Przywitała się z Cristiano Ronaldo, a kilkanaście minut później poprowadziła mecz Al-Nassr – Inter Miami. Zagrali Leo Messi, Marcelo Brozović, Luis Suarez, Sergio Busquets i inni znani piłkarze. Paulina Baranowska jest pierwszą Polką, która sędziowała takim gwiazdom piłki nożnej. – Nie myślałam o tym, a po meczu czułam się szczęśliwa – mówi w ekskluzywnym wywiadzie dla TVPSPORT.PL, którego udzieliła nam w czasie podróży powrotnej z Arabii Saudyjskiej.
* Paulina Baranowska zdradza nam, jak zareagował Messi, gdy dowiedział się, że nie będzie "last dance" z Ronaldo
* Polska sędzia mówi, że tempo gry w towarzyskim meczu Al-Nassr – Inter Miami było dużo wyższe niż w Ekstraklasie
* Baranowska opowiada, jak to jest sędziować dwa hitowe mecze na dwóch kontynentach w ciągu trzech dni
* Wspomina, jaki impuls przekazał jej Szymon Marciniak przed kobiecym Euro 2022
* Zwierza się, z jaką radością zrezygnowała z pracy jako sędzia główna i o czym marzy
W ciągu trzech dni tego tygodnia Paulina Baranowska sędziowała gwiazdom kobiecej Ligi Mistrzów i światowym gwiazdom męskiego futbolu. Żadna Polka jeszcze długo nie przeżyje podobnej przygody. Spośród kobiet tylko Baranowska sędziuje w Ekstraklasie regularnie – jako sędzia asystentka – i tylko ona, jako pierwsza Polka w historii, ma zawodowy kontrakt na sędziowanie. Żadna kobieta jeszcze nigdy nie pracowała w Ekstraklasie jako sędzia główna.
Rafał Rostkowski: – To miał być "last dance" Cristiano Ronaldo i Leo Messiego. Sędziowałaś spotkanie Al-Nassr – Inter Miami, w którym zagrał Messi, a Ronaldo ostatecznie tylko klaskał z trybuny po kolejnych sześciu golach swojej drużyny. Było 6:0. Jakie są twoje wrażenia po tym meczu?
Paulina Baranowska: – Występ Leo Messiego też stał pod dużym znakiem zapytania. Kiedy sztab Interu Miami chwilę przed rozgrzewką dowiedział się, że Cristiano Ronaldo jednak nie wystąpi, to Leo nawet nie został wpisany do protokołu. Gdy dostaliśmy składy, nie było go nawet na rezerwie. No ale oczywiście, z uwagi na to, że miało to być wielkie show dla kibiców na trybunach, to gdzieś tam ta sprawa została poruszona i chwilę przed wyjściem z szatni na mecz Messi został dopisany długopisem. Przylatując do Arabii Saudyjskiej, on też był nastawiony na "last dance" z Ronaldo, a gdy Portugalczyka na boisku zabrakło, Argentyńczyk nie miał już wielkiej ochoty na występ. Tym bardziej że wchodził na boisko w 83. minucie, gdy było 0:6. Może dlatego nie było już u niego widać żadnej ekscytacji z powodu tego meczu. Jego występ był taki raczej symboliczny, ale takie były ustalenia.
Co do oprawy meczu, była naprawdę super. Prawdziwe święto, coś zupełnie innego niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Na pewno nie był to typowy mecz piłkarski, ale z pewnością była to znakomita rozrywka dla arabskich kibiców. Show się udało.
– W barwach Al-Nassr zagrali między innymi Marcelo Brozović, Alex Telles i Aymeric Laporte. W drużynie Interu Miami, oprócz Messiego, wystąpili m.in. Luis Suarez, Sergio Busquets i Jordi Alba. Meczu mężczyzn z takimi gwiazdami wcześniej nie sędziowałaś?
– Nie, oczywiście, nie sędziowałam. Starałam się za dużo o tym nie myśleć. Wiadomo, wychodzimy na każdy mecz zmotywowani tak samo. I w sumie tremy nie było. Była radość po prostu. Po meczu radość, że udało się takie spotkanie w CV dopisać. Poza tym, że tempo gry było dużo wyższe niż to, z którym spotykam się na co dzień, sędziując, chociażby nasze mecze krajowe, czy żeńskie za granicą, to nasza praca wyglądała dokładnie tak samo, jak zwykle.
