Młoda gwiazda kontra legenda powracająca z emerytury – takie starcia są niemal tak stare jak boks. Ten scenariusz najczęściej nie kończy się zbyt dobrze dla weteranów, jednak w styczniu 1988 roku nikt nie mógł być niczego pewny. – Muszę wrócić, bo oni ukradli moje tytuły! – grzmiał Larry Holmes (48-2, 34 KO), ale walkę z Mikiem Tysonem (32-0, 28 KO) wziął przede wszystkim dla pieniędzy.
100 LAT BURZLIWEJ HISTORII. JAK POWSTAJĄ BOKSERSKIE RANKINGI?
Lania w starciu z "Bestią" życzył mu po cichu zwłaszcza jeden widz – podupadający na zdrowiu Muhammad Ali. Dlaczego? Bo… historia lubi się powtarzać. W październiku 1980 roku również 38-letni wówczas Ali próbował wrócić do wielkiej gry po ponad dwóch latach przerwy. Skusiły go oczywiście pieniądze, bo jak na ironię stawki wciąż rosły. Podobnie jak wydatki "Największego", który musiał utrzymać coraz liczniejszą rodzinę i obszerne grono współpracowników, którzy bez skrupułów wykorzystywali jego wielkie serce.
Wymarzonym rywalem miał być wielki, ale ograniczony pięściarsko John Tate (20-0). Jego nieoczekiwana porażka z przeciętnym Mikiem Weaverem (21-9) skomplikowała te plany, ale na krótko. Wtedy do gry włączył się obrotny Don King, który wpadł na pomysł skonfrontowania Alego z będącym wówczas na dorobku Larrym Holmesem (35-0).
Świadomie poruszył czułą strunę. Weteran doskonale znał młodego czempiona, który przed laty był jego etatowym sparingpartnerem. Wielu ekspertów postrzegało go nawet jako naturalnego następcę Muhammada. Holmesowi brakowało może podobnej charyzmy, ale jego lewy prosty był chyba nawet jeszcze lepszy od pierwowzoru. Problem w tym, że Ali nie zdawał sobie z tego sprawy i nadal traktował wielkiego pięściarza jak chłopca na posyłki.
Obrotny promotor zdążył nawet zaplanować, że do walki dojdzie w Brazylii na Maracanie – zapewne w obecności ponad 150 tysięcy widzów. Nic z tego nie wyszło, a i zorganizowanie pojedynku w Stanach Zjednoczonych wcale nie było takie proste. Ze zdrowiem Alego było już tak źle, że nikt za bardzo nie chciał podpisać zgody na kolejną walkę. Niegdyś mistrz skakanki – teraz tuż przed czterdziestką – miał poważne problemy nawet... ze skakaniem na jednej nodze. Nie zawsze potrafił też trafić palcem w swój nos.
Wyjątkowo niepotrzebne manto
Licencję jakimś cudem udało się jednak zdobyć. Być może pomogło to, że pięściarz zrzucił kilka kilogramów i przynajmniej na pierwszy rzut oka nawiązywał do wersji z 1974 roku – gdy w Kinszasie zdetronizował George'a Foremana (40-0). Sęk w tym, że do dobrej formy fizycznej Ali wrócił z pomocą leku na niedoczynność tarczycy, którego zaczął nadużywać. Dzięki temu waga spadała, ale sportowiec czuł się źle i ostatnie dni przed walką spędził w łóżku.
Choć nie nadawał się do zawodowego uprawiania sportu, to nikt nie był w stanie odebrać mu pewności siebie. "Największy" przekonywał dziennikarzy, że nauczył Holmesa wszystkiego, ale przecież wciąż potrafi więcej od niego. Już pierwsze minuty pokazały, że te czasy dawno minęły. Mijała runda za rundą, a Ali był wciąż potwornie bity. Dawny uczeń zdeklasował starego mistrza. Jednostronny pojedynek przerwano po dziesiątej rundzie – Holmes doprowadził do celu 340 ciosów, a Ali zaledwie 42.
