Jose Mourinho wielkim trenerem jest. I choć z upływem czasu coraz trudniej bronić tej tezy, to liczne trofea i rekordowe serie sprzed lat znacznie ułatwiają to zadanie. To dzięki nim "jest" w pierwszym zdaniu nadal zastępuje "był". Choć zdaje się, że nie na długo...
60-letni już szkoleniowiec stracił bowiem kolejną pracę. Wraz z początkiem roku pożegnał się z AS Roma. Choć zdobył z nią pierwsze od ponad sześćdziesięciu lat europejskie trofeum, a rok później dotarł do kolejnego finału, to w Rzymie nikt nie będzie za nim tęsknił...
– Od lat istnieje nieuzasadniony parasol ochronny w postaci miłości i szacunku wobec trenera. W Romie musi dojść do zakończenia nieudanego okresu Mourinho. Portugalczyk jest nie do obrony. Najpierw dano mu klucze do Trigorii, a potem do miasta – mówił niedawno Michele Criscitiello, dziennikarz i dyrektor Sportitalia.
– Z miejsca potraktowano go, i nadal traktuje się go, jak zwycięskiego trenera w tym klubie. Tymczasem krytykowani i zwalniani są dyrektorzy, obrażani są piłkarze, ale nikt nie odważył się wypowiedzieć słowa krytyki pod adresem Mourinho. Tak jest od lat – dodawał (tłumaczenie za ASRoma.pl).
Wypowiadając te słowa, trafił w sedno problemu. Mourinho przez wielu traktowany jest niewspółmiernie do osiąganych ostatnio wyników. Broni go tylko historia, która wciąż pozwala przyjmować za aksjomat twierdzenie, że "wielkim trenerem jest".
Dla młodszych pokoleń zachwyty nad Portugalczykiem mogą być jednak niezrozumiałe. Mourinho, niczym Juliusz Słowacki w powieści "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza, jest dla nich tylko reliktem przeszłości. I choć nauczyciel usilnie stara się im wmówić co innego, to oni wiedzą swoje.
Widzą, że Mourinho nie przystaje do aktualnych trendów. Pozostaje wizjonerem pierwszej dekady XXI wieku, którego wielkość wygasła wraz z nadejściem taktycznej rewolucji.
Od jego pierwszego triumfu w Lidze Mistrzów minęło już dwadzieścia lat. I choć tamta romantyczna przygoda FC Porto do dziś wzbudza podziw, to pozostaje tylko historią. Podobnie zresztą jak pamiętne batalie jego Realu z Barceloną, wygrana w Lidze Mistrzów z Interem Mediolan czy dominacja prowadzonej przez niego Chelsea w rozgrywkach Premier League.
Dla kibiców Romy historią staje się też triumf w Lidze Konferencji Europy. I to pomimo tego, że minęło od niego zaledwie kilkanaście miesięcy. – Ta opowieść już się zdezaktualizowała – twierdzi Criscitiello.
Seria słabych wyników przyćmiła bowiem nie tak dawne sukcesy, a kilka porażek z rzędu przyniosło otrzeźwienie.
Mourinho zatracił magiczną aurę. Zamiast wielkiego stratega zaczęto dostrzegać w nim coraz to bardziej przeciętnego szkoleniowca...
Do bólu pragmatycznego, skupionego przede wszystkim na osiąganiu korzystnych rezultatów. A przy tym takiego, który przekonany jest o własnej wyjątkowości. Trenera, który przerasta klub i niczym soczewka skupia na sobie całą uwagę.
Cechy, które w obliczu zwycięstw, przyjmowane były jako atut Mourinho, w chwili porażek zaczęły uwierać. Zarówno ludzi zasiadających na trybunach Stadio Olimpico, jak i tych, którzy na murawę spoglądali z ekskluzywnych gabinetów.
Podobne katharsis przeżywali w ostatnich latach fani i właściciele kilku innych drużyn. Mourinho tracił w oczach zarówno fanów Chelsea, Manchesteru United, jak i Tottenhamu. Z każdą z tych ekip żegnał się zresztą w podobny sposób – po serii kilkunastu nie najlepszych spotkań. Teraz przyszedł czas na Romę i czwarte zwolnienie z rzędu.