– Odczułaś, że gra była dużo szybsza niż w meczach Ekstraklasy czy kobiecych meczach międzynarodowych?
– Tak, tak, zdecydowanie. To można było odczuć. Porównuję oczywiście te mecze, które miałam okazję sędziować.
– Sędziowałaś już finał mistrzostw Europy kobiet na Wembley, w którym Anglia grała z Niemcami, sędziowałaś też w kobiecych mistrzostwach świata w Australii i Nowej Zelandii, ale obie imprezy, przy całym szacunku do kobiet i kobiecej piłki nożnej, nie wzbudzały aż tak dużego zainteresowania męskiej rzeszy kibiców piłkarskich, jak mecze z udziałem gwiazd męskiego futbolu, jak choćby to spotkanie Al-Nassr z Interem Miami. Co czułaś przed tym meczem? Coś innego niż zwykle?
– Przed meczem próbowałam sobie przypomnieć emocje, które mi towarzyszyły, chociażby przed finałem Euro. To był mecz rangą najwyższy do tej pory, który miałam możliwość prowadzić. Nie wiem, nie jestem pewna, ale teraz chyba byłam dużo spokojniejsza. Tak myślę. Od finału Euro już trochę czasu minęło. Minął mi kolejny rok stażu sędziowskiego. Starałam się tak po prostu nie nakręcać gdzieś niepotrzebnie. Robię to tyle lat, więc wiedziałam, że nie wychodzę na boisko jako nowicjusz. Było spokojnie. Emocje były trochę podgrzewane wiadomościami, które otrzymywałam od rodziny i znajomych. Kontaktowało się ze mną również wiele osób, z którymi nie mam kontaktu na co dzień. Dostałam bardzo dużo pozytywnych wiadomości przed meczem i po nim.
– Ten mecz sędziowały same kobiety. Jak zachowywali się piłkarze wobec ciebie i koleżanek?
– Nie miałam takich interakcji z zawodnikami jak sędzia główna na środku boiska. Miałam tylko sympatyczne, luźne rozmowy z piłkarzami, którzy przebiegali obok, pytali, skąd jesteśmy. Nie spotkałam się z żadnym narzekaniem czy jakąś dezaprobatą. Aczkolwiek dla Esther [sędzi głównej Esther Staubli – wyjaśnienie autora] to był bardzo wymagający mecz pod kątem zarządzania. To była naprawdę bardzo męska rywalizacja. Drużyna Interu Miami w lidze MLS spotykała się już z sędziującymi kobietami, niektórzy zawodnicy Al-Nassr też, ale dla niektórych to chyba była nowa sytuacja… Myślę, że na tym poziomie może jeszcze minąć trochę czasu, zanim wszyscy…
– Zaakceptują obecność kobiety z gwizdkiem? Przyzwyczają się?
– Zanim przyzwyczają się, że kobiety mają pełne prawo realizować się w piłce nożnej tak samo, jak mężczyźni. Kobiety sędziowały na mistrzostwach świata w Katarze, kobieta zaczęła pracować jako trener w męskiej Bundeslidze, kobiet w futbolu, również męskim, jest i będzie coraz więcej. Ten trend jest wyraźny i przyspiesza.
– Który moment meczu Al-Nassr – Inter Miami był dla was szczególnie trudny w zarządzaniu?
– Miałyśmy masową konfrontację zawodników obu drużyn. Piłkarze nie odpuszczali. Wiedzieli, że są tam po to, żeby stworzyć show dla kibiców. Wiedzieli, że ten mecz ogląda wielu telewidzów na całym świecie. Gospodarze strzelali kolejne gole, a gości to frustrowało. Atmosfera zaczęła trochę gęstnieć. Aż doszło do tej konfrontacji. Musiałyśmy uspokoić zawodników, rozdzielić ich, podjąć odpowiednie i możliwie najlepsze dla tego meczu decyzje.
