Po trzech bezpośrednich awansach, reprezentacja Polski drugi raz z rzędu o przepustki na dużą imprezę musi walczyć w barażach. Liczby wskazują jednoznacznie – od kilku lat idziemy w dół, a kolejny krok w tym kierunku może doprowadzić do katastrofy. Nie ma już miejsca na potknięcie. Znów. Tak samo jak w marcu 2022 roku. A dzień przed barażowym meczu z Estonią padło słowo "odrodzenie". Transmisja w TVP.
Słowo "odrodzenie" zostało wypowiedziane przez Kamila Grosickiego. Człowieka, który był z Polską na czterech dużych imprezach, bo zaczął już od Euro 2012. Paulo Sousa nie wziął go na Euro 2020 z powodu braku regularnej gry w West Bromwich Albion. Fernando Santos też początkowo chciał go skreślić, ale potem zrozumiał, że "Grosik" wciąż jest odpowiednio szybki. I, że choć minęło tyle lat, na polskiej ziemi wciąż nie urodził się lepszy skrzydłowy. Michał Probierz wątpliwości nie miał żadnych, zresztą Grosicki broni się świetną grą w Pogoni Szczecin. A teraz selekcjoner zaprosił go na przedmeczową konferencję prasową, co może sugerować, że szykuje 35-letniego weterana do gry w pierwszym składzie.
U Grosickiego co w głowie to na ustach i na twarzy. Jemu nie trzeba tłumaczyć, o co w dwóch najbliższych meczach walczy nasza kadra. – Na ostatnich dwóch zgrupowaniach budowaliśmy atmosferę, a dziś jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Mamy w sobie wielką chęć pokazania wszystkim, że ta reprezentacja właśnie się odradza. Przed nami kluczowy mecz. Szanujemy rywala, ale jesteśmy też pewni siebie i wiemy, że stać na to, by spokojnie to spotkanie wygrać – powiedział podczas środowej konferencji prasowej. Wyglądał na człowieka gotowego wskoczyć na murawę i zagrać z tą Estonią już w tej chwili.
On na szerokie wody wypłynął w Jagiellonii Białystok. Podobnie jak Probierz i prezes PZPN, Cezary Kulesza. – Wspólnie osiągaliśmy tam sukcesy, a teraz spotkaliśmy się we trzech w najważniejszym miejscu. W reprezentacji Polski. Wierzę, że i tu nam dobrze pójdzie, a za tydzień wszyscy będziemy w świetnych nastrojach – zaznaczył Grosicki. Trzeba przyznać, że to ładna historia, ale znamy przecież mnóstwo takich opowieści, które wcale nie kończą się szczęśliwie.
Piłkarze doskonale zdają sobie sprawę z faktu o co grają. Wojciech Szczęsny zapowiedział, że po Euro 2024 kończy karierę reprezentacyjną, więc jeśli baraże okażą się przegrane, będą to jego ostatnie występy z orzełkiem na piersi. Przykro byłoby kończyć w takim stylu. Przegrywając w Cardiff, Helsinkach czy, o zgrozo, na Stadionie Narodowym. Robert Lewandowski takiej deklaracji wciąż nie złożył, ale przecież dla niego zegar także tyka. Nawet jeśli można odnieść wrażenie, że w jego przypadku wskazówka przesuwa się wyjątkowo wolno.
– Mamy doświadczenie z gry w barażach, bo dwa lata temu wygraliśmy ze Szwecją. Jeśli awansujemy do Euro, nikt nie będzie pamiętał jak do tego doszło. Zdajemy sobie sprawę, że te eliminacje nie poszły dobrze i teraz spróbujemy to zmienić. Wierzymy, że baraże będą momentem przełomowym. Liczę na to, że zagramy mocno w defensywie, a w ataku wróci polot i fantazja – powiedział kapitan biało-czerwonych.
Jak chcemy ich pokonać? Po poprzednim zgrupowaniu Probierz w rozmowie z TVPSPORT.PL podkreślał, że najbardziej brakowało mu strzałów z dystansu, więc należy oczekiwać postępu w tej materii. Już w trakcie tego zgrupowania zdradził, że ustalając skład na Estonię postawi na zawodników najlepiej czujących się w ataku pozycyjnym. Skupił się także na tym, by przenieść jak najwięcej zachowań z klubów, nie wywracając przy tym do góry nogami sposobu gry zespołu narodowego.
