Adam Skórnicki jest bezsprzecznie jedną z bardziej charakterystycznych postaci w polskim żużlu. Najpierw przez lata zachwycał kibiców jazdą na torze, teraz zaś swoją wiedzę stara się przekazywać zawodnikom jako trener. Szkoleniowiec PSŻ Poznań w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział m.in. o cechach wymaganych u dobrego trenera, swoim podejściu do ligowych zmagań i radzeniu sobie z porażkami.
Frank Dzieniecki, TVPSPORT.PL: – Czy żałuje pan, że drużynie z Poznania nie udało się utrzymać w 1.Lidze w sportowy sposób?
Adam Skórnicki: – Nie. Żal można mieć wtedy, kiedy są warunki ku temu, by wynik można było odmienić. My byliśmy po prostu najsłabszą drużyną w lidze, więc nie wiem czemu, miałbym być z tego powodu rozgoryczony. Rozumiem, że naszym celem było utrzymanie, ale jako drużyna nie zrobiliśmy wszystkiego, żeby to stało się realne. Nie ma rozczarowania, nie ma rozgoryczenia. Są tylko rzeczy, których nie dopełniliśmy i dlatego znaleźliśmy się w tej sytuacji, a nie innej.
– Jak pan zareagował na wiadomość, że mimo sportowego spadku dalej będziecie rywalizować na zapleczu PGE Ekstraligi?
– Z małą dawką huraoptymizmu. Dużo pracy przed nami, jako klub i jako drużyna, żebyśmy organizacyjnie weszli na poziom innych zespołów, które wystartują pod nową nazwą Metalkas 2. Ekstraliga.
– Większość zawodników na ten sezon zakontraktowaliście jeszcze z myślą o jeździe na najniższym poziomie rozgrywkowym. Jak czuje się pan z tym składem, który udało się wam zbudować?
– Bardzo dobrze. Taki skład udało nam się podpisać, z takimi zawodnikami udało nam się uzyskać porozumienie. Wiadomo, że może gdzieś były większe aspiracje. Tak jak jednak powiedziałem: to, że jeździmy w Ekstralidze, nie znaczy, że pasujemy do tej nazwy. Dużo organizacyjnych spraw przed nami, byśmy mogli stanąć jak równy z równym z rywalami. Skład na pewno mnie cieszy, bo wielu zawodników wykazuje możliwości poprawy swoich wyników względem poprzedniego sezonu.
– Najgłośniejszym transferem było chyba ściągnięcie przez PSŻ Michaela Jepsena Jensena. Duńczyk minione sezony miał jednak mocno przeciętne. Jakie ma pan oczekiwania względem tego zawodnika?
– Chciałbym, żeby ustabilizował swoją pozycję w polskim speedwayu. Od paru lat jest mu bardzo ciężko utrzymać równą formę. Miewa bardzo dobre występy, ale one mieszają się z wieloma występami przeciętnymi. Jest to związane z wieloma rzeczami, które dzieją się dookoła Michaela. Myślę, że jest to idealny czas, żeby przy delikatnej pomocy klubu Michael się ustabilizował.
– Większość ekspertów i dziennikarzy typuje wasz zespół przed sezonem do zajęcia ostatniego lub przedostatniego miejsca w lidze. Czy fakt, że nie wszyscy was w pełni doceniają, może okazać się waszym atutem?
– Można tak podchodzić do tego z dziennikarskiego punktu widzenia. Najczęściej jednak dziennikarz może doznać, już nawet nie zwichnięcia palca, bo długopisu nie trzyma, ale "zwichnięcia opuszka palca", więc raczej nie przejmuję się za bardzo ekspertami i redaktorami. Dzisiaj redaktorem może być każdy, a nie każdy może być żużlowcem.
– Dużo mówi się o tym, że Metalkas 2. Ekstraliga może być w tym sezonie ciekawsza od samej PGE Ekstraligi. Pan się z tym zgadza?
– Zgadzam się. W żużlu bardzo dużo się mówi, bardzo mało się robi.
– Jest jakiś przeciwnik na mecz z którym najbardziej czeka pan w nadchodzącym sezonie? Ze względów sportowych albo sentymentalnych?
– Chyba trochę mnie pan z kimś myli, ale myślę, że wielu ludzi też tak podchodzi do tej sprawy. Ja bardziej koncentruje się na tym, co mogą zrobić zawodnicy. Co jest im potrzebne, żeby te możliwości i nadzieje, o których mówiliśmy, się spełniły. W składach drużyn są różni zawodnicy, którzy jeździli w różnych drużynach, więc dla poszczególnych zawodników na pewno te mecze mają większy wydźwięk. Ja do każdego meczu podchodzę osobno, każdy przeciwnik jest trochę inny, aczkolwiek pewne zasady na własnym torze obowiązują i trzeba ich przypilnować.
