Ponad 3000 kilometrów musiał pokonać Damian Kos podróżując na trzy mecze wyznaczone mu przez PZPN w ciągu 11 dni. A to nie były jego jedyne obowiązki zawodowe ani jedyne podróże w lutym. Na najbliższą niedzielę, 3 marca, czyli cztery dni po meczu i skandalu w Krakowie, PZPN wyznaczył go do pracy w spotkaniu Polonia Warszawa – Chrobry Głogów jako sędzia wideo (VAR). – Jakim skandalu? Uznali gola dla Wisły, bo słuchali szkolenia. Dla sędziów to oczywisty spalony, ale "góra" chce goli, więc go uznali. Jak zrobiła się afera, to nagle niektórzy zapomnieli, co było na szkoleniu. Żeby tylko jednym... Wyznaczyli Damiana znowu, bo przecież nie mogą go ukarać za to, że sędziował jak chcieli – mówi jeden z czynnych sędziów szczebla centralnego z doświadczeniem w meczach międzynarodowych. Jego słowa potwierdzają inni sędziowie szczebla centralnego i były arbiter działający obecnie w innej roli.
Skandal w Pucharze Polski. Bulwersujący błąd sędziowski dał awans Wiśle
Przypomnijmy najważniejsze fakty. Zaliczenie gola dla Wisły Kraków na 1:1 w końcówce meczu z Widzewem Łódź wypaczyło wynik meczu i pozbawiło gości prawie już pewnego awansu do półfinału Pucharu Polski. Ta bramka padła po 90 minutach i po ponad 17 minutach doliczonych do drugiej połowy – czyli tuż przed gwizdkiem, który miał zakończyć mecz. W efekcie uznanie gola doprowadziło też do wypaczenia przebiegu rozgrywek, gdyż w dogrywce Wisła strzeliła gola na 2:1, wygrała i awansowała. Widzew, który został wyeliminowany z rozgrywek, jest więc w tej sprawie klubem wyraźnie i poważnie pokrzywdzonym. Złożył protest, domagając się powtórzenia meczu.
Gol na 1:1 powinien być anulowany co najmniej z jednego z dwóch powodów dobrze widocznych na nagraniach wideo: ewidentnego, metrowego spalonego lub popchnięcia obrońcy Widzewa przez napastnika Wisły będącego na pozycji spalonej. Decyzja sędziego Damiana Kosa o uznaniu tej bramki była więc zaskakująca i zdumiewająca, tym bardziej że została podjęta po konsultacji z VAR. Jednak, jak wynika z informacji uzyskanych z kilku różnych źródeł, Kos jest w tej sytuacji całkowicie niewinny albo co najmniej w dużym stopniu niewinny. Tak samo albo podobnie jak sędzia asystent Bartosz Kaszyński oraz sędziowie wideo Daniel Stefański i Marcin Borkowski.
Czy to możliwe, że jest błąd, a nie ma ani jednego winnego sędziego?
Sędzia z bardzo dużym stażem mówi: – Damian jest niewinny. Napisz to, bo ciebie czytają. Dla sędziów to oczywisty spalony, ale słuchaj, dobrze wiesz, jak to było kiedyś. Bądź pewny: nic się nie zmieniło. Jest dokładnie tak samo. Do "Przepisów gry" zaglądamy raz, dwa razy w roku przed testami, żeby sobie przypomnieć i zaliczyć... Tyle. Jeśli chcesz sędziować, jeździć, zarabiać, to jedziesz, gdzie cię wyznaczą, i sędziujesz, tak jak chce "góra". To dotyczy wszystkich. Międzynarodowych zawodowców i tych, którzy chcą awansować. Chyba tylko Szymon może więcej lub pozwala sobie na więcej. Dlatego mają z nim trochę nie po drodze. Trudno tego nie zauważyć. Jak ktoś "z góry" mówi, że "jest fajnie" jak pada więcej goli, to sędziowie słuchają. Ale jak "góra" mówi i powtarza, że "jest trend, żeby takie gole uznawać", to sędziowie wiedzą, że "góra" tego właśnie od nich oczekuje. O przymykaniu oka, na co się da, unikaniu "aptekarstwa" przy spalonym, znowu była mowa na szkoleniu. Zresztą, żeby tylko na jednym... Takie są skutki prania mózgów. Teraz wyznaczyli Damiana znowu, bo przecież nie mogą go ukarać za to, że sędziował tak, jak chcieli. Proste i logiczne.
