Umowa z La Liga. Koszulka Przemysława Płachety. Znak zamknięty w klubowym magazynie. Owce przy stadionie. Kobieta-kot i legenda, która na krótko zdradziła barwy. To wszystko składa się na klub piłkarski z najdłuższą nazwą na świecie, 125-letnie CPD Llanfairpwll FC.
To miała być krótka podróż. Ot, dwie godzinki. Najpierw z Liverpoolu do Chester, a stamtąd już bezpośrednio do miasteczka z dumnym tytułem miejscowości z najdłuższą nazwą w Europie. Słodko brzmiące Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch było na wyciągnięcie ręki.
Dworzec kolejowy Liverpool Lime. Anglosaska brama z 1836 i stalowa konstrukcja dachu chronią od deszczu. Wśród pasażerów widoczne czerwone elementy garderoby, bo... mecz Liverpoolu z Brighton. Rzut oka na bilet. Pociąg z Lime Street do Chester powinien odjechać z peronu A. Spojrzenie na elektroniczną tablicę z rozkładem jazdy. Znów łypnięcie na bilet i niespokojne spojrzenie na rozkład. Kolejne na bilet i z powrotem na rozpiskę pociągów. Każde coraz bardziej nerwowe, bo peronu A nie ma. Jest 1,2,3 i tak do 10. Może go ukryli tak jak peron 9 i ¾ w Harrym Potterze. W końcu jesteśmy w Wielkiej Brytanii.
Trzeba do informacji. W kolejce wraca walijski żart.
— Dzień dobry, czy dostanę bilet z Londyn Euston do Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch?
— Może pan przeliterować?
— E-U-S-T-O-N.
Trzeba uniknąć niezręcznej sytuacji, pokazać bilet w okienku.
— Przepraszam, chcę dojechać tutaj — palcem wskazuję skróconą nazwę miasteczka, Llanfairpwll. — Nie mam pojęcia, gdzie jest peron A.
Pracownik tłumaczy, że tak naprawdę nie kupiłem biletu na pociąg tylko na metro. A stacja jest pod ziemią. Można zejść schodami lub pojechać windą. Dopiero w Chester będzie przesiadka na pociąg do Walii. Pokornie schodzę w dół. Znajduję peron A. Wsiadam do wagonu. Nie trzymam się godziny wypisanej na bilecie. Skoro to zwykłe metro, a jestem przed czasem to wsiadam do pierwszego lepszego do Chester. Planuję zwiedzić sobie jedno z najstarszych miast Brytanii.
Jedziemy. Mijamy Moorfields. Na stacji James Street kontrola biletów. Następna to Hamilton Square. Pociąg rusza. Jedziemy trzy, góra pięć minut. Stoimy. Ciemność. Szarpnięcie. Stoimy. Ciemność. — Pewnie jest masa linii i pociągi muszą się mijać — tłumaczę sobie. Przychodzi konduktorka. — Wszystko w porządku? — pyta. Przytakuję.
Przychodzi potem raz jeszcze, drugi, trzeci. Ciągle pyta, czy wszystko w porządku. Jej ciężkie, liverpoolskie "all wright" robi się już irytujące, bo stoimy już godzinę. Pociąg nie jedzie. Skład raz na jakiś czas próbuje się szarpać z torami. Jak w śmiertelnych konwulsjach. W końcu okazuje się, że nie wszystko jest w porządku. — Mamy awarię elektryczności. Nikt nie wie, co się stało i ile to potrwa. Masz pociąg z Chester, ha? Spokojnie — uśmiecha się konduktorka.
Po dwóch godzinach przychodzi ekipa ratunkowa. W pomarańczowych kamizelkach odblaskowych, z latarkami na czołach. — Jak się pan czuje, sir? — rzuca lider grupy. — Będziemy teraz przeprowadzać ewakuację. Tunelami metra dojedziemy na Hamilton Square. Proszę patrzeć pod nogi, sir — wyjaśnia. I tak sześciu pechowych pasażerów idzie ze mną torami kolejowymi pod rzeką Mersey.
Co jak co, ale podróż do miasteczka z tak długą nazwą nie mogła być krótka...
Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch. Skrócona wersja Llanfairpwll jest dużo bardziej przystępna dla nieznającego walijskiego. Pierwsze dwie litery czytamy trochę jak "ś" zmieszane z "h", z kolei "w" jak polskie "u". Ten przypadkowy ciąg 58 liter sprawnie opisuje historię miasteczka. Nazwę można przetłumaczyć jako "kościół Świętej Marii nad stawem wśród białych leszczyn niedaleko wodnego wiru pod czerwoną pieczarą przy kościele św. Tysilia".
W miasteczku gra drużyna piłki nożnej o równie wdzięcznej nazwie Clwb Pêl Droed Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch Football Club. Historia zespołu datuje się od 1899 roku. Napisałem na fanpage’u tego klubu z miejscowości o tej najdłuższej nazwie w Europie, że będę akurat w miasteczku, więc chętnie dowiedziałbym się więcej o tamtejszej piłce. Odpisał Steve. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Po moim przyjeździe do Anglii mieliśmy się spotkać o trzynastej, na dworcu w Llanfairpwll.
Niestety, dopiero grubo po umówionej godzinie wydobyłem się z Hamilton Square. Pracownicy kolei kazali podpisać mi jeszcze kilka formularzy, a potem iść na stację Brickenhead Central. Tam złapałem pociąg w dobrym kierunku i... WiFi. "Wybacz Steve. Nie wiem, o której przyjadę. Utknąłem w metrze. Właśnie mnie ewakuowali" — napisałem. "K*rwa" – odpisał i przesłał zakłopotaną emotikonę, wprawiając mnie w zakłopotanie swą znajomością polskiego. "Napisz, jak będziesz na dworcu, to przyjdę".
Z czterogodzinnym opóźnieniem docieram do Llanfairpwll. Pijemy wreszcie kawę naprzeciw dworca kolejowego. Budynek nadgryziony zębem czasu. Walijskie wiatry i regularne deszcze z ostrym słońcem źle działają na dziewiętnastowieczną stację. Choć na dworcu nie da się kupić biletów, a pociągi zatrzymują się tu tylko na żądanie, to jednak są turyści. Przyglądamy się im przez okno. A Steve pije kawę z kubka, który każdy mógłby mieć w domu. Zdobi go napis "cappuccino".
– Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch — bez zająknięcia wymawia nazwę trzytysięcznego miasteczka. — Zawsze, gdy gdzieś jadę na wakacje i tłumaczę, skąd pochodzę, to jest wesoło. "Co? Skąd? Powtórz jeszcze raz!". Jestem z miasta o najdłuższej nazwie na świecie i cóż mogę powiedzieć, kocham to miejsce. Zdecydowanie!
Są różne wersje. Według jednej z nich Llanfairpwll walczy o tytuł miejsca z najdłuższą nazwą na świecie z nowozelandzką osadą Taumatawhakatangihangakoauauotamateaturipukapikimaungahoronukupokaiwhenuakitanatahu. Różnica jest dość spora. Walijska miejscowość ma 58 liter, a konkurentka aż 85. W Księdze Rekordów Guinnessa na pierwszy miejscu znajdziemy jednak Bangkok, którego pełna, oficjalna nazwa brzmi Krungthepmahanakhon Amonrattanakosin Mahintharayutthaya Mahadilokphop Noppharatratchathaniburirom Udomratchaniwetmahasathan Amonphimanawatansathit Sakkathattiyawitsanukamprasit. Zdania są podzielone. Niektórzy tego pierwszeństwa stolicy Tajlandii nie uznają, ponieważ ma spacje pomiędzy słowami. Inni z kolei traktują tę nowozelandzką jako nazwę stricte geograficzną, a nie nazwę miejscowości.
— Dla mnie to jest po prostu moje miasteczko. Umiem wymówić pełną nazwę, ale częściej stosujemy skrócone wersję Llanfairpwll lub Llanfair PG. Wszystkim jest wygodniej — tłumaczy Steve. — Chyba największą konkurencją jest ta miejscowość w Nowej Zelandii. Nie ma ciśnienia, rywalizacji, ale z pewnością mamy klub piłkarski z jedną z najdłuższych nazw na świecie — tu robi pauzę. — Clwb Pêl Droed Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch Football Club. Po prostu.
