| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe

Nie tylko miły, ale i "wulkan". Jakub Popiwczak zagra o złoto Ligi Mistrzów z Jastrzębskim Węglem, w którym gra 12 lat

Jakub Popiwczak (fot. PAP)
Jakub Popiwczak (fot. Getty Images)

Jakub Popiwczak to ikona Jastrzębskiego Węgla. Libero spędza dwunasty rok w klubie, a w niedzielę będzie miał szansę wywalczyć pierwszy w karierze złoty medal Ligi Mistrzów. W TVPSPORT.PL mówi o swoich początkach w siatkówce, pomocy Damiana Wojtaszka i Michała Kubiaka oraz tym, że ma w sobie pierwiastek... wulkanu.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
"Centrum" Ligi Mistrzów, a tam... wakacje

Czytaj też

Siatkówka. Gdzie te reklamy? Zaraz finał Ligi Mistrzów, a w Antalyi... wakacje (fot. PAP)

"Centrum" Ligi Mistrzów, a tam... wakacje

  • Jakub Popiwczak ma 28 lat i od 12 gra w Jastrzębskim Węglu
  • W ostatnim czasie razem z drużyną obronił mistrzostwo kraju
  • W niedzielę zagra o złoty medal Ligi Mistrzów; w zeszłym roku sięgnął po srebrny
  • W TVPSPORT.PL mówi o tym, dlaczego całą karierę spędza w jednym klubie, jak pomagali mu Michał Kubiak i Damian Wojtaszek, o rywalizacji z Pawłem Zatorskim oraz o... szybie, która kosztowała go wielomiesięczne kieszonkowe

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: Kiedy poczułeś się siatkarzem z topu?
Jakub Popiwczak: – Nie trzymam głowy wysoko w chmurach. Każdego dnia ciężko pracuję. W piątek po treningu mieliśmy rozmowę z Marko Sedlackiem. Zostałem wtedy dodatkowo w hali i przyjmowałem. Powiedział mi, że pierwszy raz jest w klubie, w którym ludzie robią coś ekstra. To wiele mówi nie tylko o mnie, ale generalnie o polskich siatkarzach. Może właśnie dlatego jesteśmy tak dobrzy w naszej pracy i osiągamy takie, a nie inne rezultaty? Nie nosimy głów w chmurach, nie patrzymy z wyższością na innych – po prostu robimy swoje. 

Czujesz się rzemieślnikiem czy naturalnym talentem?
– Według mnie, żeby być w sporcie i grać o najważniejsze cele, trzeba mieć w sobie i to i to. Proporcje trudno ocenić, ale ja wierzę w ciężką pracę, powtórzenia. Jestem zawodnikiem, który lubi pracować i robi to z uśmiechem na ustach. 

Kto nauczył cię nietrzymania głowy w chmurach i stąpania twardo po ziemi?
– Wydaje mi się, że nie ukształtowała mnie w ten sposób żadna osoba. Nauczyło mnie tego życie i wszystkie doświadczenia, cały "zlepek" elementów, z których się składam. Funkcjonuję w sporcie już wiele lat. Zebrałem sporo życiowych lekcji, mam rodzinę i syna. To wszystko uczy mnie tego, że trzeba być osobą pokorną, która szanuje innych i samego siebie oraz podchodzi poważnie do tego, co robi. Chcę czerpać z życia garściami. Kiedy jest czas na pracę i poważne rzeczy, to się nimi zajmuję, jak jest moment na uśmiech, to też z niego korzystam. O balans trzeba dbać.

Czy miewasz wrażenie, że mogłeś się urodzić kilka lat za późno lub za wcześnie? Nawiązuję do rywalizacji, którą w kontekście kadrowym prowadzisz z Pawłem Zatorskim. To na niego w ostatnich latach stawiali selekcjonerzy w kontekście "podstawy" waszej pozycji w drużynie.
– Nigdy nie myślałem, czy powinienem się urodzić wcześniej czy później. Patrzę na to, że szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Paweł Zatorski to ikona polskiej siatkówki i jej legenda. To zawodnik, który przez ostatnią dekadę startuje z pozycji numer jeden. My pozostali staramy się go gonić i "podgryzać". Myślę, że to wszystkim wychodzi na plus. 

