We wrześniu Anhelina Łysak została pierwszą polską zapaśniczką, która zapewniła sobie udział w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. W drodze po bilet do Francji medalistka mistrzostw świata pokonała m.in. rywalki mające już na swoim koncie duże olimpijskie sukcesy. W rozmowie z Jakubem Kazulą opowiada m.in. o cierpieniu, rywalizacji i wszystkim, co doprowadziło do wywalczenia w polskich barwach olimpijskiej kwalifikacji.
Anhelina Łysak urodziła się za naszą wschodnią granicą i swoją przygodę z zapasami zaczynała w ukraińskich barwach, jednak m.in. jej polskie pochodzenie i... miłość sprawiły, że od 2021 roku jest jedną z najlepszych zapaśniczek w reprezentacji Polski. W tym czasie zdobyła medale mistrzostw świata (2022) i Europy (2021), a na tegorocznym światowym czempionacie jako jedyna z całej polskiej kadry zdołała wywalczyć kwalifikację olimpijską. Żeby tego dokonać musiała stoczyć sześć walk w dwa dni, pokonując między innymi wicemistrzynię olimpijską z Tokio, Białorusinkę Irynę Kuraczkinę. Dzięki temu w coraz trudniejszych dla zapaśników kwalifikacjach już na start mamy jeden polski bilet i zapewnienie sportowych emocji na francuskich matach.
*****
Jakub Kazula, TVP Sport: – Przede wszystkim gratuluję pierwszego zapaśniczego biletu na igrzyska do Paryża. Czy czujesz się już olimpijką?
Anhelina Łysak: – Jeszcze nie do końca, ale wydaje mi się, że to dobrze. To nie jest tak, że wywalczyłam kwalifikację i tyle. Wiem, że przede mną dużo pracy. Nie jest też tak, że będę miała tylko jeden start na igrzyskach. Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądał mój kalendarz w przyszłym sezonie, ale na pewno będę startowała w zawodach pokroju mistrzostw Europy czy w turniejach rankingowych. Nie mogę pojechać po prostu do Paryża, potrzebuję zawodów, żeby wiedzieć, jak czuję się na macie, zawalczyć jeszcze z przeciwniczkami, poprawić błędy. Zgrupowanie i sparingi to jedno, ale walki to jeszcze co innego. Dlatego nie czuję się jeszcze olimpijką, jak tam pojadę i coś zdobędę, to może wtedy (śmiech). Długo dążyłam do takiego poziomu, żeby móc powiedzieć, że jadę na igrzyska olimpijskie. Wcześniej nawet nie miałam okazji wystartować w kwalifikacjach – czy to bezpośrednich, czy w mistrzostwach świata, które są kwalifikacją. W tych drugich walczyłam, ale w nieolimpijskiej kategorii. Pierwszy raz, ale skuteczny.
– Czujesz komfort, że nie będziesz musiała się w przyszłym sezonie martwić się o awans i startować w turniejach kwalifikacyjnych do Paryża?
– Oczywiście, w tej kwestii tak. Szczególnie, że z mistrzostw świata awans wywalczyły tylko dwie Europejki, więc jeszcze wiele dobrych zawodniczek zostało, a miejsc jest mało – z europejskiego turnieju awansują tylko dwie dziewczyny, a ze światowego trzy. Dobrze to już mieć za sobą, chcę teraz spokojnie zaplanować sobie przygotowania.
– Dążyłaś do tego bardzo długo – kiedy rok temu rozmawialiśmy o medalu poprzednich MŚ to już wspominałaś o kolejnych, które będą kwalifikacjami. Miałaś to w głowie od dawna, więc jak to jest taki długofalowy cel w końcu osiągnąć?
– Bardzo się cieszę, że moje marzenia i cele krok po kroku się spełniają. Po to trenuję, po to pracuję, żeby właśnie to osiągać, szczególnie że na razie to sport jest moim życiowym priorytetem. Mówiłam ci o tych mistrzostwach świata rok temu, a myślałam o nich jeszcze parę lat do tyłu (śmiech). Taki był plan – że przyjadę do Polski, dostanę jak najszybciej obywatelstwo…
– A dostałaś ostatecznie całkiem niedawno.
– W styczniu 2023, akurat byłyśmy na zgrupowaniu w Kirgistanie, kiedy zadzwonił do mnie prezes Czwaliński (Mieczysław, wiceprezes Polskiego Związku Zapaśniczego ds. zapasów kobiet i wiceprezes MKS Cement-Gryfa Chełm, klubu Anheliny – przyp. red.) i powiedział, że dostałam obywatelstwo. Pamiętam, że to była ogromna radość. Bardzo tego chciałam, ale bałam się, że mogę nie zdążyć. Bez obywatelstwa nie wystąpiłabym nie tylko na igrzyskach, ale też i na zawodach, przez które można się do igrzysk zakwalifikować. To było coś wielkiego – jak dostałam to wiedziałam już, że pojadę na mistrzostwa. To znaczy nie mogłam wiedzieć, musiałam jeszcze wygrać rywalizację w Polsce, ale miałam już takie poczucie, że wszystko się układa po mojej myśli i jeśli będę pracować tak jak potrafię, to dam radę, bo ten początek 2023 roku nie był dla mnie najlepszy…
– Na mistrzostwach Europy startowałaś w nieolimpijskiej kategorii do 59 kilogramów, w twojej olimpijskiej startowała Jowita Wrzesień (olimpijka z Tokio – przyp. red.). Czy to był moment, w którym pomyślałaś, że możesz nie powalczyć o wyjazd na igrzyska na mistrzostwach świata?
