W piątek w Ruce pierwsze kwalifikacje do konkursu Pucharu Świata w sezonie 2023/24 skoków narciarskich. Równo dekadę temu zima ruszała w Klingenthal. To wtedy jedyny raz w karierze zawody wygrał 18-latek Krzysztof Biegun. – Jego historia to wyrzut sumienia całych polskich skoków – uważa Maciej Maciusiak, który wówczas był jego trenerem. Tamten sezon był ostatnim, gdy na podium PŚ wdrapał się z naszej kadry ktoś niespodziewany.
Sandro Pertile pominął Piotra Żyłę w swojej prezentacji faworytów. A ten celuje w TOP3
Jesienią 2013 roku kadra skoczków Łukasza Kruczka planowała starty i kupowała bilety na drugi weekend sezonu w Kuusamo. Wtedy wewnątrz polskiej ekipy doszło do pierwszej rozmowy o Krzysztofie Biegunie.
– On nie jest jeszcze gotowy na Rukę – uważał Maciej Maciusiak, który go wtedy prowadził.
– A co będzie, jeśli wygra? – puścił oko Grzegorz Sobczyk, wówczas asystent Kruczka.
Panowie się pośmiali, popukali po czołach i dokończyli zakupy. Zarezerwowali bilety z pominięciem Bieguna, tak jak zasugerował jego szkoleniowiec. Potem spakowali sprzęt i ruszyli na inaugurację sezonu do Klingenthal. Gdy wracali, rezerwację trzeba było zmieniać w ostatniej chwili. Bo Biegun wygrał.
10 lat od wygranej Krzysztofa Bieguna w Pucharze Świata. SMS, ale nie z gratulacjami
24 listopada 2013 roku na Vogtland Arenie Biegun miał piąty numer. Przeżegnał się, ruszył, a po odbiciu wykorzystał wiatr i wylądował aż 142,5 metra od progu. Był piękny telemark, stabilny odjazd, a dalej już tylko czekanie. Doczekał. Wobec kuriozalnych warunków pogodowych tyle wystarczyło, żeby w drugim (!) w karierze występie w cyklu PŚ dzieciak z Gilowic został drugim po Adamie Małyszu polskim liderem klasyfikacji generalnej.
Klingenthal tamtego popołudnia zobaczyło historię, którą później – z zachowaniem skali – porównywano do skoku Fortuny z Sapporo. Z tą różnicą, że zakopiańczyk wystąpił w dwóch seriach, a inaugurację PŚ w Niemczech skrócono do jednej. Biegun, którego reporterzy maglowali na miejscu do granic, zanim do nich podszedł, najpierw przez ponad godzinę biernie przyglądał się cyrkowi ufundowanemu przez jury.
– Na początku czekałem, czy to w ogóle doprowadzą do końca. Potem chciałem, żeby zostało tak, jak jest. Na końcu chciałem skoczyć raz jeszcze, żeby potwierdzić formę, ale przyszła decyzja. No i źle nie wyszło – opowiadał tuż po włożeniu żółtego plastronu. Był nieśmiały. Wspominał o marzeniach, o udziale w igrzyskach, wiele też o kontuzji, w którą dopiero co przestał się borykać. – To jest debiut-marzenie, co? Jeszcze telefonu nie miałem w ręce. Podejrzewam, ze pewnie przyjdzie parę SMS-ów – mówił.
Faktycznie przyszły. W jednym z nich przeczytał, że właśnie zmarła jego babcia.
– Wiedziałem wcześniej, ale padła decyzja, żeby zostawić to na czas po zawodach. Wracaliśmy potem do domu i ten szum, który wokół się zaczął, jego przestał dotyczyć. Odwieźliśmy go, jak pamiętam, gdzieś pod Wrocław. Tam zaczekał do pogrzebu, który był już organizowany. Czytałem, że to może przypadek, że warunki… I się złościłem. Bo ja pamiętam, w jakiej on wtedy był formie – wspomina po latach Maciusiak.
Była małyszomania, to teraz? Biegunomania? Biegunka? – takie i inne teksty zalewały polskie media. Maciusiak i Biegun jeszcze wówczas nie wiedzieli, że to, co miało być wielkim początkiem, okazało się początkiem końca.