To nie jest coś, co spędza mi sen z powiek. Każdego dnia daję z siebie maksa. To niby są proste kwestie, ale w sporcie chyba właśnie tak jest. Trzeba się skupiać na tym, co tu i teraz – jak się pracuje, co się je, jak się odpoczywa i co "wyciąga się" dla siebie z konkretnego treningu. Nie ma co wybiegać myślami i koncentrować się na rzeczach, na które do końca nie ma się wpływ. Wiadomym jest, że kibice, media i ludzie dookoła szukają historii, nadają wszystkiemu większy kontekst, ale ja osobiście staram się o tym nie myśleć. Wrzucanie siebie w takie ramy raczej mi nie pomoże.

A już chciałam cię podpytać, czy czujesz, że to twój czas bycia numerem jeden w reprezentacji. Chyba nie ma to sensu, bo wydaje się, że jesteś osobą, która przyjmuje to, co daje każdy dzień i stara się z tego wycisnąć jak najwięcej.
– Staram się tak robić, bo gdybanie o tym, czego nie ma, może wywoływać mnóstwo niepotrzebnych emocji i frustracji. Nie zmienia to faktu, że bardzo często zadawane jest mi to pytanie. Czuję się zakłopotany, kiedy mam na nie odpowiedzieć. Każdy z nas sportowców pracuje po to, by być najlepszym na świecie w tym, co robi, pokonywać innych. Później to wszystko weryfikuje jednak boisko. Trzeba więc codziennie przeskakiwać kolejne szczeble i wypracować swoją pozycję.

Wydaje mi się, że bardziej doświadczeni gracze niekiedy dają rady swoim młodszym kolegom. Czy pamiętasz kiedy ostatnią dał ci Paweł?
– Kurczę, wydaje mi się, że Paweł nie jest osobą, która daje dużo rad. Dyskutujemy za to o naszych wzajemnych doświadczeniach – jak ja czy on zachowujemy się przy konkretnym bloku czy zawodniku. Mam świetną pamięć do sytuacji boiskowych – bez problemu przypomnę sobie coś, co miało miejsce dwa lata wcześniej. Pamiętam, że któregoś razu mieliśmy mecz kadrowy i graliśmy na zawodnika, z którym już kiedyś się mierzyliśmy. Zrobił on wtedy coś niestandardowego, o czym pamiętałem i szepnąłem coś na ten temat Pawłowi. Myślę, że to pokazuje, że nasza relacja jest zdrowa.


"Centrum" Ligi Mistrzów, a tam... wakacje

Czytaj też

Siatkówka. Gdzie te reklamy? Zaraz finał Ligi Mistrzów, a w Antalyi... wakacje (fot. PAP)

"Centrum" Ligi Mistrzów, a tam... wakacje

Twoja mama była koszykarką, tata siatkarzem. Do jakiego etapu doszli?
– Mama bardzo szybko zakończyła karierę – albo był to jeszcze wiek juniorski albo zaraz po nim. Miała 19, 20 lat. Wszystko przez kontuzje. Nie miała do nich szczęścia. Przeszła kilka operacji, zerwała więzadła krzyżowe. Był to krótki sportowy epizod, ale na pewno dla niej bardzo ważny. Jest osobą zadziorną, nauczyła się pracy w grupie i zawdzięcza swojej dyscyplinie naprawdę bardzo dużo. 

Tata całe swoje życie spędził jako siatkarz. Uprawiał ten sport chyba do 38. roku życia. Występował w II lidze w Ikarze Legnica. Zna siatkówkę, wie, jak w niej funkcjonować. Rzecz jasna nie była ona na takim poziomie, jak u mnie, bo grę łączył z pracą. Wie jednak, jak pachnie szatnia.