– Tam wyszło spore nieporozumienie, bo po początkowych rozmowach myślałam, że to ja wystartuję w olimpijskiej kategorii, ale ostatecznie wyszło inaczej i musiałam walczyć w nieswojej. Co prawda wcześniej zdarzało mi się startować i w kategorii do 59, a nawet do 62 kilogramów, ale jak byłam nastawiona na walkę o igrzyska, to chciałam cały czas startować w tej konkretnej i nie skakać po wagach. Chociaż nawet wtedy wciąż miałam w głowie, że na pewno to ja pojadę na mistrzostwa. Może też trochę mi to pomogło, bo jestem uparta.
To był ogólnie słabszy moment, bo pojawiły się słabe wyniki na turniejach w Chorwacji, na Węgrzech i w mistrzostwach Europy. Wtedy pomyślałam, że coś się musi zmienić w moim nastawieniu. Wiedziałam, że nie jestem słabsza od zawodniczek, z którymi przegrywam czy nawet od tych, które są w światowej czołówce mojej wagi, więc coś się dzieje, skoro są takie wyniki. Dlatego zaczęłam współpracę z psychologiem sportowym. Oczywiście kiedyś myślałam, że ja sobie ze wszystkim poradzę, zawsze dam radę i nie potrzebuję takich rzeczy, ale uświadomiłam sobie, że w sporcie na takim poziomie nie da sobie poradzić ze wszystkim samemu. Wiadomo, że w tym gronie są też rodzina, mąż, trener czy ludzie dookoła, ale jeśli sama nie uwierzę w to, że potrafię i nie będę nad tym pracować, to nic z tego nie będzie. Dlatego zaczęłam współpracę, psycholog zaczęła mi zadawać pytania – dlaczego było tak, a nie tak, co nie wyszło, dlaczego i ja sama w ten sposób zaczęłam szukać odpowiedzi.
– Trochę to rozjaśniło ten gorszy moment.
– Tak, szybko wyszło, że w tym momencie byłam obrażona na kogoś, w innym obrażona na siebie, aż w końcu doszłam do wniosku, że muszę to wszystko robić dla siebie i dla własnego samopoczucia, a nie cokolwiek komukolwiek udowadniać. Jak wstaję z uśmiechem na trening, to dlatego, że chcę dla siebie, a nie dlatego, że muszę, bo rywalizacja, bo wyniki, bo trzeba wszystkim wszystko udowadniać. Nie, to co innego. Jednak wśród seniorek sprawy mają się inaczej, niż jeszcze kilka lat temu, jak walczyłam wśród kadetek czy juniorek.
– Na razie jako jedyna z polskiej kadry zdobyłaś przepustkę na igrzyska. Widziałem w mediach społecznościowych film z celebracji tego faktu…
– O nie… (śmiech)
– Czy była potem jakakolwiek większa celebracja i świętowanie w Belgradzie? Pierwszego i jedynego na razie zapaśniczego biletu do Paryża?
– Mogę powiedzieć, że w tym wypadku to było coś na zasadzie „oczekiwania i rzeczywistość”, w porównaniu do tego, co sobie planowałam (śmiech). Kiedy wróciliśmy z moim mężem Romkiem (Pacurkowskim, również reprezentantem Polski w zapasach – przyp. red.) do hotelu, to oboje byliśmy po prostu pozbawieni emocji z tego wszystkiego. To, co ja tam skakałam i się cieszyłam na tym filmiku to w ogóle co innego. Potem poszłam od razu na kontrolę antydopingową i do hotelu razem z Romkiem i naszym fizjoterapeutą wróciliśmy dopiero koło 22. Usiadłam na łóżku, wszyscy do mnie piszą, dzwonią, gratulują, a ja nic. Dziewczyny pytają co się dzieje, czemu ty się nie cieszysz, a ja byłam po prostu emocjonalnie wykończona.
To wszystko dlatego, że ja przed ważnymi startami tworzę wokół siebie taką trochę bańkę. Jestem wyciszona i nie jest tak, że z nikim nie rozmawiam, ale staram się całą energię kumulować i kierować wyłącznie na matę. W tym wypadku to było sześć walk w dwa dni, a nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się walczyć więcej niż pięć. W dodatku mistrzostwa świata, więc każda przeciwniczka mocna. Bezpośrednia walka o kwalifikację była o 21:30, a to już drugi dzień trzymania wagi, człowiek prawie nic nie je, nie pije. Już po medalowej walce z Amerykanką kilka godzin wcześniej usiadłam w szatni i mówię do Romka: „nie wiem, ja chyba nie dam rady”. Moje ciało może i było w Belgradzie, ale moja głowa już gdzieś odleciała całkiem. Wtedy przyszedł fizjoterapeuta i zaczął mi masować ręce, nogi, Romek głowę, zaczęli mi powtarzać „ty tego chcesz, pamiętaj, chcesz tego” no i ja faktycznie znów zaczęłam o tym myśleć, że racja, chcę.