Sędzia z kilkunastoletnim stażem na szczeblu centralnym: – Rafał, tak, czytaliśmy twój artykuł. Sytuacja była opisana, jak należy. Też uważamy, że to był spalony i raczej faul, ale dlaczego na górze daliście takie duże zdjęcie Damiana?! Zrobiliście z niego winnego, dajcie mu spokój. Napiszcie lepiej, jaka jest obsada i co się dzieje na szkoleniach. Ile razy już słyszeliśmy, że "trendy są takie, żeby takich sytuacji nie traktować jako spalone". Nie wiem, na jakiej podstawie mówią nam o tym "trendach". W "Przepisach gry" nic się nie zmieniło i nie pokazano nam żadnych oficjalnych materiałów uzasadniających mówienie o jakimś "trendzie" polegającym na uznawaniu goli w sytuacjach, które w "Przepisach gry" są jasno opisane jako spalony. O tym napiszcie, zamiast robić z sędziego wroga publicznego numer 1.
Inny sędzia: – W Krakowie "na linii" był Bartosz Kaszyński, sędzia asystent. Nie podniósł chorągiewki i nie przez przypadek. Sam może nie widział dokładnie, czy napastnik na pozycji spalonej zrobił cokolwiek, żeby uznać go za spalonego, ale przecież po komunikacji radiowej z głównym powinien upewnić się, że napastnik co najmniej przeszkadzał obrońcy, i podnieść chorągiewkę. Tak byłoby zgodnie z "Przepisami gry", zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Nie podniósł chorągiewki, bo też słyszał, żeby "pokazywać tylko ewidentne spalone". Damian na monitorze musiał widzieć tego spalonego. Przecież sami by tego nie wymyśli, żeby udawać, że nie ma spalonego. Zrobili tak, bo usłyszeli, że "takie są wytyczne".
Sędzia niższej klasy aspirujący do awansu na szczebel centralny: – U nas też prowadzący szkolenie mówił o jakichś dziwnych "trendach", tylko niczego na potwierdzenie nam nie pokazał. Jak zwykle. Na szkoleniach powtarzane są puste frazesy typu "nie chcemy takich karnych", "trzeba dać pograć", "tego chce świat futbolu", a ostatnio mówili, że "nie chcą takich spalonych", tylko konkretów zero. Jak zapytałem szkoleniowca, skąd to wie, gdzie się tego dowiedział, gdzie o tym można poczytać, odpowiedział mi: "Młody, słuchaj, ucz się. Jak awansujesz, to się dowiesz". Tak nas uczy były znany sędzia ligowy.
Pierwszy sygnał o tym, że decyzja o uznaniu gola na 1:1 dla Wisły była pochodną treści sędziowskich szkoleń, otrzymaliśmy w piątek rano od sędziego, który sam się z nami skontaktował. Nie wskazał osób, które mogłyby to potwierdzić. Sami wybraliśmy, u kogo to zweryfikować. Dwie osoby nie odebrały połączenia i przed wysłaniem tego artykułu do publikacji nie oddzwoniły. Pozostali odebrali i potwierdzili, że w czasie szkoleń przekazywane są treści sprzeczne z "Przepisami gry", w tym treści sugerujące interpretowanie spalonego niezgodnie ze szkoleniami FIFA i UEFA. Jeden z naszych rozmówców powiedział, że wie, kto szkolenia nagrywa swoim smartfonem. – Jeśli ktoś go wkurzy, to pewnie prześle to do mediów – stwierdził.
Tylko jedna osoba powiedziała, że nie pamięta takich szkoleń, ale dopytywana, czy zaprzecza, iż takie treści są sędziom przekazywane, odpowiedziała: – Nie wiem, nie pamiętam, nie mieszaj mnie w to, proszę.
Cytowani sędziowie nie chcieli, żeby podawać ich imiona i nazwiska.
Wypowiedzi sędziów są spójne ze znanymi faktami. Zgodnie z "Protokołem VAR" sędziowie wideo zasadniczo nie powinni wzywać sędziego głównego do monitora w sprawie spalonego. Wyjątki są możliwe, gdy pozycja spalona jest jasna, ale trzeba zinterpretować postępowanie napastnika będącego na tej pozycji, lub gdy sędziowie uznają, że obecność sędziego głównego przy monitorze pomoże „lepiej sprzedać” ostateczną decyzję.
W Krakowie w tej sytuacji rzeczywiście należało zinterpretować postępowanie napastnika Wisły, ponieważ nie zagrał piłki, nie odbił jej, nie dotknął ani nie zasłonił bramkarzowi pola widzenia, lecz był aktywny niejako z boku akcji. Skoro więc nawet po analizie sędziów wideo, konsultacji sędziego głównego z VAR i osobistej wideoweryfikacji tej sytuacji na monitorze obok boiska sędzia Kos uznał gola, to może wskazywać lub przynajmniej bardzo mocno sugerować, że powodem wezwania do monitora nie był potencjalny spalony, lecz tylko potencjalny faul. Być może więc Kos spalonego w ogóle nie sprawdzał, lecz tylko uznał, że nie było faulu. W efekcie: zaliczył Wiśle gola.