Gdzie pracują?
– Tata skończył studia wychowania fizycznego. Jest nauczycielem wf-u, a obecnie też wicedyrektorem szkoły. Chodziłem do tej placówki.

Miałeś fory?
– Raczej nie (śmiech). Raczej byłem nastolatkiem, który w szkole sprawiał problemy wychowawcze. Tata zawsze szybko o tym wiedział, więc w domu byłem trzymany króciutko. Przed rodzicami nie mogłem za wiele ukryć (śmiech). Ach, i tata w najbliższym czasie dostanie awans. Zostanie dyrektorem. Co do mamy, to wiele lat pracowała w telekomunikacji i zarządzała osobami. Obecnie prowadzi własną działalność i jest menedżerką restauracji.

Największa afera, którą zaliczyłeś w szkole i o której dowiedział się tata?
– Przychodzi mi do głowy jedna. Kiedyś podczas gry w siatkówkę coś mi nie wyszło. Była to drobnostka, która nie powinna wywołać u mnie takiej reakcji. W przypływie nerwów czy hormonów sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli. Zaraz obok boiska było pomieszczenie gospodarcze, w którym między innymi trzymano piłki. Były tam też krzesła i stoły. Pomieszczenie miało drzwi, ale obok była szyba, więc było widać co się w nim dzieje. 

We wspomnianej chwili złości skoczyłem i kopnąłem w tę szybę. Rozbiła się w drobny mak. Całe szczęście zdążyłem się jeszcze od niej odbić, a nie wpaść do środka – dzięki temu nic mi się nie stało. Nigdy nie zapomnę jednak wzroku mojego taty, gdy został wezwany na miejsce zdarzenia. Spojrzał na mnie "spod byka" i od razu wiedziałem, że konsekwencje będą surowe. Przez kolejne miesiące ściągał mi koszty wstawienia nowej szyby z kieszonkowego. 

Patrząc na ciebie od wielu lat, nie powiedziałabym, że potrafisz być szarpany aż takimi emocjami. Zawsze mówiło się o tobie w kategoriach uśmiechniętego, miłego chłopaka, a pokazujesz również swoją inną stronę.
– Wiele bliskich mi ludzi, którzy znają mnie bardzo dobrze, nie widziało mojej innej strony – kiedy wychodzi ze mnie "demon" (śmiech). To są sytuacje, które zdarzają się rzadko, ale czasami mają miejsce. Obserwowali je chłopaki z drużyny na treningach, kiedy coś mi nie wychodziło, czy moja narzeczona, która widzi mnie na co dzień, a teraz nawet chyba spora część Polski po ostatniej akcji drugiego meczu finałowego mistrzostw Polski (śmiech). Można więc powiedzieć, że Kuba Popiwczak to nie jest tylko miły, sympatyczny gość, który cały czas się uśmiecha, ale jest w nim też pierwiastek "wulkanu".


Jakub Popiwczak
Jakub Popiwczak (fot. PAP)

Na samym początku kariery miałeś trafić do AZS Częstochowa, a nie do Akademii Jastrzębskiego Węgla, prawda?
– Dokładnie tak. W Legnicy, skąd pochodzę, prowadzone było szkolenie siatkarskie, ale wiedząc, że mam predyspozycje, chciałem poszukać dalszych możliwości rozwoju. Częstochowa zawsze uchodziła z miejsce, w którym świetnie szkoli się młodzież, więc było mi tam bardzo blisko. Namowy prezesa Zdzisława Grodeckiego, trenera Jarosława Kubiaka czy trenera Leszka Dejewskiego odnośnie Jastrzębskiego Węgla były tak intensywne, że w końcu moi rodzice zgodzili się posłać mnie właśnie tam. Osobiście nie miałem wiele do gadania (śmiech). Obiecano moim bliskim, że będę tam znakomicie zaopiekowany i dostanę szansę na rozwój. Nie rzucono słów na wiatr.