Był jeszcze potem jeden moment na salce rozgrzewkowej. Poszłam wcześniej, bo się nie mogłam doczekać. Stanęłam i poczułam, że jestem bardzo zmęczona – fizycznie i psychicznie. Normalnie jestem bardzo emocjonalną osobą i po mnie wszystko widać – jak się cieszę to całą sobą, jak np. przegrywam, to jestem na siebie wściekła i też nie da się nie zauważyć. Tutaj myślałam, że będę się cieszyć i będzie wielka celebracja…
– Że pójdziesz w miasto.
– Jakie miasto, jak ja do prysznica nie mogłam dojść, żeby się umyć (śmiech). Do łóżka trafiłam jedynie – Romek poszedł spać, a ja jeszcze siedziałam z telefonem, żeby to wszystko sobie pooglądać i poodpisywać na gratulacje i wiadomości, emocje jeszcze mnie trzymały. Szczególnie że mi zawsze jest bardzo miło, jak ludzie piszą i staram się odpowiadać od razu, jak tylko mogę. Nie odkładam, wychodzę z założenia, że jeśli poświęcają swój czas, żeby mi kibicować, to chcę się chociaż w taki sposób odwdzięczyć. Następnego dnia pojechałam na salę i już doszłam do siebie, ale tej nocy prawie nie spałam i obudziłam się bardzo zmęczona.
– O tę walkę kwalifikacyjną chciałem cię właśnie dopytać. W poprzednim cyklu olimpijskim z mistrzostw świata na igrzyska awansowało po sześć osób z każdej kategorii, więc nawet ci przegrywający walkę o medal przepustkę już mieli. Teraz tych miejsc było pięć, więc przegrałaś pojedynek o brąz, musiałaś czekać przez wszystkie inne walki medalowe, czy to o brąz, czy o złoto, wszystkie dekoracje i dopiero potem, o 21:30, musisz wyjść na matę jeszcze raz i stoczyć jakby nie patrzeć najważniejszą z walk. Czegoś takiego do tej pory nikt nie musiał przechodzić.
– Dokładnie tak. Na poprzednich zasadach byłoby tak, że do kwalifikacji wystarczyłaby mi wygrana w porannym repasażu z Kuraczkiną. Już wtedy miałabym igrzyska w kieszeni i mogłabym się zająć wyłącznie tym, żeby zdobyć medal albo nawet na matę nie wychodzić, gdybym miała na to ochotę. A teraz, tak jak mówię, usiadłam po walce o brąz i dotarło do mnie, że ja jeszcze muszę dzisiaj stoczyć jedną walkę, szóstą w dwa dni…
– Nawet jak się zdobywa złoty medal to zazwyczaj nie walczy się sześciu walk.
– No właśnie. Nie wiem kto to wymyślił, żeby walczyć o takiej porze, ale w sumie lepiej tak niż gdyby ta walka miała być jeszcze następnego, trzeciego dnia. Znów trzeba by było robić wagę, znów się rozgrzewać od początku. Chociaż w tym wypadku i tak było ciężko – na hali już prawie nikogo, w sumie tylko ja i Turczynka (śmiech), na trybunach tylko polska i turecka ekipa. Chociaż może to i dobrze, bo słyszałam wszystkich.
– A oglądając całe mistrzostwa można było stwierdzić, że nasza ekipa jest najgłośniejsza.
– Tak! Zdecydowanie najgłośniejsza. Oczywiście nie mogę wypowiadać się o całej kadrze, ponieważ są trzy style i łącznie liczy ona naprawdę wiele osób, ale u kobiet, mimo tego że jest duża rywalizacja, nigdy nie było czegoś takiego, że ktoś był złośliwy albo robił coś na złość. Z dziewczynami się dobrze dogadujemy, z niektórymi się nawet odwiedzamy w domach czy wychodzimy razem na miasto na zgrupowaniach, mieszkamy razem. Ja taką zdrową konkurencję bardzo szanuję, szczególnie z dziewczynami ze swojej wagi…
– …która jest prawdopodobnie najmocniej obsadzona w całej polskiej kadrze.
– Dokładnie tak. Dzięki temu kto by na jaką imprezę nie pojechał, to bardzo często przywozimy z niej medale albo przynajmniej jesteśmy blisko.
– To jest wyjątkowa sytuacja, ponieważ są kategorie wagowe, gdzie po prostu od dłuższego czasu nie mamy sukcesów albo mamy jednego lidera lub liderkę od wielu sezonów. Tymczasem w kategorii do 57 kilogramów jesteś ty, olimpijka z Tokio Jowita Wrzesień, a w dodatku medalistki mistrzostw świata i Europy do lat 23 Patrycja Gil i Magdalena Głodek. Każda z was mogła myśleć w tym cyklu o igrzyskach.
