Rzuty karne zadecydowały o zwycięzcy dwumeczu pomiędzy Arsenalem a FC Porto w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Po 210 minutach gry na tablicy wyników widniał rezultat 1:1, więc o wszystkim musiała zadecydować seria "jedenastek". Zwyciężyła ekipa Kanonierów, a bramkarz David Raya został bohaterem zespołu.
Po golu Wendersona Galeno w doliczonym czasie gry i niespodziewanej porażce 0:1 w pierwszym meczu, piłkarze Mikela Artety musieli gonić wynik na własnym stadionie, jeśli chcieli utrzymać się w tegorocznych rozgrywkach Ligi Mistrzów. Pomóc angielskiemu zespołowi miał m.in. Jakub Kiwior, który utrzymał miejsce w podstawowym składzie na jedno z najważniejszych spotkań Kanonierów w tym sezonie.
Trzeba przyznać, że początek spotkania był bardzo spokojny. Pod bramkami działo się niewiele, a najlepszą okazję miał Evanilson, który w 22. minucie uderzył na bramkę z kilkunastu metrów po dobrym dośrodkowaniu jednego z kolegów. Piłkę jednak bez problemu sparował David Raya.
Arsenal próbował atakować, jednak przez większą część pierwszej połowy były to ataki mocno zachowawcze. Tymczasem Porto, zadowolone z wyniku, nie miało problemów z cofnięciem się bliżej własnej bramki i próbami kontr po przechwycie piłki.
Obraz meczu zmienił się w 41. minucie, kiedy na terenie rywala piłkę pod nogi dostał Martin Odegaard. Norweg popisał się fantastycznym podaniem do Leandro Trossarda, który nie mógł go nie wykorzystać i umieścił piłkę w siatce uderzając w długi róg bramki Diogo Costy.
Druga połowa wyglądała podobnie. Z tą różnicą, że rozochocony bramką Arsenal atakował nieco agresywniej, a Porto coraz częściej się myliło. Costa kilkukrotnie miał szczęście przy niepewnych wybiciach – najgoręcej zrobiło się w 68. minucie, kiedy bramkarz portugalskiej ekipy zderzył się z jednym ze swoich obrońców, a Odegaard bez żadnego problemu skierował piłkę do pustej bramki. Sędzia Clement Turpin odgwizdał jedna faul Kaia Havertza, który brał udział w zderzeniu.
W końcówce meczu londyńczycy rozkręcili się jeszcze bardziej. Znakomite okazje mieli chociażby Odegaard (niecelne uderzenie przy leżącym bramkarzu) i wchodzący z ławki Gabriel Jesus (szczęśliwie obronił Costa). Mimo że mecz zrobił się mocno jednostronny, Arsenal nie był w stanie zdobyć bramki i doszło do dogrywki.
W dodatkowym czasie gry i jedni, i drudzy mocno spuścili z tonu. Swoje zaczęło robić też zmęczenie. Arsenal poza jednym strzałem Bukayo Saki nie stworzył żadnej sytuacji, podczas gdy Porto było raczej zadowolone z utrzymania remisu.
Doszło więc do rzutów karnych, które podopieczni Mikela Artety trafiali znakomicie – Odegaard, Havertz, Saka i Declan Rice strzelali pewnie i ani razu nie pozwolili bramkarzowi rywali na choćby próbę interwencji. Niestety dla portugalskich kibiców, tego samego nie można powiedzieć o Porto. Najpierw Wendell pechowo uderzył w słupek, od którego piłka uderzyła w plecy Rayi, jednak nie wpadła do siatki. Chwilę później hiszpański golkiper końcówkami palców dotknął uderzenia Marko Grujicia, ale nie zapobiegł utracie bramki. Bohaterem został przy kolejnej okazji, broniąc świetnie uderzenie Galeno i kończąc cały mecz.
To pierwszy ćwierćfinał Arsenalu od sezonu... 2009/2010. Kanonierzy zasiedzieli się ostatnio w Lidze Europy, a teraz po raz pierwszy od kilkunastu lat wracają do najlepszej ósemki Champions League. Pod wodzą Mikela Artety rosną z sezonu na sezon i to osiągnięcie jest tego najlepszym dowodem. Londyńczykom w awansie wydatnie pomógł reprezentant Polski, Jakub Kiwior, który zagrał 105 minut w starciu rewanżowym i kilkukrotnie popisywał się świetnymi zagraniami w defensywie. Arsenal zachował czyste konto, więc całą defensywę z Londynu należy za ten mecz pochwalić.
Z kolei Porto należy się uznanie za świetne, szczególnie w defensywie, 210 minut z Arsenalem i godne pożegnanie z Ligą Mistrzów. Arsenal był jednak we wtorkowy wieczór po prostu lepszy.