{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Adrian Staszewski zaczynał... budując boisko. Trzy razy wygrał Ligę Mistrzów, a teraz Puchar CEV
Sara Kalisz /
Wczesne lata 2000. W liczącej 300 mieszkańców niewielkiej wsi Grabków położonej w województwie świętokrzyskim, młody chłopak zbudował siatkarskie boisko na trawie w ogrodzie rodziców. Wiele lat później ma na swoim koncie trzy tytuły Ligi Mistrzów i Puchar CEV. Tak zaczęła się historia Adriana Staszewskiego, przyjmującego Asseco Resovia Rzeszów.
👉 Kurek opuścił Japonię! Transfer do Polski coraz bliżej
Choć w Grabkowie nie ma wielu mieszkańców, to siatkówka zawsze była dla nich ważna. – Nie było dnia, by nie znalazł się ktoś chętny do uprawiania tego sportu. W okresie wakacyjnym spędzaliśmy w ten sposób wiele czasu – mówi TVPSPORT.PL Adrian Staszewski. Szkoła również dbała o rozwój nastolatków w tym zakresie, choć jej zaplecze nie było imponujące. Młodych zawodników kumulowano w niewielkiej sali gimnastycznej. Siatka była rozpięta na całej szerokości pomieszczenia; nie było nawet linii.
– To nie przeszkadzało nam w treningu czy zabawie siatkówką. Wtedy nikt z nas nie myślał o tym, że w przyszłości uda się grać profesjonalnie – dodaje przyjmujący. Zainteresowanie dzieciaków było na tyle duże, że przyszły zawodnik Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle czy Asseco Resovii Rzeszów... sam zbudował sobie boisko. – Miało słupki, antenki i siatkę. Dość często zapraszałem kolegów do ogrodu moich rodziców i tam trenowaliśmy – zdradza. Co ciekawe, nie był to jedyny sport, który pociągał Staszewskiego.
– Kiedy zacząłem grać w Kielcach w II lidze, równolegle występowałem jako bramkarz piłkarski. Nie wiem czy mój ówczesny trener, Dariusz Daszkiewicz, o tym wiedział (śmiech) – mówi. O umiejętności nie musiał się martwić, ponieważ jego rodzinna wieś cieszyła się aż dwoma boiskami do piłki nożnej.
Nie wygrali, ale i tak trenerzy "wyłapali" Adriana Staszewskiego
Zanim jednak Adrian Staszewski trafił do Kielc, uczył się w sąsiedniej miejscowości. – Wszystko zaczęło się w gimnazjum. W Bodzentynie moim pierwszym nauczycielem, który prowadził SKS-y po szkole, był pan Zdzisław Toporkiewicz. Miał w sobie siatkarskiego "bakcyla". Nawet kiedy były ferie zimowe, organizował zajęcia sportowe. Zaczęliśmy rywalizować w zmaganiach międzyszkolnych, graliśmy w turniejach wojewódzkich. Pojechaliśmy do Skarżyska-Kamiennej na finały naszego regionu. Nie poszło nam tam najlepiej, ale mimo to "wyłapali" mnie trenerzy. Prowadzili klub dla kadetów i juniorów. Zaproponowali mi, bym po zakończeniu gimnazjum, a byłem w trzeciej klasie, przeszedł do ich zespołu – opowiada TVPSPORT.PL siatkarz. Sam siatkarz wspomina, że Cezary Lisowski i Grzegorz Wierzbowicz zapoczątkowali jego karierę siatkarską. – Jestem tym wszystkim ludziom ogromnie wdzięczny, bo bez nich nie znalazłbym się w tym miejscu, w którym jestem – dodaje siatkarz.