Mnie przykre sytuacje, trudne incydenty, w tym meczu ominęły, ale Esther była bardzo, tak myślę, zmęczona psychicznie. Była zmęczona już po pierwszej połowie. Bo od środka zupełnie nie wyglądało to, jak mecz towarzyski. Presja była zauważalna, była odczuwalna. Mecz miał być taką gratką dla kibiców, ale w rzeczywistości przebiegał jak wiele ligowych meczów, w których jest walka, pretensje, konfrontacje.
– Czyli wynik 6:0 jest trochę mylący?
– Bardzo mylący, bo sugeruje, że jedni grali, a drudzy się zbytnio nie angażowali. A tak nie było. Walczyli jedni i drudzy, tylko jedni trafiali, a drudzy nie. Dlatego u piłkarzy Interu frustracja rosła.
– Czy przed meczem, w trakcie meczu lub po zdarzyło się coś, co szczególnie zapamiętasz?
– Tuż przed meczem, gdy stałyśmy już w tunelu, czekając na drużyny, żeby sprawdzić wyposażenie piłkarzy, podszedł do nas Cristiano Ronaldo. Przywitał się z nami, życzył nam powodzenia. Nie musiał tego zrobić. Nie był wpisany do protokołu, było jasne, że nie zagra. Przechodził obok, bo szedł w kierunku boiska, żeby przywitać się z kibicami, ale uznał, że wypada przywitać się z sędziami. Poświęcił dla nas chwilę. To było miłe. To był dla nas fajny akcent motywujący. Ten moment zapamiętam.
Zapamiętam też, że wyszliśmy na boisko już 15 minut przed pierwszym gwizdkiem, bo szejkowie chcieli sobie zrobić pamiątki z gwiazdami piłki nożnej. Szli z kamerami lub telefonami i robili sobie zdjęcie na płycie boiska. Jeden po drugim. Cała rzesza osób. Mentalność jest tam jednak zupełnie inna.
– Sędziowałaś ten mecz razem z dwiema Szwajcarkami. Esther Staubli była sędzią główną, a ty i Susanne Kung byłyście sędziami asystentkami. Znacie się, sędziowałyście już kiedyś razem?
– Znamy się z różnych turniejów i kursów szkoleniowych, ale to był nasz pierwszy wspólny mecz. Było mi miło, że padła propozycja mojej osoby. W sumie Esther zaufała mi trochę "w ciemno". Jakiś czas temu zapytała mnie, czy mogłabym tydzień przed meczem w Arabii Saudyjskiej przylecieć do Szwajcarii, żeby posędziować razem jeden mecz w męskiej Super League, chyba chodziło o derbowe spotkanie Grasshopper Club Zurych – FC Zurich (2:1), jednak byłam w rozjazdach i organizacyjnie nie można już było tego połączyć z innymi planami. Ale miło, że o tym pomyślała, i fajnie, że mają tam tak elastyczne podejście, że mogą nagle w razie potrzeby zaprosić kogoś do sędziowania meczu najwyższej ligi męskiej w Szwajcarii. Tak więc w czwartek to był nasz debiut w tym składzie.
– Jak to się stało, że na ten mecz zostałaś wyznaczona akurat ty? Nominacja dla ciebie na wtorkowy mecz Ligi Mistrzyń Bayern Monachium – PSG raczej nie była okolicznością sprzyjającą wyznaczeniu na mecz czwartkowy...
– Może zacznijmy od tego, że w tych dniach miałam uczestniczyć w przedsezonowym zgrupowaniu polskich sędziów w Turcji. Potem sporo się zmieniło. Ewa Augustyn została wyznaczona na mecz Ligi Mistrzyń, dzięki niej także Monika Mularczyk i ja, a Esther dobierała sobie sędzie asystentki na mecz w Arabii Saudyjskiej. To od niej dostałam propozycję wyjazdu, a koordynował i zatwierdzał tę decyzję szef sędziów w Arabii Saudyjskiej – Szwajcar Manuel Navarro. Oczywiście musiałam też uzyskać zgodę PZPN na posędziowanie tego meczu i moją nieobecność na kursie w Turcji. Miło, że Esther wybrała mnie, bo miała przecież duży wybór w Europie. W Arabii Saudyjskiej pierwotnie miałyśmy sędziować inny mecz, w innym terminie. Potem były zmiany i skończyło się na tym, że we wtorek sędziowałam w Niemczech, w czwartek w Arabii Saudyjskiej, a testy przedsezonowe, zamiast w Turcji będę musiała zaliczać w Polsce razem z sędziami I ligi.
