiera eksponaty.
Stoch nadal bardzo chce je zbierać. Ale dziś to już inny Stoch niż ten, który pod Giewontem debiutował w PŚ w 2004 roku. Choć na czwartkowym media meetingu stwierdził, że adrenalinę na skoczni nadal odczuwa identycznie jak wtedy.
Kamil Stoch i jego 1005 punktów PŚ w dwie ostatnie zimy. Ale to już było
Lista tego, co można obejrzeć w Kamilandzie w Zakopanem, jest tak długa, że nie ma sensu jej tutaj wymieniać. Zresztą on sam pytany o sukcesy, które osiągnął, odpowiada jednoznacznie:
– Dla mnie na razie nie liczy się to, co było. Sportowiec, który chce się motywować do pracy, musi mieć w głowie czystą kartę. Być głodnym zdobywania celów, które dopiero przed nim. Ja tak próbuję. Coś zmieni się, kiedy tego u mnie zabraknie – powtarza. To jasna deklaracja tego, że jeśli jest w skokach, to nadal po to, żeby grać o pełną pulę. Bo skoki – to już słowa sprzed dwóch dni – nadal go szalenie cieszą.
Kiedy zaczynał w PŚ w sezonie 2003/04, na skoczni używano takiego sprzętu, jakiego teraz pewnie już bałby się nawet włożyć. Kiedy wchodził do elity, był już wprawdzie okrzyknięty złotym dzieckiem, ale poza nadziejami i talentem nie miał niczego. Niczego poza jasno sprecyzowaną metą – złotem igrzysk – wypowiedzianą jako dzieciak w kultowym materiale wideo, do dzisiaj krążącym po Internecie. Kiedy zaczynał, potrafił płakać po nieudanych skokach. I oczywiście przenosić gniew ze sportu na życie prywatne, nad czym podobno wciąż gorliwie pracuje. Jako początkujący skoczek Kamil miał wielkie marzenia, choć gdy nie wychodziło (jak m.in. na igrzyskach w Turynie i Vancouver), bywał wściekły i kwestionował swoje możliwości. Wszystkie te cele, o których śnił, od dawna ma już zrealizowane. Przestał kwestionować. W dodatku mijają lata, a skoki w treningach nadal wychodzą mu czasem tak, że czapki same spadają z głów ich świadków.
– Ja pracuję z totalnym mistrzem. On jest perfekcjonistą w każdym calu. A oglądanie go w locie, bycie tego świadkiem, to zaszczyt i powiedzą ci to wszyscy w skokach – tak komplementował go Thomas Thurnbichler tuż po tym, gdy zaczął pracę w Polsce.
Stoch, obecnie już 36-latek, ma kilka charakterystycznych cech. Zawsze murem stoi za trenerem, gdy coś nie gra. Zawsze jest chorobliwie ambitny. Zawsze jest głodny po więcej. To właśnie dało mu tron. Ale za sobą ma też niełatwy ostatni okres. Z obiecujących treningów nie wykuły się kolejne statuetki. Sezon 2022/23 miał pusty, we wcześniejszym skończył z tylko jednym podium. Dwie ostatnie duże imprezy, czyli Pekin i Planica, to z jednej strony świetne skoki, ale z drugiej podia przegrywane o maleńkie różnice punktowe. I łzy, które raz przed kamerami chował, a innym razem zobaczył je cały świat. Pomiędzy tymi konkursami trwała sinusoida. Bywało, że Kamil już prawie doganiał TOP3, ale i tak, że po rozczarowaniach był wycofywany z całych weekendów. W ciągu dwóch ostatnich zim potrafił wygrać kwalifikacje, ale również w ogóle ich nie przechodzić. Sam nie wiedział, w którym jest miejscu i dlaczego. A to, obiektywnie patrząc, nie były złe dokonania. W sumie w dwóch ostatnich sezonach PŚ zdobył 1005 punktów. Z jednej strony to wciąż mnóstwo. Z drugiej zaś wiadomo, że wcześniej zaliczył aż sześć kampanii, w których udawało mu się zebrać więcej oczek w ciągu tylko jednej zimy.