Taka sposób dochodzenia do ostatecznej decyzji – piszę o logice i metodologii w sędziowaniu, nie o Kosie – w świetle "Przepisów gry" jest absurdalna i karkołomna. Dlaczego? Jeśli sędziowie rozważali ewentualny faul, to w tym samym czynie popełnionym przez napastnika Wisły będącego na pozycji spalonej – właśnie w tym czynie rozważanym jako domniemany faul – powinni siłą rzeczy dostrzec i stwierdzić spalonego. On zaistniał już w chwili, kiedy napastnik będący na pozycji spalonej ledwie zaczął wpływać na postępowanie obrońcy poprzez dotyk, bez względu na to, czy ten dotyk był popchnięciem obrońcy, czyli faulem, czy tylko asekuracją przed zderzenie dwóch ciał. Efekt był bowiem taki, że ciało obrońcy Widzewa po kontakcie fizycznym z napastnikiem Wisły wyraźnie i znacząco zmieniło położenie i pozycję na boisku. To całkowicie i aż nadto spełnia przepisy i i nakazuje stwierdzić spalonego.
Dla niedowiarków i wątpiących: zgodnie z "Przepisami gry" nie ma żadnej możliwości, żadnej opcji, żadnego wyjątku pozwalającego ocenić postępowanie napastnika Wisły w tej akcji inaczej niż jako spalony.
A jednak spalony nie został odgwizdany. Taka interpretacja zdarzenia przez kolejno sędziego asystenta Bartosza Kaszyńskiego, sędziego asystenta wideo Marcina Borkowskiego (AVAR), sędziego wideo Daniela Stefańskiego (VAR), i ostatecznie przez sędziego głównego Damiana Kosa wskazywałaby, że sędziowie Ekstraklasy są szkoleni w taki sposób, aby boiskowe sytuacje interpretować niezgodnie z "Przepisami gry".
Tak więc wygląda na to, że uznanie gola dla Wisły wcale nie było wynikiem indywidualnej pomyłki Kaszyńskiego, który mógł nie zauważyć aktywności napastnika na pozycji spalonej, ani nie było błędem Kosa, który widział tę sytuację na monitorze, lecz było rezultatem zgodnej współpracy czterech źle szkolonych sędziów. Czterech często uczestniczących w tych samych szkoleniach.
Zanim w piątek dowiedzieliśmy się o szkoleniowych kulisach skandalu z wyeliminowaniem Widzewa, gotowy do publikacji był już artykuł pokazujący inne kulisy pracy sędziego Damiana Kosa. To tło, które sprawdziliśmy wcześniej, również usprawiedliwia arbitra całkowicie albo co najmniej w bardzo dużym stopniu.
Skoro spalony był wyraźny i ewidentny i skoro arbiter miał szansę obejrzeć tę sytuację na monitorze ustawionym obok boiska, a jednak podjął decyzję zaskakującą i bulwersującą, to co innego mogło być jej przyczyną, jeśli nie treści przekazywane na szkoleniach?
Czy fakt, że Kos w ciągu 11 dni musiał pokonać ponad 3000 kilometrów, żeby przeprowadzić trzy mecze, mógł spowodować u niego zmęczenie lub przemęczenie? Czy ewentualny problem z koncentracją w czasie meczu, w którym były też inne sytuacje i decyzje sędziowskie złe lub kontrowersyjne, mógł wynikać właśnie ze zmęczenia lub przemęczenia arbitra? Być może, ale czy u 35-letniego zawodowego sędziego międzynarodowego to możliwe już w lutym, czyli niespełna trzy tygodnie po wznowieniu rozgrywek Ekstraklasy?
Ekstraklasa wznowiła rozgrywki 9 lutego. Tylko w lutym, na same mecze szczebla centralnego, sędzia Damian Kos pokonał około 3680 kilometrów. Sporo – jak na jeden miesiąc, dużo – jak na luty przez ponad tydzień wolny od rozgrywek, bardzo dużo – uwzględniając, że ponad 3000 kilometrów musiał przejechać w ciągu 11 dni.
10 lutego był sędzią wideo (AVAR-em) w spotkaniu Lech Poznań – Zagłębie Lubin. Musiał wtedy przejechać tylko 310 kilometrów w jedną stronę, czyli zaledwie 620 km w dwie strony. Słowa "tylko" czy "zaledwie" pasują tu idealnie, ponieważ kolejne wyjazdy były znacznie dłuższe i częstsze.
18 lutego prowadził mecz Ekstraklasy Zagłębie Lubin – Cracovia (1:1). Pokazał w nim sześć żółtych kartek. Z Gdańska do Lubina musiał przejechać około 451 kilometrów, czyli w dwie strony ponad 900 km.
