Przy okazji finału Pucharu Polski kibice Wisły Kraków i Pogoni Szczecin stworzyli świetne widowisko, a przed meczem maszerowali ramię w ramię na Stadion Narodowy. To chyba czas, by zapytać, kto chciał to święto zepsuć.
Kibice Wisły Kraków po raz pierwszy w tym sezonie pojawili się poza własnym stadionem. Podczas meczu zachowywali się jak wszyscy inny kibice. Wspierali swój zespół i zaprezentowali efektowne oprawy. Co ważne – żadna z nich nie ostała rzucona na murawę. Ani z sektora Pogoni, ani z sektora Wisły. Kibice obu drużyn zaprezentowali się z najlepszej strony. A co ważne – skupili się na sobie i ani raz nie doszło do powszechnego obrażania jednej grupy przez drugą.
Kiedyś polscy kibice obniżali i tak wątpliwą wartość marketingową naszej piłki. Dziś, przy okazji finałów Pucharu Polski, sprawiają, że mecz staje się wydarzeniem na skalę europejską.
Do Warszawy z Krakowa przyjechał pełen przekrój fanów. Przyjechali ultrasi, ale też całe rodziny z dziećmi. Ludzie, który kibicują Wiśle od lat. Wychowani na sukcesach ery Bogusława Cupiała. Przyjechali w czwartek do Warszawy, by pokazać swoim dzieciom, że ta drużyna faktycznie jest w stanie osiągnąć coś więcej niż tylko średnio skuteczne ciułanie pierwszoligowych punktów. Że ten zespół może przyjechać na Stadion Narodowy i pokazać, że potrafi grać w piłkę.
Atmosfera przed meczem napawała dumą. Kibice obu drużyn zachowali klasę. Ramię w ramię szli na stadion, a potem wspólnie stali w kolejkach przed bramami wejściowymi. I nagle okazało się, że można stać w tej samej kolejce, porozmawiać o meczu, a nawet pozwolić sobie na lekką szyderę, ale na tym się kończyło. W czwartek kibiców Wisły i Pogoni połączył futbol. A na koniec meczu fani Białej Gwiazdy brawami podziękowali za walkę zawodnikom szczecińskiej drużyny.
Czy komuś to przeszkadzało? Piłkarskie święto chcieli zakłócić kibice Legii. Straszono kibiców z Krakowa, by nie przyjeżdżali do stolicy. Co więcej, złożono do władz miasta wniosek o zorganizowanie pochodu w okolicach stadionu. Jak to mogło się skończyć? Plany świetnie odczytał komendant miasta stołecznego, który uznał, że obecność kibiców Legii w okolicach Stadionu Narodowego może doprowadzić do niebezpiecznych sytuacji.
Wniosek o zorganizowanie demonstracji został odrzucony. Nie chodziło bowiem o nic więcej jak tylko zepsucie święta polskiej piłki.
PZPN wiele lat pracował na to, by finał Pucharu Polski był świętem. Od dziesięciu lat finaliści spotykają się na Stadionie Narodowym, a mecz ma wyjątkową oprawę. Jest wielkim sukcesem polskiej piłki i jej świetną wizytówką. Próba zniszczenia tego dorobku jest najzwyklejszą formą sabotażu. Nie można tego tolerować.
Aż do końcowego gwizdka mecz toczył się w fantastycznej atmosferze. Oczywiście, na koniec cieszyli się tylko fani Białej Gwiazdy. Taki jest sport. A w czwartkowe popołudnie w Warszawie sport wygrał.