– Mogę mówić tylko ze swojej perspektywy i nie wiem też, co kto mówi, jak ja nie słyszę, ale ja nigdy nie usłyszałam od żadnej z dziewczyn nic złego ani nie usłyszałam, żeby coś ktoś gdzieś mówił za moimi plecami. Nie odczuwam takiej schowanej złośliwości ani niechęci w tej rywalizacji, a często tak jest, że takie rzeczy się czuje, nawet jak nie są one otwarcie powiedziane. Wiadomo, że każda chciała pojechać na igrzyska, po to trenujemy, jeździmy na zgrupowanie i jesteśmy poza domem jakieś 300 dni. Magda i Patrycja przed mistrzostwami przyjechały do mnie do Spały jako sparingpartnerki i pomagały mi, mówiły, że pomogą, jak czegoś będę potrzebowała i to było bardzo miłe z ich strony. Oczywiście w żartach mówiły, że jakby mi nie wyszło, to żebym się nie przejmowała (śmiech), ale to jest jak najbardziej normalne. Bardziej bym się martwiła, gdyby zapewniały, że trzymają kciuki i chcą, żebym to ja pojechała na igrzyska, a one sobie innym razem spróbują, bo to w takiej sytuacji byłoby dziwne. Szanuję to, że chcą pomagać i mówią mi tak, jak jest. Nigdy nie wiadomo, co będzie. Równie dobrze zaraz to one mogą jechać na jakieś mistrzostwa, a ja będę w ich sytuacji. I oczywiście też im wtedy pomogę.
– W tym roku nie udało ci się ponownie zdobyć medalu MŚ…
– No wiesz! (śmiech)
– Najważniejsza i tak kwalifikacja!
– No tak, masz rację. Zgadzam się w stu procentach.
– Może tak nie brzmi, ale zmierzam w pozytywną stronę. Mimo braku medalu twoja odległość od światowej czołówki się zmniejsza. Rok temu przegrałaś z Helen Maroulis (multimedalistką olimpijską z USA – przyp. red.) przed czasem, a w tym ją dość mocno nastraszyłaś. W końcówce zabrakło jednej czy dwóch akcji…
–…i mogłam to wygrać. Szkoda tej walki. Wyraźnie uwierzyłam, że mogę. Pod koniec walki trochę mi zabrakło… może nie kondycji, bo nie chodzi o to, że byłam zmęczona, ale już ręce miałam jak napompowane, całe ciało zresztą też. Ona walczy bardzo mądrze – rok temu pamiętam, że cokolwiek nie chciałam zrobić, to już była gotowa z kontrą, jakby z góry wiedziała, co chcę zrobić i czytała mi w myślach. Nie miałam pojęcia, jak to rozegrać. A teraz naprawdę niewiele brakowało.
Pracuję nad tym, ale wciąż czasem mam tak, że pod koniec walk, kiedy dochodzi zmęczenie, to popełniam przy ataku błędy, przez które się odsłaniam, a zawodniczka tej klasy po drugiej stronie czyta to automatycznie. Wiem, że muszę trzymać łokcie przy sobie, ale zmęczenie, emocje i głowa się potrafi wyłączyć. Jestem coraz bliżej i widzę, że mogę to zrobić. Potrzeba jeszcze trochę pracy, takiej elementarnej z trenerem nad niektórymi rzeczami i… no wygram z nią w końcu, no (śmiech).
– Wrócę na chwilę do walki z Kuraczkiną. Wicemistrzyni olimpijska z Białorusi, z wiadomych względów długo jej nie było, kluczowa walka repasażowa. Spodziewałaś się, że pójdzie tak szybko i „skończysz ją” w pierwszej rundzie?
– Aż tak to nie (śmiech). Pracuję nad tym, ale wciąż zdarza mi się nie doceniać własnych możliwości. Z jednej strony nie chcę być za bardzo pewna siebie, a z drugiej nie mogę się bać wychodzić na matę i uważać, że ktoś jest ode mnie lepszy. Potrzeba znaleźć ten trudny złoty środek. W tym wypadku wychodziłam i wierzyłam… chociaż złe słowo, bo samą wiarą się nie wygra. Wychodziłam po zwycięstwo. Byłam przygotowana na pełne 6 minut walki. Jak byłam młodsza to zawsze chciałam wyjść, szybko rzucić na zwycięstwo przed czasem i mieć z głowy. Teraz to się zmienia. Z Kuraczkiną musiałam być gotowa na 6 minut twardej i chamskiej walki. Chamskiej dlatego, że wiedziałam, kim ona jest. Widziałam wcześniej jej starcie z Rosjanką i to wyglądało, jakby się normalnie biły na macie. Musiałam wyjść gotowa na jej zagrywki. Zaczęłyśmy i raz, drugi dostaję po głowie, wykręca mi palce, trener już krzyczy, że faul, a ja zaczynam grać w jej grę i robić to samo. Wtedy pękła, nie spodziewała się, że ktoś jej zrobi to samo. Ja się rozkręciłam i poszłam w lekki hazard – zaryzykowałam z rzutami. Wierzę w nie i zazwyczaj wiem, kiedy mam pełny uchwyt i rzut się uda – sprawdza się to tak w 90 procentach przypadków. Teraz zaczęłam próbować rzucać z innej strony, żeby być mniej przewidywalną. Udało się.
– Twój styl to w ogóle inny temat, bo ja przyznam, że takiego jeszcze nie widziałem.
– Chyba faktycznie nikt tak nie walczy.
