Kacper Kostorz rozgrywa najlepszy sezon w karierze. Polak został wypożyczony z Pogoni Szczecin do holenderskiego FC Den Bosch, gdzie strzelił piętnaście goli. Jakich rad udzielił mu Ruud van Nistelrooy? Czy w lidze bez spadków piłkarze czują mniejszą presję? Dlaczego nie dostawał szans w Szczecinie? – W Polsce słyszałem, że nie jestem uzdolniony w bieganiu, a moje wyniki nie są najlepsze. A tutaj dla odmiany trenerzy mi powiedzieli, że moje wyniki szybkościowe są na poziomie topowych klubów Bundesligi i Premier League – wyznał w rozmowie dla TVPSPORT.PL.
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Dlaczego po każdym meczu nie możesz zasnąć?
Kacper Kostorz, piłkarz FC Den Bosch: – Przed meczami zawsze piję kawę. Kofeina działa i potem ma to na mnie duży wpływ. Zawsze gramy o godzinie dwudziestej, o dwudziestej trzeciej jestem dopiero po meczu, do domu wracam godzinę po regeneracji – jakoś koło pierwszej. Mój organizm wtedy jest rozbudzony i trudno mi od razu zasnąć. Nie lubię też brać tabletek nasennych.
– Przeszkadza ci to?
– U mnie to już kwestia przyzwyczajenia. Nie wiem już, od kiedy tak mam. Jednej nocy po meczu pośpię trochę więcej, innej trochę krócej. Ale nie jest też tak, że śpię przez jakąś zabójczą liczbę godzin. Przyzwyczaiłem się do tego, że następnego dnia po meczu przyjeżdżamy na regenerację i trenujemy na siłowni górne partie. Potem mamy trening po południu, a potem dzień wolny. Mogę więc się porządnie wyspać i zregenerować.
– Od początku sezonu strzeliłeś piętnaście goli. Który z nich cieszył cię najbardziej?
– Szczerze mówiąc, wszystkie cieszą mnie jednakowo! Można powiedzieć, że wróciłem do świata żywych po długim czasie niegrania w piłkę, więc każdy strzelony gol sprawia mi dużo radości.
– Przy sześciu twoich trafieniach asystował Jaron Vicario. Co sprawia, że tak świetnie dogadujecie się na boisku?
– Nie mamy jakiejś wyjątkowej pozaboiskowej relacji, ale w trakcie gry bardzo dobrze się rozumiemy. To chłopak o wielkich umiejętnościach, umie wyczuć timing mojego wychodzenia na pozycję. Ma świetną lewą nogę, potrafi grać prostopadłe piłki. Korzystam z jego atutów, a on z moich. Dopełniamy się – ja strzelam, on asystuje, dlatego wspólna gra wychodzi nam obu na plus.
– Powiedziałeś przed chwilą, że w Holandii "wróciłeś z zaświatów". Z jakim nastawieniem tu przyjeżdżałeś?
– Wraz z moimi agentami szukaliśmy miejsca, gdzie mógłbym grać regularnie. Uznaliśmy, że z opcji które mamy na stole wyjazd do Holandii będzie najlepszym ruchem. Rozmowy z trenerem Tomkiem Kaczmarkiem dały mi dużo do myślenia i zdecydowałem się na FC Den Bosch. Wszystko, czego oczekiwałem, się sprawdza. Trener ma ogromną wiarę we mnie, a ja w każdym meczu wkładam całą siłę, żeby udowadniać, że zasługują na to miejsce. Rozmawiałem z nim ostatnio i powiedział, że jest ze mnie bardzo zadowolony. Pracujemy bardzo ciężko i myślę, że stałem się tutaj lepszym piłkarzem.
– Tylko dlaczego tak rzadko wygrywacie?
– Nasza drużyna, ale także cały klub jest w przebudowie. Celem jest podniesienie go na wyższy poziom. Wygląda to jednak coraz lepiej. Mieliśmy bardzo duży profesjonalizm wprowadzony przez trenera Tomka i jego asystenta trenera Damiana Korbę – pod względem piłkarskim, ale też siłowni i pracy nad aspektami motorycznymi i taktycznymi. Dlatego byłbym spokojny o naszą drużynę. Wiadomo, najważniejsze jest, aby wygrywać. Ale w porównaniu do poprzedniej rundy zrobiliśmy progres.