Spór o Kuusamo. "Nawet Polo Tajner dzwonił z pytaniem"
Biegun wtedy jeszcze nie wiedział, ile waży żółty plastron. Nie miał doświadczenia w zamykaniu serii. Ani w rozmowach z dziennikarzami. Nie miał pojęcia, jak od teraz stawiać sobie cele i czy faktycznie musi je zmieniać. Soczi było w głowie daleko, a teraz nagle stało się niby blisko. Wszystko wtedy stało się bliżej.
Włącznie z biletem do Ruki.
– Nie był przewidziany do tego wyjazdu, ale w tych okolicznościach musimy to przemyśleć – uważał Kruczek.
– Nawet Polo Tajner dzwonił z pytaniem, czy go puszczę, bo to by dobrze wyglądało. To się stało sprawą narodową. Ale znałem Krzyśka. Nim się kapitalnie sterowało treningiem motorycznym czy regeneracją, która miała przynieść skutek w konkretnych momentach. Nigdy nie miałem drugiego takiego skoczka, zresztą dopiero rok temu mu o tym powiedziałem. Czułem, że sezon może mu dać wiele dobrego, tyle że do tego trzeba było pauzy po Klingenthal. Ale uległem. Przebukowali bilety i pojechał do Finlandii – wspomina Maciusiak. I tamtą decyzję oraz jej konsekwencje nazywa teraz swoją gigantyczną trenerską porażką. – Bo w jej efekcie gość, który ma wygrany konkurs PŚ, nie załapał się do składu na igrzyska.
Plastron stracił dopiero w Lillehammer, gdzie w ogóle nie wszedł do drugiej serii, choć FIS chciała mu go już odebrać na Rukatunturi. Po zajęciu 18. miejsca na tej skoczni działacze najpierw trykot lidera przekazali Gregorowi Schlierenzauerowi, ale zorientowali się w pomyłce. Więc na podium paradował z nim drugi w tamtych zawodach Marinus Kraus. Niemiec był liderem przez kilkadziesiąt minut. Biegun był przez dwa tygodnie.
W tamtej chwili Polska pierwszy raz w dziejach miała jednocześnie lidera PŚ w biegach i skokach. Ktoś mógłby wówczas uznać, że jesteśmy potęgą.
Równia pochyła. Horngacher postawił krzyżyk, Hakuba była na dobicie
W grudniowej Uniwersjadzie, a potem mistrzostwach świata juniorów w Val di Fiemme Biegun zdobył medale. Potem na polskich konkursach PŚ zajął 20. i 15. miejsce, ale miejsca w reprezentacji na Soczi już nie wywalczył. Obyło się bez palenia koszulki, co zaprezentował po takiej samej decyzji Klemens Murańka, jednak Maciusiak do dziś ma o to do siebie pretensje.
– On powinien polecieć na tę olimpiadę. Wiele razy już go przepraszałem – przyznaje trener.
Potem niestety było już tylko gorzej. Zakopane, które miało zdecydować o nominacjach, było ostatnim konkursem, w którym sensacyjny lider PŚ zdobył w tym cyklu jakiekolwiek punkty. Potem zaczęła się tułaczka i szukanie odpowiedzi. A w kibicach ugruntowało się przekonanie, że Biegun talentu nie miał za grosz, a we wszystkim w Klingenthal pomogło mu szczęście.
– Tamta wygrana okazała się moim przekleństwem – sam po latach zdiagnozował to skoczek. – Ja też uwierzyłem, że to wszystko później przyjdzie jakoś łatwiej.
Gdy nadeszła era Stefana Horngachera, nowy sztab postawił na nim krzyżyk. Jesienią 2017 roku Adam Małysz przekazał publicznie decyzję, że Biegun i Andrzej Stękała całkowicie wypadają z centralnego szkolenia. Maciusiak na rok wziął ich jeszcze potem do swojej grupy juniorów. Andrzej w skokach został, ale życie Krzysztofa potoczyło się już zupełnie inaczej. Zaczął pracować jako dostawca pizzy, później jako kierowca busa. W Interii wyznał, że w skrajnych momentach prowadził auto przez 46 godzin, z 40-minutową przerwą. To był jego gwóźdź do skokowej trumny.
