| Siatkówka / Reprezentacja

Kamil Semeniuk i droga do igrzysk Paryż 2024. Betonowe boisko, "Kurdupel", który stał się MVP i odbudowa w reprezentacji Polski siatkarzy

Kamil Semeniuk (Fot. Getty/Instagram)
Kamil Semeniuk (Fot. Getty/Instagram)

Siatkarska droga Kamila Semeniuka wiedzie przez betonowe boiska Kędzierzyna-Koźla, zastanawianie się, czy wzrostowo "wystrzeli", dorastanie w ZAKSIE, tytuł MVP Ligi Mistrzów i późniejszą odbudowę w reprezentacji Polski siatkarzy. Dla igrzysk przesunął nawet... ślub.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Poważna kontuzja reprezentantki Polski. Nie zagra do końca sezonu

Czytaj też

Alicja Grabka (fot. FIVB)

Poważna kontuzja reprezentantki Polski. Nie zagra do końca sezonu

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Czy kolana nadal bolą cię na samo wspomnienie betonowego boiska, które towarzyszyło twoim pierwszym nieśmiałym próbom siatkarskim z kolegami?
Kamil Semeniuk: – Nie, wręcz przeciwnie. Teraz uśmiecham się, myśląc o nim. To były niezapomnienie chwile. Początki kontaktu z siatkówką to głównie nauka płynąca od brata – pokazywał mi podstawowe elementy, każde odbicie palcami czy sposobem dolnym. Był moim pierwszym trenerem. Boisko betonowe mieściło się przed naszym blokiem, więc spędzaliśmy tam dużo czasu. Do tego mieliśmy własną siatkę, więc nie byliśmy od nikogo zależni – decydowaliśmy z kim i kiedy gramy. Dziś wydaje mi się, że kolana dzięki betonowi były lepiej przygotowane na to, co je czekało w kolejnych latach.

– Była wtedy pełna ofiarność w obronie i mama załamująca ręce nad obrażeniami?
– Nie dochodziło do sytuacji, w których rzucałem się na beton tak, jak robię to teraz na parkiecie. Nie zmienia to faktu, że panująca wtedy atmosfera, to jak to wszystko wyglądało, nasza niezapomniana radość młodzieńcza sprawiają, że momentami bardzo chciałbym wrócić do tego czasu. Zagrałbym znów choć jedno spotkanie na tamtym boisku.

– Trzepak też był jego istotnym elementem?
– Trzepak był w innym miejscu, u kuzyna. Tam odbywały się nieco odmienne rozgrywki z innymi kolegami. Jak uderzy się w siatkę, boli trochę mniej niż wtedy, kiedy uderzy się w trzepak (śmiech). Mimo to rozgrywaliśmy tam niejedno spotkanie do późnych godzin wieczornych.

– Kiedy rywalizowaliście ze sobą, którym siatkarzem byłeś?
– W tamtym okresie nie myślałem o tym, by być siatkarzem. W naszym domu przeważała piłka nożna również dlatego, że mój brat poszedł w jej kierunku. Nie ukrywam, że także widziałem siebie w tej dziedzinie. Zaczęliśmy jednak chodzić z bratem na mecze Mostostalu i kibicowaliśmy w ramach klubu kibica. Podpatrywałem wtedy różnych zawodników. Pamiętam, jak w drużynie grał Bartosz Kurek, był też Terence Martin, który był niesamowitym siatkarzem. Podziwiałem go podczas rozgrzewek, kiedy rzucana przez niego o ziemię piłka leciała praktycznie do sufitu.

Gdy dochodziło więc do gier na betonowych boiskach, nie podpatrywałem stylu konkretnego zawodnika, a cieszyłam się możliwością rywalizacji ze starszymi kolegami brata. 

– Czy w Kędzierzynie-Koźlu w czasach twojego dorastania można było nie zakochać się w siatkówce?
– Trudno było (śmiech). Do teraz w tym mieście siatkówka króluje. Kogokolwiek by się nie zapytało o to, z czym kojarzy się to miasto, odpowiedziałby, że z ZAKSĄ i siatkówką. W późniejszym czasie to właśnie ten sport bardziej zaprzątał moje myśli, a piłka nożna odeszła na boczny tor. Zadecydowałem, że wybiorę tę dyscyplinę, choć brat trafił do kadry piłkarskiego Chemika Kędzierzyn.

– A jak wyglądał "determinizm środowiskowy" w Kędzierzynie-Koźlu? Kim się tam zostaje?
– To nie jest metropolia, miasto, które nocą tętni życiem. Swego czasu były miejsca, do których można było pójść i się bawić, lecz teraz jest troszeczkę spokojniej. Nie jestem też osobą, która lubiła i lubi spędzać czas w nocnych klubach do późnych godzin. Preferuję aktywny tryb życia. W młodości uprawiałem praktycznie każdy rodzaj sportu, czasami grałem też w koszykówkę i tenisa. W tamtych czasach moi rówieśnicy również tak żyli. Wychodziło się na betonowe boisko i z tej perspektywy widziało się swoją przyszłość.

– Kim z zawodu są twoi rodzice?
– Mama pracuje na kolei. Tata jest pracownikiem zakładów koksowniczych w Zdzieszowicach.

Poważna kontuzja reprezentantki Polski. Nie zagra do końca sezonu

Czytaj też

Alicja Grabka (fot. FIVB)

Poważna kontuzja reprezentantki Polski. Nie zagra do końca sezonu

Pamiętam, jak w drużynie grał Bartosz Kurek, był też Terence Martin, który był niesamowitym siatkarzem. Podziwiałem go podczas rozgrzewek, kiedy rzucana przez niego o ziemię piłka leciała praktycznie do sufitu.