O odejściu Mourinho mówiło się już od dłuższego czasu. Mało kto spodziewał się jednak, że porażki w ćwierćfinale Pucharu Włoch – z Lazio (0:1) – i w Serie A z AC Milan (1:3) tak znacząco je przyspieszą.
Eksperci i dawni zawodnicy Romy zwolnienia oczekiwali bowiem wraz z końcem sezonu. Od kilku miesięcy widzieli, że projekt zmierza donikąd, ale chcieli dać Portugalczykowi jeszcze jedną szansę. Zwłaszcza że w najbliższych tygodniach Giallorossi mieli zmierzyć się z trzema teoretycznie słabszymi drużynami – Hellasem, Salernitaną i Cagliari.
Dziewięć punktów w tych spotkaniach nieco uspokoiłoby sytuację w tabeli. Przy korzystnym układzie pozostałych meczów pozwoliłoby Romie awansować nawet na miejsce premiowane grą w europejskich pucharach.
Nie zmieniłoby to jednak zbyt wiele. Klub wciąż pozostałby w stagnacji, a jego właściciele – Dan i Ryan Friedkinowie – nie zamierzali do tego dopuścić. W trzech teoretycznie łatwiejszych starciach woleli dać szansę nowemu trenerowi. Dlatego też rozstali się z Portugalczykiem, kończąc nie do końca udaną współpracę.
Bo choć ten doprowadził Romę do pierwszego od sześćdziesięciu lat triumfu w europejskich rozgrywkach, a rok później awansował do kolejnego finału – tym razem Ligi Europy – to poza tym nie zrobił wiele więcej.
Pomimo ogromnych inwestycji ani razu nie zdołał wprowadzić Romy do pierwszej piątki Serie A. Sezon 2021/22 zakończył na szóstym miejscu z bilansem 18-9-11. Rok później, mimo jeszcze większych wydatków, dokonał tego samego. W 38 kolejkach wygrywał osiemnastokrotnie, ponosząc przy tym jedenaście porażek.
W ugruntowaniu pozycji w czołówce Serie A nie pomogły mu nawet transfery Paulo Dybali, Georginio Wijnalduma czy – już w tym sezonie – Romelu Lukaku. Głośne nazwiska na krajowym podwórku radziły sobie gorzej aniżeli w Europie.
– Drużyna wielokrotnie budowana i odbudowywana, decyzje dotyczące rynku piłkarskiego podejmowane wspólnie, wiele modyfikacji składu, a dzisiaj Roma nie osiągnęła nawet połowy zamierzonych rezultatów i przede wszystkim nie posiada kapitału związanego z zawodnikami. 900 milionów wydanych w ciągu tych lat przez amerykańskiego właściciela na… nic – twierdził Criscitiello, nawołując przy tym do zwolnienia Mourinho.
W tym sezonie prowadzona przez Mourinho ekipa radziła sobie jeszcze gorzej. W rundzie jesiennej punktowała najsłabiej od ponad dwudziestu lat. Znacznie rzadziej dochodziła też do sytuacji strzeleckich i – według statystyki goli oczekiwanych – stwarzała mniej zagrożenia niż w poprzednich rozgrywkach.
Po dwudziestu meczach zajmowała dziewiątą pozycję w tabeli, tracąc do szóstego Lazio cztery "oczka". Nic więc dziwnego, że 16 stycznia – zgodnie z życzeniem Criscitiello – nadszedł czas na zmiany.
Mourinho, po raz kolejny w swojej karierze, opuścił klub w nie najlepszych okolicznościach. Kibice przez długi czas nie będą za nim tęsknić. Gdy kurz jednak nieco opadnie, z pewnością przypomną sobie triumf nad Feyenoordem i emocjonujący – acz przegrany – finał z Sevillą. Zapewne wspomną wtedy, że "Mourinho wielkim trenerem był".