| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Ricardo Sousa na początku lat 2000. był dobrze zapowiadającym się zawodnikiem portugalskiej kadry młodzieżowej. Teraz jest trenerem, a karierę rozwija jego syn Afonso, który występuje w PKO BP Ekstraklasie. – Lech często oddaje inicjatywę w grze drużynom z ostatnich miejsc. To jest niemożliwe! Taka drużyna powinna dominować. Wierzę jednak, że w następnym sezonie gra Lecha się zmieni, musi się zmienić – przyznaje Sousa w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Ricardo Sousa (ur. 1979) jako młody piłkarz był uważany za duży talent. Regularnie grał w kadrach młodzieżowych, choć w dorosłej reprezentacji nie zadebiutował (występował jedynie w drużynie narodowej B). Miał bogatą karierę, był piłkarzem między innymi Porto, Hannoweru (grał z Dariuszem Żurawiem), Boaviscie (z Rafałem Grzelakiem, Krzysztofem Kazimierczakiem i Przemysławem Kaźmierczakiem), ale również w Holandii, na Cyprze i w Słowenii. Po zakończeniu przygody z piłką prowadził kilka portugalskich klubów.
Jego syn Afonso również zdecydował się na piłkarską drogę. 24-latek dwa lata temu trafił do Lecha Poznań. Nie da się ukryć, był to nieoczywisty kierunek dla młodzieżowego reprezentanta Portugalii.
W rozmowie z TVPSPORT.PL Ricardo Sousa opowiedział o swojej barwnej karierze, w której nie brakowało trudniejszych chwil. Ocenił także rozwój syna w drużynie Lecha.
***
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Karierę piłkarską zakończyłeś w 2015 roku. Jak oceniasz ją z perspektywy czasu – czujesz się usatysfakcjonowany?
Ricardo Sousa: – Po latach czuję się zadowolony z mojej kariery, z wszystkiego, co zrobiłem. Rozegrałem około trzystu meczów, występowałem w pięciu krajach, głównie w najwyższych ligach. Miałem możliwość gry w silnej niemieckiej lidze. Wszystkie kluby oceniam dziś jako ważne – każdy z nich w pewien sposób pomógł mi dojrzeć i się rozwinąć.
– Twój ojciec był w latach 80. ważnym zawodnikiem Porto i reprezentacji Portugalii. Porównywałeś się do niego?
– Gdy zacząłem grać w piłkę, mój ojciec był moim pierwszym idolem. Zawsze go podziwiałem. W lidze portugalskiej zagrał w prawie 500 meczach, wystąpił w wielu spotkaniach portugalskiej kadry. Osiągnął wszystko, wygrał prawie wszystko, wystąpił w finale Puchaaru Zdobywców Pucharów przeciwko Juventusowi w 1984 roku. Trudno mi było mu dorównać, chociaż... próbowałem. Zdobyłem kilka tytułów w Portugalii, ale nie osiągnąłem tego, co on. To dla mnie przyjemność i duma, że mam na nazwisko Sousa.
– Które momenty w piłkarskiej przygodzie uważasz za najważniejsze?
– W sezonie 2003/2004 byłem najlepszym portugalskim strzelcem w naszej lidze, strzeliłem czternaście goli. Bardzo się starałem, bo wierzyłem, że zagram w Euro 2004. Wiem, że byłem brany pod uwagę, ale potem straciłem szansę dlatego, że Deco otrzymał portugalskie obywatelstwo, a trener Luiz Felipe Scolari postawił na niego w kadrze. Reprezentowanie Portugalii w mistrzostwach Europy było moim marzeniem. Gdy się nie spełniło, miałem wrażenie jakby wszystko się skończyło.
– Twoim pierwszym klubem poza Portugalią był Hannower, gdzie grałeś z Dariuszem Żurawiem. Jak wspominasz wspólne występy i treningi z nim?
– To były dobre dwa wspólne lata. Dariusz był moim dobrym kolegą i okazał się dla mnie ważny, gdy trafiłem do Niemiec. Pomagał mi się zaadaptować w kraju i w klubie. Był typem lidera na boisku i w szatni, wspierał młodych zawodników. I oczywiście dobrze grał. Szybki, agresywny.