– Czy to był twój pierwszy zagraniczny mecz męskich drużyn?
– Dawno temu, to już trochę jak wyciąganie trupów z szafy [Paulina Baranowska się śmieje], sędziowałam z Bartoszem Frankowskim mecz w lidze młodzieżowej UEFA. To było spotkanie Juventus Turyn – Atletico Madryt w 2019 roku. W seniorskiej piłce wcześniej za granicą nie sędziowałam. To był mój debiut.
– Co to doświadczenie z Arabii Saudyjskiej dało, co daje ci jako sędzi?
– Hmm. Byłam szczęśliwa po nim. Pomyślałam, że jednak mogę sprostać… Teraz już wiem, przekonałam się, że nawet wydarzenia z udziałem największych gwiazd piłki nożnej nie stresują mnie, nie działają na mnie paraliżująco, tylko mobilizująco. Czuję wtedy taką zdrową dawkę adrenalinę. Potwierdziło się, że, niezależnie od rangi meczu, jestem już na tyle przygotowana psychicznie i fizycznie, że sobie poradzę. Błędy oczywiście czasem mogą się zdarzyć, bo takie ryzyko jest wkalkulowane w nasz zawód, ale w moim przypadku nie będą one wynikać z nastawienia psychicznego, lecz ewentualnie z trudności czy specyfiki sytuacji. Fizycznie też czułam się bardzo dobrze. Byłam, jestem zadowolona. Znajomi napisali, że mój występ wyglądał bardzo dobrze, szczególnie zważywszy na bardzo wysokie tempo gry. Tak, dzięki temu doświadczeniu wiem już bardzo dobrze, że takim zadaniom mogę sprostać.
– We wtorkowym meczu Ligi Mistrzyń, Bayern Monachium – PSG (2:2), pracowałaś razem z Ewą Augustyn jako sędzią główną, Moniką Mularczyk jako sędzią techniczną i jednocześnie rezerwową oraz z Litwinką Iriną Pozdiejewą jako drugą sędzią asystentką. Jak wam poszło?
– Poszło bardzo dobrze. Nie ukrywam, że również dla mnie to był bardzo ważny mecz. Oczywiście byłam świadoma, co ma się odbyć za dwa dni, ale nie myślałam o tej Arabii Saudyjskiej, wyłączyłam ten temat z obszaru mojej koncentracji, bo wiedziałam, że najważniejszy jest najbliższy mecz z Ewą. To był mecz o dużą stawkę, bo decydował o awansie do ćwierćfinału jednej z drużyn. PSG wystarczał remis, Bayern musiał wygrać. Gra była bardzo zacięta. Bramka za bramkę, była też bramka samobójcza… To było bardzo ciekawe widowisko. Aż do samego końca…
W ostatnich sekundach nie uznałam gola dla Bayernu. Podniosłam chorągiewkę, bo piłka po rykoszecie trafiła do napastniczki, która w momencie zagrania była na pozycji spalonej. W kobiecej Lidze Mistrzów jeszcze nie ma systemu VAR. To oznacza presję, bo ranga jest ogromna, a możemy tylko liczyć na siebie, na naszą czwórkę. Drużyna Bayernu miała pretensje, kibice na trybunach – wiadomo, a trener przyszedł i powiedział, że to skandal, że wypaczyłam wynik meczu. Stwierdził, że to nie był rykoszet, tylko podanie od obrońcy. Do szatni schodziłam więc z lekką obawą, ale tam odebrałam sygnały od różnych osób, że to była świetna decyzja. Tak więc poszło nam bardzo dobrze. Przez to PSG awansowało do ćwierćfinału.
– Czy miałyście okazję, żeby zamienić kilka słów z Katarzyną Kiedrzynek, która w tym meczu była rezerwową bramkarką PSG?