To na zawsze będzie wyznacznik jego aspiracji. I odnośnik dla kibiców, bo obu stronom trudno uwierzyć, że czas jednak przemija, a sportowcy nie są wieczni. Zwłaszcza kiedy od nich samych płynie jasny przekaz: że są tu nadal po to, żeby się liczyć.
– Wieczorami bywam zmęczony, ostatnie półtora miesiąca nas sporo kosztowało. Ale wstaję rano i cieszę się, że znowu mogę robić to, co kocham. To chyba dobry znak? Przyznaję. Kiedy nie idzie na skoczni, miewam dość, pojawiają się różne myśli. A potem wystarczy jeden dobry i to wszystko się chowa. Wraca pełna chęć i energia – opowiadał w czwartek.
Podróż z żoną już zaplanowana. Skoro ją odkłada, powód musi być mocny
Stoch przyznał, że z Thurnbichlerem się już dotarł. Potrzebowali trochę czasu, żeby znaleźć system komunikatów. Chyba znaleźli, skoro na tydzień przed PŚ żywi wiarę, że ta kampania będzie taka, jak by oczekiwał. Dopuszcza myśl, że jest coraz starszy. Chociaż co weekend nadal będziemy mu dmuchali pod narty, musimy mieć na uwadze ten PESEL. Z jednej strony w sztabie kadry słychać, że jego wyniki w testach dynamicznych i siłowych wciąż są zdumiewające, z drugiej jednak to jasne, że same cyferki i rekordy nie skaczą.
– Przygotowanie fizyczne może tylko pomóc. Ale samo nie skoczy – uważa Żyła.
O tym, kto jest królem, w równej mierze decydują dodatkowo wypracowane automatyzmy, a po trosze też fantazja i pierwiastek luzu. Albo – zwał jak zwał – chłopięcej beztroski. Po tak długim stażu nic nie musi być jeszcze skończone. Niemniej organizm ma prawo naturalnie upominać się o swoje. Zwłaszcza taki, który od dzieciństwa nie zna innego życia niż to w ciągłym reżimie: dietetycznym, treningowym, towarzyskim itd. A Stoch tak właśnie żyje. Stoch sportowcem zawsze był na sto jeden procent, bo to właśnie jest koszt jego mistrzostwa.
– Lot na nartach to uczucie, którego nie da się niczym zastąpić – podkreślał niedawno na antenie Kanału Sportowego. Po drodze wiele razy mówił też, że będzie skakał, dopóki będzie to lubił. I – co najważniejsze – dopóty będzie czuł, że może to robić na najwyższym poziomie. A tak widocznie wciąż wynika z ogólnego rozrachunku. Inaczej już by go nie było. W końcu z żoną Ewą chcą ruszać w długą podróż. – Byle gdzie, przed siebie. To ma być wyprawa, w której sama droga będzie celem.
Remis wielkich mistrzów. Małysz – Stoch, czyli 39 kontra 39
Jaka będzie ta zima, jego 21. w karierze, dowiemy się w marcu. Jedno jest pewne – na pewno nie będzie skokiem w szarą masę. W programie Hejt Park, którego był gościem na początku września, skoczek jednoznacznie odpowiedział na pytanie, czy w razie słabszej dyspozycji byłby gotów skakać w Pucharze Kontynentalnym – tzw. drugiej lidze. Taki ruch to naturalna droga dla zawodników w słabszej formie, tak zresztą wynika z rywalizacji wewnątrz silnych grup. Tam i niżej skakało już mnóstwo czempionów. Stocha nie było tam od 13 lat. Zawsze wolał zamiast tego zaszyć się w domu i potrenować, co często przynosiło niezłe skutki. Wprawdzie w pytaniu widza była mowa o "na przykład połowie sezonu", niemniej nastawienie 36-latka do relegacji było jednoznaczne.
– Nie, tak bym nie chciał – uciął.
To zgadza się z obrazem, jaki obserwujemy od lat – faceta, który na drabinie patrzy wyłącznie na jej ostatnie szczeble na górze.