– W waszej lidze nie ma żadnych spadków – czy to sprawia, że gracie bez presji?
– Uważam, że w piłce nożnej nie ma czegoś takiego, jak brak presji. Na nasze mecze przychodzą kibice, którzy nie chcieliby widzieć, jak cały czas przegrywamy. Po pierwszej rundzie mieliśmy nawet z nimi pogadankę – powiedzieli nam, jak widzą naszą grę. Nie mogę więc powiedzieć, że żadnej presji u nas nie ma. Myślę, że brak spadku jest dobry dla rozwoju bardzo młodych piłkarzy – na przykład w drużynach Jong PSV, Jong Ajax, Jong AZ (drużyny młodzieżowe topowych klubów w Holandii grają na drugim poziomie rozgrywkowym – przyp. red.). Mają oni po osiemnaście, dziewiętnaście lat i jeżdżą na mecze Groningen przy dwudziestu tysiącach kibiców. Potem, gdy wchodzą do pierwszej drużyny, nikt nie patrzy na to czy poradzą sobie z presją, czy nie. Trenerzy już wiedzą, że są na nią gotowi. Byłem w szoku po przyjeździe do Holandii, widząc czasami średnią wieku 23 albo 24 lat u rywali.
– Czy trenerzy w FC Den Bosch zwrócili u ciebie uwagę na coś, czego nie zauważono w Polsce?
– W Polsce, co mnie bardzo śmieszyło, słyszałem, że nie jestem uzdolniony w bieganiu, a moje wyniki nie są najlepsze. A tutaj dla odmiany trenerzy mi powiedzieli (na podstawie między innymi wyników GPS) że moje wyniki szybkościowe są na poziomie topowych klubów Bundesligi i Premier League.
– Skąd taka różnica?
– Wiesz, tutaj wszystko sprowadza się do grania i dużego nacisku na eksponowanie dobrych rzeczy u zawodnika. W Polsce nie grałem w ogóle. Przyszedłem tutaj i poczułem, jakbym został odkryty, a trenerzy starają się wyciągać ze mnie te dobre aspekty. Nie te złe – nad nimi oczywiście pracujemy, ale skupiamy się bardziej na moich najmocniejszych cechach. Pamiętam, że Ruud (van Nistelrooy – przyp. red.) zapytał mnie wprost: jak masz bardzo mocne i bardzo słabe strony – to na których się koncentrujesz? Odpowiedziałem mu, że na tych słabszych.
– Jak zareagował?
– Powiedział, że nie powinno tak być. Bo jeśli będę koncentrował się na tych słabszych stronach, a nie tych mocnych, będę po prostu średnim lub słabym zawodnikiem. A jeżeli mam mocne strony, to mogę popracować nad nimi i sprawić, że będę w nich wybitny, najlepszy. Bardzo mi to dało do myślenia. Trenerzy też dużo czasu poświęcają mi na analizy indywidualne, co tydzień mam analizy mojej gry – nigdy nie spotkałem się z tym w Polsce. Uważam, że jest do dla mnie odpowiednia droga do rozwoju – także pod kątem kolejnego kroku w mojej karierze. Jestem przekonany, że nie mogłem trafić lepiej.
– Można powiedzieć, że Ruud van Nistelrooy z wami współpracuje?
– Nie nazwałbym tego wprost współpracą. Po prostu on się wywodzi z klubu, mieszka tutaj i często się w nim pojawia. Złapałem z nim bardzo dobry kontakt – jest bardzo otwartym człowiekiem. Gdy mam okazję, rozmawiam z nim – proszę go o to, żeby chwilę ze mną usiadł i nigdy nie ma z tym problemu, zawsze służy pomocą. Kluczową rolę ma też William van Overbeek, drugi trener, który przygotowuje co tydzień klipy każdego z nas, później siadamy i rzetelnie analizujemy. Nawet jeśli wyjdzie mi super mecz, też rozmawiamy, co mogłoby być jeszcze lepiej.