– Jeszcze powrócę – wydukał z siebie pobity. Ta niepotrzebna porażka była kolejną zadrą w sercu, po której musiał spróbować jeszcze raz, co również nie skończyło się dobrze dla zdrowia. A pobicie legendy też wcale nie przysporzyło nowemu mistrzowi popularności. Nie pomógł też charakter. Buńczuczny wkrótce poróżnił się z mediami. W kolejnych latach Holmes konsekwentnie bił kolejnych rywali (najczęściej w wielkim stylu), ale nie zdobył uznania ekspertów. Stale czuł się niedoceniany i sam bywał swoim największym rywalem...
W połowie lat osiemdziesiątych pojawiła się realna szansa na wyrównanie rekordu Rocky'ego Marciano (49-0). Holmes musiał "tylko" pokonać Michaela Spinksa (27-0) – czempiona wagi półciężkiej, który nieoczekiwanie rzucił mu wyzwanie. Faworyt był tylko jeden, ale po niezwykle wyrównanym pojedynku sędziowie przyznali wygraną rywalowi. Zamiast "49-0" pojawił się bilans "48-1", czego Larry nie zniósł dobrze.
Oskarżył świat o spisek, a do tego publicznie zlekceważył legendę w obecności jego rodziny. – Rocky nie byłby godzien nosić za mną ochraniacza na jaja – wypalił na konferencji prasowej, budząc konsternację w środowisku. Pół roku później Spinks wygrał w rewanżu, choć tym razem 42 z 46 dziennikarzy obserwujących walkę spod ringu widziało wygraną Holmesa.
– Ci, którzy punktowali tę walkę, musieli być pijani – ocenił Larry. – Sędziowie i promotorzy mogą mnie pocałować tam, gdzie słońce nie dochodzi – dodał na antenie HBO. Na początku listopada 1986 – tuż po 37. urodzinach – Holmes ogłosił zakończenie kariery. Nikt po nim specjalnie nie płakał, bo zaledwie dwa tygodnie po tej deklaracji na scenie pojawił się nowy mistrz, który od dawna wzbudzał zdecydowanie większe zainteresowanie.
Kolejne kuszenie emeryta
Druga połowa lat osiemdziesiątych to narodziny "Bestii". Mike Tyson (27-0, 25 KO) zaraz po odejściu Holmesa został najmłodszym mistrzem świata w historii wagi ciężkiej. Miał zaledwie 20 lat, 4 miesiące i 22 dni, a w 1986 roku stoczył aż 13 pojedynków. Rywali pozbywał się w niezwykle efektownym stylu, a w kolejnych czterech walkach zebrał wszystkie najważniejsze tytuły (WBC, WBA i IBF) i odprawił głównych pretendentów.
Właśnie w takich okolicznościach rozpoczęły się negocjacje z Holmesem, a w roli "diabła" po raz kolejny wystąpił Don King. Zmienili się aktorzy, ale nie zmienił się scenariusz – zestawienie młodego czempiona na dorobku z żywą legendą to był wciąż gotowy przepis na ogromną fortunę. Larry długo podbijał stawkę i nie był zadowolony z doli, którą musiał oddać promotorowi.
– Nie muszę walczyć, wcale nie potrzebuję tych trzech milionów dolarów. Niech King sam walczy z Tysonem, a ja zostanę w moim rodzinnym Easton i będę szczęśliwy do końca życia – opowiadał Holmes w mediach. Oczywiście to była tylko część gry, bo w tym samym wywiadzie weteran zdążył wspomnieć, że przecież musi wrócić po "skradzione" mu przed laty mistrzowskie tytuły.
O młodym mistrzu nie miał najlepszego zdania. – To żaden superman. Gdyby walczył w czasach kiedy ja zaczynałem – z Earniem Shaversem, Kennym Nortonem, Royem Williamsem, Alim, Frazierem i resztą – to dostawałby lanie za laniem. On był skrojony pod tamtych zawodników – tak samo jak jest skrojony pode mnie. Mój lewy prosty będzie się przez cały wieczór odbijał od jego twarzy – zapowiadał Larry.