Nowe wieści ws. Leona. Przerwa krótsza niż zakładano

Czytaj też

Wilfredo Leon (fot. Getty)

Nowe wieści ws. Leona. Przerwa krótsza niż zakładano

– Klub siatkarski był więc dla ciebie perspektywą na inne życie, zawód niż mieli twoi rodzice?
– Nie było w żadnym momencie nacisku, by iść w stronę, w którą poszli moi rodzice. Tata jest miłośnikiem motoryzacji, mechaniki. Mimo to nie pchał mnie w to na siłę. Nie ukrywam jednak, że miałem okres, w którym zastanawiałem się, co robić. Gimnazjum wybrałem o profilu siatkarskim, szkoła się skończyła i nagle nie wiedziałem, co dalej. Nie miałem możliwości kontynuacji siatkówki. Niby padł pomysł, by w Kędzierzynie-Koźlu stworzyć liceum siatkarskie, ale wtedy rodzice zaczęli sugerować, że powinienem mieć też inny plan. Sport nie był traktowany wtedy jeszcze aż tak poważnie. Bliscy cieszyli się, że aktywnie spędzam czas i nie siedzę przed komputerem non stop, ale podkreślali też, że nie wiedzą, czy to wszystko wypali. Chcieli bym miał zawód, fach w rękach, by ewentualnie, jeśli przygoda z siatkówką się nie uda, mieć plan B na życie.

Wybrałem więc technikum ekonomiczne pod naciskiem rodziców i brata, który poszedł do tej samej szkoły. Ścieżka była "wyryta". Przeszedłem przez nią spacerkiem. W trakcie technikum nie widziałem się za biurkiem. Całe szczęście w pewnym momencie udało się wykorzystać szansę i dostać do Młodej ZAKSY. Poszedłem na nabór i mnie przyjęli. Sport zaczął się wtedy dla mnie na poważnie. Rodzice, zwłaszcza tata, przekonali się, że mój zapał nie zgaśnie, że ta pasja nie umrze po roku. Zobaczyli, że pokładam dużą nadzieję w tej dyscyplinie. To był punkt zwrotny. Mój tata również poważnie "zajarał" się siatkówką. Chodził na każdy mój mecz, nagrywał poszczególne spotkania, robił mi nawet odprawy video po spotkaniach! Totalnie się tego nie spodziewałem.

– Kiedy uznałeś, że marzenie o siatkówce jest możliwe do spełnienia? Miałeś ponoć 162 cm wzrostu w gimnazjum, to prawda?
– Byłem kurduplem (śmiech). W rodzinie tata czy brat przezywali mnie "Mały", "Malutki", "Kurdupel". Co ciekawe, przez ten aspekt prawie nie zostałem przyjęty do gimnazjum. Pamiętam, że nauczyciel patrzył na to, jak wyglądają rodzice młodego adepta, by mieć choć cień perspektywy, że zawodnik prędzej czy później wzrostowo wystrzeli. Nie wpadłem na to, by na testy przyjść z wysokim tatą, zabrała mnie na nie moja dużo niższa mama, mierząca 164 cm. Choć na liście w odniesieniu do ćwiczeń sprawnościowych byłem w pierwszej trójce najlepszych, nauczyciel był bliski pominięcia mnie w rekrutacji, ponieważ nie wiedział, czy urosnę. Całe szczęście geny taty przejęły stery.


– Do którego roku życia chodziłeś na kędzierzyńską "Żyletę"?
– Zacząłem w gimnazjum, a kiedy trafiłem do MMKS jako młodzik, przestałem uczęszczać na mecze jako kibic. Warto jednak podkreślić, że obecny byłem tylko na spotkaniach domowych, na wyjazdowe nie puszczała mnie mama. Bała się o mnie (śmiech).

– Nawet z bratem?
– Nawet z nim! Nie pozwoliła również na wyjazdy do bliskiej Częstochowy, choć może to i dobrze, bo w tamtym czasie starcia tych zespołów były to wyjątkowo gorące.

– Było tak gorąco, że raz kibice z Kędzierzyna-Koźla przyjechali do Częstochowy w kostiumach kąpielowych.
– Tak było. Wtedy klub kibica w Kędzierzynie-Koźlu miał prowadzącego obdarzonego wyjątkową fantazją. Ciekawe jest to, że dziś jest jednym ze sponsorów klubu. Miał bujną wyobraźnię, jeśli chodzi o przygotowanie strefy kibica, flag czy transparentów. Do tego doszedł fakt, że mecze z częstochowianami to były nasze "Gran Derbi". Wtedy postanowiono, że wyjazd do hali rywala będzie jak wakacje, dlatego nasi kibice przebrali się w stroje kąpielowe. Mieli też ze sobą akcesoria plażowe.

– Jakiś transparent z tamtych czasów zapadł ci szczególnie w pamięć?
– Nie, ale pamiętam dobrze, że raz, kiedy Częstochowa przyjechała do Hali Azoty, strefa kibiców była po drugiej stronie obiektu w stosunku do naszej. W tym spotkaniu wygraliśmy wtedy 3:0, a następnie... kazaliśmy fanom rywali uklęknąć przed nami w ich strefie kibica. Nie spodobało im się to, więc zaczęli ściągać flagi z kijków i chcieli w nas nimi rzucać. Całe szczęście ochrona im na to nie pozwoliła. Oj, te mecze zawsze dawały nam dodatkowy dreszczyk emocji...