– Powiedz w skrócie – czego nauczyłeś się w FC Den Bosch?
– Nabrałem dużo spokoju na boisku, grając na pozycji napastnika. Bardzo dużo czasu poświęciliśmy mojemu poruszaniu się po boisku. Napastnik, w porównaniu do innych pozycji, rzadko dotyka piłkę, dlatego cały czas musi być gotowy na strzelanie goli. Pamiętam też, że w Polsce, gdy grałem i dostawałem małą szansę – wiedziałem, że jeśli czegoś nie zrobię i rzadko będę przy piłce, to zaraz będę zmieniony albo trener uzna, że miałem słaby występ i byłem niewidoczny. Nasz trener totalnie wywalił mi takie podejście z głowy! W Den Bosch mi mówią, że jestem od zdobywania bramek i czasami nie warto schodzić do gry na siłę, żeby tylko dotknąć piłki, tylko cały czas muszę być skupiony na ustawieniu z przodu. Bo mogę mieć jedną sytuację – może to być pierwsza, ale także dziewięćdziesiąta minuta. Myślę też, że lepiej rozumiem grę, wiem więcej pod względem taktycznym i technicznie. Jestem silniejszy fizycznie. Podciągnąłem się także pod względem motorycznym
– W jaki sposób?
– Z trenerem Damianem mocno pracujemy nad moją motorykę. Widziałem statystyki w Ekstraklasie – zawodnicy uchodzący za demony prędkości mają po szesnaście sprintów na mecz. A ja robię ich czasami po trzydzieści, biegam średnio około 600-800 metrów w sprintach, a rekord prędkości jaki wykręciłem to ponad 36 km/h. Zrobiłem tutaj progres i jestem bardzo dumny z tego. Mogę tylko dziękować za to, że tutaj trafiłem.
– Jak sądzisz – dlaczego nie przekonałeś do siebie trenera Pogoni, Jensa Gustafssona?
– Gdyby trener Kosta Runjaic został w Pogoni, na pewno tych szans pojawiłoby się więcej – zacząłem już u niego łapać minuty, widziałem coraz większe zaufanie. Ale niestety – na moje nieszczęście, choć gratuluję mu tego – trener odszedł do Legii. Zacząłem od czystej karty. Pojechaliśmy na obóz, wyglądałem dość dobrze. Ale trener Gustafson ściągnął Pontusa Almqvista, który od razu wskoczył do składu, potem odpalił, strzelał gole. A mi było trudno rywalizować. Zawsze byłem trzecim, a może nawet piątym wyborem – trener wolał na dziewiątce wystawiać Michała Kucharczyka i Aleksa Gorgona. Cały czas o siebie walczyłem. Rozmawiałem z chłopakami o tym, że zasługuję na szansę. Ale gdy są wyniki i gra się układa – nie trzeba na siłę szukać zmian. Mogę mieć tylko żal o to, że trochę zostałem oszukany.
– W jaki sposób?
– Przed zimową przerwą rozmawiałem z trenerem o tym, jaki jest mój cel. Powiedział mi, że jeden z zawodników przyznał, że jego celem jest gra w TOP5. A ja podszedłem do tego bardzo realistycznie. Powiedziałem, że o TOP5 nawet nie myślę, bo na razie nie gram w ogóle w Ekstraklasie. Przyznał, że na pewno nie zagram, bo jestem trochę niżej w hierarchii niż inni zawodnicy. Powiedział też, że jeżeli pojadę do domu na urlop, to na pewno nie zagram. Dlatego gdy inni się rozjechali, ja zostałem na trzy tygodnie w klubie. Pracowałem ciężko z trenerem Rafałem Burytą. Trzy tygodnie biegania, siłowni... Potem wszyscy wrócili z urlopów, pojechaliśmy na obóz. A ja byłem chyba jedynym zawodnikiem, który w trakcie obozu nie zagrał ani minuty. Nie możemy więc mówić tutaj o żadnej rywalizacji i otrzymaniu jakiejkolwiek szansy. Wtedy zrozumiałem, że w Pogoni mi się nie uda i muszę coś zmienić. Byłem u trenera – powiedziałem, że chcę odejść na wypożyczenie do Korony. I nie została udzielona mi zgoda.