Co dostałeś na start?
– Bardzo trudne warunki pod względem sportowym. Od razu wrzucono mnie na głęboką wodę i poproszono o treningi z pierwszą drużyną. Było to dla mnie jak sportowe przejście z pierwszej klasy podstawówki do pierwszej gimnazjum. Było to jednocześnie świetne, bo dbano o mnie, w szkole miałem indywidualne nauczanie, więc lekcje były pode mnie ustawione, podobnie jak transport. Wszyscy starali się pomagać mi jak mogli. Mimo to nie było mi jednak łatwo się w tym odnaleźć.

Był to trochę klimat akademii piłkarskich, które znało się tylko z filmów?
– Zdecydowanie tak. To był inny świat. Kiedy trenowałem w Legnicy czy Jaworze, ćwiczyło się w koszulkach z turniejów, które zalegały w szafach. Gdy przyjechałem do Jastrzębia-Zdroju dostałem swój numer, sześć kompletów dopasowanych do mnie strojów. Były nawet skarpetki! Na trening musieliśmy chodzić w odpowiednich ciuchach. Pamiętam, że kiedy jechaliśmy na pierwszy mecz ligowy, założyłem na siebie moją prywatną kurtkę, a nie drużynową. Wszyscy byli tym zdziwieni. Okazało się, że każdy ma wyglądać tak samo, trzeba eksponować logotyp sponsora, a ja nie miałem o tym pojęcia! Dla innych było to oczywiste i nikt nie wytłumaczył mi tego typu kwestii, ponieważ one wydawały się zupełnie naturalne. 

To właśnie dlatego teraz staram się pomagać chłopakom z Akademii – tłumaczyć im ćwiczenia, powiedzieć, jak mają się w niektórych kwestiach odnaleźć. Dla innych to oczywiste, dla nich niekoniecznie musi takie być. 

Był system kar w Akademii?
– Tak. Nie wgłębiając się w nasze przewinienia, niekiedy kary były nawet wielomiesięczne. Trener Kubiak miał swoje powiedzenie, że może nie wszyscy będą fenomenalnymi siatkarzami, ale każdego nauczy jeść nożem i widelcem. Za tym "nożem i widelcem" kryły się wszystkie życiowe zasady – kiedy wita się z grupą ludzi, najpierw wypada to zrobić z kobietą, przed posiłkiem należy umyć ręce, kiedy się je, to nóż trzyma się w prawej ręce, a widelec w lewej... Trzymał rygor, uczył życiowych zasad i jednocześnie był świetnym trenerem siatkarskim. W ostatnim finale mistrzostw Polski po jednej stronie grałem ja, po drugiej Bartosz Kwolek. Obaj wyszliśmy z jego szkoły, co pokazuje, że był bardzo dobrym szkoleniowcem.

Jakub Popowiczak (fot. Volleyball World)
Jakub Popowiczak (fot. Volleyball World)

Michał Kubiak jest kopią taty?
– Myślę, że Michał bardzo przypomina charakterem swojego tatę. Obaj są zadziorni, nienawidzą przegrywać, wyznają pewne zasady i nigdy ich nie łamią. Bywają nieugięci. Za to bardzo szanowaliśmy Michała, kiedy grał w drużynie narodowej. Wszyscy są mu bardzo wdzięczni, że był tak waleczną osobą. Dzięki niemu polska siatkówka wiele wygrała i naprawdę dużo mu zawdzięcza – podobnie jak trenerowi Jarosławowi. 

Co pomyślałeś, kiedy trener Dejewski przyszedł do ciebie i powiedział, że trafisz do seniorskiego zespołu? 
– Okresu ochronnego w ogóle nie miałem (śmiech). Początkowo myślałem, że sobie ze mnie żartuje, że nagrywa to z ukrycia kamera. Czasami wracam myślami do tego momentu i przypominam sobie, jak nie do pomyślenia była to dla mnie sytuacja. To była informacja jak z baśni. Nagle zacząłem trenować z gwiazdami!