23 lutego prowadził spotkanie I ligi Miedź Legnica – Polonia Warszawa (2:1). Po żółtą kartkę sięgnął w nim osiem razy. Do Legnicy z Gdańska są 483 km, a zatem w dwie strony 966 km.
28 lutego w meczu Pucharu Polski Wisła Kraków – Widzew Łódź (2:1 po dogrywce) żółtą kartkę pokazał 11 razy. Z Gdańska do Krakowa najszybszą zazwyczaj drogą trzeba pokonać 595 km, czyli 1190 km.
W niedzielę 3 marca Damian Kos ma być sędzią wideo (VAR) w spotkaniu I ligi Polonia Warszawa – Chrobry Głogów. Dystans do pokonania: co najmniej 341 km w jedną stronę, czyli 682 km w sumie. Zaznaczamy, że długości wszystkich tras liczymy z Gdańska, co może być znaczącym zaniżaniem danych liczbowych, zważywszy na fakt, że Kos jest wejherowianinem. Z Wejherowa do Gdańska ma 50 km w jedną stronę.
Ponad 3056 km w 11 dni czy też 3676 km w 19 dni lutego albo ponad 4000 km w 19 dni, jeśli dodamy odległość z Gdańska do Wejherowa pomnożoną razy cztery i razy dwa, to naprawdę dużo.
To niebezpiecznie dużo zważywszy na fakt, że podróże sędziów Ekstraklasy nie są organizowane przez PZPN czy Ekstraklasę SA w taki sposób, jak organizują to FIFA czy UEFA, ani tak jak podróże sędziów hiszpańskiej La Ligi czy włoskiej Serie A. W Polsce sędziowie sami sobie organizują przejazdy i zazwyczaj jeżdżą samochodami, a nie szybkimi pociągami czy samolotami, jak w innych krajach, czy luksusowymi autokarami, jak kluby.
Gdyby sekwencja dłuższych podróży sędziego Damiana Kosa była krótsza i jednorazowa, jego sytuację można byłoby spróbować porównać do długich podróży piłkarzy, choćby Pogoni Szczecin, albo Lechii Gdańsk lub Arki Gdynia, które też, jak Kos, reprezentują Trójmiasto. Jednak między sytuacją zawodową piłkarzy a sędziów jest kilka istotnych różnic. Tak wyraźnych jak spalony w Krakowie. Wszystkie te różnice są niekorzystne dla sędziów.
Piłkarze co drugi mecz grają na wyjeździe, a co drugi w miejscu zamieszkania. Sędziowie – Ekstraklasy, I ligi i innych lig szczebla centralnego oraz wielu arbitrów niższych klas – wszystkie mecze prowadzą na wyjeździe. Derby czy inne mecze "w domu" zdarzają się bardzo rzadko, przynajmniej w zawodowej piłce nożnej, gdzie tempo gry, wysiłek i inne obciążenia – dla piłkarzy i sędziów – są znacznie większe niż w amatorskich rozgrywkach lokalnych.
Różnica polega również na tym, że wielu piłkarzy zaczyna narzekać na przeciążenia i zmęczenie, gdy muszą grać w rytmie weekend – środa – weekend. Dla sędziów to drobna igraszka. Arbitrzy Ekstraklasy od kilku lat narzekają na zmęczenie lub przemęczenie zarówno tym, że w weekendy często mają po dwa mecze, często dzień po dniu, jak i dlatego, że często w weekend muszą pokonać blisko tysiąc albo sporo ponad tysiąc kilometrów. Dlatego często brakuje im czasu na wypoczynek między meczami. W przypadku Kosa w lutym nastąpiła nieszczęśliwa "kumulacja" długich wyjazdów.
Wielu sędziów wyznaczanych jest na mecze co tydzień – przypomnijmy, że dla nich wszystkie są wyjazdowe – jak nie na Ekstraklasę, to na I ligę, w tygodniu na Puchar Polski, czy czasem ewentualnie na inne spotkania. Zdarzają się przypadki, niestety nawet na szczeblu centralnym, że jeden arbiter w jeden weekend ma trzy mecze!
Różnica między sytuacją piłkarzy i sędziów jest też taka, że w zawodowej piłce nożnej o zdrowie, leczenie czy odnowę biologiczną zawodników dbają klubowe sztaby profesjonalistów różnych dziedzin, natomiast o sędziów w praktyce na co dzień nie dba nikt. Jedni, ale nieliczni, jak na przykład Szymon Marciniak, mają budżet, możliwości i finanse, aby dbać o siebie w sposób profesjonalny, ale ogromna większość arbitrów takich możliwości nie ma.
Z tygodnia na tydzień rośnie ich zmęczenie i ryzyko: choroby, odniesienia kontuzji, utraty koncentracji w czasie meczu i popełnienia błędu. Na przykład takiego jak uznanie bramki dla Wisły w meczu z Widzewem.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (991 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.