Żeby Ryoyu Kobayashi mógł na Islandii skoczyć 291 metrów, pracowało 70 osób. Ale nikt nie wiedziałby, co robić, gdyby nie Bernhard Rupitsch – Austriak, o którym Sandro Pertile powiedział: nie znam. – A ja ich znam – odpowiada konstruktor największej skoczni w historii w rozmowie z TVPSPORT.PL. – FIS to nie są żadni bogowie. Skocznie mają mieć limity wielkości, bo oni tak mówią? Nie. Uznaliśmy, że limitem jest wyobraźnia. I teren. To my byliśmy dla skoczka, a nie skoczek dla nas. I to jest ta różnica.
Stefan Hula o odejściu trenera kadry: nie chciał zostać na lodzie
Na początek będzie fragment wywiadu, którego po rekordzie świata – locie na 291 metrów – udzielił naszemu portalowi dyrektor PŚ Sandro Pertile.
– Bernhard Rupitsch. Znasz takie nazwisko? To ktoś od was? – spytaliśmy Włocha. Odpowiedział: – Pierwsze słyszę, nie zasiada u nas w żadnej komisji, nie jest ze środowiska. To wszystko, co zrobił Ryoyu na Islandii, było dla mnie takim samym zaskoczeniem, co dla was.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVPSPORT.PL: – Berni, kim ty w ogóle jesteś? Pyta o to nie tylko Pertile, ale i każdy kibic skoków narciarskich. Mi udało się jedynie wygrzebać w Internecie, że prowadzisz w Austrii pensjonat. Dalej jest znak zapytania.
BERNHARD RUPITSCH, TWÓRCA MAMUCIEJ SKOCZNI NA ISLANDII: – Przede wszystkim jestem farmerem. Tam, gdzie mówisz, hoduję koniki i krówki.
– No, to niezłego Red Bull wynajął eksperta.
– Za to jakiego potwora wyhodowałem!
– Jakim cudem farmer przesunął granice wyobraźni w skokach narciarskich?
– Świetne pytanie. Ale to pytanie w stylu: jakim cudem wyrwałeś tak piękną dziewczynę? Tak czasem los podsunie. Trzeba brać, co jest! A już na poważnie: ja dla tej firmy wykonywałem projekty od ok. 30 lat. Oni od dawna organizowali przeróżne eventy – niektóre małe i zabawne, niektóre takie, gdzie przekraczało się granice. Byłem też kiedyś w Polsce. Jeździłem z nimi, pomagałem to wszystko tworzyć. Czasem jako konstruktor, menedżer, a czasami jako złota rączka. Wiedziałem już wcześniej, jak pisze się historię. Więc żeby napisać nową, team Red Bulla zadzwonił raz jeszcze.
– Kiedy?
– 13-14 lat temu.
– Poczekaj. Chcesz powiedzieć, że w 2011 roku, gdy pierwszy raz pojawił się temat 300-metrowego mamuta – tego w Austrii, ale dla Thomasa Morgensterna i Gregora Schlierenzauera – to ty też brałeś w tym udział?!
– Doprecyzuję, że w tej ekipie miał być jeszcze potencjalnie Andreas Goldberger. Tak, to dokładnie chcę powiedzieć.
– Czemu wtedy nie wyszło?
– Skocznia była gotowa do skakania. Tylko że o projekcie wcześniej zrobiło się głośno i paru ludziom w federacjach na ostatnią chwilę to się nie spodobało. Nie chcieli, żeby przekraczać limity, nie chcieli, żeby zaryzykować, iż skoki na wszystkich innych obiektach poza tym największym przestaną być atrakcyjne dla widza. Może też trochę bali się o bezpieczeństwo zawodników? Mam na myśli OSV, czyli austriacką centralę narciarską, a także FIS. My czekaliśmy wtedy na miejscu na skoczków. To wysypało się w trybie last minute.
– I to dlatego tym razem z Ryoyu sprawę zachowaliście do końca w sekrecie?
– Dokładnie.
– Baliście się, że FIS znowu tupnie nogą?