– Z innymi trzema Polakami miałeś styczność w Boaviscie.
– Pamiętam, że był to trudny czas dla Boavisty, która borykała się z wieloma problemami finansowymi. W drużynie mieliśmy jednak ogromną jakość, na co mieli wpływ "Kaz" i Rafał. Pierwszy miał bardzo dobrą lewą nogę. Chociaż był "szóstką", nie tylko bronił, ale także grał do przodu, dobrze wyglądał w ofensywie. A drugi świetnie dryblowałi ogrywał rywali blisko linii bocznej. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie lepszych Polaków grających w lidze portugalskiej od tej dwójki.
– Gdybyś mógł cofnąć czas, której decyzji nie podjąłbyś?
– Za szybko odszedłem z Porto. Miałem pięcioletni kontrakt, ale jako dwudziestoletni chłopak cały czas chciałem grać. Ale musiałem rywalizować najpierw ze Zlatko Zahoviciem, potem z Deco, piłkarzami światowej klasy. Nie chciałem czekać na swój czas, dlatego naciskałem zarząd, żeby pozwolono mi odejść. Kto wie, co by było, gdybym wtedy jednak został.
– W rozmowie z portalem Weszło.com Afonso powiedział, że waszej rodzinie nie było łatwo, gdy był dzieckiem. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
– Muszę to przyznać – Afonso nie miał łatwego dzieciństwa. W tamtym czasie rozwodziłem się z jego matką, gdy był jeszcze bardzo mały. Mieliśmy wiele problemów, ponieważ moja ówczesna żona nie akceptowała rozwodu. Chciałem pobyć dłużej z Afonso, a ona uciekała... Zdaję sobie sprawę z tego, że nie było to dla niego łatwe. Ale gdy potrzebował wsparcia, zawsze mógł liczyć na moją pomoc.
– Czy Afonso od dziecka był zainteresowany grą w piłkę?
– Tak, Afonso wręcz "urodził się z piłką w rękach". Dziadek był wybitnym piłkarzem, ojciec też trochę pograł... Cały czas chodził ze mn na treningi, na moje mecze. Można powiedzieć, że całe dzieciństwo spędził w piłkarskim świecie. To byłoby niemożliwe, żeby Afonso nie został piłkarzem!
– Poszedł śladami taty także patrząc na pozycję na boisku. Jakie widzisz różnice i podobieństwa między wami na boisku?
– Bardzo się różnimy! Afonso ma dużo większą intensywność, jest bardziej agresywny. A ja byłem taką typową "dziesiątką" z dawnych lat. Chciałem grać jak Maradona, Baggio, trochę Zidane. Nie musiałem bronić, w grze skupiałem się tylko na ataku. Afonso umie i lubi grać też w defensywie, pomagać tam drużynie. Lubi odbierać piłkę z tyłu, żeby ją wyprowadzać do przodu. Obaj mamy dobrą technikę, ale jesteśmy inni. Może dlatego, że musiałem grać bardziej blisko bramki niż Afonso.
– Jak zareagowałeś na wyjazd syna do Polski? To nie jest popularny kierunek dla młodzieżowych reprezentantów Portugalii.
– Gdy Afonso otrzymał propozycję od Lecha radziłem mu, żeby tam wyjechał. Znam polski futbol i wiem, że co roku widać u was kroki do przodu. Wiedzialem, że w Lechu Poznań są dobre warunki dla piłkarzy. Zanim otrzymał stamtąd propozycję, miał wiele innych opcji. Przed podjęciem decyzji musiał zastanowić się przez tydzień albo dwa. Ale wybrał Lecha i zachęcałem go do tego. Uważałem, że jest blisko do Niemiec, Włosi też śledzą polsk ligę. Dlatego sądziłem, że dobry sezon w Lechu otworzy mu wiele drzwi.
– Czego twoim zdaniem Afonso nauczył się w Lechu?
– Afonso zrozumiał, że musi być bardziej agresywny. Intensywność gry w Polsce jest duża, nie gra się tak dużo piłką, musi też podejmować decyzje na boisku szybciej niż w Portugalii. Pierwszy jego sezon w Lechu był dla niego bardzo dobry.
– A drugi?