"Historia wagi ciężkiej" – tak brzmiało proste hasło reklamujące pojedynek. Tyson był u szczytu sławy – został twarzą gry na Nintendo, która miała premierę zaledwie miesiąc wcześniej. Wygrywał też plebiscyty na najpopularniejszego sportowca świata. Był zdecydowanym faworytem, jednak obóz Holmesa przekonywał, że w tym pojedynku najważniejsza jest duma, a nie pieniądze.
Legenda nie zapomina…
Tuż przed walką doszło do wyjątkowej sceny. W ringu pojawiło się wiele znanych postaci – także Donald Trump, bo starcie zorganizowano w należącym do niego Trump Plaza w New Jersey. A najdłuższą owację dostał gość w okularach przeciwsłonecznych, czyli Muhammad Ali. O swej chorobie Parkinsona usłyszał po raz pierwszy w 1984 roku – niespełna trzy lata po ostatecznym zakończeniu kariery.
Jego kolejna walka nie była tajemnicą, bo cała Ameryka kibicowała mu w tym starciu. Sędzia ringowy uniósł jego rękę, a "Największy" kurtuazyjnie przywitał się z "narożnikiem" Holmesa (ale nie z nim samym), po czym udał się w kierunku Tysona. Wyraźnie było widać, jak pochylił się nad młodym mistrzem i szeptał mu coś do ucha. Trwało to zaledwie kilka sekund.
Wkrótce rozpoczęła się walka. Pierwsze dwie rundy były trudne dla weterana. Efekt rozbratu z ringiem widzieli chyba wszyscy, jednak w trzeciej rundzie Larry miał już swoje momenty – dwóch z trzech sędziów zapisało to starcie na jego korzyść. I gdy zgodnie z zapowiedziami wreszcie zaczął kłuć lewym prostym, to wszystko się zmieniło. Tyson trafił go długim prawym prostym, po którym rywal padł z hukiem na deski.
Holmes wielokrotnie zbierał się z maty będąc mistrzem, ale tym razem popełnił błąd – wstał zbyt szybko. Nie doszedł bowiem do siebie, a Tyson to wykorzystał i szybko rozstrzygnął walkę przed czasem. Po latach weteran przyznał, że nie był gotowy na takie wyzwanie, a na walkę zgodził się dla pieniędzy. – Mike był dużo lepszy niż myślałem – zdradził.
Po porażce zniknął z boksu, ale... 3 lata później wrócił po raz kolejny. I chociaż już rozważnie dobierał rywali, to zaskoczył wygraną z Rayem Mercerem (18-0) – niepokonanym mistrzem olimpijskim. Ten triumf stał się przepustką do walk mistrzowskich z Evanderem Holyfieldem (27-0) i Oliverem McCallem (25-5). Będący grubo po czterdziestce Holmes przegrał te starcia, ale już nigdy nie dał się znokautować. Ostatnią walkę stoczył (i wygrał!) mając 52 lata.
A "Bestia" poskromiła się sama, przegrywając z... hulaszczym trybem życia. Holmes jednak miał rację – to właśnie rywal ze znakomitym lewym prostym jako pierwszy "wykoleił" Tysona. Doszło do tego w lutym 1990 w Tokio po jednej z największych sensacji w historii sportu. Tego jednego dnia niepozorny James "Buster" Douglas (29-4-1) wyglądał momentami jak… hybryda Holmesa z Alim.
– Wiem, że w 1988 nie walczyłem z najlepszą wersją Larry'ego. Ten Holmes, który pokonał Alego, sprawiłby mi ogromne problemy. Raczej nie miałbym z nim szans – podsumował Mike. Po latach zdradził również zdanie, które usłyszał od "Największego" tuż przed walką. "Dorwij go za mnie" – miał ponoć wyszeptać Ali, który z czasem nabrał pewności, że właśnie tamto manto od byłego sparingpartnera nasiliło jego objawy choroby Parkinsona.