– W tamtych latach, gdy był mecz, zamierało całe miasto?
– Tak. Pamiętam, że kiedy jeździliśmy autobusem na spotkania, najlepiej było wyjść z domu półtorej godziny przed starciem, by w ogóle zmieścić się do pojazdu. Im bliżej meczu, tym trudniej było wsiąść. Mimo że klub nie miał wtedy takich sukcesów, jak obecnie, zainteresowanie było ogromne. To były też inne czasy. Teraz przez transmisje telewizyjne trudniej jest ludziom zdecydować się na wyjazd na spotkanie o 20:30. Wolą posiedzieć w domu, wypić herbatę i obejrzeć mecz w tv.

– Kiedy ZAKSA zakontraktowała cię do składu seniorskiego, pomyślałeś: "Udało się! Tu chcę spędzić resztę życia"?
– Kiedy dostałem się do Młodej ZAKSY, spędziłem dwa lata grając jako podstawowy zawodnik. Bardzo mi się to spodobało. Miałem pierwszy kontrakt, pierwsze pieniądze. Poczułem smak tego jak od środka wygląda bycie siatkarzem. W trakcie sezonu klub podziękował jednemu z zawodników z czternastki i za porozumieniem stron rozwiązał umowę. Postanowiono, że skoro jestem wychowankiem, zaproszą mnie do pierwszego zespołu.

Nie było to dla mnie duże "wow", ponieważ już wcześniej miałem możliwość pojawiania się na treningach, kiedy ktoś zdrowotnie nie dawał rady. Mniej więcej wiedziałem więc, jak to wygląda. Kiedy jednak zawitałem na stałe do drużyny, pojawił się lekki stresik. Trenerem był wtedy Ferdinando De Giorgi. Musiałem dość szybko nauczyć się języka angielskiego, by cokolwiek zrozumieć. To było fajne doświadczenie.

Nowe wieści ws. Leona. Przerwa krótsza niż zakładano

Czytaj też

Wilfredo Leon (fot. Getty)

Nowe wieści ws. Leona. Przerwa krótsza niż zakładano

Byłem kurduplem (śmiech). W rodzinie tata czy brat przezywali mnie "Mały", "Malutki", "Kurdupel". Co ciekawe, przez ten aspekt prawie nie zostałem przyjęty do gimnazjum.

– Na co wydałeś pierwsze pieniądze zarobione w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle?
– Nie pamiętam. Jestem, jak to moja narzeczona mówi, "dusigroszem". Na pewno tę kwotę odłożyłem.

– Jeszcze jest na koncie.
– Być może (śmiech). Nie miałem tak, że pierwszą wypłatę musiałem przepić (śmiech). Nie chciałem też kupić sobie jakiegoś wymyślnego gadżetu. Fajnie było jednak mieć swoje własne pierwsze pieniądze na koncie. Nie "odwaliło" mi od nich, podszedłem racjonalnie w oszczędzanie.

– Na coś dużego w końcu uzbierałeś?
– Nie, nie mam teraz dużych zachcianek – żeby kupić sobie na przykład samochód. Stać mnie na różne rzeczy, ale jak wspomniałem – jestem dusigroszem, który szanuje ciężko zarobione pieniądze. Przyznam, że pod wpływem narzeczonej łatwiej mi je jednak wydać. Później okazuje się, że wszystkie gadżety, które polecała, są bardzo użyteczne.

– Czym była dla ciebie decyzja o przejściu do Aluronu CMC Warta Zawiercie? Jakie były jej kulisy?
– To była bardzo świadoma decyzja, podjęta z rodzicami i moim menedżerem. Dwa lata w seniorskiej drużynie ZAKSY to był cudowny czas spędzony na treningach i grze z klasowymi zawodnikami, takimi jak Sam Deroo, Dawid Konarski czy Kevin Tillie. Mogłem od nich czerpać garściami. Przyszedł jednak moment, w którym uświadomiłem sobie, że z ćwiczeń mogę korzystać całe siatkarskie życie, ale ostatecznie chcę grać. Dostawałem pojedyncze szanse, później zmienił się trener na Andreę Gardiniego, ale nie nadal nie spędzałem tyle czasu na boisku, ile chciałem. Byłem najmłodszym, czwartym przyjmującym, więc nie miałem prawa dopominać się o swoje. Postanowiłem z rodziną i agentem, że jest to właściwy moment, by doświadczenie z treningów przenieść na boisko.

Przyszły ciekawe oferty z innych klubów w PlusLidze, które widziały mój potencjał i chciały go wykorzystać. Padło na Zawiercie, ponieważ było stosunkowo blisko Kędzierzyna-Koźla. Gdyby więc pojawiła się tęsknota lub smutek, mogłem w półtorej godziny być w domu rodzinnym. To była bardzo dobra decyzja.

– Nie było żalu?
– Nie, ponieważ gdybym został w ZAKSIE kolejny rok, popadłbym w "depresję". Jeśli dostaje się cztery możliwości do gry w sezonie, jest to zdecydowanie za mało. Każdy siatkarz chce w końcu otrzymać szanse, by się zaprezentować. W przypadku młodszych zawodników niejednokrotnie lepiej jest więc poszukać do tego okazji w nieco mniej wypromowanych klubach. W nich niekiedy mecze się przegrywa, ale jednocześnie zdobywa się więcej bezcennego doświadczenia.