– Ten sezon nie jest tak dobry jak poprzedni, gdyż miał kilka kontuzji, które nie pozwoliły mu osiągnąć tego poziomu. Ale myślę, że za jakiś czas kibice Lecha znów będąą z niego zadowoleni i Afonso będzie dla nich ważnym zawodnikiem.
– Czy Afonso dobrze się czuje w Poznaniu?
– Myślę, że tak. Potrzebował trochę czasu, aby się przystosować, ale teraz w Poznaniu jest mu dobrze. Tylko niestety z powodu ostatnich kontuzji stracił praktycznie kilka miesięcy. Gdy wracał, był sprawny w 50 albo 60 procentach, a potem znowu miał kontuzję. Nie jest to dobre dla piłkarza. Ale myślę, że w przyszłym sezonie Afonso pokaże więcej, tylko musi być w stu procentach sprawny. Wtedy pokaże wszystko, co potrafi. A potrafi bardzo dużo.
– Oglądasz jego występy w meczach Lecha?
– Tak, oglądam wszystkie mecze, w których gra. Byłem też kilka razy w Poznaniu. Atmosfera była wspaniała! W Portugalii tego nie mamy. Myślę, że Polska się rozwija i za kilka lat wszyscy będą o was mówić. A Lech ma najlepszy skład w całym kraju. Widziałem już mecze wszystkich drużyn i nie widzę rywala z większą jakością niż Lech.
– Występy drużyny w tym sezonie są jednak poniżej oczekiwań.
– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego Lech nie daje z siebie więcej. Mam wrażenie, że czasami podchodzą do meczu jak "mniejsza" drużyna. Lech powinien dominować w każdym spotkaniu, kontrolować grę, ale zamiast tego często oddaje kontrolę rywalom. W Portugalii Porto, Benfica i Sporting z każdym przeciwnikiem mają po 60, 70, nawet 80 procent posiadania piłki. Strzelają na bramkę po trzydzieści razy! A Lech często oddaje inicjatywę w grze drużynom z ostatnich miejsc. To jest niemożliwe! Taka drużyna powinna dominować. Wierzę jednak, że w następnym sezonie gra Lecha się zmieni, musi się zmienić.
– Od razu po zakończeniu kariery zostałeś trenerem. Którzy z twoich zawodników zrobili największe kariery i kto zrobił na tobie największe wrażenie?
– Na myśl przychodzą mi dwie osoby. Loide Augusto zanim trafił do mnie, do Mafry, grał w trzeciej drużynie Sportingu i nikt go nie chciał. Dostrzegłem w nim duży potencjał, ale potrzebował zrozumienia kilku ważnych kwestii psychologicznych. Teraz z powodzeniem gra w najwyższej lidze Turcji. A drugi – najbardziej imponujący to Ousmane Diomande. W Mafrze miał grać w drużynie U23, ale zobaczyłem go na treningu dwa razy i zdziwiłem się, dlaczego nikt większy go wcześniej nie dostrzegł. Zacząłem z nim trenować. Pracowaliśmy z nim bardzo dużo indywidualnie, oglądaliśmy z nim nagrania wideo. Po sześciu miesiącach odszedł do Sportingu za 12 milionów euro.
– Co jest dla ciebie najważniejsze w pracy trenerskiej?
– Najważniejsze jest, żeby zawodnicy, których trenuję, mieli przyjemność z gry oraz z posiadania piłki. Jeśli piłkarze tylko biegają, to mogą się łatwiej zmęczyć, a w 60. albo 70. minucie będą padać na boisku. Dlatego wolę gdy utrzymują się przy piłce. Lubię, gdy drużyna długo gra dwadzieścia metrów od bramki i ma więcej czasu do stworzenia sytuacji. Cieszę się, że jestem trenerem.
– Co byłoby twoim trenerskim spełnieniem marzeń?
– Marzę o tym, żeby wrócić do Niemiec. W Portugalii trochę już zrobiłem, dotarłem do półfinału pucharu. Byłem już blisko najwyższej ligi, ale klub, który trenowałem, zażądał za mnie zbyt dużo pieniędzy. Ale jestem otwarty także do pracy w innym kraju, bo chciałbym poznać inną piłkarską mentalność. Może trafię do Polski? Byłbym na to otwarty!