Poniedziałek, 19 lutego 2024 roku, będzie miał ważne miejsce w tenisowej historii. Po raz pierwszy odkąd istnieje ranking ATP, w pierwszej "dziesiątce" najlepszych tenisistów świata nie ma miejsca dla przedstawiciela gry jednoręcznym bekhendem. Gatunek, który przez lata zachwycał fanów, jest na wymarciu, a to jest wyłącznie symboliczne tego potwierdzenie.
Roger Federer, Stan Wawrinka, Richard Gasquet – to tenisiści, którzy żyją w świadomości fanów związanych ze sportem przez ostatnie dwie dekady. Każdy z nich miał zupełnie inną karierę, ale łączy ich jedno – zachwycano, właściwie nadal się zachwyca, ich jednoręcznymi bekhendami. Każdy z nich zyskał szeroką rzeszę sympatyków, która nie byłaby tak liczna, gdyby nie wspomniane uderzenie.
Jednoręczny bekhend był w tenisie czymś naturalnym – przez wiele lat stosowano tylko ten rodzaj uderzenia, a wyłącznie nieliczni, na których patrzono ze zdziwieniem, próbowali robić to trzymając na uchwycie obie ręce. Trend zmienił się w latach 70. oraz 80., kiedy to Bjorn Bjorg czy Jimmy Connors skutecznie korzystali z zalet oburęcznego bekhendu.
Obecnie żyjemy w czasach, w których widok jednoręcznego bekhendu coraz częściej budzi zdziwienie. Uznajemy go za rzadkość, a także coś w rodzaju buntu przeciwko efektywności w imię efektowności. Niektórzy, zamiast dążyć do bycia maszyną, decydują się na zamaszystą i bardziej elegancką grę jednoręczną. Jest ich jednak coraz mniej.
Na koniec sezonu w 2003 roku w najlepszej "trzydziestce" na świecie było 14 graczy, którzy posługiwali się jednoręcznym bekhendem. Dziesięć lat później było ich zaledwie 10. W ubiegłym roku? Tylko trzech. Co gorsza – w pierwszej "setce" aktualnie znajduje się tylko 10 tenisistów z jednoręcznym bekhendem i tylko jeden z nich, Lorenzo Musetti, ma mniej, niż 25 lat.
Symboliki zaistniałej sytuacji dodaje fakt, iż od poniedziałku, po raz pierwszy odkąd powstał ranking ATP, po tym, jak spadek zaliczył Stefanos Tsitsipas, w gronie najlepszych dziesięciu tenisistów świata nie ma ani jednego przedstawiciela gry jednoręcznym bekhendem. Nie jest to najlepsza zachęta dla tych, którzy zaczynają przygodę z tenisem i zastanawiają się nad wyborem sposobu uderzania.
Odkąd tenis stał się szybszy oraz dużo bardziej fizyczny, wyraźnie widoczne stały się różnice pomiędzy skutecznością jednoręcznego oraz oburęcznego bekhendu. Nie ma wątpliwości co do tego, że jednoręczne zagranie zawsze będzie bardziej spektakularne, ale nie będzie szło w parze z efektywnością. Dwuręczny bekhend jest najbardziej kompaktowy i skuteczny. Dużo więcej wybacza, zostawia graczowi margines błędu, łatwiej nim zagrać instynktownie. Nie można tego powiedzieć, gdy korzysta się z jednoręcznego rozwiązania – wówczas trzeba idealnie poruszać się po korcie oraz posiadać niesamowite wyczucie czasu. Każdy niewielki błąd – o który przy obecnych prędkościach zagrywanych piłek nie trudno – daje przewagę rywalowi po drugiej stronie siatki.
Dlatego estetyka i piękno schodzi na dalszy tor. Liczy się skuteczność. Ci, którzy wierzą w romantyczną kontynuację gry jednoręcznym bekhendem, muszą liczyć na cud. Nic nie wskazuje, aby ta technika zyskiwała kolejnych zwolenników. Wydaje się, że jedynymi, którzy mogą to odmienić, są Grigor Dimitrov, Stefanos Tsitsipas i Lorenzo Musetti. To ostatni Mohikanie – tylko ich ogromne sukcesy mogą spowodować, że jednoręczny bekhend znów wróci do łask. W przeciwnym wypadku obecna tendencja spowoduje, że za kilka lat tenisistów grających w ten sposób i przy tym radzących sobie nieźle, będziemy traktować jako ciekawostkę.