– Jest bardzo efektowny. Każdy ma swój styl, ale większość zapaśniczek skupia się raczej na punktowaniu poprzez ataki w nogi czy sprowadzenie do parteru. Z kolei ty regularnie "szukasz głowy" rywalki, żeby efektownie rzucić, co jest trudniejsze, ale jednocześnie daje znaczącą przewagę, jeśli się uda.
– Ale te nogi też muszę w końcu uruchomić! Już od jakiegoś czasu robię dużo pracy w tym kierunku, schodzę po nogi w sparingach, trenerzy mówią: "Anhelina, ty masz takie dynamiczne zejście, każdemu mogłabyś je zrobić". Ja to wiem, ja to rozumiem, ale potem wychodzę na matę i idę po tę głowę.
– Trudno wyczuć dobry moment na rzut?
– Niekoniecznie, to jest moment, sekunda, instynkt w zasadzie. Czujesz, że jest uchwyt i rzucasz. Przy czym ja zazwyczaj rzucałam przez biodro, a teraz wygląda to trochę inaczej. Nie ukrywam, że bardzo komfortowo czuje się w tej pozycji i jak ktoś idzie ze mną w walkę "na górze", to jest duża szansa, że rzucę. Może nie każdego, ale znaczną większość. Przy czym oczywiście też chcę się rozwijać, uczyć zapasów, próbować innych rzeczy. Zejść w końcu komuś w nogi na zawodach (śmiech).
– No w tym momencie gdybyś którejkolwiek zawodniczce to zrobiła, to byłyby mocno zaskoczone.
– Gdybym w końcówce z Maroulis się na to zdecydowała, to pewnie wygrałabym walkę. Teraz to rozumiem, że była na to szansa. Ale to oczywiście nie jest takie proste, że wchodzę i już. Dojdziemy jeszcze do tego.
– Kończąc jeszcze te mistrzostwa świata. Czy walka w pierwszej rundzie z Kenijką była najszybsza w twojej karierze (13 sekund – przyp. red.)?
– Miałam szybsze. Na Pucharze Polski chociażby się zdarzało, że szłam od razu po gwizdku. No ale to wiadomo, różnica poziomu, tam czasem są to młodsze dziewczyny, które nawet nie trenują aż tak bardzo. Za to na mistrzostwach świata chyba najszybsza.
– Przed mistrzostwami trener Grzywiński wspomniał o twojej kontuzji, przy której zostało nawet wspomniane słowo "operacja". Czy coś jest na rzeczy i czy faktycznie coś z tym trzeba będzie zrobić?
–To miała być co prawda tajemnica, ale wiadomo, że jak chodzę z kolanem do lekarza, to trener i fizjo będą o tym wiedzieć. Na Poland Open nawet ktoś podszedł i spytał "Anhelinko kiedy wracasz, bo widziałem informację o kontuzji", a ja walczyłam następnego dnia. Nie lubię za bardzo pytań o kontuzję – zawsze się boję, że ktoś to przeczyta i będzie próbował wykorzystać to na macie albo nawet i poza, sugerując, że nie mogę pojechać na zawody z tego powodu na przykład. Różne miałam już sytuacje.
No ale z drugiej strony wiadomo, że to widać, jak ja się męczę i nawet łzy się czasem pojawiają na treningach. Przykładam lód czy zdarza się robić zastrzyki, zresztą ostatnia kontuzja miała miejsce na macie, więc też wszyscy widzieli. Miałam już wcześniej problemy z łąkotkami, była też operacja, kiedy byłam młodsza. A aktualna sytuacja trwa już jakieś półtora roku. Znów w trakcie walki poszła mi łąkotka i wiadomo – rezonans jeden, drugi, trzeci no i trzeba operować. Tylko to było przed mistrzostwami świata, bardzo słaby moment. Po operacji nie wiadomo na ile i czy doszłabym do siebie, rehabilitacja, opóźnienia, trudny proces. Jakkolwiek to nie zabrzmi – nie miałam czasu. Fizjoterapeuta naszej kadry Artur polecił mi wtedy doktora Jakuba Jabłońskiego, do którego poszłam i z którym współpracuję od tamtej pory. Wszystkie zawody czy obozy wytrzymuję w zasadzie dzięki niemu. Wiadomo, że inny lekarz powiedziałby mi, że operacja i tyle, bo to najłatwiej, ale jakoś się to na razie nie składa.
Co gorsza na obozie we Władysławowie znów poszła mi ta sama łąkotka, tylko że z drugiej strony. Moja przyjaciółka Ola Wólczyńska (także reprezentantka Polski w zapasach – przyp. red.) zniosła mnie z maty, bo sama nie dałam rady. Mówię no nie, Angelina, trzeba coś z tym zrobić. I znów doktor dokonał cudu i doprowadził to wszystko do porządku. Sama także bardzo mocno pracuję nad tym kolanem – przed treningiem, po treningu, na obozach wieczory spędzam u fizjoterapeuty. Przed mistrzostwami świata faktycznie znów zaczęło boleć – mieliśmy bardzo intensywne pół roku zgrupowań, treningów, więc nie było nawet dłuższej chwili na rehabilitację. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że to zła sytuacja dla mojego kolana, bo ile można, a był już moment, że środki przeciwbólowe brałam jak witaminy. Jeszcze sama sobie to pogorszyłam, bo jestem uparta i nie chciałam opuścić żadnego treningu, nawet jeśli trener mi pozwalał danego dnia odpuścić.