– Dlaczego?
– Usłyszałem od trenera, że widzi we mnie szanse na rozwój i muszę zostać. Od tamtego momentu zagrałem może pięć minut. Dalej ciężko pracowałem, ale nie dostałem możliwości pokazania się w Ekstraklasie. Dużo pracowałem i nie mogę mieć do siebie o nic pretensji. Myślę, że do kogokolwiek byś nie zadzwonił, każdy z Pogoni powiedziałby, że wkładałem wszystko, żeby dobrze grać. Ale to trener decyduje o składzie. Krótko mówiąc, nie byłem raczej zawodnikiem, który mu się podobał.
– Czy mimo niewielkiej liczby występów, mógłbyś powiedzieć, że w Pogoni poczyniłeś kroki do przodu?
– Wrócę do momentu, gdy odchodziłem z Legii, bardzo dużego klubu. Wiedziałem, że nie jestem już młodzieżowcem i chciałem znaleźć drużynę, w której na pewno mógłbym się rozwijać. Pogoni na mnie zależało, dyrektor Adamczuk oglądał mnie na meczach rezerw Legii. Uznaliśmy, że Pogoń to najlepszy możliwy ruch. Patrzyłem na historię Kacpra Kozłowskiego i innych piłkarzy, którzy w ostatnich latach się rozwinęli w tym klubie. Oczywiście myślę, że przychodząc do Pogoni nie byłem od razu w stu procentach przygotowany do rywalizacji. Musiałem się odbudować. Trwało to jakiś czas, ale wszedłem po pewnym czasie na odpowiedni poziom. Nauczyło mnie to walczyć o siebie.
– Z drugiej strony, Pogoń mnie zahartowała pod względem mentalnym. To nie jest łatwe dla zawodnika, gdy jeździsz na wycieczki dziewięć godzin w jedną i drugą stronę, a lądujesz na trybunach. Nawet nie jesteś na ławce rezerwowych. Potem wracasz i słyszysz: dobrze pracujesz, pracuj tak dalej. Oczywiście, taki jest mój zawód i czasem trzeba się z tym pogodzić. Ale w pewnych momentach robi się ciężko. Słyszałem od trenera, że zawodnik nie musi wcale grać, żeby się rozwijać. Byłem innego zdania.
– Wiem, ile trudnych momentów przeżyłeś, nie tylko biorąc pod uwagę sprawy sportowe. Czy sprawiły one, że podchodzisz do życia z większym dystansem?
– Chyba dopiero teraz rzeczywiście nabrałem dystansu. Zrozumiałem, że każdy piłkarz ma jakąś swoją drogę. To, co przeszedłem w Legii i Pogoni, na pewno mnie zahartowało. Tak samo to, co przeżyłem w życiu prywatnym. Patrzę na niektóre rzeczy pod innym kątem i inaczej je postrzegam. Ale wiadomo – na samym końcu wychodzisz na boisko. Teraz czuję się innym piłkarzem i innym człowiekiem niż wcześniej.
– Zmieniłeś się pod względem charakteru?
– Tak, nauczyłem się porozumiewania ze sztabem szkoleniowym, innymi piłkarzami. Przychodząc do Pogoni byłem osobą bardzo zamkniętą. Nie byłem żadnym wodzirejem ani człowiekiem, który chce się przypodobać innym. Usłyszałem nawet w Pogoni od jednego z trenerów, że szatnia mnie nie akceptuje – choć było to totalną bzdurą. Miałem dobry kontakt z Pawłem Stolarskim, którego poznałem jeszcze w Legii. Dobrze się znałem też z paroma innymi chłopakami. Dzisiaj z takich rzeczy mogę się po prostu śmiać, ale wtedy mnie to bolało. Na pewno nie jest miło coś takiego usłyszeć. Ale dziś nie zwracam już uwagi na takie sprawy. Dochodzę do wniosku, że trzeba robić swoje i jak w jednym miejscu życie ci tego nie odda, to odda w drugim. Teraz w Holandii znalazłem swoje miejsce i bardzo się z tego cieszę.