Zabawnie się składa, że Kamil, od początku upominający wszystkich, którzy próbowali porównywać go do Adama Małysza, ma z nim wspólną statystykę. Gdy wchodził na szczyt, prosił i tłumaczył, że zamierza pisać własną historię i ta po latach bezsprzecznie wygląda zdumiewająco. Sam Małysz uznał, że on już dawno przebił go osiągnięciami, czym zamknął zabawę w porównania. Tyle tylko, że w liczbie wygranych konkursów u obu jest remis – po 39. To byłby chichot losu, gdyby tak miało się to już skończyć. Adam już na skoczni nie zaatakuje. To w nogach Kamila jest ten wycinek polskich skoków. Kolejne zwycięstwo, a nawet sam powrót na podium po długiej przerwie, byłoby polskim świętem. Przed sztabem było i wciąż jest jednak duże wyzwanie.
– Stabilizacja – sam zauważa mistrz.
Taktyka dla mistrza: mniej, ale skuteczniej? Stanowcze nie, bo nie o to chodzi
Stoch jest wilkiem, który dopóki poluje, nigdy się nie nasyci. Z boku ta postawa może wyglądać na tak samo napędzającą, co chorobliwą, ale o tym łatwo mówi się, nie będąc wyczynowym sportowcem. Zwłaszcza takiego formatu. Pytanie tylko, czy w wieku 36 lat nie warto by zastanowić się nad taktyką polowania? W końcu skoczkowie regularnie zwracają uwagę, że w trakcie trwania PŚ nie ma czasu na spokojny trening i eliminowanie błędów. Rytm wygląda tak, że po trzech dniach skoków na jednym obiekcie trzeba w cztery dni obrócić o dom, przepakować się, pobudzić siłowo i od razu ruszać na kolejne zawody. A jednak w dwóch poprzednich zimach Kamil miał na to przestrzeń. Gdy rok i dwa lata temu nie szło i był wycofywany, obie pauzy odmieniały go na główne imprezy. Po ostatniej – tej jesieni był chory – uznał, że wracając na MP w Szczyrku, miał tam najlepsze próby w całym lecie.
– Czyli zakładamy, że znów coś nie będzie grało? – zapytany o sprawę Kamil odbił piłeczkę. I wytłumaczył, że celem każdego jest nie być do tego zmuszonym. – Takich pauz przed zimą nie można planować. Bo jak? Jeżeli będę w formie, to opuszczanie zawodów i odpoczynek nie będą potrzebne. Bardzo chciałbym, żeby tak właśnie ułożyła się najbliższa zima.
To przeklęte Kulm. Do 2016 nie chce już wracać
Forma, o której Stoch opowiadał w trakcie pierwszego śniegowego obozu w Lillehammer, ma być według jego oceny dobra. Nie wybitna, ale dobra. Skoków idealnych, jak uważa, nie odda chyba nigdy i zawsze będzie coś do dopieszczenia. Ale te pojedyncze – zdradził – potrafią sprawiać mu już gigantyczną satysfakcję. A przy tym dodawać nadziei, że kiedy mięśnie wypoczną po miesiącach harówki, to pociąg wjedzie na najszybsze tory.
Według planu Thurnbichlera, ma wjechać na koniec grudnia – na TCS, potem polski turniej, a na koniec na mistrzostwa świata w lotach.
Pod koniec stycznia ich gospodarzem będzie mamut Kulm w Austrii. To ten sam obiekt, w którym w 2016 roku – kryzysowym i ostatnim dla Łukasza Kruczka – Stoch nie przeszedł na MŚwL nawet kwalifikacji, co przyjął bardzo emocjonalnie. Jedyne podium Polak wywalczył tam dawno, bo w 2012 roku.
– Nie chcę teraz opowiadać o kulisach – ucina ten wątek i uważa, że przed samą imprezą on nie powróci. – To już historia, z której wyciągnąłem wnioski. Przeleciało przez głowę, nie ma. Nie wyszły mi wtedy tamte zawody, ale dzisiaj jestem już innym zawodnikiem, bardziej doświadczonym. Mam w nogach kolejne przepracowane lata. Mam nadzieje, że kiedy znów pojedziemy do Austrii, uda mi się to wykorzystać, żeby cieszyć się lotami. To o tym, jak będę się starał. A jak wyjdzie, przekonamy się na Kulm – zakończył.