– Z Zawiercia wróciłeś do ZAKSY jak rycerz na białym koniu?
– Przede wszystkim nie chciałem wracać. Tak bardzo podobało mi się w Zawierciu, że nie chciałem opuszczać klubu. To była jednak tylko jedna strona medalu. Pierwszą część sezonu grałem cały czas, później podpisano innego zawodnika, a z Kędzierzyna-Koźla przyszła informacja, że klub nie zgadza się, bym spędził na wypożyczeniu kolejny sezon. Wszyscy wiedzieli, że muszę wrócić. Na boisku w Zawierciu pojawiałem się więc coraz rzadziej i oglądałem spotkania z pozycji kwadratu.

Zdążyłem jednak poczuć, co to inny, siatkarski styl życia. Pierwsza połowa sezonu była niesamowita. Jechałem do Bydgoszczy, by grać! Cieszyłem się, że wracamy długie kilometry po wygranym spotkaniu. To było coś zupełnie nowego, fantastycznego. Dostanie telefonu od menedżera, że z ZAKSY nie ma zielonego światła i muszę do niej wrócić, nie było więc dla mnie wybitnie radosne. Zaznaczono też od razu, że w składzie będzie ten, ten i ten zawodnik, więc prawdopodobnie będę musiał oglądać mecze znów z pozycji rezerwowego. Kto by chciał w tej sytuacji wracać?

– Kiedy w Kędzierzyn-Koźlu poczułeś się gwiazdą?
– Gdzie ja gwiazdą (śmiech)!? Jestem zwykłym kędzierzynianinem, nigdy nie poczułem się gwiazdą. Fajnie było jednak być szóstkowym zawodnikiem ZAKSY. Wychodziłem na boisko, a na trybunach byli moi znajomi, rodzina... Mało który zawodnik ma możliwość gry w rodzinnym mieście. Czułem się naprawdę komfortowo, byłem troszeczkę pod parasolem ochronnym. Kiedy zagrałem gorszy mecz, znajomi pocieszali mnie, że nic się nie stało, gdy wiedzieliśmy się po starciach na mieście. To był mój bufor bezpieczeństwa. Gwiazdą jednak nigdy się nie czułem. Miałem radość z tego, że po prostu mogę grać jako podstawowy zawodnik.

Pamiętam, że Nikola Grbić wziął mnie wtedy na rozmowę. Powiedział, że jestem teraz pierwszoszóstkowym graczem, ale nie powinienem się przejmować, bo na pewno będą mecze, w których będę prezentować się słabo. Doradził, bym patrzył przed siebie. To mi pomogło. To był w końcu pierwszy moment, w którym o losach spotkania decydowało również to, jak ja prezentowałem się na boisku.

– Pamiętałeś jednak perspektywę młodego chłopaka, który wieczorami w hali z flagę kibicowską zdzierał gardło, a następnego dnia do szkoły szedł ze słyszalną chrypką, bo wspierał ZAKSĘ na meczu. Kilka lat później w tej samej hali słyszałeś, że to twoje nazwisko jest skandowane. To musi oddziałać jakoś na głowę.
– To było naprawdę bardzo przyjemne. Pamiętam, że w tym samym obiekcie grałem w Młodej ZAKSIE przy pustych trybunach. Wtedy zainteresowanie naszymi spotkaniami nie było takie duże, jak w przypadku meczów pierwszego zespołu. Kiedy jednak spiker krzyczał, kto wchodzi na zagrywkę, robiło mi się milutko na serduszku. Gdy przyszedł moment, w którym w ZAKSIE fani skandowali moje nazwisko, dodawało to niesamowitych emocji. Grałem u siebie i było cudownie

Gdzie ja gwiazdą (śmiech)!? Jestem zwykłym kędzierzynianinem, nigdy nie poczułem się gwiazdą. Fajnie było jednak być szóstkowym zawodnikiem ZAKSY. Wychodziłem na boisko, a na trybunach byli moi znajomi, rodzina... Mało który zawodnik ma możliwość gry w rodzinnym mieście.

Wilfredo Leon z lewej i Kamil Semeniuk (fot. PAP/PA)
Wilfredo Leon z lewej i Kamil Semeniuk (fot. PAP/PA)

– Powiedziałbyś, że Nikola Grbić to twój siatkarski "ojciec"?
– Tak. Był przy mnie przy pierwszym sezonie, w którym grałem od początku do końca. Dał mi wtedy bardzo duże wsparcie mentalne. Odczuwam je do teraz, kiedy jest trenerem reprezentacji Polski siatkarzy.

– A jakie to uczucie wznieść w górę puchar Ligi Mistrzów ze świadomością, że jest się MVP rozgrywek?
– Niesamowite. To było cudowne wydarzenie. Zdradzę jednak, że nie zapowiadało się ono aż tak kolorowo. Dwa dni przed meczem nie widziałem formy, którą później pokazałem na boisku – koledzy to potwierdzą. Była lekka "depresja", jak my to mówimy. Ostatecznie jednak doszła adrenalina związana z samym faktem grania finału Ligi Mistrzów. Wszystkie bóle i urazy odsunęło się wtedy na bok i "jechało się" z tematem. Dodatkowo grałem ze świadomością, że to było ostatnie moje spotkanie dla ZAKSY. Musiałem to wszystko więc dobrze "spiąć". Chyba lepiej się nie dało.