Zwycięstwo nad Estonią jest obowiązkiem. To piłkarscy turyści. W kwalifikacjach zdobyli jeden punkt, dzięki remisowi z Azerbejdżanem. Potem poprzeczka pójdzie nieco w górę. W przypadku awansu w finale zagramy z Finlandią lub Walią. To również rywale w naszym zasięgu, ale przecież w tych kwalifikacjach potykaliśmy się na Albanii i Mołdawii, a od Czechów się po prostu odbiliśmy. Od października 2021 nie przydarzyło nam się zgrupowanie zakończone kompletem zwycięstw. Więcej niż dwie bramki w jednym meczu po raz ostatni zdobyliśmy w listopadzie 2021. Jeszcze trudniej przypomnieć sobie mecz rozgrywany na bardzo dużej intensywności zakończony zwycięstwem nasze kadry. Poszukiwanie powodów do optymizmu nie jest łatwe.
Po raz ostatni do dużego turnieju nie udało nam się awansować w 2014. Kwalifikacje do mistrzostw świata za kadencji Waldemara Fornalika przegraliśmy wyraźnie. Udało nam się pokonać jedynie San Marino (dwukrotnie) i Mołdawię (raz). Na osłodę pozostał remis z Anglią. To był początek kwalifikacji i przez chwilę wydawało się, że może nam się udać, ale pół roku później na ziemię sprowadziła nas Ukraina. Po dziewięciu minutach było 0:2, po przerwie Fornalik próbował ratować wynik m.in. Jakubem Koseckim, ale ostatecznie Stadion Narodowy zobaczył tego dnia pierwszą klęskę gospodarzy – przegraliśmy 1:3. Ciąg dalszy kwalifikacji był już tylko dogorywaniem.
Adam Nawałka rozpoczął pracę od przeglądu kadr, ale gdy rozpoczęły się kwalifikacje do Euro 2016, byliśmy gotowi. Ten zespół wykuwał się w ogniu, ropozycznając od historycznej wygranej nad Niemcami. Ze Szkotami nie wygraliśmy ani raz, ale remisy wywalczone po heroicznych bojach ładowały ten zespół niezwykłą energią, która pozwoliła postawić "kropkę nad i" w zwycięskim starciu z Irlandią. Przegraliśmy tylko raz – na wyjeździe z Niemcami. Nic nie potrafiło zmącić wówczas radości z awansu.
W drodze do Francji zdobywaliśmy średnio 2,1 punktu na mecz. A podczas turnieju finałowego ujrzeliśmy zespół, za którym tęsknimy do dziś. I do którego do dziś beznadziejnie próbujemy nawiązać.
Przy kolejnych kwalifikacjach średnia punktowa poszła jeszcze w górę. W drodze do Rosji wygraliśmy grupę E, przegrywając tylko raz (zagadkowa porażka 0:4 z Danią), a w efekcie zdobyliśmy 25 punktów w 10 spotkaniach. Nawet z taką skutecznością bezpośredni awans mógł wymknąć się z rąk, bo w ostatniej kolejce w kilka minut straciliśmy prowadzenie 2:0 z Czarnogórą, a ostatecznie wygraliśmy 4:2 głównie dzięki zrywowi Roberta Lewandowskiego.
Kapitan nie świętował tego awansu tak bezkrytycznie jak dwa lata wcześniej. – Z awansu jesteśmy zadowoleni, ale musimy patrzeć na błędy, jakie popełniliśmy. Na mistrzostwach świata takie błędy będą wykorzystywane. A przecież graliśmy z osłabioną Czarnogórą. Przy mocniejszym przeciwniku mogło to się inaczej skończyć. Wolę twardo stąpać po ziemi niż myśleć, że wszystko jest idealnie – mówił zaraz po meczu. Studził w ten sposób szampańskie nastroje i wprowadzał kibiców w stan lekkiej zadumy. Miał rację – na mundialu nasze błędy zostały obnażone bardzo szybko i sprawnie.
Nie zmieniło to naszej skuteczności w kolejnych kwalifikacjach. W drodze do Euro 2020 znów punktowaliśmy na poziomie 2,5 pkt na mecz. Drużyna Jerzego Brzęczka zaliczyła lekki kryzys we wrześniu (porażka ze Słowenią i remis u siebie z Austrią), ale solidność tego zespołu była wystarczająca, by znów wygrać grupę. A turniej finałowy ponownie okazał się zupełnie inną historią.
Kolejne kwalifikacje były już dla nas znacznie mniej udane. A średnia punktowa mówi wszystko.
