TVPSPORT.PL potwierdził, że przed pierwszymi skokami Pucharu Świata 2023/24 w Ruce władze FIS zarządziły ponowną akcję mierzenia zawodników skanerami 3D. Kontroler Christian Kathol przyznaje, że pomysł zatwierdzono już w październiku. Ale tym razym wprowadzono inne zasady. Taki ruch last minute mógł wywołać gorączkę w niektórych drużynach.
Nocne śledztwo kibiców w Internecie. Kask Kamila Stocha powodem, "kariera zatoczyła koło"
Przypomnijmy, że zgodnie z zapowiedzią Christiana Kathola sprzed roku, nowy kontroler sprzętu FIS w Pucharze Świata skoczków faktycznie doprowadził do wdrożenia do dyscypliny skanerów 3D. Za ich dostarczenie odpowiada firma Scaneca – niemiecki producent, który do tej pory koncentrował się głównie na branży fitness. Urządzenie z pomocą kamer dokładnie czyta wymiary ciał zawodników, a te następnie trafiają do bazy federacji, która od Letniego Grand Prix wykorzystywała je jako porównanie przy kontrolach, do jakich dochodziło już na skoczniach.
Tyle z teorii. A życie napisało inny scenariusz i na to postanowiła zareagować FIS.
Akcja FIS last minute w Ruce. Zasady: jednakowa bielizna, ten sam doktor przy skanerze
Najpierw z naszej kadry, a następnie już bezpośrednio od Kathola otrzymaliśmy potwierdzenie, że zgodnie z przypuszczeniami, FIS faktycznie zaprosiła skoczków na dodatkowe pomiary. Odbyło się to już w Ruce, a według relacji kontrolera akcja dotyczyła wszystkich zgłoszonych do zawodów. Czyli co najmniej 58 zawodników.
– Może dzięki tej powtórce nie będzie już to tak kontrowersyjne? – zastanawiał się w ubiegłym tygodniu Paweł Wąsek.
Kontrowersja to słowo-klucz. Bo chociaż idee skanowania ciał są słuszne, to praktyka pokazała, że innowacja już na starcie okazała się wadliwa. Protestowały m.in. norweskie kombinatorki norweskie, które skarżyły się na konieczność ekspozycji półnagich ciał przy obcych ludziach. Wątpliwym była również postawa, jaką – dla zyskania powierzchni kombinezonu – przyjmowali na skanerze zawodnicy oraz, to najważniejsze, bielizna, która teoretycznie była ściśle określona przepisami, a ponoć część ekip kombinowała przy niej, wypychając czymś krok tak, aby go obniżyć. Skutkiem tego miało być wydłużenie kroju strojów, które potem szyły sztaby. Czyli najogólniej ujmując, zyskanie możliwej największej powierzchni nośnej w locie na skoczni.
Problem, na który na razie wskazuje też środowisko, dotyczy skanerów używanych wyłącznie do bazowych pomiarów. A nie do tych, które wykonuje się w trakcie konkursów.
– Chcieliśmy potwierdzić wyniki pomiarów z lata – przyznaje Kathol. – Na początku października ustaliliśmy, że to konieczne. Tym razem zawodnicy używali jednakowej bielizny, a nad procedurą czuwał ten sam doktor.
Polskie wyniki badań podobno bez zmian. "Strój by się nie nadawał"
Według nieoficjalnych informacji TVPSPORT.PL, reprezentanci Polski nie mieli ponoć większych problemów z powtórką. Badanie w ich przypadku wyszło tak samo, jak wcześniej, kiedy skaner przyjechał wiosną do Zakopanego. Ale jakie dane wyszły innym skoczkom, tego już nie wiemy. Taka akcja FIS na tak krótko przed pierwszymi zawodami mogła wywołać u niektórych gorączkę na finiszu przygotowań.
Od jednego z ekspertów doskonale obeznanych w realiach sprzętowych usłyszeliśmy, że najbardziej problematyczny w tej sytuacji byłby dół kombinezonu. Jeżeli komuś zmierzono więcej centymetrów niż poprzednio, to strój do niczego się więcej nie nadaje. Należy w nim wówczas wymienić nogawki.
– Czasami zajmie to pół godziny, a niekiedy trzy. Takie ruchy, poza nerwami w ekipie, nie powinny wpływać na skoki, choć jeżeli różnica w kroju kroku wyniesie ponad dwa centymetry, to może już sprawić, że czucie zawodnika w locie będzie inne i pojawiłby się problem. A przede wszystkim inna będzie nośność danego sprzętu, czyli być może też gorsze metry – mówi nasz informator.
Kathol uważa, że ta powtórka badań była konieczna. To zresztą dobrze, że FIS zauważył problem i spróbował coś zrobić.
– Mając nowe wyniki pomiarów, zapewniamy maksymalną sprawiedliwość w tym zakresie – deklaruje.
Czasem piłowali narty, często przeszywają kombinezony. W PŚ takie cuda to norma
Dla największych reprezentacji w skokach narciarskich ostatnie zmiany w sprzęcie były równie problematyczne, co dla outsiderów. Tyle tylko, że te duże nacje mogą pozwolić sobie na wydatki w sprzęt. Skoczkowie podkreślali jednak wielokrotnie, że aktualizacja regulacji to kłopot o tyle, że do nowego ekwipunku należy się przystosować. Trener kadry B David Jiroutek przyznał sport.pl m.in. że po korekcie zasad dot. wkładek do butów problemy z pozycją najazdową miał Andrzej Stękała.
– Jasne, że możemy głośno mówić o tym, co nam się nie podoba. Tylko co to zmieni? – rozkładał ręce niedawno Piotr Żyła. – My nie mamy nic do gadania. I tak zrobią, co uważają.
Największe reprezentacje na konkursy zabierają ze sobą odpowiedni sprzęt, aby reagować na nagłe sytuacje. Maszyny do szycia, które pakuje się do busa, od dawna są normą. Zapasowe elementy kombinezonów czy nawet materiały na nowe części również. W przeszłości bywało nawet, że skoczkowie w celu uniknięcia dyskwalifikacji musieli np. piłować narty przed zawodami, aby te spełniały proporcje związane z ich wzrostem i masą ciała. Do dziś tego typu akcje regularnie toczą się za kulisami PŚ.