W końcu stwierdziłam, że dobrze, po tegorocznych mistrzostwach świata trzeba będzie zrobić operację, w zależności jeszcze od tego, czy wywalczę kwalifikację. Wróciłam, zrobiłam kolejny rezonans… i znów spytałam doktora, czy może damy radę wytrzymać do igrzysk. Niby zostało dziewięć miesięcy, ale dla sportowca, a w szczególności jego zdrowia, to nie jest dużo czasu. Okres leczenia po operacji to minimum 2-3 miesiące, a może być więcej. Do tego wszystkiego dochodzi potem powrót do formy – zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Sporo zająłby powrót do tych ruchów, które mam teraz, a nie wiem, czy też podświadomie nie zaczęłabym się bać ponownie o to kolano.
To nie jest też tak, że ja sobie tak zdecydowałam i już, a lekarze się za głowę łapią. Poprosiłam doktora, żeby skonsultował się z innymi specjalistami, czy dociągnięcie tego do igrzysk w ogóle jest możliwe. No i wyszło na to, że stan mojego kolana stoi w miejscu i nie pogarsza się już od roku, niezależnie od tego, co robię. Boli ze względu na przeciążenia, a nie dlatego, że dzieje się coś gorszego. Dlatego zdecydowaliśmy się jednak nie robić tej operacji przed igrzyskami. Znów przeszłam przez rehabilitację i na matę wracam powoli, bo tak mi zalecił doktor, ale sama już się nie mogłam doczekać, najchętniej wróciłabym od razu, bo brakuje mi tej szarpaniny (śmiech). Teraz był ostatni moment na wakacje, chwilę oddechu i pełen powrót. Przede mną dużo pracy, również z tym kolanem, szczególnie że w tym roku po mistrzostwach Europy sama sobie zrobiłam bunt i odpuściłam z pracą nad nim. Komu ja chciałam coś udowodnić nie wiem, ale teraz już tak nie będzie, to wszystko jest zbyt ważne.
– Kiedy jesteś pod opieką doktora, pracujesz nad kolanem i wszystko przebiega tak, jak powinno, to jesteś jakkolwiek ograniczona na macie? Czy np. na mistrzostwach świata jesteś w stanie w ogóle o nim zapomnieć i walczyć na sto procent?
– Jestem w stanie zapomnieć. Na macie w grę wchodzą emocje, adrenalina i to wszystko jest gdzieś z boku. To oczywiście wraca, ale raczej po zawodach. Na mistrzostwach przez te dwa dni nie brałam nic przeciwbólowego, bo zdania są podzielone co do tego, czy w ogóle można. Więc bardzo mocna rozgrzewka, praca i "tejpy" na kolanach i było dobrze. Bolało mnie po zawodach, ale wtedy z kwalifikacją olimpijską to już niech boli. Mam nadzieję, że w dobrym stanie do igrzysk dotrwam, bo po prostu nie widzę innej możliwości. Z nogą czy bez nogi (śmiech).
– Igrzyska rządzą się swoimi prawami. W Tokio mieliśmy sytuację, w której Roksana Zasina doznała bardzo nieprzyjemnej kontuzji w jednej z walk, a potem czekały ją repasaże. Doskonale pamiętam wiadomość, jaką dostałem wtedy z polskiego obozu: „To igrzyska, więc będzie walczyć, gdzie indziej by nie wyszła na matę”.
– Trudno to zrozumieć patrząc z zewnątrz. Ktoś może pomyśleć: "Jak to? Tak cię boli i ty jeszcze tam idziesz walczyć?". No ale to igrzyska, przy czym u mnie ta sytuacja nie wygląda tak źle. Jak zostanie tak, jak teraz, to będzie dobrze. Najważniejsze, żeby nie było gorzej, a od dłuższego czasu wszystko się utrzymuje. A po igrzyskach… zobaczymy (śmiech).
– Czy nie będzie jeszcze jakiejś pozytywnej opinii?
– I czy nie pociągnę tak kolejne cztery lata, tak (śmiech). Nie no, oczywiście teraz żartuję, ale na szczęście łąkotka to nie są więzadła, które całkiem by mnie wykluczyły. A o tej dalszej przyszłości wolę nie mówić i nie zapeszać, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Tak jak teraz – wróciłam z mistrzostw świata, wszystko miałam poplanowane i nagle dostaję telefon, że zmarła mi babcia, w urodziny Romka. No i co z tych planów na cokolwiek. Zamiast tego pojechałam do Ukrainy. Teraz trochę inaczej do wszystkiego podchodzę. Oczywiście w kontekście igrzysk planuję przyszłościowo, bo to igrzyska, ale rzeczy dookoła przyjmuję w inny sposób.
– Wspominałaś o Ukrainie i o zgrupowaniu. Jesteś w tej specyficznej sytuacji, że miałaś okazję występować w dwóch reprezentacjach – czy jakkolwiek to się różni, chociażby pod względem organizacyjnym?