– Nie wiem, czy baliśmy, ale woleliśmy uniknąć niepotrzebnego rozgłosu. To tylko by nam przeszkadzało. Może ktoś więcej chciałby to zobaczyć? Coś sugerować, uważając, że wie lepiej? W sytuacji, gdy wszystko było sekretem, mieliśmy spokój. Mogliśmy robić to, co umiemy – bez rozglądania się na boki.
– Ile czasu zajęło wam szukanie nowej lokalizacji? Bo domyślam się, że Austria drugi raz nie wchodziła w grę?
– Prawdę mówiąc, szukaliśmy też w centralnej Europie. W centralnych Alpach. Ale poza tym również rozglądaliśmy się z oczywistych względów za Japonią, a ponadto m.in. za krajami skandynawskimi, zwłaszcza Szwecją i Norwegią. Kłopot polegał na kilku kwestiach. Po pierwsze, potrzebowaliśmy aż kilometrowej długości stoku, odpowiednio nachylonego. Bardzo trudno było znaleźć puste zbocze o tych rozmiarach i kształcie, a mi zależało też na tym, aby po drodze nie wyciąć ani jednego drzewa. Nie wpłynąć na naturę. Kolejną kwestią była temperatura i zaśnieżenie – to oczywiste – ale też wysokość n.p.m. Gdy budowaliśmy w 2011, było bardzo wysoko. Góry. Tam jest inne ciśnienie powietrza, rzadsze powietrze. To sprawiło, że tamten obiekt był na zeskoku nachylony pod kątem ok. 39 stopni. Niższe położenie dało nam fantastyczną możliwość, żeby krzywa lotu była bardziej zbliżona do tego, co mamy na zwykłych, homologowanych przez FIS obiektach z Pucharu Świata.
– 35 stopni, które było na Islandii, to niemal dokładnie tyle, ile mają obiekty z PŚ.
– Właśnie. To dlatego, że kawałek niżej był już ocean. Znaleźliśmy to miejsce przed rokiem. Skoki odbywały się po niemal równo roku.
– Czy wy w tym projekcie kierowaliście się nawiązaniami do historii skoków?
– Tak. Chcieliśmy z nimi wrócić do korzeni. Do tego, czym był ten sport kilkadziesiąt lat temu – pasją dzieciaków, które często budowały takie śniegowe skocznie za domami, na górce. One goniły rekordy, wykonywały banalnie prostą aktywność. My to po prostu zrobiliśmy na większą skalę.
– To piękne, zwłaszcza w erze przelicznikowej matematyki.
– Dotknąłeś sedna.
– Ale pytałem raczej, czy były wam znane inne przykłady śniegowych skoczni: Włosi na Secedzie, Norwegowie na Spitsbergenie w 1994 roku, może polska Hala Kondratowa? Takich śniegowych obiektów było wiele.
– Nie znam żadnego z powyższych przykładów. Ale to, że takie były, tylko pokazuje, że poza skalą nie zrobiliśmy niczego nowego. To po prostu już kiedyś było. I niestety, skoki w którymś momencie przestały takie być. Warto było to ludziom przypomnieć.
– Ile razy po drodze pomyślałeś, że taki projekt jest niemożliwy? Ile razy przeszło ci przez myśl, że możesz to przegrać?
– Hahaha!
– Czyli wiele?
– Pogoda, na jaką trafiliśmy na Islandii, była koszmarna. Mgły, wiatr, zawieje, czyli wszystko, co jest wbrew lotom narciarskim. Raz wywiało nam śnieg, który napchaliśmy na zbocze, innym razem dopadało go kilka metrów w nadmiarze. Traciliśmy cierpliwość, to trwało prawie miesiąc, aby się wstrzelić. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przy obiekcie dwukrotnie większym od i tak wielkich mamutów znanych z PŚ musimy mieć dzień-igłę, żeby Ryoyu w ogóle skoczył. Martwiliśmy się tym, że taki nie nadejdzie. To była wojna. Ale zwycięska. I wiesz, co jest najlepsze? Że tę wojnę wygraliśmy dwoma ratrakami. Niczym więcej z ciężkich sprzętów.
– Czy przed tą zimą wykonywaliście jakieś prace ziemne na stoku?