– Spójrzmy na przykład Adama Buksy, o którym też mówili, że się nie nadaje, a dziś widzimy, gdzie jest. Gdzieś usłyszałem fajne zdanie – kiedy wszystko przychodzi łatwo, to tych rzeczy nie doceniamy, a gdy jest to wypracowane po trudnościach – jest to dla nas trochę ważniejsze. Tego się trzymam.
– Jest coś, co chciałbyś udowodnić sobie?
– Od samego początku wiedziałem, że potrafię grać. Słyszałem w Pogoni od Kamila Drygasa: Kosti, ty to jesteś piłkarz, tylko musisz zacząć grać. Takie słowa mnie motywowały. Czy teraz chciałbym coś sobie udowodnić? Nie, bo wiem, jaką drogę przeszedłem i ile kosztowało mnie to wysiłku, nieraz łez. Gdy po osiemnastu godzinach podróży po meczu znów musiałem "wsiadać na rower" i pedałować pod górę… Sobie nic udowadniać nie muszę, bo wiem, że ciężko na to pracuję. Jak będzie dalej? Życie pokaże. Ale nie chcę spocząć na laurach.
– A może chciałbyś coś udowodnić innym?
– Gdy przychodziłem do Holandii, chciałem od razu coś udowodnić. Miałem na to mocną ochotę! Ale po rozmowie z trenerem Tomkiem Kaczmarkiem podchodzę do tego spokojniej. Powiedział mi: Kacper, ty nic nikomu nie musisz udowadniać. I te słowa zostały mi w głowie. Trener wprowadził we mnie taki spokój, że skupiam się na piłce, żeby grać, a nie żeby coś komuś udowadniać. Cieszę się, że trafiłem na takie osoby jak on, Damian Korba, William van Overbeek, Ruud van Nistelrooy. Chcę robić swoje. Widzę, że teraz idę w dobrą stronę, żeby coś pokazać i zrobić coś z moją karierą.
– Wiem, że jesteś w Holandii dopiero pół sezonu, ale myślisz o tym, żeby zostać tu dłużej?
– Na pewno fajnie byłoby zostać za granicą. Wiem, że już zimą było kilka konkretnych zapytań z innych klubów, ale zostałem w FC Den Bosch i chciałbym tutaj strzelać dalej.
– Miałeś propozycje z Polski?
– Nie, z Polski nie było żadnej, wszystkie z zagranicy, widocznie nie spełniam kryteriów napastnika poszukiwanego przez polskie kluby (Kacper Kostorz w tym momencie się zaśmiał – przyp. red.).
– Poleciłbyś polskim piłkarzom drugim poziom ligowy w Holandii?
– Zdecydowanie. Gdzieś słyszałem, że tutejsze kluby są na poziomie trzeciego i czwartego poziomu rozgrywkowego w Polsce i po prostu złapałem się za głowę, bo ludzie nie wiedzą, jak wygląda ta liga. Proponuję, żeby obejrzeli parę meczów, jak grają ci chłopcy z "Jong teamów" albo drużyn, które spadły z Eredivisie, typu Groningen. Jeśli ktoś mówi, że to liga amatorska, jest w dużym błędzie. Jedynym minusem może być gra na sztucznej murawie – nie dla wszystkich jest to najlepsze. Z drugiej strony, w wielu ligach grają na sztucznej nawierzchni. Ta liga nie jest może tak fizyczna jak polska, ale dużo bardziej techniczna. W Polsce praktycznie w 90 procentach drużyn wznowienia gry są wykopywane od bramki do przodu, a w Holandii buduje się atak pozycyjny. I to się przenosi na wyższy poziom. I potem u nas się mówi, dlaczego liga holenderska jest tak wysoko, a nasza tkwi w martwym punkcie. Choć są takie drużyny jak Raków, Lech i Legia.
– Jaki jest twój cel na ten sezon?
– Chcę być zdrowy, dbać o siebie, grać. A jeśli to będzie – o wszystko inne mogę być spokojny, mam dobrych ludzi wokół siebie i wiem że z nimi zajdę daleko, bo oni mają we mnie olbrzymią wiarę!