– Tak, kiedy dzień przed meczem przyjechałyśmy na trening, piłkarki PSG i Kasia akurat kończyły swój. Przyszła do nas do szatni na chwilę. Porozmawiałyśmy, co tam we Francji, jak u nas w sędziowaniu. Luźna rozmowa, trochę się pośmiałyśmy, a potem musiałyśmy już iść na boisko. W meczu nie zagrała, więc już nie było okazji do kontaktu.
– Z Niemiec poleciałaś prosto do Arabii Saudyjskiej, czy może zdążyłaś jeszcze przylecieć do Polski, żeby zmienić rzeczy?
– Nie. Byłam już spakowana na oba wyjazdy. Pierwotnie miałam przylecieć, jak zwykle, z powrotem do Gdańska, ale zmiana meczu w Arabii Saudyjskiej sprawiła, że w planie podróży też musiałam zrobić roszady, więc przebukowałam bilet na podróż do Zurychu. Tam spotkałyśmy się z Esther, Susanne i Lukasem – naszym VAR-em. Dalej poleciałyśmy już razem.
– To chyba raczej nie był typowy tydzień pracy w twoim życiu?
– Oczywiście, że nie. Myślę, że więcej już się taki nie zdarzy. Z takim założeniem wychodziłyśmy na boisko, że to będzie wyjątkowy wieczór i... No, pewnie już się nie powtórzy. Będę sobie wspominać co jakiś czas z przyjemnością. Na pamiątkę dostałam składy i taką fajną akredytację. Są na niej zdjęcia: między innymi Messiego, Cristiano Ronaldo i moje. To będzie fajne wspomnienie, doświadczenie też, oczywiście.
– Gdybyś mogła sobie zrobić selfie z tą akredytacją, to moglibyśmy...
– A ile mam na to czasu? Może tylko nie dzisiaj… [Paulina się śmieje].
– Pod względem intensywności takie tygodnie w życiu sędziów się zdarzają, ale sędziowanie dwóch tak prestiżowych meczów w dwóch obcych krajach na dwóch kontynentach w ciągu trzech dni to jednak duża rzadkość. Wyleciałaś z Polski w poniedziałek i wróciłaś w piątek wieczorem. Zmęczona bardziej niż zwykle?
– Tak, właśnie dlatego nie zrobię tego selfie [śmiech]. Mecze co dwa dni, oczywiście się zdarzają, ale najbardziej męczące są mimo wszystko podróże, choć mamy w samolocie bardzo komfortowe warunki i zazwyczaj przesypiam całe loty. Po meczu w Monachium snu właściwie nie było. Dzisiaj też nie było [rozmawialiśmy w piątek wkrótce po wylądowaniu samolotu z Rijadu w Stambule, gdy Paulina Baranowska czekała na samolot do Warszawy – przyp. red.]. Tak to bywa często po meczach zagranicznych. Mecz skończył się późno, potem formalności z protokołem, prysznic, kolacja, omówienie meczu i trzeba było się pakować, bo o 4 rano polskiego czasu ruszałyśmy z hotelu na lotnisko. Teraz potrzebuję kilku dni odpoczynku. Muszę zregenerować, być w gotowości i za chwilę wrócić do pracy. Prawdopodobnie w przyszły weekend będę uczestniczyć w egzaminach kondycyjnych i teoretycznych.
– Poza krótką wypowiedzią dla "Łączy nas Piłka", czyli dla PZPN, który jest twoim pracodawcą, po ogłoszeniu nominacji na mecz All-Nassr – Inter Miami nie udzieliłaś żadnego wywiadu, choć chętnych, którzy chcieli zapytać o twój mecz z planowanym występem Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, było chyba rekordowo wielu.
– Faktycznie. I z radia, i z telewizji i z innych mediów jakieś propozycje płynęły, ale mam taką zasadę, że przed meczem się nie wypowiadam. Nie lubię. Wolę się skupić na pracy, którą mam do wykonania. Dlatego nie udzieliłam żadnej wypowiedzi. Do teraz.
– Jesteś przesądna, nie lubisz mediów, social mediów, czy nie lubisz udzielać wywiadów dzień lub dwa przed meczem?