A jak się wtedy zmieniła twoja codzienność?
– Wszystko robiło na mnie ogromne wrażenie. Codzienność nie była jednak łatwa. Z trzech, czterech treningów w tygodniu, które trwały półtorej godziny, przeszedłem w tryb, w którym zacząłem trenować siedem, osiem razy w tygodniu o wiele bardziej intensywnie. Zrobiłem też pierwszą siłownię w życiu. Codziennie rano wstawałem, miałem dwie lekcje, szedłem na trening, wracałem, szedłem na dwie, trzy lekcje, leciałem na trening. Wieczorami bywałem ledwo żywy, a tak wyglądał każdy mój dzień.

Do tego wszystkiego doszedł ogromny bagaż odpowiedzialności i presji. Wcześniej się z tym nie spotkałem, a nagle byłem zawodnikiem drużyny plusligowej, która chciała zdobyć mistrzostwo Polski. Na treningach wymagano ode mnie określonego poziomu, więc musiałem się z tym zmierzyć. To było coś całkowicie nowego, jak wrzucenie na głęboką wodę. Jeśli ktoś coś takiego z nami robi, to albo szybko nauczymy się pływać, albo utoniemy. Wydaje mi się, że przetrwałem i udało mi się utrzymać na powierzchni. 

Czy ktoś szczególnie wciągnął wtedy do ciebie pomocną dłoń?
Michał Kubiak szybko stał się dla mnie bardzo ważną osobą. Byłem zawodnikiem jego taty, więc podejrzewam, że ten szepnął mu, by się mną zajął. Pamiętam, że rozwijał nade mną parasol ochronny – zarówno na boisku, jak i poza nim. Pomagał mi w przyjęciu, doradzał nad czym pracować, codziennie podwoził mnie do bursy, płacił za jedzenie, kiedy byliśmy na lotnisku... Zrobił dla mnie mnóstwo dobrych rzeczy. 

Kiedy patrzyłem wtedy na niego czy Damiana Wojtaszka, który również bardzo mocno mi pomagał, czułem się zaopiekowany. Ja i libero pochodzimy z Dolnego Śląska, więc przy okazji świąt, wolnego zawsze mnie wsadzał do auta i wysadzał na wrocławskich Bielanach, skąd odbierał mnie tata. Nigdy nie dał za siebie zapłacić, kiedy jedliśmy coś po drodze. To były więc dwie osoby, które nie dały mi zginąć. Nie mówię, że zawsze wszystko było idealnie, ale za każdym razem chcieli mi pomóc. 

Przejście do seniorskiej drużyny wiązało się z tym, że podpisałeś swój pierwszy finansowy kontrakt?
– Pierwsze dwa lata nie miałem umowy z klubem. Nie musiałem jednak ponosić kosztów, które ponosili inni zawodnicy w internacie. Klub gwarantował to, że jadłem, spałem i jeździłem za darmo. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem po skończeniu 18. roku życia. To wtedy dostałem też swoje pierwsze pieniądze. 

Jakub Popiwczak (fot. PAP)
Jakub Popiwczak (fot. PAP)

Dwanaście lat spędzonych w jednym miejscu to dużo czy mało?
– Dla przeciętnego Kowalskiego to nic wielkiego. Dla zawodowego sportowca to jednak ogrom czasu. Niektórym trudno sobie wyobrazić, że mogliby być w jednym miejscu dłużej niż rok czy dwa. 

Dlaczego jesteś tak wierny?
– Bo mi tu dobrze. Wszystko zgrywa się w jedną całość. Najbardziej zależy mi na dobrej grze w siatkówkę, wygrywaniu trofeów. W ostatnich latach to wszystko tu jest, więc nie mam powodu, by coś zmieniać. Moja rodzina czuje się tu dobrze, mój syn chodzi tu do tak dobrego żłobka, że czasami nie chce z niego wracać, co dla mnie i narzeczonej jest niekiedy frustrujące (śmiech). Mamy grupę znajomych, z którymi świetnie się czujemy. To jest nasze miejsce na ziemi. Cieszę się, że tu mieszkam i mogę się nazwać jastrzębianinem. 