— Niektórzy uważają, że szkockie Inverness ma dłuższą nazwę od was — mówię. — Inverness Caledonian Thistle Football Club — Steve bezbłędnie podaje pełną nazwę klubu. — Tak, tak. Słyszałem o tym. Jest jeszcze holenderski klub NAC Breda, ale nie znam rozwinięcia. Z tego co wiem, to tam w Nowej Zelandii nie ma drużyny! Na szczęście — śmieje się.
NAC Breda to faktycznie Nooit opgeven altijd doorgaan, Aangenaam door vermaak en nuttig door ontspanning, Combinatie Breda. Ponoć w tej nowozelandzkiej osadzie gra Taumata FC, ale informacje o tym klubie są bardziej niż szczątkowe. — Nigdy nie widziałem ich żadnego meczu, nie grają też w żadnej z poważniejszych lig w Nowej Zelandii, więc szczerze mówiąc, nie mam pewności czy istnieją — tłumaczy Adam Kotleszka, ekspert od piłki w Australii i Nowej Zelandii.
Derby Mediolanu
W Celt Coffi Steve nie dostał domowego kubka bez powodu. Zna się dobrze z właścicielem. Gdy przenosimy się obok do The Penrhos Arms na butelkę Carlinga, każdy z wita się z moim przewodnikiem jak z serdecznym kumplem. — Hej! Jak wynik? — pytają go przy barze. — Wygraliśmy 4:2 z Caergybi FC. Murawa była straszna — odpowiada.
Steve, który pierwszy odpisał mi na Facebooku, a potem spędził ze mną Poniedziałek Wielkanocny na opowiadaniu o miejscowej piłce, nie jest tak po prostu zwykłym Steve’em. To Steve Smith. Legenda CPD Llanfairpwll FC. Półfinał Juniors Cup z Llandudno Amateurs FC z 18 lutego 2024 był jego pięćsetnym meczem w niebiesko-czarnych barwach.
— Ja tylko gram tutaj od jakichś dwudziestu lat. Mój pierwszy sezon to 2000/01 — mówi. — Pamiętam, że jeszcze w juniorach Bangor City rywalizowałem z Michaelem Owenem. Dwa lata potem on pojechał na mistrzostwa Europy. Szczerze mówię: zasłużenie. Był niesamowity!
Były napastnik Realu Madryt nie jest jedyną wielką osobistością, którą zna z boiska. — Kiedyś, dawno temu, grałem w reprezentacji Walii B, a moim trenerem był Osian Roberts, ten sam, który teraz prowadzi Como FC z Ceskiem Fabregasem w składzie! Mam go nawet wśród znajomych na Facebooku.
500 meczów to niezwykły wynik. Szczególnie w czasach, gdy przywiązanie do barw nie jest już tak silne, a zawodnicy dość regularnie zmieniają koszulki. — Grałem też w innych klubach. 75 meczów w Caernarfon Borough, 6 w Gwalchmai i 9 w Gaerwen. Pamiętam, że gdy odchodziłem z Llanafairpwll w 2019, to nieodżałowany prezes Alun Mummery mówił, że jestem o krok od minięcia kamienia milowego.
— W latach 1998-2006 grałem jeszcze w sunday league. Nie prowadziłem szczegółowych zapisków, ale myślę, że zagrałem około 780 razy — tłumaczy. Smith jest przede wszystkim bocznym obrońcą, ale przez lata jadł z niejednego pieca w niższych ligach. Około 30 razy stawał między słupkami CPD Llanfairpwll FC. — Jestem raczej defensywnym piłkarzem. Nie mam za wiele goli, ale przez te wszystkie lata zebrało się ich z 70.
Nie tylko bramka, bok obrony lub defensywny pomocnik. Smith podejmował się różnych ról. W 2016 był nawet menedżerem CPD Llanfairpwll FC. — Nie lubiłem tego. Gdy jesteś piłkarzem, to wszystko zależy od ciebie. Trudno jest powiedzieć przyjacielowi, że dzisiaj nie zagra, a jeszcze trudniej ściągnąć go z boiska i wpuścić siebie — tłumaczy. Steve odnalazł się też w roli... arbitra. To miało być zajęcie na krótko, ot efekt kontuzji. — Wiesz, jak jest z sędziowaniem. Różne rzeczy można o sobie usłyszeć, ale gram w piłkę w tych okolicach od ponad 20 lat. Chłopaki mnie znają i szanują — przekonuje.