– Co przed meczem nie wychodziło?
– Fizycznie czułem się fatalnie. Współpraca z Piotrem Pietrzakiem w tamtym okresie nie szła (śmiech). Jak to jednak zwykle bywa z trenerami od przygotowania fizycznego, oni wiedzą, co jest dla nas najlepsze. Jeśli nawet chwilę przed ważnym meczem czujemy się fatalnie, to w dniu starcia nagle wszystko wraca na odpowiednie tory. W dniu finału jeszcze rano na rozruchu czułem się średnio, nawet nie chciałem robić obligatoryjnej aktywacji. Piotrek przekonał mnie, by ją wykonać. Ostatecznie wszystko w meczu ułożyło się znakomicie.

– Od kiedy wiedziałeś, że odchodzisz do Sir Safety Perugia?
– Pierwszą decyzją było Biełogorie Biełgorod. To tam miałem się udać razem z jednym z trenerów. Gdy wybierałem kierunek rosyjski, już wtedy pojawiła się oferta z Perugii. Po długich naradach z rodziną, agentem i narzeczoną, zastanawianiu się, co jest dla mnie najbezpieczniejszym i najlepszym wyborem, podjęliśmy decyzję. Wiedziałem, że muszę wybrać klub, w którym się odnajdę, i w którym pierwszy sezon będzie bezpieczny, bo nie rzucę się od razu na głęboką wodę.

Wtedy Perugia wydawała mi się drużyną, wobec której oczekiwania są niesamowite. Grali w niej najlepsi z najlepszych. Pierwszym wyborem był więc Biełgorod. Plan na drużynę był bardzo dobry, finansowo wszystko się spinało, a kontrakt był na dwa lata. Pierwszy sezon miał być badawczy, a w drugim miałem dać więcej od siebie i grać o medale. Sytuacja, która później wyniknęła, sprawiła, że nie wyobrażałem sobie, by finalnie tam występować. Została mi więc opcja włoska lub pozostanie w Kędzierzynie-Koźlu. Znów więc nastąpiły długie narady. Pojawiały się momenty, w których byłem przekonany do Perugii, by po rozmowie z narzeczoną dojść do wniosku, że w Kędzierzynie jest fajnie (śmiech).

Ostatecznie wszystko poszło jednak w drugą stronę. Naprawdę długo o tym rozmawialiśmy. Po Pucharze Polski zapadła finalna decyzja. Wiedziałem, że to skok na naprawdę głęboką wodę. Kto jednak nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Z perspektywy myślę, że gdybym nie wybrał tego klubu, później plułbym sobie w brodę, że się przestraszyłem i zostałem w Kędzierzynie-Koźlu. Nie mówię oczywiście, że gdybym wybrał tę drugą opcję, nie byłoby fajnie, ale teraz, jak już jestem drugi sezon we Włoszech, wiem, że podjąłbym tę samą decyzję.

Gino Sirci zjawił się z workiem pieniędzy i złożył ofertę nie do odrzucenia?
– (śmiech) Podejmując decyzję o wyborze klubu, strefa finansowa również odgrywa rolę. Szczerze mówiąc, oferta z Biełgorodu była bardziej atrakcyjna w kontekście zarobków. Podkreślę jednak, że jestem bardzo zadowolony z tego, co mam w Perugii. Czasami po prostu tak bywa, że Gino Sirci przychodzi do zawodnika i składa mu ofertę nie do odrzucenia. Ja się skusiłem (śmiech).

Pierwszy rok w Sir Safety Perugia miał wyglądać inaczej, prawda?
– Samo to, że miałem przyjść w miejsce Matthew Andersona stanowiło dla mnie dużą presję. Musiałem się zaprezentować minimum na takim samym poziomie, jak wspomniany zawodnik, a Amerykanin jest klasowym siatkarzem od wielu lat. To była wysoko zawieszona poprzeczka.

Sezon zaczął się bardzo fajnie. Pierwszy mecz, super statystyki, bodajże nagroda MVP. Wszystko malowane w bardzo kolorowych barwach. Wkrótce przyszły jednak spotkania, w których coś nie szło, Superpuchar z pierwszymi zmianami za mnie, gra zaczęła falować, forma spadać w dół. Pogubiłem się. Jako drużyna przegrywaliśmy najważniejsze mecze w Lidze Mistrzów czy ćwierćfinał z Mediolanem. Wisienką na torcie była porażka w ostatnim spotkaniu z Monzą, która przekreśliła nam możliwość gry w jakichkolwiek europejskich rozgrywkach w tym sezonie.

Czasami tak bywa. Może jest tak u góry napisane, żeby nie bujać w obłokach. Zanim przeszedłem do Sir Susa Vim Perugia były same pochwały i wychwalanie mnie – jakim to ja nie jestem świetnym zawodnikiem. Okazało się jednak, że można być też po drugiej stronie barykady, gdzie zaczynają się słowa krytyki i dziennikarze przestają dzwonić (śmiech). To było jednak dla mnie dobre doświadczenie. Ten sezon zaczynamy tak, jak poprzedni. Mamy jednak nadzieję, że zakończymy go zdecydowanie lepiej. 

Kamil Semeniuk i Gino Sirci (fot. PAP)
Kamil Semeniuk i Gino Sirci (fot. PAP)

Co w tym czasie mówił ci Nikola Grbić?
– Mówił mi, bym się nie przejmował, że on też to przechodził. Nie jest prostą sprawą przyjść do nowej ligi i prezentować się tak, jak w poprzednim sezonie w rodzimych rozgrywkach. Chciał sprawić, bym nie przejmował się smutkiem związanym z tym, jak się prezentowałem. Dawał mi dużo wsparcia i mentalnej pomocy. Podkreślał, że sam to przeżywał i wie, jak to jest.