Nie uwierzę, że nie miałeś przez te lata ofert z innych klubów.
– Mam menedżera i wiem, że zawsze były prowadzone rozmowy. Inne zespoły były zainteresowane i nawet mogłyby mi zapłacić nieco więcej pieniędzy. Jastrzębski Węgiel zawsze jednak mnie chciał, a moje oczekiwania finansowe były spełniane. Ostatecznie więc nigdy nie było wystarczającej liczby "punktów" na liście, by zmienić pracodawcę.

Nie pomyślałeś o tym, że zmiana środowiska mogłaby potencjalnie stać się bodźcem do dodatkowego rozwoju?
– To dla mnie trudny temat. Czasami myślę o tym, że tego typu rozwiązanie mogłoby sprawić, że zrobię kolejny krok, stanę się jeszcze lepszym libero. Mógłby to być spory przeskok w moim rozwoju. Czasami rozmawiam z kolegami z drużyny. Po głębszych dyskusjach mówią mi, że na moim miejscu pewnie też niczego by nie zmieniali. Gram w świetnym klubie, na dobrym poziomie i mam świetne życie. Jasne, zawsze można sobie pomyśleć, że gdzieś indziej mogłoby być lepiej, ale nigdy nie jest się tego pewnym. Może ten krok jest jeszcze przede mną? Nie wykluczam niczego. Z drugiej strony, patrząc na chłodno, Jastrzębski Węgiel daje mi wszystko, czego potrzebuję. Myślę, że odwdzięczam się klubowi w ten sam sposób.

Jako jedyny z aktualnych siatkarzy Jastrzębskiego Węgla pamiętasz brązowy medal Ligi Mistrzów, który zespół zdobył w Ankarze. Jak się gra takie mecze w Turcji?
– Pamiętam, że wtedy hala naprawdę żyła. Była wypakowana kibicami – również naszymi. Grała tam orkiestra, było to święto. Zobaczymy, jak będzie w tym roku w Antalyi. Obiekt na zdjęciach robi ogromne wrażenie. Oby problemem nie było to, że tureckiej drużyny nie będzie w finałach. Kibice z tego kraju na pewno nastawiali się na to, że ktoś od nich awansuje do tego etapu. Mam nadzieję, że mimo to uda się zapełnić trybuny, ponieważ ranga tych spotkań na to zasługuje. 

Jak bardzo czujecie presję, by sięgnąć po złoto Ligi Mistrzów po zeszłorocznym finale, w którym przegraliście ten krążek w tie-breaku z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle?
– Presji z otoczenia chyba nie ma. Gdyby jednak zapytać środowisko, to odpowiedziano by, że na pewno w tym roku wygramy, bo Itas Trentino był w dużych kłopotach. Nie wygrali medalu, a my wygraliśmy mistrzostwo Polski. To jednak jest myślenie życzeniowe. Jako zawodnicy nauczeni doświadczeniem z zeszłego roku, podchodzimy do tego spokojniej. Wiemy, z czym się "je" grę w finałach Ligi Mistrzów. 

Po bojach w play-off PlusLigi wiemy też, że nie ma sytuacji straconych i punktów nie do odrobienia. Wyjdziemy na boisko i będziemy się bić o zwycięstwo. Finały zazwyczaj nie są najpiękniejszymi bojami w sezonie, bo charakteryzują się mnóstwem emocji. Trentino przegrało dwa finały z ZAKSĄ, więc siatkarze tego zespołu wyjdą na parkiet po raz trzeci i na pewno będą chcieli wyszarpać zwycięstwo. Będzie mnóstwo emocji, walki, "szarpania" – może trochę mniej pięknej siatkówki. To nie będzie miało jednak znaczenia, bo na koniec będzie się liczyło tylko to, kto podniesie puchar w górę.

