Przejdź do pełnej wersji artykułu

Doleżal ryzykuje więcej niż Stoch. Ruch mistrza? Nic do stracenia

/ Kamil Stoch (fot. PAP) Kamil Stoch (fot. PAP)

Po środowym komunikacie Polskiego Związku Narciarskiego jest już niemal pewne, że Michal Doleżal jako trener indywidualny Kamila Stocha powróci do pracy w naszych skokach. Czech odszedł z pracy w Niemczech, odłącza się od Thomasa Thurnbichlera. Z tego duetu Kamil nie ma do stracenia nic, a Michal – jeśli zostanie zatrudniony – ryzyko i tak już podjął. Do igrzysk olimpijskich zostały dwa lata.

Łukasz Kruczek złożył wypowiedzenie! To koniec jego pracy w polskich skokach

Informacje opublikowane przed kilkoma dniami przez Jakuba Balcerskiego w portalu Sport.pl potwierdzają się przynajmniej częściowo. Nawet jeśli jakimś cudem to nie Michal Doleżal ma wziąć odpowiedzialność za indywidualne przygotowania Kamila Stocha do sezonu 2024/25, to PZN właśnie oznajmił, że mistrz olimpijski rzeczywiście postanowił kogoś takiego poszukać.

Na finiszu kariery Kamil postanowił zagrać all-in. Przy czym to jasne, że on niczego nie traci.

Czytaj też:

Piotr Żyła - temat jego walki wypłynął w trakcie IE w Krakowie (fot. PAP/Grzegorz Momot)

Piotr Żyła zawalczy w Clout MMA? Małysz: mam pozytywne informacje

W komunikacie związku nazwisko Doleżala nie padło. A Stoch, który podobno jako jedyny dotąd kontaktował się z PZN w sprawie własnej rewolucji, jeździ właśnie na nartach na Kasprowym Wierchu i medialnego hałasu nie słyszy. Zbiera siły i czyści głowę po serii ciosów, jakie on i reszta polskiej kadry skoczków dostała od losu w trakcie ostatniej kampanii. Można się domyślać, że nazwisko Czecha (albo kogoś innego, choć to raczej mało możliwe) wróci na agendę zaraz po tym, gdy uda się dopiąć kwestie finansowania takiego teamu. Poza pieniędzmi na pensję głównego szkoleniowca – jak przypuszczamy – potrzebne będą też takie na asystenta i resztę sztabu, niezależnie jak wielki lub mały ten zespół ma być.

Może to tam, idąc tropem powrotów, miałby trafić z Bułgarii Grzegorz Sobczyk?

Przyjmując, że sytuacja już nikogo nie zaskoczy i to faktycznie Doleżal zostanie starym-nowym trenerem Stocha, to on ryzykuje więcej. U boku Stefana Horngachera miał ciepłą posadę jeszcze przez przynajmniej dwie zimy. Niemcy płacą solidnie, na czas, mają najwyższe aspiracje. Pomimo kryzysu, który dotknął także ich kadry juniorskie, jest tam napływ świeżej krwi, który oznacza jednocześnie, że w najbliższym czasie nie grozi im tam żadna zapaść. Będzie tam materiał, z którym można pracować i który da się rozwijać. Są ośrodki badawcze, technologie, pieniądze na zgrupowania. Słowem: dla trenera, który w dodatku zniknął z afisza i chowa się jako asystent głównego dyrygenta, to sytuacja idealna. Właśnie z takiej kilka tygodni temu na własną prośbę zrezygnował Michal.

Czytaj też:

Rekord świata na Islandii, FIS ogląda środkowy palec. Co świat zrobi z Ryoyu?

Nie ma żadnej gwarancji, że w dwa lata (na mniej niż rok raczej nie byłoby sensu się tyle patyczkować) – czyli do igrzysk w Cortinie – z Kamila z powrotem uda się ulepić zawodnika na zwycięstwa, medale i podia. PESEL nie kłamie, z każdym rokiem życia sportowcom trudniej jest utrzymywać się na szczycie. Kamil ma 37 lat. Pomijając fizyczną eksploatację i starzenie komórek, wyzwaniem jest również warstwa mentalna. To tylko teorie, ale równie dobrze może okazać się, że po latach triumfów, stresu i wyrzeczeń organizm naszego mistrza już po prostu dla skoków się zużył. Że z niego nic więcej nie da się już wykrzesać, a pojedyncze dalsze skoki z ostatniej zimy – przeplatane rozczarowaniami – to najwięcej, na co go stać. Mając tyle statuetek, tak bogate CV i hasło w Wikipedii, to i tak nie miałoby znaczenia. Kamil Stoch, który do końca życia nie zdobyłby już ani jednego punktu w Pucharze Świata, wciąż byłby legendą sportu.

Ale równie dobrze może się okazać, że ta zmiana przyniesie kolejny sukces: medal MŚ w Trondheim za rok lub podium igrzysk w 2026 roku.

I to jest to, co ekscytuje szkoleniowca, sugerując jednocześnie, że takie ryzyko warto podjąć. A Stochowi daje poczucie, że dopóki chce mu się walczyć, musi zrobić wszystko, aby trenować to możliwie najefektywniej.

Chciałbym skakać na tyle dobrze, żeby w trakcie zimy nie musieć robić sobie przerw od Pucharu Świata – mówił mediom przed startem ostatniej zimy.

Czytaj też:

Kraj-legenda skoków nie ma pieniędzy. Nie odbędzie się ani jeden trening

Jaką drogę obierze Stoch z nowym trenerem, trudno przewidzieć. Może jednak tę, w której cele główne staną się ważniejsze, a wszystko, co po drodze, będzie jedynie środkiem do celu. Atak na podium klasyfikacji generalnej przy tak wyrównanej stawce może być już niełatwy, zresztą… zawsze jest wielkim wyzwaniem. Szykowanie formy na jeden, dwa momenty zimy wydaje się w tym sensie łatwiejsze, że nie trzeba zaprzątać sobie głowy stresem związanym z utrzymaniem jej przez długie cztery miesiące. Że można dać sobie samemu prawo do odpoczynku lub treningu w zaciszu, gdyby tylko sztab wyczuł taką potrzebę.

Ostatnią niewiadomą zostaje to, kto w trakcie konkursów będzie dawał Stochowi sygnał do skoku. Gdy Adam Małysz trenował z Hannu Lepistoe, był to Fin. Ale to Thomas Thurnbichler powiedział jakiś czas temu, że sytuacji, w której w gnieździe byłby ktoś z nim równorzędny, by nie zaakceptował. Różnica w tym, że mając oddzielny sztab, do dwóch różnych grup, dwaj trenerzy byliby de facto od innych zadań. Więc Thomas pewnie to zaakceptuje.

Dopóki Stoch, PZN ani nowy trener mistrza nie zabiorą głosu i nie potwierdzą ostatecznego kształtu nowej formy pracy 37-latka, więcej pól do zastanowienia nie ma. Na resztę trzeba cierpliwie poczekać. Najlepiej do zimy i pierwszych wyników Kamila. Jak widać, motywacji u skoczka nadal nie brakuje.

Tu akurat PESEL nie ma żadnego znaczenia.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także