Po okresie klubowym od razu wróciliście do współpracy. Rozmawialiśmy wtedy. Powiedziałeś, że chcesz zacząć jak najszybciej pracować i się odbudować. Koledzy z kadry się śmiali, że jesteś ulubionym "synem" trenera?
– Nie (śmiech). Z trenerem Nikolą doszliśmy do porozumienia, a właściwie ja mu bardziej zasugerowałem, że chciałbym jechać na pierwszy turniej Ligi Narodów do Japonii. Fatalnie zakończyliśmy sezon w Perugii, atmosfera nie była świetna, więc potrzebowałem powrotu i zaczerpnięcia na nowo fajnych bodźców, a w naszej kadrze jest ich pełno. Wszyscy dają z siebie maksa, jest naturalna atmosfera waleczności i ciężkiej pracy. W głowie miałem też świadomość, że po takim sezonie, jak we Włoszech, nie będę szóstkowym zawodnikiem w kadrze, jak to było wcześniej. Dlatego też podjąłem decyzję, by pojawić się jak najszybciej, by udowodnić, że potrafię odłożyć okres ligowy na bok i pokazać to, co prezentowałem wcześniej w reprezentacji.

Wiem, że odciąłeś się w pewnym momencie od mediów społecznościowych. Muszę się jednak zapytać, czy dotarły do ciebie głosy odnoszące się do tego, że w kadrze jako przyjmujący byłeś faworyzowany przez trenera, ponieważ wiele czasu zainwestował w to, byś wrócił do formy? Z drugiej strony zwracano również uwagę na sytuację siatkarzy PGE Skry Bełchatów.
– Takie głosy do mnie dochodziły. Kasia [narzeczona Kamila – przyp. red.] mi je przekazywała. Wiem, że jeśli ktoś ma gorszy sezon ligowy, a trener mimo to daje szanse, może być to postrzegane jako faworyzowanie. Z drugiej strony dwa lata temu w reprezentacji razem trenowaliśmy, a ja wtedy byłem podstawowym zawodnikiem kadry. Myślę, że z tego powodu Nikola znów mnie powołał. Wiedział, jak potrafię grać. Może dla niektórych było to faworyzowaniem, na pewno zawodnicy, którzy mieli lepszy sezon klubowy mogli czuć się "urażeni", bo w pewnym momencie zostali skreśleni z listy szkoleniowca, a ja nadal na niej byłem. Nie było to dla mnie jednak faworyzowanie, a świadomość trenera odnośnie do tego, na jaki poziom potrafimy wskoczyć, jeśli chodzi o naszą siatkówkę. To, że mieliśmy słabszy sezon klubowy tego nie przekreśliło.

Jedną z moich ulubionych wypowiedzi z igrzysk w Tokio była nasza rozmowa chyba po meczu z Iranem. Pytałam cię wtedy, jak jako debiutantowi podobają ci się zmagania olimpijskie. Odpowiedziałeś, że jest fajne, że na stołówce jest dużo jedzenia i można wszystko jeść. Fani śmiali się, że byłeś wtedy przeciętnym Polakiem na all inclusive.
– (śmiech) No, ale tak było!

Wiemy, jak z takiego nastroju przeszliśmy wtedy wszyscy w gorszy. Dlaczego z twojej perspektywy wtedy nie "zażarło"?
– Myślę, że byliśmy naprawdę dobrze przygotowani do tego turnieju. Pamiętam, że z trenerem Vitalem Heynenem już w Spale myśleliśmy o różnych scenariuszach. Prognozowaliśmy, że jak wyjdziemy z grupy, może się zdarzyć, że któryś z meczów zagramy o 9:00. W konsekwencji już w Polsce robiliśmy trening meczowy o tej porze, by być gotowymi na każde możliwe warunki.

Zaczęliśmy igrzyska nie za wesoło, bo przegraliśmy pierwszy mecz. Noga nam się poślizgnęła. Później jednak wszystko zaczęło się układać, nawet poranny mecz z Kanadyjczykami. Bardzo dobrze się wtedy zaprezentowaliśmy. Byłem w szoku.

Wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy zagrali ćwierćfinał o tej porze, o której mieliśmy go zagrać. Pierwotnie mówiono o wczesnych godzinach, ale ze względu na transmisję przesunięto zmagania. Przez to nasi rywale mieli też więcej czasu na regenerację. Nie ma jednak co na to "zwalać". Wyszliśmy na parkiet, walczyliśmy do upadłego, ale z Francją grało się trudno. Wtedy byli od nas lepsi i finalnie wygrali mistrzostwo olimpijskie.

Przed tym meczem twarze twoich kolegów były blade?
– Nie. Dało się jednak odczuć lekki stres i nerwowość. Media nadmuchały też balon o klątwie ćwierćfinału. Każdy z nas widział w social mediach różne teorie na temat tego spotkania. Szum wokół tego meczu był bardzo duży. Po tym, jak prezentowaliśmy się na boisku, wydaje mi się jednak, że nie było widać, że byliśmy zestresowani. Przegraliśmy po zaciętym spotkaniu. Francja jak Francja. Zagrała lepiej od nas i tyle.