– Nie. Skocznię stworzył wyłącznie śnieg. To był mój priorytet. Nie chciałem być FIS-em bis. Po co budować skocznię, która na zawsze byłaby taka sama? Tę można było dowolnie dopasować dla potrzeb zawodnika. Jeśli powiedziałby, że nie pasuje mu kąt progu – 11 stopni – mogliśmy go nadbudować. Albo obciąć. Albo cokolwiek innego. I to było piękne. Teraz możemy znaleźć równie dobrze, ktokolwiek może takie znaleźć, inne miejsce, gdzie można by tak polatać. Ta skocznia się rozpłynie.
– Ile osób pracowało na ten sukces?
– Zacząłem w pojedynkę. Później rozrosło się to do 70 osób. Tyle, włącznie z operatorami kamer, PR-em itd., było tam w dniu próby.
– Jakim cudem nikt nie pisnął pary? Nie stresowałeś się tym?
– Tylko trochę. To był zaufany zespół.
– A przeciek z islandzkiej telewizji? Poruszył was? Bo z mojej perspektywy on dodał wyłącznie smaku tej całej zabawie: ludzie czekali na rekord jak na coś najważniejszego. Przez dobę w środowisku skoków trwało szaleństwo.
– Jeśli tak to odbierasz, to dobrze. To znaczy, że wszystko mieliśmy pod kontrolą. O przeciek nie mogłem się bać, bo to było trochę poza moją gestią. Gdyby to wypłynęło, ja nie miałbym sobie nic do zarzucenia. Ja nie poszedłem z tym do mediów, nie chwaliłem się zanadto znajomym. To sprawiło, że efekt końcowy i wydźwięk tego, co zrobił Kobayashi, było wyjątkowe. I świetnie, że nikt temu nie przeszkodził. W Austrii działaliśmy na terenie parku narodowego. Tam skończyło się blokadą. Tu nie.
– Jak wyglądało tworzenie projektu? Jak powstał profil? Czy kierowaliście się wytycznymi, jakie dla budowy skoczni ma FIS?
– Oczywiście. Nie jesteśmy szaleńcami. Współpracowaliśmy na tej płaszczyźnie z uniwersytetem z Tokio. Oni wyliczyli nam, jaką prędkość powinien uzyskać na progu Ryoyu. Jak to osiągnąć, tzn. jak długi i jak stromy musi być rozbieg. Bazowali na tym, co istnieje, mieli porównanie. Koniec końców na progu było ok. 107 km/h. Na Kulm skaczą z prędkością ok. 101 km/h.
– Kiedyś w Harrachovie rozpędzali się nawet do 115 km/h.
– Serio? To nawet nie przesunęliśmy tak granic. Dobrze wiedzieć!
– To, co jeszcze mnie zaskoczyło w waszej skoczni, to łuk wyjścia ze stromizny do wypłaszczenia. Był bardzo, bardzo długi. Mamuty, które istnieją na stałe, mają limit: 135 metrów różnicy wysokości w pionie między progiem a dnem skoczni.
– A nas to nie obowiązywało. My mogliśmy zrobić taki obiekt, który będzie dawał szansę rekordowego lotu, ale i spokojne, bezpieczne hamowanie i płynny odjazd. Takie bez wciskania nóg w śnieg, bez walki o przetrwanie. To dlatego zależało nam, żeby zeskok nie miał już 39 stopni nachylenia, bo to szaleństwo – zjeżdżać po czymś takim na skokowych nartach. One nie są zbyt stabilne. Nasza skocznia miała w pionie od progu nie 135 metrów wysokości, lecz 290. Ale wracając do meritum, Islandia i ten projekt tylko pokazują, że limity nadawane przez FIS są bez sensu. Że da się to zrobić inaczej, równie bezpiecznie. Po co musieć mieścić się w jakichś liczbach, kombinować, skoro po prostu można znaleźć większą górkę? I jeszcze jedno: dlaczego ten limit jest tak mały? Kto i na jakiej podstawie to ustalał? W FIS myślą, że są bogami. Że mają monopol na ten sport. Tak wcale nie musi być. Możesz po prostu zbudować sobie skocznię taką, jaką uważasz, że powinna powstać. Nie ma nieomylnych. Pokazaliśmy, że oni też nie są takimi ludźmi.
