{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Mille Miglia Morte. Ferrari na drodze usłanej trupami

Nie ma marki bardziej kojarzącej się ze sportami motorowymi niż Ferrari. Pozycji włoskiej stajni nie zachwiał nawet kilkunastoletni brak trofeów. Trwający kryzys jest jednak drobnostką w porównaniu z tym, przez co firma musiała przejść w połowie lat pięćdziesiątych. Nagłówki o tragedii były wtedy w pełni uzasadnione.
Stylista w locie i przy lądowaniu. Mądrości Kazuyoshiego Funakiego
Nadludzka wytrzymałość
Jeremy Clarkson stwierdził w jednym z odcinków Top Gear, że "Włochy są torem wyścigowym Boga". Można się nie zgadzać z wieloma kontrowersyjnymi wypowiedziami angielskiego dziennikarza, ale tu trzeba przyznać mu rację. Półwysep Apeniński jest rajem wielbicieli samochodów. To właśnie tam narodziły się marki kojarzone na całym świecie. To tam znajduje się wiele kultowych torów wyścigowych.
Nie trzeba nawet wybierać się na specjalny obiekt, by przeżyć niezwykłe emocje za kierownicą. Malowniczo położone publiczne drogi kuszą także miłośników kierownicy. Kilkusetkilometrowe odcinki były też świadkiem niezwykłych wyścigów długodystansowych.
I to właśnie wytrzymałościowa rywalizacja jeszcze przed rozpowszechnieniem się transmisji telewizyjnych cieszyła się największym zainteresowaniem publiki. Najstarszy wyścig tego typu zorganizowano w 1906 roku na Sycylii - Targa Florio. Pierwotna nitka, po której jeździli kierowcy, miała prawie 150 kilometrów, a uczestnicy musieli pokonać ją kilkukrotnie.
Ferrari 500 przyniosło Ascariemu kolejne mistrzostwo w 1953. Modele 340 MM i 375 MM nazwane od Mille Miglia sprawdzały się z kolei w długodystansowej rywalizacji. Wydawało się, że stajni nic nie powstrzyma. Los sprawił, że wyniki na torach i innych trasach zeszły na dalszy plan.
Rodzinny dramat
Pojawienie się syna w życiu Enzo Ferrariego było tak ważne, że zaniechał ścigania - ryzyko było zbyt duże. Młody Dino mógł liczyć na dobrą edukację, której nie miał ojciec. Przygotowano go do ważnej roli w koncernie, a w przyszłości przejęcia sterów nad firmą. I pewnie tak by się stało, gdyby nie choroba. Dystrofia mięśniowa postępowała w szybkim tempie. Alfredo (Dino) zmarł w 1956 roku w wieku 24 lat.
Dziedzictwem zmarłego inżyniera jest silnik V6 zbudowany we współpracy z Vittorio Jano. Wynalazek przyczynił się oczywiście do sukcesów stajni. Można gdybać, jakie to kolejne innowacje wprowadziłby Dino, gdyby nie zdrowie. A śmierć syna była szokiem dla Enzo. Jest plotka, że to wtedy zaczął nosić charakterystyczne okulary przeciwsłoneczne. Nowym kandydatem na dziedzica spółki stał się Piero Lardi, owoc romansu Enzo Ferrariego z Liną Lardi. Zgodnie z obowiązującym wówczas włoskim prawem Piero mógł być uznany za syna Ferrariego dopiero po śmierci żony Enzo.
Arystokrata sportu i kochanek dziewczyny Bonda
Gwiazdą zespołu, sportów motorowych i popkultury został Alfonso de Portago. Jego dziadkiem był jeden z poprzednich hiszpańskich monarchów, Alfons XIII, mający szczególne uczucie do wyścigów samochodowych i motocyklowych. De Portago odziedziczył je po dziadku, ale był także poliglotą, znakomitym pływakiem, szermierzem, pilotem i dżokejem.
Portago dołączył do Ferrari dzięki wpływom Chinettiego, który dostrzegł w nim zadatki na niezwykłego kierowcę. Zwycięstwa w amerykańskich wyścigach sprawiły, że doczekał się też startów w Formule 1. Żądza prędkości nie pozwalała mu siedzieć bezczynnie nawet w sezonie zimowym. Hiszpan wybrał sobie… bobsleje. W zimowych igrzyskach olimpijskich w Cortinie d'Ampezzo w 1956 roku zabrakło mu dziesiętnych części sekundy do medalu w dwójkach. Rok później walczył w mistrzostwach świata o tytuł. Skończyło się na trzecim miejscu, co i tak było ogromnym sukcesem. Medal był blisko także w czwórkach, jednak prowadzony przez niego bob miał wypadek.
Słynący z urody Hiszpan widziany był ciągle w towarzystwie dam będących na świeczniku. O jego skomplikowanym życiu uczuciowym świadczy fakt, że jadąc w Mille Miglia 1957 był mężem amerykańskiej modelki Carroll McDaniel, z którą się akurat rozwodził, ale utrzymywał też bliskie relacje ze znaną na całym świecie ikoną mody Dorian Leigh. Wziął z nią nielegalny ślub w Meksyku, który miał zostać powtórzony po rozwodzie z McDaniel. Miał z nią dziecko. Nie przeszkadzało mu to podczas jednego z postojów czule całować się z nową kochanką - Lindą Christian, aktorką grającą dziewczynę Jamesa Bonda w pierwszym filmie z tej serii.
28-latek niby nie znał uczucia strachu, jednak Mille Miglia wywoływała w nim obawy. Miał to być jego debiut w tej imprezie, po tym jak dwóch kierowców zrezygnowało, a trzeci zmagał się z chorobą. Nie dało się tego lęku zauważyć po jeździe de Portago. Enzo Ferrari powierzył mu jedno z najlepszych aut, jakim dysponował zespół - Ferrari 335 S. Po ponad połowie wyścigu był zachwycony. Jego kierowcy zajmowali cztery pierwsze miejsca i nic nie wskazywało, by miało się to zmienić. A De Portago był najmłodszym kierowcą w czołówce. Postanowił zaryzykować, by powalczyć o triumf. Niewiele zabrakło mu do mety. Czymże było 50 kilometrów, które jeszcze musiał pokonać w porównaniu do ponad półtora tysiąca, które miał za sobą? Wypadek zdarzył się o 16:04 na prostej odcinku w kierunku Brescii, gdzie rozwijano największe prędkości. W pędzącym 240 kilometrów na godzinę aucie Hiszpana wybuchła lewa przednia opona. Kierowca nie miał szans na reakcję. De Portago i jadący z nim Ed Nelson zginęli na miejscu. Samochód uderzył w słup telefoniczny, wleciał w tłum, a po drodze zahaczył o kamienny słupek drogowy, wyrywając go z ziemi.
W rolę Enzo Ferrariego wcielił się jeden z najlepszych aktorów ostatnich lat, Adam Driver, natomiast Laurę Ferrari zagrała Penelope Cruz. Recenzenci chwalą film „Ferrari” za wierne oddanie klimatu Włoch. A jeśli ktoś chciałby rozkoszować się podobnymi widokami na żywo, to może wziąć udział w historycznej edycji Mille Miglia. Impreza przebiega teraz w znacznie bezpieczniejszej formie – rajdu na regularność w pojazdach wyprodukowanych przed 1957 roku. Przejazdy nie niosą ze sobą aż takiego ryzyka jak przed kilkoma dekadami.