Kamerą TVP SPORT – Kamil Semeniuk, droga do Paryża [WIDEO]
Wilfredo Leon, droga do Paryża [transmisja na żywo, online, live stream] (22.12.2023)
Kamerą TVP SPORT – Kamil Semeniuk, droga do Paryża [WIDEO]

Co się działo w pierwszych minutach i godzinach po tym meczu?
– Mam kompletnie inne doświadczenia od chłopaków. To Fabian Drzyzga, Michał Kubiak czy Wilfredo Leon walczyli o te igrzyska od początku, od kwalifikacji. Na nich ta porażka oddziałała na pewno dużo mocniej. Widziałem, że niektórzy niesamowicie płakali. Co do mnie, nie odczuwałem tego tak, jak oni. Mam nadzieję, że pojadę na kolejne igrzyska do Paryża. Chcę wygrać złoto, ale jeśli scenariusz z ćwierćfinału się powtórzy, to na pewno będę go przeżywał dużo bardziej. Teraz wiem, jak długą drogę trzeba było przejść, żeby w ogóle dostać się na najważniejszą imprezę czterolecia, a do tego dochodzi jeszcze gra w czasie samej imprezy. To będą zupełnie inne emocje.

Do Tokio przyjechałem "na gotowe". To był mój pierwszy sezon w kadrze, od razu udało mi się wywalczyć nominację olimpijską. Nagle brałem udział w wielkim wydarzeniu, ale kompletnie nie wiedziałem, z czym to się je.

To dlaczego w Paryżu ma być inaczej?
– Myślę, że jesteśmy mocniejszą drużyną. Patrząc na sezon, który za nami, pokazaliśmy, że jesteśmy mocni. Trener też jest odpowiedni, potrafi wykorzystać cały nasz skład. Rotuje nami, każdemu daje możliwość gry. Dzięki temu, kiedy jakieś spotkanie początkowo nie zaczyna się tak, jakby chciał, dokonuje zmian i w meczu dochodzi do zmiany o 180 stopni – ze stanu 0:2 wychodzimy 3:2 i wygrywamy starcie. To, jak szeroką mamy reprezentację, jest naszą wielką siłą. Myślę, że każda kadra na świecie może nam zazdrościć tego, ilu mamy wybitnych zawodników. Moglibyśmy wystawić trzy, cztery drużyny na bardzo wysokim poziomie.

Kiedy w twojej historii pojawiła się Kasia, twoja obecna narzeczona?
– To był okres, w którym grałem w Młodej ZAKSIE. Zauważyłem ją w autobusie MZK, kiedy jechałem na trening. Królowa musiała zająć wszystkie cztery miejsca w tyle pojazdu (śmiech). Trochę czasu mi zajęło, by znaleźć ją na Facebooku, ale w końcu się udało. Wysłałem pierwszą wiadomość, napisałem, że widziałem ją w autobusie. To nowoczesna znajomość (śmiech). Po rozmowie Kasia przyszła na mój mecz.

Ilu mieszkańców liczy Kędzierzyn-Koźle?
– Z 50 tysięcy.

Niech będzie, że połowa z nich wtedy miała Facebooka, a połowa tej grupy to byli faceci. Jak wiele czasu zajęło ci przejrzenie 12 tysięcy profili kobiet z Kędzierzyna, by znaleźć tę jedną?
– No tak (śmiech). Jakoś znalazłem! Napisałem i od razu dobrze nam się rozmawiało. Na pierwsze spotkanie wybraliśmy się do centrum handlowego. Widywaliśmy się coraz częściej. Kasia przyjeżdżała na mecze Młodej ZAKSY, a później ja przyjeżdżałem do niej do domu. Kontakt mieliśmy codziennie.

Ile daje ci to, że poznałeś ją, kiedy nie znała cię jako Kamila Semeniuka, zwycięzcę Ligi Mistrzów?
– Czasami jej wytykam, że miała dobry pomysł inwestycyjny, że zauważyła mnie w Młodej Lidze i obstawiła, że rozwinę się w dobrego siatkarza (śmiech). Mówiąc serio, Kasia lubi siatkówkę, lubi chodzić na mecze, ale poza tym, kiedy jesteśmy w domu, odcinamy się od sportu i spędzamy wspólnie czas. To dla mnie niesamowita wartość. Nie samą siatkową człowiek żyje. Jeśli jeszcze przychodziłbym do domu i moja narzeczona analizowała to, co mogłem zrobić na boisku, byłoby trudno. Od tego są moi rodzice, brat – zawsze piszą mi "noty" od 1 do 10. Kasia w tym wszystkim jest adwokatem i mówi, że mogliby mi dać już spokój (śmiech). Za to jej dziękuję.

Ślub bierzecie za dwa lata, prawda?
– Taki jest plan.

To dlatego, że siatkówka pochłania tak dużo czasu, że nie ma kiedy go wcisnąć w kalendarz?
– Data została wybrana dzięki poświęceniu Kasi. Pierwotny plan zakładał ślub w 2024 roku. Wypadało to jednak w okresie olimpijskim. Tata od razu miał wątpliwości. Mówił, że chciałby, bym się skupił w stu procentach na igrzyskach. Zaznaczył, że jeśli byłby do tego ślub, nie mógłbym myśleć tylko o sporcie. Broniłem jednak tamtej daty, ponieważ wiedziałem, że Kasia będzie się zajmować tematem, a ja będę tylko kiwać głową i przykładać kartę do terminalu. Nie chce mnie obarczać przygotowaniami.

Pod naciskiem moich rodziców po paru dniach płaczu Kasia dała zielone światło, byśmy przesunęli ślub na 2025 rok, kiedy będzie po igrzyskach olimpijskich. Jest więc duża presja, by po pierwsze pojechać na ten turniej, załapać się do dwunastki, a po drugie, by wrócić z medalem i pokazać go na weselu.