– Szczerze mówiąc to nie widzę większych różnic. Zapasy są takie same wszędzie. Niezależnie od atmosfery czy czegokolwiek innego tak czy siak skupiam się przede wszystkim na sobie. Jak zaczynam się przejmować rzeczami wokół, to potem oddziałuje to na mnie na macie. Jestem w stanie przystosować się do wszystkiego i trenować z każdym i w każdych warunkach.
– Twój ostatni start w ukraińskich barwach to mistrzostwa Europy w lutym 2020 roku. Po pierwszej fali pandemii wróciłaś już walcząc do Polski. Jak do tego doszło?
– W międzyczasie m.in. Romek mi się oświadczył. Jesteśmy razem sześć lat, ja już wcześniej regularnie pojawiałam się w Polsce, trenowałam tutaj, a do tego wszystkiego moja babcia jest Polką.
– To trzeba podkreślić. Nie zmieniłaś sobie reprezentacji tak po prostu. Masz polskie pochodzenie i chciałaś walczyć dla Polski.
– Tak. Wiadomo, urodziłam się w Ukrainie, walczyłam dla Ukrainy, więc to nie była łatwa decyzja i nie podjęłam jej nagle. Jeszcze walcząc w ukraińskich barwach już myślałam o Polsce, czy w ogóle nie przestać startować, bo kiedyś obowiązywała karencja przy zmianie reprezentacji i musiałabym wtedy dłużej czekać. Na szczęście w tej kwestii nie było problemu. Moja babcia jest Polką, wychowywałam się kilkadziesiąt kilometrów od granicy, z Chełma mam tam dwie godziny drogi. Jednym z powodów był Romek, ale ze związkami to wiadomo, może się nagle okazać, że nie wyjdzie, więc to nie była tylko kwestia tego. Złożyłam wszystkie dokumenty, m.in. o Kartę Polaka, jeszcze więcej nauczyłam się polskiego, bo miałam mieć w tej kwestii rozmowę w konsulacie. Romka poznałam w ogóle już będąc i walcząc w Polsce, w Krajowej Lidze Zapaśniczej. Miałam dzięki temu zdjęcia do pokazania w konsulacie, co robię i co chcę robić w Polsce.
– Pół żartem, pół serio – idealny przykład na to, że Krajową Ligę Zapaśniczą warto było organizować.
– No gdyby nie liga to nie wiem! Zaproponowano mi miejsce w AZS AWF Warszawa, zrobił to Andrzej Jaworski, trener Romka. I w sumie odmieniło mi to życie. Potem zaczęłam studiować w Chełmie, miałam rozmowę z prezesem związku Andrzejem Supronem, bo to nie jest też tak, że sobie wybrałam Polskę i już. Polska musiała mnie chcieć i zapłacić ukraińskiej i światowej federacji za "transfer". Szczególnie, że suma była większa, bo miałam już seniorski medal na mistrzostwach Europy. Już przy ostatnim starcie dla Ukrainy składałam papiery na studia w Polsce. Później zameldowanie, starałam się o kartę stałego pobytu, którą dostałam też m.in. dzięki temu, że byłam już później w kadrze Polski. Nie było łatwo, to był długi proces, ale na szczęście się udało.
– I tak dobrze, że światowa federacja pozwala na starty w danych barwach z kartą stałego pobytu, a tylko na igrzyskach potrzebne jest obywatelstwo, bo inaczej miałabyś trzy lata przerwy – aż do stycznia tego roku.
– Dokładnie tak. Na mistrzostwach świata rok temu, gdzie zdobyłam medal dla Polski, startowałam na samej karcie, jednak na tych, na których można było wywalczyć kwalifikacje już bym nie mogła i na turniejach kwalifikacjach też nie. Więc ten styczeń był bardzo ważny. Wszystko ułożyło się po mojej myśli i bardzo się cieszę. Nie wiem, co by się wydarzyło, gdybym została w Ukrainie. Jestem w tym miejscu, w którym miałam być – los tak chciał, że trafiłam do ligi, że poznałam Romka i że zdobywam medale dla Polski.
– Zacznę trudny temat, który zauważyłem w twoich oczach wspominając o walce z Kuraczkiną. Ty miałaś kiedyś bardzo nieprzyjemne sytuacje związane z rosyjskimi zapaśniczkami.
– Tak, niestety miałam…
– Wojna rozpoczęła się mniej więcej w okresie turnieju w Stambule, gdzie musiałaś się zmierzyć z Weroniką Czumikową. Wspominałaś wtedy, że była nienaturalnie „nabuzowana”, a jej trener krzyczał nawet do niej, że ma cię „połamać” wiedząc, że pochodzisz z Ukrainy. Jak więc podchodzisz do tego, że Białorusini i Rosjanie wrócili na maty i musisz z nimi rywalizować?
