Przejdź do pełnej wersji artykułu

Sebastien Thill strzelił gola Realowi Madryt, teraz gra w Stali Rzeszów. "Nie sądziłem, że to urośnie aż do tego stopnia"

/ Sebastien Thill (fot. Getty) Sebastien Thill (fot. Getty)

Sebastien Thill jest autorem jednej z piękniejszych bramek w ostatnich latach na Santiago Bernabeu. Jego życie nabrało tempa, gdy trafił do Sheriffa Tyraspol. Z półprofesjonalnego piłkarza nagle stał się zawodowcem i wystąpił w Lidze Mistrzów. Pisały o nim największe media w Europie. Teraz jest gwiazdą 1. ligi w Stali Rzeszów. O swojej historii opowiedział w rozmowie dla TVPSPORT.PL

Szykuje się wielki powrót. Król strzelców chce znów do Polski

  • Sebastian Thill dał zwycięstwo Sheriffowi Tyraspol w wyjazdowym meczu Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt.
  • Jego bramka podbiła Internet. Po tamtym spotkaniu stał się największą luksemburską gwiazdą.Dobijały się do niego media z całej Europy.
  • Rzadko kiedy zdarza się, by każdy członek rodziny grał w piłkę nożną. U Thilla taka sytuacja miała miejsce. Na futbol był więc skazany.
  • Co wydarzyło się w jego karierze, że teraz gra na zapleczu PKO BP Ekstraklasy?


Czytaj też:

Radość Maksyma Khlana po golu w meczu z Polonią Warszawa (fot. 400mm.pl).

Spadkowicz na autostradzie do awansu. Obecnie jest najlepszy z… najlepszych!

Dominik Pasternak, TVPSPORT.PL: Jak to się stało, że 2,5 roku temu strzeliłeś gola na Santiago Bernabeu oraz San Siro, a dziś grasz w 1. lidze polskiej?
Sebastien Thill (Stal Rzeszów):
– Gdybym ja to wiedział… Zdecydowałem się na zmianę ligi, bo w Niemczech nie grałem zbyt dużo. Zacząłem poszukiwania nowego klubu, ale nie było to łatwe. Priorytetem dla mnie była regularna gra. Wreszcie mi się to udało i w taki sposób dołączyłem do Stali Rzeszów.

Miałeś wcześniej oferty z innych polskich klubów?
– Nie, nie było żadnego zainteresowania.

 – Co czuje piłkarz, który strzela gola przeciwko Realowi Madryt i to na Santiago Bernabeu?
– To był wyjątkowy moment, bo oprócz strzelonego gola, także wygraliśmy ten mecz. Na pewno masz czasami w życiu takie chwile, że marzysz o czymś, co wydaje się nierealne. Ja dokładnie tak miałem, tylko nagle to się wydarzyło. Nie potrafiłem tego opisać. Absolutnie szalona noc.



To najpiękniejszy moment twojej kariery?
– Na pewno w klubowej karierze. W reprezentacji również przeżywałem piękne chwile.

Ile razy oglądałeś powtórkę tego gola?
– Kto by to zliczył (śmiech). Pamiętam, że przez cały tydzień po meczu oglądałem go bardzo często. Cieszyłem się jak dziecko. Później oczywiście trochę mniej, ale nie da się o tym zapomnieć. Znajomi często włączają powtórki przy mnie. Kibice, gdy mnie spotykają, przypominają o tym golu i pytają o niego. Stało się to nieodłącznym elementem mojego życia.

– Podejrzewam, że po wejściu do szatni Stali Rzeszów pierwsze pytanie było też właśnie o to.
– Tak, oczywiście były o to pytania. Generalnie, ludzie gdy do mnie podchodzą, to częściej słyszę “wow, świetny gol przeciwko Realowi Madryt”, niż “miło cię poznać” (śmiech). Nie sądziłem, że to urośnie aż do tego stopnia.


Czytaj też:

Mariusz Misiura trenerem Warty Poznań? Szkoleniowiec Znicza Pruszków skomentował medialne doniesienia!

Ale masz za to genialny sposób na poprawę humoru!
– Tak, zgadza się, ale na szczęście rzadko miewam gorsze dni.

Twój telefon wibrował od powiadomień po tym spotkaniu?
– To był absolutnie szalony czas. Setki powiadomień, mój Instagram oszalał. Udzieliłem wielu wywiadów. Nagle zacząłem budzić ogromne zainteresowanie. W końcu będąc zawodnikiem najmniejszego klubu w rozgrywkach, strzelasz gola na Santiago Bernabeu. To jak wygranie losu na loterii.

Jesteś też pierwszym piłkarzem z Luksemburga, który strzelił gola w Lidze Mistrzów.
– Zagrało tylko trzech, ale tak, jestem tym pierwszym, który zdobył bramkę. To dodatkowy powód do dumy, bo świat mógł wreszcie usłyszeć o Luksemburczyku strzelającym w Lidze Mistrzów.

Szalona jest ta historia, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie tak dawno pracowałeś w Luksemburgu jako greenkeeper.
– Tak, było to cztery lub pięć lat temu. W Luksemburgu trudno być piłkarzem na pełen etat, to liga półprofesjonalna. Przed treningami chodziłem do pracy, żeby zarobić dodatkowe pieniądze. To było czymś normalnym. Nie narzekałem.

Słyszałem, że teraz dzięki zdobytemu doświadczeniu dokładnie sprawdzasz murawę przed meczem.
– Mam w tym duże doświadczenie. Potrafię dobrze ocenić stan boiska. Dzięki temu dobrze dobieram buty. Lubię to robić. Być może to jeszcze jakieś zboczenie zawodowe z dawnych czasów. Myślę, że boisko w Rzeszowie stoi na wysokim poziomie. Zauważyłem, że w Polsce jest z tym różnie. Gdy graliśmy latem, to większość była całkiem niezła. Im zimnej, tym sytuacja się pogarszała.