Czytaj również:
– Bartosz Kurek zdradza swój wielki cel. "Odstawić" koszulkę kadrową w lepszym miejscu
– Rekordowy sezon i... zastąpienie Leona. Prezes chwali Polaka

– Łukasz Kaczmarek: myślę, że to, co najgorsze, już za mną

Jakub Popiwczak
Jakub Popiwczak (fot. Getty)
Zobacz też
Co za pech kadrowicza! Odnowiony uraz, gracz wydał komunikat
Bartosz Bednorz (fot. Getty)

Co za pech kadrowicza! Odnowiony uraz, gracz wydał komunikat

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Takiego weekendu potrzebował! Polak znów na fali wznoszącej
Aleksander Śliwka (w środku, fot. Getty)

Takiego weekendu potrzebował! Polak znów na fali wznoszącej

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Hity już w ćwierćfinale! Znane są pary play-off PlusLigi
(fot. PAP/Michał Meissner)

Hity już w ćwierćfinale! Znane są pary play-off PlusLigi

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Finał Ligi Mistrzów wzbudza kontrowersje. "Jest to trochę dziwne"
Jakub Popiwczak (fot. Getty Images)

Finał Ligi Mistrzów wzbudza kontrowersje. "Jest to trochę dziwne"

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Polskie kluby w finałach europejskich pucharów, ale... do interesu trzeba dopłacić
Marcelo Mendez i Tomasz Fornal (fot. PAP)

Polskie kluby w finałach europejskich pucharów, ale... do interesu trzeba dopłacić

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
wyniki
terminarz
tabela
Wyniki
24 marca 2025
23 marca 2025
22 marca 2025
Siatkówka

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

PGE GiEK Skra Bełchatów

21 marca 2025
20 marca 2025
Siatkówka

Barkom Każany Lwów

PSG Stal Nysa

17 marca 2025
Siatkówka

Trefl Gdańsk

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

16 marca 2025
15 marca 2025
14 marca 2025
Terminarz
28 marca 2025
Siatkówka

J. Węgiel

16:30

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

29 marca 2025
01 kwietnia 2025
Siatkówka

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

15:30

J. Węgiel

05 kwietnia 2025
Tabela
PlusLiga
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
8
Steam Hemarpol Norwid Częstochowa
Steam Hemarpol Norwid Częstochowa
30
1
46
11
30
-20
34
13
Barkom Każany Lwów
Barkom Każany Lwów
30
-27
26
14
30
-37
25
15
30
-48
15
Rozwiń
Najnowsze
ATP Miami. Alexander Zverev odpadł w 1/8 finału
nowe
ATP Miami. Alexander Zverev odpadł w 1/8 finału
| Tenis / ATP (mężczyźni) 
Alexander Zverev (fot. Getty)
Industria wciąż wierzy w awans. "Możemy wygrać w Berlinie"
Michał Olejniczak (fot. PAP)
Industria wciąż wierzy w awans. "Możemy wygrać w Berlinie"
| Piłka ręczna / Europejskie puchary 
Polki gotowe na Euro! [WIDEO]
Reprezentantki kobiet w piłce nożnej (fot. Getty)
Polki gotowe na Euro! [WIDEO]
| Piłka nożna / Reprezentacja kobiet 
Mistrzostwo Europy dla Niemca, Polacy daleko
(fot. Getty)
Mistrzostwo Europy dla Niemca, Polacy daleko
| Inne 
Probierz odpowiada "Lewemu". "Nie ma takich piłkarzy"
Robert Lewandowski i Michał Probierz (fot. PAP)
Probierz odpowiada "Lewemu". "Nie ma takich piłkarzy"
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Fatalna druga połowa Industrii w kluczowym meczu LM!
Niesamowita walka w starciu Industrii z Fuechse (fot. PAP)
Fatalna druga połowa Industrii w kluczowym meczu LM!
| Piłka ręczna / Europejskie puchary 
Tauron Hokej Liga, finał (#2): GKS Tychy – GKS Katowice [MECZ]
GKS Tychy – GKS Katowice. Hokej na lodzie, Tauron Hokej Liga – finał (#2). Transmisja online na żywo w TVP Sport (26.03.2025)
Tauron Hokej Liga, finał (#2): GKS Tychy – GKS Katowice [MECZ]
| Hokej / Polska Hokej Liga 
Do góry