– To prawda, że początkowo planowaliście postawić tam ceramiczne, letnie tory najazdowe?
– Tak.
– I to Ryoyu poprosił o naturalne, takie ze śniegu?
– Tak.
– Jakim cudem udało je się położyć bez szyn, które prowadzą maszynę do ich wyżłabiania?
– Potrzebny jest do tego szalony farmer z Austrii.
– A tak poważnie?
– Załatwił to ratrak, który miał wyciągarkę do liny, a był zaparkowany na szczycie rozbiegu. Maszyna do wycinania szła w górę po niej, bardzo powoli. Posiłkowaliśmy się pomiarami na bieżąco. Zmiana była dużym ryzykiem i wyzwaniem. Długość rozbiegu miała 180 metrów, to cholernie dużo miejsca, aby się pomylić. Wycinarkę do torów zbudowaliśmy sami. Użyliśmy zwykłych pił ze sklepu, betonowego obciążnika, a na łańcuchy tych pił doczepiliśmy gwoździe. Potem, gdy już wszystko było wycięte, została już tylko kosmetyka.
– Uważasz skok Ryoyu za rekord świata? Bo FIS powiedziała, że go nie uznaje.
– Mogą mówić, co chcą. Dla mnie to śmieszne. To firma, która stara się bronić własnych interesów. To dokładnie tak, jak ja. Ja jako firma uważam, że to jest rekord świata. Rekord świata Berniego. I Ryoyu. Powtórzę raz jeszcze: to nie są bogowie. To nie jest wyrocznia. To nie oni będą osądzać, czy to był rekord, czy nie. Środowisko zdecyduje. Fakt jest niepodważalny: pojawił się człowiek, który na nartach pofrunął 291 metrów. I tyle. Niech oni się teraz martwią, jak skocznie za miliony euro uczynić wciąż atrakcyjnymi. My pokazaliśmy, że istnieje inna droga. Tańsza.
– Dużo tańsza? Ile to właściwie kosztowało?
– Dużo tańsza. A gdyby pomniejszyć rozmiar, byłbyś w stanie postawić taką skocznię jeszcze taniej. Możesz to mieć za cenę trzech nowych aut z salonu. To chyba nie tak strasznie, co?
– Nie.
– Ale że nie spytałeś, jakiej marki to auta?
– I tak byś nie powiedział.
– Lepiej, żeby FIS i inni ludzie ze środowiska sami sprawdzili.
– Chciałbyś tego? Chciałbyś, żeby idąc za tym tropem ktoś przeprowadził zawody na takiej skoczni? Takie oficjalne?
– Jedna strona mnie mówi: oczywiście. Ale na samym końcu jest bezpieczeństwo. My mieliśmy szczęście, że Ryoyu jest absolutnym geniuszem skoków. On dał radę temu sprostać, ale to nie znaczy, że każdy dałby radę. Na mniejszym obiekcie? Pewnie tak. Na tak dużym? To dla garstki z absolutnej elity. Zawody na takim obiekcie by się nie udały.
– Czujesz się spełniony po tym, czego dokonaliście na Islandii?
– Jeszcze jak!
– Ale nie zrobiliście najważniejszego. Ryoyu nie dofrunął do 300. metra. Wiesz, do czego zmierzam?
– Wiem.
– To jak? Powtórzycie to jeszcze?
– Dlaczego nie? Śledźcie islandzkie media. Tam wam powiedzą, że coś się dzieje. Ale już mówiąc poważnie: zebraliśmy zespół, który ma dziś pełną wiedzę o tym, jak budować podobne obiekty. Ja czuję, że wykonałem świetną pracę. Ale nie wykluczałbym, że ktoś może poczuć niedosyt. To z pewnością jest pole do tego, żeby stanąć do kolejnej próby. 300 metrów w skokach w końcu padnie. Po tym, co stało się na Islandii myślę też, że będzie to szybciej niż później. I może o to też trochę nam chodziło.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.