– Wszystkiego po trochu. Ja w social mediach właściwie nie istnieję, bo jedyne, co mam, to jakieś takie "martwe" konto na Facebooku. I to bardziej z uwagi na to, żeby gdzieś wymieniać informacje ze znajomymi, a nie, żeby prowadzić profil. Nie mam Instagrama, Twittera i niczego podobnego. Nie lubię przed meczem się wypowiadać, bo nie lubię jakiejś takiej zbędnej presji na siebie nakładać. Tak jak wspomniałeś, ten tydzień był bardzo intensywny, oba mecze były dla mnie bardzo ważne, więc wolałam się skupić właśnie na nich, a nie dodatkowych rozmowach i potem odbieraniu różnych sygnałów od bliskich czy znajomych, kto co jak odebrał z tego, co ukazało się w mediach…
– Od kilku lat sędziujesz mecze w męskich rozgrywkach w Polsce, również w Ekstraklasie. Jak to jest być kobietą, sędzią w świecie męskiej piłki nożnej?
– Na szczęście osobiście już nie muszę tego rozpatrywać w tych kategoriach. Wiadomo, że początki bywały różne… W Ekstraklasie debiutowałam w roku 2019, więc minęło już kilka lat i myślę, że moi koledzy po fachu teraz już trochę inaczej patrzą na moją obecność. Nie spotykam się z żadną dyskryminacją. Mam nadzieję, że uchyliłam drzwi dla koleżanek, z czego za chwilę może któraś z nich skorzysta. Bardzo na to liczę, bardzo bym tego chciała i... czekam. Chciałabym, żeby też miały możliwość sędziowania tam, gdzie ja. Nie wiadomo jak długo jeszcze posędziuję. Nie jestem już najmłodsza [śmiech]. Jeśli zdrowie dopisze, to jeszcze może parę lat. To byłoby super.
Zaczęłam być regularnie wyznaczana na mecze męskich drużyn, coraz częściej w Ekstraklasie. Naprawdę nie mogę narzekać na obsadę. Myślę, że to jest dla mnie duży handicap pod kątem rozgrywek europejskich. Kobiety, które w swoim kraju regularnie sędziują mecze w najwyższej lidze męskiej, mają znacznie większe szanse na atrakcyjne obsady międzynarodowe. Bez doświadczeń w Ekstraklasie mogłabym sędziować mecze w kobiecych rozgrywkach międzynarodowych, może nawet te najważniejsze, ale… z pewnością nie poleciałabym do Arabii Saudyjskiej na mecz mężczyzn.
– Sędzie asystentki pojawiają się w Ekstraklasie bardzo rzadko. Regularnie tylko ty, sporadycznie – tylko Katarzyna Wójs. Nikt więcej. Dlaczego w Ekstraklasie jeszcze nigdy nie pracowała sędzia główna?
– Oj, to pytanie nie do mnie.
– Kto jest najlepszym sędzią na świecie?
– No chyba nie mamy wątpliwości? Wszyscy kibicujemy Szymonowi i trzeba mu to oddać… To nie jest żadna wyszukana odpowiedź ani oryginalna, ale myślę, że wszyscy jesteśmy co do jego umiejętności przekonani.
– A kto jest najlepszą sędzią na świecie?
– Znalazłabym kilka kandydatek do tego tytułu, ale jedną trudno wybrać. Nawet w samej tylko Europie mamy kilka dziewczyn z ogromnym doświadczeniem. Poziom w kobiecej czołówce jest chyba dużo bardziej wyrównany niż wśród mężczyzn [śmiech].
– Sędziowałaś z Szymonem Marciniakiem?
– Tak, zdarzyło się. Mieliśmy razem kilka meczów w naszej Ekstraklasie.
– Jak wrażenia?
– No super! Szymon wie, po co wychodzi. Jest na tyle pewny siebie, ma takie umiejętności, że z nim nie ma żadnych problemów we współpracy. Tę pewność siebie daje też całemu zespołowi. Sędziowanie z nim to bardzo fajne doświadczenie. Sędziowałam z nim między innymi mecz Legia – Piast (1:1) w przedostatniej kolejce sezonu 2019/2020, gdy ważyły się losy mistrzostwa Polski, a w końcówce sezonu 2021/2022, kiedy przygotowywałam się do kobiecego Euro w Anglii, sędziowałam z Szymonem spotkanie Jagiellonia – Legia (2:2), też w przedostatniej kolejce Ekstraklasy.