Steve jest blisko związany z CPD Llanfairpwll FC. Dlaczego opuścił ukochany klub? Powód jest banalny. — Pracuje w fabryce sera mozzarella. Jeśli kiedykolwiek będziesz jadł pizzę w Domino’s, Papa John’s lub Pizza Hut, to ten ser jest produkowany właśnie tutaj, w Walii. Fabryka działa dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ciężarówki jeżdżą codziennie — tłumaczy. Mleczarnia jest obok Gaerwen. Prosto z pracy mógł iść na trening.
— Czy macie rywala, z którym się nie lubicie? — pytam, a Steve zwiesza głowę. — Z Gaerwen FC gramy derby. To jest następna miejscowość, na zachód od Lllanfairwpll. Oni czerwonoczarni jak AC Milan, my w barwach Interu. Chciałbym kiedyś zobaczyć San Siro. Como jest blisko. Mógłbym odwiedzić Osiana Robertsa! To zabawne, bo zdecydowanie bardziej wolę AC Milan, a Llanfairpwll ma niebiesko-czarne stroje. Chociaż nie zawsze tak było. Kiedyś mieliśmy brązowe koszulki i mówili o nas "Czekoladki" — dodaje.
— Był taki mecz, że grałem przeciwko temu mojemu z Llanfairpwll — mówi w końcu. — Oczywiście, że byłam wściekła — dodaje Sam Smith-Johnes, żona Steve’a i prezeska klubu, która mocno podkreśla swe oburzenie. A ja mam wrażenie, że legenda CPD, chce zapaść się pod ziemię. — Po prostu w Gaerwen płacili za grę…
Nieodżałowany Alun Mummery przyszedł na świat 3 kwietnia 1942. Był związany z CPD Llanfairpwll od 1959. W latach 80. XX wieku pracował w Bangor City, jednym z największych klubów w historii Walii. Zasiadał w radach miast Llanfairpwll, Menai Bridge, Penmynydd. Był także członkiem komitetu wykonawczego Rady Hrabstwa Anglesey oraz dyrektorem lokalnej szkoły. Promował język walijski oraz kulturę kraju. Mówili o nim "Pan Llanfairpwll".
Nigdy nie będzie już stał oparty o barierki na stadionie Meas Eilian. Mummery odszedł w grudniu 2023. — Utrata radnego Aluna Mummery’ego to wielka strata dla rady hrabstwa, społeczności i wyspy. Wszyscy znali Aluna a sposób, w jaki traktował elektorat, był fenomenalny. Jego wkład w rozwój budownictwa socjalnego w Anglesey pozostanie trwałym dziedzictwem. Będzie nam wszystkim brakować jego mądrych rad i ciepłego dowcipu. Nasze myśli są z jego rodziną i przyjaciółmi — mówił radny wyspy Anglesey, Dafydd Roberts. Żywym pomnikiem "Pana Llanfairwpll" są jego wnuki. W marcu Tom Mummery odebrał nagrodę dla najlepszego młodego zawodnika klubu.
Pani Sam Jones-Smith jest "od zawsze" związana z CPD Llanfairpwll. Pochodzi z miasteczka o najdłuższej nazwie w Europie, mówi pięknie po walijsku i... nienawidzi Liverpoolu. Podobnie jak mąż kibicuje Manchesterowi United. 28 czerwca 2018 roku została prezesem CPD.
"Po wczorajszej rezygnacji naszego prezesa Steve'a Mullena, z radością ogłaszam, że jego obowiązki przejmie obecna wiceprezes Sam Jones-Smith. Jako kibic klubu od dzieciństwa i członek komisji od wielu lat, pani Sam ma ogromny szacunek dla naszego społeczeństwa i jest świadoma ogromu ciężkiej pracy, jakiej wymaga rola. Zastępując Steve Mullena zostaje pierwszą kobietą prezesem klubu od jego założenia w 1899 roku" — obwieszczono w klubowym komunikacie.
Sam Smith-Jones, zanim została żoną Steve’a, była też sponsorem, bo w CPD Llanfairpwll FC zarabiają tylko ci piłkarze, którzy mają akurat lokalnego mecenasa. I tak na pensje Reesa Robertsa daje studio makijażu LashadBrowns, a najlepszego strzelca Marquisa Hollanda opłaca Peter Hughes & Sons Haulage. Z kolei na pensje Steve’a Smitha przelewa lokalny inżynier Dafydd Evans. A w 2017 Sam Smith-Jones sponsorowała Arwyna "Jeffa" Robertsa. W tym samym czasie pensje jej mężowi wypłacał farmaceuta William Parry.
