Choć od złotego medalu Justyny Kowalczyk na igrzyskach olimpijskich w Vancouver minęło już czternaście lat, to jej heroiczny pojedynek z Marit Bjoergen wciąż pozostaje w pamięci kibiców. Końcówka biegu na trzydzieści kilometrów stylem klasycznym na zawsze zapisała się w historii polskiego sportu...
Na ostatnim wirażu obie biegaczki znajdowały się tuż obok siebie. O tym, która z nich miała wygrać rywalizację na trzydzieści kilometrów, miały zadecydować ostatnie metry. Emocje sięgały zenitu...
– Na tych ostatnich osiemdziesięciu metrach wszystko się będzie rozstrzygało. Justyna Kowalczyk, Polka przed Norweżką... Obie śmiertelnie zmęczone – relacjonował tamten bieg na antenie Telewizji Polskiej Marek Jóźwik.
– Justyna mocno kijkami, ale Bjoergen nie odpuści do ostatniego centymetra. Będzie walka na śmierć i życie. Bjoergen czy Kowalczyk? Bjoergen czy Kowalczyk? – wykrzykiwał komentator, a miliony telewidzów przeżywały tę batalię razem z nim.
– Justyna, mocniej! Jesteś silniejsza, potrafisz to zrobić! – krzyczał Jóźwik, chcąc dodać w ten sposób sił osłabionej już przecież Kowalczyk. Choć jego słowa nie docierały do biegaczki, to wydawało się, jakby było inaczej...
Kowalczyk stoczyła z Bjoergen morderczą walkę. Na ostatnich metrach dała się dogonić Norweżce i o zwycięstwie zadecydować miały już nie metry, a centymetry. – Justyna Kowalczyk... minimalnie, minimalnie... Będzie złoty medal! – radował się Jóźwik. – Jest, jest, wyrwała to złoto! – krzyczał z całych sił.
Jego emocjom trudno było się dziwić. Kowalczyk zdobyła w Vancouver dopiero drugi złoty medal dla Polski na zimowych igrzyskach olimpijskich. Wcześniej, blisko czterdzieści lat wcześniej, dokonał tego Wojciech Fortuna.
Z Vancouver Kowalczyk przywiozła jeszcze dwa krążki – srebro w sprincie stylem klasycznym i brąz na 15 kilometrów w biegu łączonym. Po latach do kolekcji dodała jeszcze jedno złoto – w Soczi okazała się najlepsza na dystansie dziesięciu kilometrów.