Nie liczę godzin i lat – ten tekst śmiało można odnieść do postawy Lionela Messiego w amerykańskiej MLS. Argentyńczyk po raz kolejny zaskoczył swoją skutecznością i w drugim meczu z rzędu ustrzelił dublet dla Interu Miami. Jego zespół wygrał 4:1, a kibicie mogli poczuć się jakby widzieli Barcelonę Pepa Guardioli. Asystę zaliczył bowiem Sergio Busquets, a bramkę zdobył także Luis Suarez.
Niektórzy twierdzili, że MLS będzie dla argentyńskiej gwiazdy ostatnim tchnieniem giganta, ale Messi po raz kolejny udowadnia, że ciągle jest w świetnej dyspozycji. Jego Inter Miami pokonał pewnie New England Revolution 4:1, choć już od pierwszej minuty przegrywał. Później sprawy w swoje ręce wziął mistrz świata z Argentyną, który wykorzystał prostopadłe podania kolegów, pokonując bramkarza w 32. i 68. minucie. Co ciekawe, między słupkami stał były golkiper... Widzewa Łódź – Henrich Ravas.
W końcówce kolejne skalpy dołożyli także Benjamin Cremaschi oraz Luis Suarez. Messi w drugim meczu z rzędu popisał się dubletem, bowiem w poprzedniej kolejce na jego rozkładzie znalazło się Nashville SC. Ogólnie, Argentyńczyk trafiał w czterech ostatnich spotkaniach, co jeszcze nie przydarzyło mu się w obecnym sezonie. W marcu był zmuszony pauzować z powodu problemów mięśniowych.
Były zawodnik Barcelony ma już na swoim koncie dziewięć goli i siedem asyst w trwającym sezonie MLS, co jest nowym rekordem MLS na tym etapie sezonu, jeśli chodzi o zdobycze bramkowe drużyny.
Ekipa z Miami zajmuje pierwsze miejsce w tabeli konferencji wschodniej z przewagą trzech "oczek" nad FC Cincinnati.