– Teraz, z perspektywy czasu, można powiedzieć, że to było jakby finałowe namaszczenie. W Anglii sędziowałaś cztery mecze, w tym finał Anglia – Niemcy (2:1 po dogrywce) na Wembley. Pięć miesięcy później Szymon prowadził finał mundialu w Katarze, a w roku 2023 dorzucił do kolekcji dwa kolejne finały: Ligi Mistrzów i klubowych mistrzostw świata. Trochę z Szymonem "pozamiataliście"...
– To zresztą chyba była jego inicjatywa, żeby sędziować ze mną przed moim wyjazdem na mistrzostwa Europy. Taki fajny impuls chciał mi dać i to mu się udało. To była dla mnie taka dodatkowa mobilizacja.
– Czy jest jakaś różnica we współpracy z sędziami głównymi mężczyznami a sędziami głównymi kobietami?
– Nie, nie widzę żadnych różnic. Oczywiście każdy sędzia jest inny, podobnie jak każda sędzia, jedni coś robią lepiej, gorzej lub może trochę inaczej, ale na tym poziomie, na którym są koleżanki, to we wszystkich najważniejszych aspektach wygląda tak samo, jak u kolegów. Omówienie współpracy też jest podobne. Mogą różnić się jakieś detale, bo każdy człowiek jest inny, ale znaczących różnic we współpracy nie widzę.
– Jesteś pierwszą i jedyną kobietą w Polsce, która ma zawodowy kontrakt na sędziowanie meczów piłki nożnej. Sędziujesz tylko jako sędzia asystentka, czy czasami również pracujesz jako sędzia główna?
– Nie, na szczęście już nie pracuję jako sędzia główna, już od dawna nie. Jak tylko pojawiła się możliwość, żebym przestała sędziować na zmianę jako główna i asystentka, czyli jak tylko mogłam wybrać specjalizację, od razu tak zrobiłam i wybrałam asystenturę. Tym chciałam się zająć i jestem szczęśliwa z tego wyboru.
– Co w Twoim przypadku sprawiło, że wybrałaś asystenturę, a nie pracę w roli głównej? Osoby, które zapisują się na kurs sędziowski, zwykle nie mają takich planów, chcą sędziować, większość marzy raczej o karierze sędziego głównego.
– O, to na pewno. Dużo osób mnie pyta, kiedy mam szansę "w końcu" posędziować z gwizdkiem. Osoby, które nie znają kuluarów naszego życia sędziowskiego, nie wiedzą, że to jest po prostu nasz wybór, a nie przymus. Każdy sędzia sam wybiera, czy chce zostać specjalistą asystentem, czy specjalistą głównym. Jedni biorą pod uwagę przede wszystkim swoje predyspozycje, inni mają takie czy inne ambicje, są też tacy, którzy po jakimś czasie zmieniają specjalizację. Każdy jest kowalem swojego losu. Zawsze powtarzam, że to był po prostu mój wybór i to się nigdy nie zmieni.
Akurat ja nie miałam wielkiego dylematu. Z pracy w roli głównej nie czerpałam w ogóle przyjemności. Może dlatego, że byłam bardzo młodą dziewczyną, kiedy sędziowałam piątą ligę męską. Szczerze mówiąc, niewiele jeszcze o tym sędziowaniu wiedziałam, a przyszło mi się mierzyć z zawodnikami, którzy grali od lat. To było dla mnie zderzenie dosyć bolesne i pewnie dlatego nie dawało mi to kompletnie żadnej radości. Najwyraźniej mam lepsze predyspozycje do pracy z chorągiewką. Bardzo się cieszę, że to wybrałam.
CZYTAJ TEŻ: Polska sędzia z Messim i Ronaldo. Koleżankom ulżyło
– Pewnie wiesz, że w ostatnich dniach w sprawie sędziowania meczów mężczyzn przez kobiety wylało się w Polsce sporo hejtu…
– No tak, doszły mnie słuchy, że pojawiły się w ostatnim czasie takie komentarze… Na szczęście social mediów nie mam, więc ich nie czytam… To dla mnie strata czasu, bez nich lepiej mi się żyje. Mam na tyle intensywne i ciekawe życie, że komentarzami się nie nakręcam. Mimo to sygnały o hejcie do mnie dotarły i to zarówno od znajomych sędziów, jak i od osób w ogóle niezwiązanych z piłką nożną.