– Bo żeby mieć za co żyć, musiałem zarabiać. Ale przez to nie było jak i kiedy odpoczywać pomiędzy treningami. Byłem wypruty – wspomina.
Klamrą okazała się absurdalna nominacja na Letnie Grand Prix 2018 do Hakuby. Zmęczeni codzienną harówką zawodnicy podpisywali tam listę wyników, narażając na kompromitację. Horngacher, który podobno chciał tym dowieść, że obaj już się nie nadają, w połowie wygrał. Bo Biegun po powrocie do domu ogłosił, że więcej już skakać nie będzie.
Nauczka dla całych polskich skoków. I wyrzut sumienia
To, że Stękała po takich przygodach pozostał przy skokach, został medalistą mistrzostw świata i stanął indywidualnie na podium PŚ, należy uważać za gigantyczny sukces. Biegun świetnie odnajduje się dziś jako trener w PZN i ekspert. W przeszłości pod opieką miał m.in. Jana Habdasa, który zresztą – podobnie jak wielu zawodników – bardzo ceni jego warsztat. Decyzji, którą podjął w wieku 24 lat, dzisiaj już nie żałuje.
Szkoda jedynie, że takich przedwczesnych końców karier w polskich skokach było więcej.
W podobny sposób w 2018 roku skoki nagle porzucił Jan Ziobro – ten, który też wygrał w Pucharze Świata i też raz, tak jak Biegun. Było to ledwie miesiąc po Krzysztofie. Od tamtej pory do TOP3 w elicie nie wszedł z polskich skoczków nikt, po kim byśmy się tego nie spodziewali. Zarówno Maciej Kot, jak i Stękała przejawiali wcześniej taki potencjał, ocierając się o czołówkę.
– Czy polskie skoki wyciągnęły lekcję z historii Bieguna? – dopytujemy Maciusiaka.
– Nie.
– A jaka to była lekcja?
– Uważam, że Krzyśka i paru innych wykończyła era Horngachera. Na jego rządach polskie skoki dużo wygrały, ale poniosły też porażki. Podejmował decyzje, które młodszym chłopakom podcinały skrzydła. Gdy rządził, działacze i inni trenerzy nie mieli prawie nic do powiedzenia. Pracował autorytarnie, przejmował całą odpowiedzialność. To właśnie jest nasza nauka na przyszłość, żeby do takich sytuacji nie dopuszczać. Żeby aż tak tej władzy trenerowi kadry A nie oddawać – uważa i dodaje, że on sam drugi raz Bieguna do Ruki by nie puścił. – Czasami trzeba bardziej bronić swoich racji.
231.1
228.9
226.0
225.7
225.5
225.3
225.0
218.2
214.6
212.4
212.0
12
211.6
13
211.0
14
210.0
15
209.1
208.5
205.8
18
205.3
19
202.9
20
202.5
21
202.1
22
201.2
23
197.0
196.7
25
196.4
195.0
27
193.6
193.4
193.2
191.5
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
1
543.5
2
539.5
3
535.4
4
507.2
5
471.2
6
453.5
7
445.8
8
412.2
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
13
178.5
14
163.0
15
153.6
131.6
129.8
129.6
129.0
126.5
121.4
121.1
8
117.9
117.7
10
117.6
11
112.2
12
111.6
13
110.6
110.5
15
109.9
108.7
108.3
18
106.7
19
106.2
20
106.0
21
104.1
22
103.9
23
101.7
24
101.0
25
100.5
99.8
27
98.7
28
98.4
95.0
93.3
1
328.8
2
277.4
3
274.4
4
273.3
5
270.1
6
262.8
7
260.2
8
259.3
9
254.0
10
248.6
11
244.8
12
241.0
13
232.0
14
230.6
15
230.0
16
228.6
17
228.0
18
220.5
19
214.3
20
210.8
21
207.5
22
204.1
23
200.2
24
195.0
25
193.5
26
190.6
27
188.5
175.8
29
174.0
30
170.3