– Myśli pan, że w tak dużym mieście jak Poznań, jest jeszcze kiedyś szansa na większą popularazycję żużla? W poprzednim sezonie frekwencja na Golęcinie należała do najsłabszych w lidze.
– Ja jestem od myślenia, ale nie pod tym względem. Te czasy dla mnie już minęły. Jak byłem zawodnikiem, to zastanawiałem się nad tym, jak przyciągnąć jak najwięcej ludzi na trybuny. Im więcej było ludzi, tym większą miałem pewność, że kiedyś zobaczę te pieniądze, które wywalczę na torze. Dzisiaj moje stanowisko troszkę się zmienia i ja nie za bardzo chwytam te wszystkie "zanęty", którymi karmią środowisko żużlowe ludzie odpowiedzialni za marketing.
– Pracuje pan jako trener już od kilku lat. Czy to jest to, w czym najlepiej się pan odnajduje?
– To, co ja robię, to jest to, w czym się najlepiej odnajduję. Niekoniecznie praca w klubie.
– Czyli gdyby się pan w tym nie odnajdywał, to by pan tym trenerem po prostu nie był, tak najprościej mówiąc.
– Dokładnie tak. Bardzo lubię pracę trenera, bo widzę, że większość zawodników, którzy mają licencję, nie miało w swoim życiu trenera. Ktoś po prostu nauczył ich, jak się zdaje licencję. Nie nauczył ich, jak się jeździ. Tak to już jest, skoro szefem naszych trenerów jest człowiek, który nie siedział nigdy na motocyklu, a ma uprawnienia trenerskie. Czego więc spodziewać się po tej całej reszcie?
– Teraz pana rola polega właśnie na tym, żeby zawodnicy nie byli tylko posiadaczami licencji, tylko mogli się nazywać żużlowcami.
– Tak jest. Albo żebym ja mógł nazywać ich żużlowcami.
– Zawód trenera żużlowego to zawód niedostępny dla "zwykłego śmiertelnika". Ma przed kibicami wiele tajemnic...
– Myślę, że nie. Przecież mamy w naszym sporcie tylu ekspertów, tylu fachowców, że na pewno na każdy temat potrafią się wypowiedzieć. Również na temat pracy trenera. Regułek jest dużo.
– Jakie według pana cechy powinien posiadać dobry trener żużlowy?
– Dużo cierpliwości, dużo cierpliwości i jeszcze raz dużo cierpliwości.
– I pan odnajduje w sobie tę cierpliwość?
– Czasami muszę. Nie jestem człowiekiem super cierpliwym, ale w określonych warunkach powinienem być, jeśli chcę wykonywać swoją pracę i mieć z niej efekty.
– Co jeszcze oprócz cierpliwości powinno charakteryzować skutecznego szkoleniowca?
– Wiedza.
– To wydaje mi się nawet ważniejsze od cierpliwości.
– Nie zawsze. Jak ktoś ma wiedzę, a nie potrafi jej sprzedać, to zabierze ją do grobu.
– Czyli można powiedzieć, że te dwie cechy powinny iść ze sobą w parze.
– Widzi pan - zadał pan pytanie, ale ma pan swoje wnioski. Jak większość ludzi, z którymi pracuje. To jest ważne, ale ważniejsze jest mieć nie swoje wnioski, tylko prawidłowe wnioski.
– Ma pan jakiś zwyczaj, rytuał związany z dniem meczowym?
– Tak, oczywiście.
– A czy może pan zdradzić jaki?
– Nie lubię sprzedawać swojego warsztatu, ale niektórzy zawodnicy na pewno wiedzą.
– Bardziej stresował się pan meczami jako zawodnik czy teraz jako trener?
– Jako trener. Jako zawodnik jesteś odpowiedzialny tylko za samego siebie. Wiesz, jak się przygotowałeś do meczu i co zrobiłeś, więc nie musisz się stresować. A w roli trenera musisz przypilnować lub mieć pewność, że każdy z zawodników to wykonał. Myśląc o ośmiu innych głowach, ten stres jest większy. Poza tym, do pilnowania są nie tylko zawodnicy, ale również ludzie, którzy są odpowiedzialni za stworzenie tym żużlowcom odpowiednich warunków. Ktoś musi to wszystko koordynować.
– A jak radzi pan sobie z porażkami? Długo siedzą w panu jeszcze po meczu czy szybko udaje się o nich zapomnieć?
– To zależy, czy przegra się mecz, który był nie do wygrania, czy przegra się wygrany mecz, po serii błędów.
– Jakie ma pan przeczucia dotyczące nadchodzącego sezonu?
– Jakie mam przeczucia? Na pewno będziemy drużyną, która dostarczy w tym sezonie wielu emocji.