— Nie ma zbyt wielu kobiet na takim stanowisku, więc to na pewno było wyzwanie — mówi Smith-Jones. — Jednak jestem związana od lat z CPD Llanfairpwll FC. Wszyscy mnie znali — dodaje. Siedzimy sobie w The Penrhos Arms i pijemy spokojnie piwo. Kilka lat temu w tym barze piłkarze jedli przedmeczowe posiłki, a właściciel odpowiadał za pensje Simona Andrewa. — Teraz przenieśliśmy się do Ty Gwyn, naprzeciwko — mówi Steve Smith. — Gdy grałem w Gaerwen FC to tak naprawdę wszystkie pieniądze przepijaliśmy tutaj — śmieje się mąż.
Steve prosi o dolewkę soku do piwa. — Tak mi bardziej smakuje. Przypomina waszą "Perłę". To najlepsze piwo świata! Spójrz tu — pokazuje zdjęcie lodówki po brzegi wyładowanej puszkami polskiego browaru. — Gdy zaczęła się pandemia, to znalazłem sklep internetowy, który sprowadzał "Perłę" do Walii — zdradza.
Smithowie pokochali Polskę. — Byliśmy we Wrocławiu dwa razy na meczu Śląska z Legią. Atmosfera była niesamowita! Podobała mi się gra Przemysława Płachety, więc kupiłem jego koszulkę. Później na fanpage’u Śląska umieścili zdjęcie tego zamówienia — opowiada Steve. Płacheta gra dziś w walijskim Swansea.
— Polska kuchnia jest niesamowita — wzrusza się Sam. — Pierogi! Byliśmy w jakiejś małej pierogarni przy rynku, nie pamiętam nazwy, nie sprawdzaliśmy opinii, ale pierogi były wyśmienite! Z serem i z mięsem! — zachwala. — Myślę że tradycyjna polska i walijska kuchnia są podobne. Obie są tłuste i sycące, żeby pasterze mogli długo wytrzymać w pracy.
Nagle na okno dachowe baru wskakuje kot. Przez folię przeciwsłoneczną widoczne są cztery łapki. — Oj, to może być jeden z naszych — małżeństwo się ożywia. — Mamy osiem kotów — mówi Sam. — Kocham koty! Patrz, we Wrocławiu zrobiłam sobie taki tatuaż — pokazuje. Na przedramieniu prezeski CPD jest napis "Kobieta-kot". Po polsku.
– Na Wielkanoc Sam ugotowała mi "tę pyszną zupę z kluskami". Rosół. Polski rosół w Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch.
— La Liga? To było tak, jak z tobą — zaczyna Steve. — Napisała do nas agencja marketingowa, która reprezentuje tę ligę w Wielkiej Brytanii. Skontaktowali się tak samo jak ty przez nasze konto na Facebooku. Zobaczyliśmy wiadomość i... ją zignorowaliśmy — śmieje się rozmówca.
— Napisali jeszcze raz po tygodniu: potencjalnemu sponsorowi zależy na spotkaniu. Przeczytaliśmy, spojrzeliśmy i… tę wiadomość też zignorowaliśmy. A dwa dni później znów napisał ten sam facet. "To bardzo poważna oferta! Mogę zadzwonić, jeśli wam tak będzie wygodniej". Okazało się, że reprezentuje La Liga! Oczywiście od razu przeprosiliśmy za nieodpisywanie — wspomina z uśmiechem Smith.
Najchętniej obserwowane rozgrywki w mediach społecznościowych i klub z miasteczka o najdłuższej nazwie w Europie? Dlaczego taki związek ma sens? Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch nie ma zbyt wiele atrakcji. Monumentalna kolumna postawiona dla uczczenia pamięci markiza Anglesey, która jest też w herbie miejscowego klubu. Ale to pomnik znany tylko miejscowym. Niewątpliwie największą atrakcją pozostaje nazwa miasta, którą kusi już dworzec kolejowy. To na nim turyści z całego świata robią sobie zdjęcia. A o biednym markizie Pagecie, który zasłynął w bitwach napoleońskich, prawie nikt nie słyszał...