– Może mi i to pomogło w walce z Kuraczkiną. Na ten pojedynek byłam bardzo wyjątkowo nastawiona, najchętniej w ogóle nie podałabym jej ręki, ale takie przepisy. Na tych sportowców czy ludzi, którzy są za tym, co się dzieje w świecie, patrzę już tak… nie powiem, że to nienawiść, bardziej obojętność. Nie patrzę w ich stronę nawet. Obojętność to też złe słowo, bo i to jest jakieś tam uczucie, a to, co ja czuję, to jeszcze poziom niżej. A to że miałam z którąś z nich walczyć (Kuraczkina w poprzedniej rundzie walczyła z Rosjanką – przyp. red.)… No nie w mojej mocy cokolwiek z tym zrobić, czy to Białorusinka, czy to Rosjanka. Zrobiłam najlepsze, co mogłam – wyszłam, pokazałam się z dobrej strony, wygrałam.
– Zwycięstwo w pierwszej rundzie, żeby nie przedłużać.
– Tak, żeby spędzić na macie jak najmniej czasu (śmiech). To trudne, bardzo. Pomijając już moje sytuacje z nimi to widzę, ilu młodych sportowców w Ukrainie straciło życie. Widziałam zniszczone sale treningowe, które znam. A w tym czasie druga strona tej wojny zarabia na startach, funkcjonuje normalnie. Dla mnie to niesprawiedliwe, ale cóż. Życie nie jest do końca sprawiedliwe, więc ja będę toczyć z nimi swoje boje na macie.
– Zakończmy więc czymś pozytywniejszym. Wspominałaś o Romku, o Warszawie, o Polsce. Czy to już jest twoje miejsce na ziemi i tak to wygląda na co dzień?
– Na co dzień to mnie nawet nie ma w Warszawie, bo zgrupowania, więc bardziej Spała, Wałcz, takie rzeczy (śmiech). Tak, Warszawa to mój dom, Romek to moja rodzina, ale Chełm to z kolei mój drugi dom. Tam jest mój klub, tam są ludzie, na których mogę polegać, niezależnie od tego czy wygrywam, czy nie. Mówię tu o prezesie, o trenerze, o dziewczynach. Piszą do mnie zawsze. A to nie jest oczywiste. Jak turniej nie wyjdzie to rzecz jasna wiadomości jest mniej, a stamtąd dostaję zawsze: „Dla nas i tak jesteś najlepsza!”. Jak przyjeżdżam to się zbiegają, przytulają. Dlatego cieszę się bardzo, że mogę MKS Cement-Gryf Chełm reprezentować, mimo że jestem tam rzadko.
– Nawet we własnym domu jesteś rzadko, więc to akurat nie wyznacznik.
– Tak, zresztą z Romkiem często się mijamy, bo jednak kadry kobiet i mężczyzn mają inne plany treningowe, innych trenerów i nie jesteśmy razem na zgrupowaniach. Jedynie przed większymi zawodami, np. przed mistrzostwami świata mogliśmy być razem i mieć np. wspólny pokój. To znaczy na początku powiedzieliśmy, że nie ma problemu, jesteśmy w oddzielnych kadrach, więc nie musimy być razem, to zrozumiałe, ale usłyszeliśmy, żebyśmy przestali, bo jesteśmy małżeństwem i to normalne, że będziemy mieli pokój. Zresztą i tak widujemy się wtedy głównie wieczorami, bo treningi, walki, zmęczenie. Jest ciężko, czasem się zdarza, że ja wracam ze zgrupowania, a Romek wyjeżdża, ale my wiemy, po co to robimy. Nauczyliśmy się tego już i doceniamy te wspólne chwile znacznie bardziej.
– Skoro mówisz o wspólnych zawodach, to teraz trzeba trzymać kciuki…
– Tak, tak, od razu mówię, że tak (śmiech).
– …żeby twój mąż wywalczył sobie miejsce w kadrze na kwalifikacje olimpijskie (startuje w stylu klasycznym do 67 kilogramów – przyp. red.) i dołączył do ciebie w Paryżu.
– No to jest zdecydowanie nasze wspólne marzenie, żebyśmy jako rodzina pojechali wspólnie na igrzyska. To byłoby coś niesamowitego, trzymam kciuki za niego i wierzę bardzo w jego możliwości i kwalifikację.
– Pomijając twojego męża, bo to oczywiste, to czy będzie miało dla ciebie znaczenie jak duża polska kadra, przede wszystkim wśród kobiet, pojedzie z Tobą do Paryża? Na razie jesteś jedyną polską zapaśniczką z kwalifikacją.
– Nie. I nie chodzi tu o to, że jestem egoistką, bo dziewczynom jak najbardziej kibicuję, najlepiej byłoby, gdybyśmy w każdej kategorii – i u kobiet, i u mężczyzn – mieli reprezentanta, ale tak jak mówiłam wcześniej – nauczyłam się funkcjonować w każdych warunkach, a moim celem jest medal, więc poradzę sobie tak czy siak. Zresztą nawet gdybym była sama z kwalifikacją, to w Paryżu nie będę sama. Będą trenerzy, sparingpartnerka. Ale jak najbardziej życzę wszystkim w naszej kadrze, żeby się zakwalifikowali i spełniali swoje cele i marzenia, bo to najważniejsze.
1 - 3
Yuka Kagami
1 - 2
Tatiana Renteria
6 - 0
Aiperi Medet Kyzy
0 - 2
Akhmed Tazhudinov
4 - 1
Kyle Snyder
0 - 10
M. Magomedov
10 - 3
Rahman Amouzadkhalili
13 - 12
Iszmail Muszukajev
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.