Euro 2016 – 2,1 punktu na mecz i bezpośredni awans
MŚ 2018 – 2,5 i bezpośredni awans
Euro 2020 – 2,5 i bezpośredni awans
MŚ 2022 – 2,0 i konieczność gry w barażach
Euro 2024 – 1,37 i konieczność gry w barażach
Trudno o bardziej namacalny dowód kursu obranego przez nasz zespół. Spadliśmy grubo poniżej skuteczności dającej bezpośredni awans, nawet w tych kwalifikacjach, które były najłatwiejszymi w historii. Serbom i Włochom wystarczyła średnia 1,75 punktu na mecz, by wywalczyć przepustki do Niemiec. To kolejny dowód na poziom tych kwalifikacji. A i on okazał się dla nas za wysoki.
Dawni liderzy tej drużyny obniżyli poziom lub już ich w zespole nie ma. W obliczu konieczności przebudowy kadry nie powierzyliśmy tej misji w ręce jednego fachowca, trwa bowiem żenujący (tak, żenujący) serial poszukiwania właściwego selekcjonera. Od czasu Jerzego Brzęczka żaden trener nie wytrwał na stanowisku dłużej niż rok. Teraz misję tę wziął na siebie Michał Probierz. Trudno jednak myśleć o tym, co za rok czy dwa, jeśli musisz ratować spaprane eliminacje. I tak tańczymy wokół tego kipiącego gara, tylko w środku strawy ciągle jakby mniej.
A jeśli suche liczby to za mało, to dokonajmy analizy piosenki "Pazdan Boy", którą Nieznany Kibic nagrał w trakcie Euro 2016, a słuchana bywa do dziś. Tekst piosenki dobrze oddaje zachwyt nad tamtą drużyną narodową, który w kraju był osiem lat temu czymś powszechnym.
Tak, oto analiza fragmentów "Pazdan Boya". Powiedzmy, że jak najbardziej poważna.
Piszczek tam na trawie, biega w tę, i we w tę. Niczym na polu dzik, na polu dzik
Nie mamy w kadrze teraz zawodnika, o którym można byłoby tak dziś powiedzieć. Niestrudzenie biegającego od jednego pola karnego do drugiego. Najbliżej tej definicji jest chyba Przemysław Frankowski.
No a obok nasz gladiator, każdy dobrze wie to Glik
Kamil Glik niby nadal jest w orbicie zainteresowań selekcjonera, ale wkrótce miną dwa lata od jego ostatniego występu w zespole narodowym. Do dziś nie doczekaliśmy drugiego piłkarza w jego stylu. Pytanie, czy naprawdę go potrzebujemy. Inna sprawa, że dziś nie wiemy nawet, kto jest liderem tej formacji. W pierwszych dwóch meczach za kadencji Michała Probierza na środku bloku obronnego grał Patryk Peda. W kolejnym spotkaniu Paweł Bochniewicz, a przeciwko Łotwie – Mateusz Wieteska. W czwartek wieczorem będzie to ktoś jeszcze inny.
Kuba lubi strzelać wrogom, oszczędzać go na finał
Mowa oczywiście o Jakubie Błaszczykowskim. Piłkarzu bardzo pożytecznym, o sporym polocie i wielkim charakterze. Charakter w naszym zespole to dziś towar deficytowy, a drużynie brakuje odporności psychicznej.
Krycha z Mąką wymiatają, środek nam trzymają. Taki Pogba - różnica dwóch klas
O kim można by dziś powiedzieć, że jest królem środka pola? Minęło kilka lat, a my nadal tęsknimy za Grzegorzem Krychowiakiem w topowej formie, który potrafił dogonić Cristiano Ronaldo i zabrać mu piłkę.
Na lewej szaleje Grosik, Milik o podanie prosi. Lewy dostaje na pustaka
O Grosickim już pisaliśmy. W czerwcu skończy 36 at, a wciąż nie doczekaliśmy się godnego następcy. Więc wciąż na lewej szaleje Grosik, choć już nie tak dynamicznie jak kiedyś. Arkadiusz Milik wypadł z orbity, jego rolę próbują wypełniać inni piłkarze. A i Lewandowski bardzo rzadko ma okazję, by po prostu wbić piłkę do siatki z najbliższej odległości.
Cała piosenka kręci się wokół Michała Pazdana. Przeciwnicy się go boją, a każda dziewczyna w Polsce zerka za nim tęsknym spojrzeniem. Nie ma teraz w naszej defensywie zawodnika, co do którego nikt z nas nie miałby wątpliwości.
Nie ma dziś ta piosenka nic wspólnego z rzeczywistością. "Pazdan Boy" to tylko wspomnienie. Nie ma już tamtej drużyny, a my wciąż nie potrafimy zbudować nowej ekipy, która porwałaby wszystkich za serca.
Następne