W pełniej nazwie Llanfairwpll mamy nagromadzenie liter "Ll". "Ll". Tak jak La Liga! Marketingowcy zwietrzyli więc interes i od września 2023 logo hiszpańskiej ekstraklasy znajduje się na froncie koszulki CPD. Przed stadionem stał specjalny znak, na którym każda cząstek "Ll" została zastąpiona logiem La Liga. — To dla nas naprawdę wyjątkowe partnerstwo. To nie tylko najbardziej ekscytująca współpraca, jaką kiedykolwiek miał klub, ale pozwala nam także doskonalić się zarówno na boisku, jak i poza nim. Pozyskanie partnera na koszulki o takim poziomie ma ogromne znaczenie — mówiła pani Sam Smith-Johns w dniu podpisania umowy.
Na wzgórzu, na którym znajduje się Meas Eilian, nie ma już znaku, przy którym robiono zdjęcia, a które obiegły cały świat. Obok pasą się tylko owce. Są ławki rezerwowych z wysłużonymi banerami La Liga. Jest też blaszana trybuna z hasłem "The Power of Our Fútbol also live here".
— Jesteśmy entuzjastami szerzenia hasła "The Power of Our Fútbol" na całym świecie. La Liga to znacznie więcej niż tylko piłka nożna w Hiszpanii – to największy ekosystem piłkarski na świecie. Oglądany chętnie i cieszący się popularnością milionów. Partnerstwo z Llanfairpwll FC to świetny sposób na podkreślenie naszej nowej tożsamości wizualnej. "LL" jak La Liga umożliwia nam rozszerzanie wsparcia grassroots w Wielkiej Brytanii — tłumaczył Keegan Pierce, dyrektor zarządzający na Wielką Brytanię i Irlandię
Charakterystycznego znaku jednak próżno szukać. Steve Smith śmieje się, gdy go o to pytam. — Cóż, on był tylko do zdjęć. Trzymamy go teraz w budynku klubowym. Nie mamy co prawda muzeum, ale wierzymy, że się go doczekamy — tłumaczy. A gwiazdą sesji zdjęciowej był nasz najlepszy napastnik Maquis Holland. — Nie mam jednej gwiazdy. Naszą siłą jest drużyna — mówi prezeska klubu. — Maquis? On ma wszystkie cechy idealnego napastnika. Jest pewny siebie i ma potrzebę atencji. Był więc idealny do sesji zdjęciowej!
W Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch nie ukrywają, że umowa z La Liga to drobne korzyści finansowe i gigantyczne marketingowe. Wcześniej miasteczko nazywało się po prostu Llanfairpwll. Według Sir Johna Morrisa-Jonesa obecną nazwę wymyślił w 1869 bezimienny krawiec i był to tylko chwyt marketingowy. Pomogło. Już wcześniej miasteczkiem interesowali się turyści, a co za tym idzie także CPD Llanfairpwll. Steve Smith w 2015 udzielił wywiadu "Marce". — Na potrzeby artykułu przygotowali bardzo długi szalik z pełną nazwą — mówi.
Umowa z La Liga sprawiła, że tamten chwyt marketingowy krawca został podchwycony. O CPD Lllanfairpwll piszą dziś wszyscy. Dziennikarze dzwonią do Steve’a prawie codziennie. — Patrz, nawet taki portal Coolturalnie o piłce z Polski o nas napisał. Dałem im lajka — pokazuje.
Zgłaszają się też piłkarze. Ostatnio nawet tabun Brazylijczyków.
Smithowie są przeszczęśliwi. Ich klub jest dziś na językach wszystkich. A tak się składa, że akurat świętuje 125-lecie. Kilka miesięcy temu podpisali umowę z CD Tenerife. Steve Smith wymienił się koszulką z prezesem tego hiszpańskiego klubu. — Moi rodzice mieszkają na Teneryfie od kilku lat. Jadąc do nich, pomyślałem, że to będzie fajna sprawa, a La Liga pomogła nam zorganizować spotkanie — zdradza.
Wszystko wskazuje na to, że historia CPD Llanfairpwll FC może być prawie tak niekończąca się, jak pełna nazwa tego uroczego miasteczka.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.