Był "ogarnięty", więc rodzice zaakceptowali jego wybór
Przeprowadzka była ważnym krokiem dla Adriana Staszewskiego. By rozwijać swoją pasję, musiał przenieść się z rodzinnej wsi do większego miasta. Mieszkał w internacie. To nie była dla niego łatwa decyzja. – Wcześniej w ogóle o tym nie myślałem. Nie chciałem jednak rezygnować z siatkówki – podkreśla siatkarz. – Rodzice nie mieli problemu z zaakceptowaniem mojej decyzji. Wydawałem im się dość "ogarnięty" jak na swój wiek. Bardzo dobrze się uczyłem, jeździłem na konkursy matematyczne, chemiczne i biologiczne. Jedynym warunkiem przeprowadzki do Skarżyska-Kamiennej było dobre zdanie egzaminów gimnazjalnych. Liceum, do którego miałem pójść, było jednym z lepszych w mieście. Finalnie testy nie były dla mnie dużym problemem – mówi.
Po roku mieszkania w Skarżysku-Kamiennej dostał telefon od jednego ze szkoleniowców oraz Jacka Sęka. Powiedzieli mu, że jest pomysł, by stworzyć drugoligową drużynę w Kielcach. Przyjmujący chciał wziąć udział w projekcie. – Mój pierwszy rok wyglądał tak, że występowałem w II lidze, lecz w rozgrywkach juniorskich. Później jednak "awansowałem" i trafiłem do głównej drużny. Szybko dostaliśmy się do I ligi, a następnie do PlusLigi – wspomina Staszewski.
Belgijski "worek z medalami"
Przyjmujący w Kielcach dał się poznać jako solidny zawodnik i został zauważony przez agentów siatkarskich. Pojawiło się też zainteresowanie zagraniczne. Trafił do belgijskiego Lindemans Aalst. – Do Belgii pojechałem na rok, a zostałem pięć lat – przyznaje. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości ułatwiły mu umiejętności zdobyte w gimnazjum – nie tylko te siatkarskie. Żona trenera Toporkiewicza uczyła go bowiem języka francuskiego i dzięki temu swietnie poradził sobie mieszkając w Brukseli. W Belgii zdobył Superpuchar Belgii i trzy brązowe medale tamtejszej ligi, otwierając "worek" z sukcesami.
Cztery lata, cztery tytuły w Europie
Powrót do Polski w 2020 roku był dla Adriana Staszewskiego strzałem w dziesiątkę. W ciągu trzech lat zdobył z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle... trzy tytuły w Lidze Mistrzów. Choć nie był pierwszoplanową postacią, niezwykle docenia sukcesy.
– Każdy chce grać jak najwięcej. Kluczem do stworzenia dobrego zespołu jest jednak skompletowanie grupy, w której każdy będzie znał swoją funkcję. Przytrafiły mi się momenty, w których grałem w podstawowej szóstce nie na swojej pozycji w meczach o medale. To miało miejsce choćby w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, kiedy Paweł Zatorski zmagał się z urazem, a ja rywalizowałem w półfinale i części finału jako libero przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi. Cieszę się z każdej otrzymany szansy i staram się pomóc drużynie. Jestem graczem zespołowym – mówi.
"Amulet" w europejskich pucharach
Świetna passa Staszewskiego w europejskich pucharach nie umknęła uwadze jego kolegom z obecnego klubu, Asseco Resovii Rzeszów. – O roli "amuletu" dowiedziałem się od chłopaków z Asseco Resovii Rzeszów i z... Twittera. Traktuję to z przymrużeniem oka, choć przez ostatnie lata trochę cennych trofeów zdobyłem – dodaje.
W sezonie 2023/2024 z rzeszowskim klubem sięgał po Puchar CEV. – Na początku sezonu, w okresie przygotowawczym, kilku chłopaków powiedziało, że mogą ze mną wygrać Ligę Mistrzów, bo jestem "talizmanem". Niestety, nie udało się triumfować w LM, ale i tak zdobyliśmy Puchar CEV, który jest dla nas ogromnym powodem do radości. Temat "amuletu" więc powrócił – śmieje się zawodnik.
– Nie tak dawno liczyłem wszystkie zdobyte tytuły. Ogromnie mnie cieszy, że dochodzą następne. Na pewno za kilka lat będę to bardzo miło wspominał. Te trofea dodają mi skrzydeł – zakończył.
Czytaj również:
– Kiedy poznamy składy reprezentacji Polski? Czasu coraz mniej
– Erik Shoji zostanie w Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle?
– Wilfredo Leon zagra w polskiej lidze! Znamy klub