– Co myślisz o męskim szowinizmie w piłce nożnej: o zjawisku hejtowania kobiet w polskim futbolu, o wyśmiewaniu ich, podważaniu sensu wyznaczania ich do sędziowania meczów mężczyzn?…
– Dla mnie to są po prostu poglądy średniowieczne. Jak usłyszałam, że ktoś gdzieś coś palnął, że gdzie ja do Arabii Saudyjskiej na mecz mężczyzn, że "przecież wiadomo, jak tam kobiety są traktowane", to w takich chwilach czuję się jak w jakimś kraju… arabskim. Jeżeli ktoś wciąż myśli, czy ocenia takimi kategoriami, to o nim tylko świadczy, nie o kobietach. To są biedni, zakompleksieni ludzie. To chyba tyle.
– Co trzeba zrobić, co musi się stać, żeby kobiety w piłce nożnej w Polsce zaczęły być traktowane tak samo poważnie, jak mężczyźni?
– Może powiem tylko o samym sędziowaniu, bo na tym znam się najlepiej. Ja od lat zdaję dokładnie takie same testy, które zdają moi koledzy. Pisemne, filmowe i biegowe: kondycyjne, szybkościowe, zwinnościowe. I uważam, że to jest słuszny kierunek. Tak powinno być, bo zaliczając testy łatwiejsze, nie można domagać się równouprawnienia, równych szans ani możliwości sędziowania w meczach męskich. Przymykając oko na łatwiejsze testy dla kobiet, zaczęlibyśmy dyskryminować mężczyzn. A tego przecież też nikt nie chce. Wszyscy, którzy chcą uczestniczyć w danych rozgrywkach, powinni spełniać takie same warunki i być traktowani według takich samych reguł. Jeżeli wszyscy będą wiedzieć, że kobiety wcale nie mają w piłce nożnej lżej, że muszą na wszystko zapracować tak samo, jak mężczyźni – i to będzie nagłaśniane – atmosfera wokół kobiet w futbolu powinna zacząć się poprawiać. Oczywiście dużo zależy od nas samych, od tego, jak wiele dziewczyn podejmie ten trud, bo męskie testy często są zbyt trudne... nawet dla mężczyzn. Mając stałą pracę w innej branży, rodzinę, inne obowiązki, nie jest łatwo przygotować się do takich testów. Aby temu sprostać, coś trzeba poświęcić, coś ograniczyć, z czegoś zrezygnować. Ale to jest podstawa, regularność jest konieczna. Inaczej trudno odnieść sukces.
– Jaki jest Twój następny cel, następne marzenie sędziowskie?
– Nigdy nie starałam się sobie czegoś narzucać, ale oczywiście marzenia jakieś mam. Na ten moment jedyną imprezą, której nie było mi dane jeszcze sędziować, są igrzyska olimpijskie. Oczywiście wiem, że prawdopodobieństwo jest bardzo małe, bo na piłkarski turniej olimpijski zazwyczaj jest powoływana garstka osób z każdej konfederacji. Ale takie właśnie mam marzenie. Może kiedyś się uda. Byłoby super, to byłoby zwieńczenie tych imprez, które dotychczas sędziowałam. Ale to tak tylko w sferze moich luźnych marzeń, skoro pytasz.
– A nie marzysz przypadkiem o sędziowaniu z Szymonem mistrzostw świata w 2026 roku w USA, Meksyku i Kanadzie? Pierwsze kobiety zadebiutowały w męskim mundialu w Katarze, za dwa lata będzie ich więcej…
– To raczej abstrakcja... Same mistrzostwa świata to melodia dalekiej przyszłości, ledwo wróciłam z kobiecych, więc nie przeszło mi to nawet przez myśl. Poza tym Szymon ma swój zespół i, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie w nim takich damsko-męskich roszad, bo i po co. Miniony rok był dla mnie na tyle owocny pod kątem sędziowskim i prywatnym, obecny również zaczął się "z przytupem", że wolę skupiać się na teraźniejszości i żyć chwilą.