Twoja historia to dobry materiał na książkę…
– (śmiech) Jeszcze o tym nie myślałem, ale może w przyszłości faktycznie coś napiszę…

Jakie jest twoje motto życiowe?
– Jestem prostym i skromnym człowiekiem. Przede wszystkim chcę być zawsze uśmiechnięty. To dla mnie najistotniejsze. Skupiam się też na relacji z przyjaciółmi oraz rodziną, a poza tym piję dużo kawy!

Pytam o to, bo da się zauważyć, że jesteś typem marzyciela. To też pokazuje twój tatuaż na łydce.
– To mój jedyny piłkarski tatuaż. Moim idolem jest Bastian Schweinsteiger i dlatego też gram z numerem 31. Tatuaż pokazuje chłopaka marzącego o grze w Lidze Mistrzów, zdobywaniu tytułów i strzelaniu wielu goli. Dodam, że oczywiście powstał przed tym, jak zdobyłem bramkę z Realem Madryt. Czułem się spełniony w tamtej chwili.

Nie bez znaczenia w twojej karierze jest zapewne to, że pochodzisz z piłkarskiej rodziny.
– Rodzice grali w reprezentacji Luksemburga. Nawet babcia była piłkarką. Moich trzech braci wciąż zawodowo gra. Dorastaliśmy z piłką przy nodze. Byliśmy chyba skazani na ten sport. Nie było dnia, żebyśmy nie kopali lub nie rozmawiali o piłce nożnej. To na pewno dużo nam dało. Mieliśmy z kim rywalizować. Teraz są z tego pozytywne efekty.

Może kiedyś razem z młodszym bratem zagracie w Polsce.
– W piłce nożnej wszystko jest możliwe. W tym momencie jednak ma on klub i ważny kontrakt. 

100-procentowym piłkarzem stałeś się po transferze do Sheriffa Tyraspol?
– Myślę, że było to wcześniej, gdy trafiłem do Rosji. Dostałem informację, że szukają zawodnika na pozycję numer “10”. Polecono mnie i wyjechałem tam. Wtedy tak naprawdę zacząłem poważną karierę. W Luksemburgu jednak też nie było tak źle. Może zarobki nie były ogromne, ale graliśmy w europejskich pucharach. Można było dotknąć dużego futbolu.



Czytaj też:

Lechia bliżej Ekstraklasy! Przewaga coraz większa

Nie było szans, żebyś szybciej wyjechał z kraju?
– Być może były, ale przez długi czas nie miałem agenta. Zdawałem się na siebie. Pojawiały się propozycje z niższych lig europejskich, ale nie akceptowałem ich. Wolałem zostać w Luksemburgu.

A jak wspominasz czas spędzony w Mołdawii?
– To był dla mnie bardzo dobry czas. Graliśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Byliśmy absolutnym kopciuszkiem, a pokonaliśmy wielki Real Madryt. Poza tym trzy razy sięgnęliśmy po tytuł na krajowym podwórku. Staliśmy się potęgą. Miło to wspominam. 

Ale pewnie zauważasz spore różnice między Polską a Mołdawią.
– Zdecydowanie, Polska to zupełnie inny kraj. Poziom ligi też jest o wiele wyższy. W Mołdawii trybuny świeciły pustkami. Tutaj można poczuć się jak na najlepszych stadionach w Europie. Podoba mi się to, ponieważ jestem ważną częścią zespołu, a nie obserwuję mecze tylko z ławki rezerwowych.



Gdy grałeś w Sheriffie Tyraspol, czułeś się gwiazdą w swoim kraju?
– Zawsze jestem tą samą osobą, niezależnie od osiąganych sukcesów. Gdy strzeliłem gola z Realem Madryt i było głośno o mnie w mediach w całej Europie, to nie zmieniło mnie to. Wiadomo, że można odlecieć, ale mam wartości, których się trzymam i tak pozostanie.

Jak będzie wyglądała twoja przyszłość w Polsce?
– Mam ważny kontrakt do końca sezonu. Zobaczymy, co będzie dalej. Polubiłem Polskę, dobrze się tu czuję. Stal Rzeszów to klub, w którym się odnalazłem i razem z kolegami zmierzamy w tym samym celu. Poza tym organizacyjnie też wygląda to dobrze. Dostałem pomoc w znalezieniu mieszkania, naprawie samochodu itp. Nie mogę narzekać.

Szybko odnalazłeś się w szatni z tak młodymi zawodnikami?
– Sam jestem jeszcze młodym piłkarzem w głowie (śmiech). To na pewno dobre, że jest w szatni tylu młodych chłopaków. Gdy podpisywałem kontrakt, byłem tego świadomy.  

Po drugiej stronie Rzeszowa gra twój reprezentacyjny kolega Edvin Muratović. Dopytywał cię, czy warto dołączyć do Resovii?
– Dzwonił do mnie przed transferem i powiedział, że ma ofertę z Polski. Padło na Rzeszów, więc się ucieszyłem, ale potem okazało się, że to jednak nie ta drużyna, o której myślałem. Później opowiedziałem mu o poziomie polskiej ligi i wszystko, co chciał wiedzieć. Pomógł mu też Dylan Lempereur, który grał w Luksemburgu.

Podejrzewam, że wasza rozmowa po derbach nie była dla niego przyjemna.
– To normalne w piłce nożnej. Poza boiskiem jesteśmy kolegami, ale na boisku nie ma taryfy ulgowej. Po derbach ja byłem szczęśliwy, a on wściekły. Taki już ten los.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także