Na torcie będzie miał honorowe miejsce?
– Może być na torcie lub na szyi. Ważne, by wrócić z medalem, bo wtedy w stu procentach spełniony zostanie plan Kasi i moich rodziców. Wszyscy będą zadowoleni. 

Kamerą TVP Sport – rozmowa z Wilfredo Leonem
Kamerą TVP SPORT – Rozmowa z Wilfredo Leonem [transmisja na żywo, online, live stream] (16.12.2023)
Kamerą TVP Sport – rozmowa z Wilfredo Leonem

Zobacz też
Polscy siatkarze zagrają z Kanadą. Kiedy kolejny mecz Ligi Narodów?
Polska – Kanada na żywo w TVP. Kiedy i o której mecz Ligi Narodów siatkarzy (28.06.2025)?

Polscy siatkarze zagrają z Kanadą. Kiedy kolejny mecz Ligi Narodów?

| Siatkówka / Reprezentacja 
Kiedy mecze reprezentacji Polski siatkarzy w 2025 roku? [TERMINARZ]
Reprezentacja Polski siatkarzy (fot. Getty Images)

Kiedy mecze reprezentacji Polski siatkarzy w 2025 roku? [TERMINARZ]

| Siatkówka / Reprezentacja 
Kiedy mecze polskich siatkarzy w Lidze Narodów 2025? Sprawdź terminarz
Liga Narodów siatkarzy 2025 – kiedy mecze reprezentacji Polski? [TERMINARZ]

Kiedy mecze polskich siatkarzy w Lidze Narodów 2025? Sprawdź terminarz

| Siatkówka / Reprezentacja 
Na którym miejscu Polacy? Sprawdź tabelę Ligi Narodów siatkarzy!
Reprezentacja Polski siatkarzy (fot. Getty Images)

Na którym miejscu Polacy? Sprawdź tabelę Ligi Narodów siatkarzy!

| Siatkówka / Reprezentacja 
Mistrzowie świata zbyt mocni. Znakomita seria Polaków przerwana
Reprezentacja Polski siatkarzy (fot. volleyballworld.com)

Mistrzowie świata zbyt mocni. Znakomita seria Polaków przerwana

| Siatkówka / Reprezentacja 
Upał doskwiera Polakom. "Nie przyjechaliśmy na wczasy"
Jakub Kochanowski i Kamil Semeniuk (fot. Getty)
tylko u nas

Upał doskwiera Polakom. "Nie przyjechaliśmy na wczasy"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Leon jasno o aferze dopingowej. "Może na mnie liczyć"
Wilfredo Leon i Mikołaj Sawicki (fot. Getty)
tylko u nas

Leon jasno o aferze dopingowej. "Może na mnie liczyć"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Mistrzostwo, ból i... papież. "Nie jestem na tyle ważną osobą, by to zrobić"
Wilfredo Leon (fot. Getty)
tylko u nas

Mistrzostwo, ból i... papież. "Nie jestem na tyle ważną osobą, by to zrobić"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Polscy siatkarze zaczynają grę w Chicago. O której mecz z Włochami?
Relacja na żywo z meczu Polska – Włochy w Lidze Narodów w TVP (fot. Getty Images)

Polscy siatkarze zaczynają grę w Chicago. O której mecz z Włochami?

| Siatkówka / Reprezentacja 
Kurek odważnie o roli kapitana. "Ta rola czasem ciąży"
Bartosz Kurek (fot. Getty)

Kurek odważnie o roli kapitana. "Ta rola czasem ciąży"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Polecane
Najnowsze
Olimpijczycy powalczą na regatach w Gdyni
Olimpijczycy powalczą na regatach w Gdyni
| Inne / Polska Liga Żeglarska 
W najbliższy weekend odbędzie się druga runda żeglarskiej Ekstraklasy (fot. Gwidon Libera)
Drużyny z całej Polski walczyły o puchar pełen pozytywnej energii
Piotr Gruszka razem z finalistami Drużyny Energii (fot. Drużyna Energii).
Drużyny z całej Polski walczyły o puchar pełen pozytywnej energii
| Inne 
Kto zwycięzcą Euro U21? Oglądaj finał Anglia – Niemcy w TVP!
Anglia U21 – Niemcy U21 [NA ŻYWO]. Transmisja online finału Euro U21, live stream (28.06.2025). Gdzie oglądać?
transmisja
Kto zwycięzcą Euro U21? Oglądaj finał Anglia – Niemcy w TVP!
| Piłka nożna 
Lech Poznań otrzymał najwięcej z puli Ekstraklasy
Piłkarze mistrza Polski (fot. Getty Images)
Lech Poznań otrzymał najwięcej z puli Ekstraklasy
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Marian Huja blisko polskiej Ekstraklasy
Marian Huja (z prawej) może trafić do klubu PKO BP Ekstraklasy (fot. Getty).
Marian Huja blisko polskiej Ekstraklasy
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Polscy siatkarze zagrają z Kanadą. Kiedy kolejny mecz Ligi Narodów?
Polska – Kanada na żywo w TVP. Kiedy i o której mecz Ligi Narodów siatkarzy (28.06.2025)?
Polscy siatkarze zagrają z Kanadą. Kiedy kolejny mecz Ligi Narodów?
| Siatkówka / Reprezentacja 
Nieoczywisty kandydat na selekcjonera. To nazwisko pada coraz częściej!
Kosta Runjaic w ostatnim sezonie prowadził Udinese. Niemiec był w przeszłości trenerem Legii Warszawa i Pogoni Szczecin (fot: Getty)
Nieoczywisty kandydat na selekcjonera. To nazwisko pada coraz częściej!
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Do góry