Joanna Wołosz w sezonie 2023/2024 z Imoco Volley Conegliano sięgnęła po mistrzostwo Włoch, Ligę Mistrzyń, Superpuchar Włoch i Puchar Włoch. W TVPSPORT.PL mówi o swoich sukcesach, Daniele Santarellim, który wygrał prawie wszystko, o tym, dlaczego milczała przez ostatnie miesiące i o niepewności bycia w składzie na igrzyska.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Twoich wywiadów w polskiej prasie przez ostatnie kilka miesięcy nie było zbyt wiele. Dlaczego?
Joanna Wołosz: – Taki właśnie miałam plan.
– A z czego on wynikał?
– Nie dotyczył on tylko polskiej prasy. Generalnie unikałam mediów. Myślę, że przerwa od nich dobrze mi zrobiła i finalnie w niczym nie przeszkodziła. Wręcz przeciwnie.
– Było to bardziej związane z tym, że lubisz być widoczna, ale tylko na boisku? Czy też z powodu ucieczki od prasy i niechęci do niej?
– Ucieczką bym tego nie nazwała. Raczej nie uciekam przed niekomfortowymi dla mnie sytuacjami. To trudne pytanie; w sumie się nad tym nie zastanawiałam. Nie miałam po prostu ochoty udzielać wywiadów. Uznałam, że skupię się tylko na graniu i robocie, którą miałam do wykonania. To mi wystarczyło. Efekt końcowy był jeszcze lepszy niż się spodziewałam. Sporo racji może być więc w tym, że wolę być widoczna na boisku niż gdziekolwiek indziej.
– Pytam o to również w kontekście twojej ostatniej medialnie "odbijającej się" wypowiedzi, która pojawiła się po wywalczeniu kwalifikacji olimpijskiej w Łodzi. Przeszła jak huragan po mediach. Jaki była na nią odzew z twojego otoczenia?
– Z "mojego" grona ludzi dochodziły do mnie tylko pozytywy. Sporo zawodników i zawodniczek pisało: "Wow, Aśka, super, dobrze, że to powiedziałaś, bo to nie jest normalne". Jednocześnie odezwało się do mnie wielu kibiców, żeby nie przejmować sezonowymi fanami i ich słowami. Wydaje mi się, że najbardziej rykoszetem dostało mi się od was, dziennikarzy. Odebraliście moje słowa jakbym bezpośrednio uderzała w was, a wcale tak nie było. Bardziej chodziło mi o to, co działo się u mnie w skrzynkach odbiorczych, nie stricte o was, dziennikarzy.
– Włączył się instynkt obronny?
– To działa w dwie strony. My zawodniczki bywamy atakowane przez dziennikarzy, a zazwyczaj mamy być grzeczne, miłe. Najlepiej na drugi dzień po krytyce zagrać mecz życia. To jest jedyna "obrona". Zawsze musimy wszystko udowadniać tylko na boisku. Jeżeli któraś głośno coś powie, to nie jest to do końca odbierane jako fajne.
Wracając do tematu, w wiadomościach i komentarzach pojawił się pozytywny wydźwięk. Nie zmienia to faktu, że problem nadal istnieje, co pokazała później sprawa obraźliwych treści wysyłanych dziewczynom z innych klubów [Joanna Wołosz odnosi się tu do wulgarnych wiadomości, które dostały siatkarki BKS Bielsko-Biała – przyp. red.].
– Czy w momencie, w którym wyciszyłaś się medialnie, zauważyłaś, że ludzie też przystopowali z hasłami, które wcześniej wzbudzały twoje wątpliwości i ciebie dotykały?
– Może tak być, że mniejsza obecność medialna spowodowała, że nie byłam aż tak na świeczniku. Tym samym mniej ludzi poczuło się na tyle ważnymi, by wypisywać do mnie różne rzeczy. Kiedy jednak takie wiadomości się pojawiają, od razu blokuję ich autorów. Teraz to nawet nie chce mi się czytać większości. W tamtym okresie, o którym rozmawiałyśmy, w zeszłym roku, było tego jednak tak dużo, że trudno było to zignorować.
– Zadałam to pytanie Kamilowi Semeniukowi i nie mam innego wyboru, jak zadać je tobie. Czy szyja w tym sezonie bolała od złotych medali? Słyszałam, że one są najcięższe, a ty ich trochę udźwignęłaś – za mistrzostwo Włoch, Ligę Mistrzyń, Superpuchar Włoch i Puchar Włoch.
– To jest najprzyjemniejszy ból i świetne uczucie. Przygotowanie do każdego meczu finałowego ciążyło najbardziej, ale kiedy już się ma medal, zapomina się o ciężkiej pracy, trudnych dniach... Nic innego się nie liczy.
– Przeczuwałaś przed sezonem, że tak to się skończy?
– Rok wcześniej uciekła nam Liga Mistrzyń. W innych rozgrywkach zdobyłyśmy cztery medale. W tym roku nie grałyśmy w Klubowych Mistrzostwach Świata, więc nasz bilans również wyniósł cztery złota. Tym razem wygrałyśmy jednak wszystko, co mogłyśmy wygrać.
Zaczynając rozgrywki czułyśmy, że we Włoszech musimy odnieść zwycięstwo mimo tego, że widziałyśmy, jak zbroją się Milano, Scandicci, i że w pewnym momencie "odpali" Novara. Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że będzie mega ciężko. Miałyśmy też ten sam zespół, co w zeszłym roku, więc wydaje mi się, że na początku sezonu nie byłyśmy nawet wielkim faworytem. Koniec końców utarłyśmy wszystkim nosa.
Jeżeli natomiast chodzi o Ligę Mistrzyń, chciałyśmy dojść jak najdalej. Ogromnym ciosem było dla nas odpadnięcie w ćwierćfinale rok temu. Trafiłyśmy wtedy na fenomenalnie grające Fenerbahce i musiałyśmy się pogodzić z porażką. W minionym sezonie chciałyśmy więc wygrać wszystko, co było do wygrania. Nasz trener nastawiał nas na wygranie każdego trofeum.
– Daniele Santarelli przez to, ile już wygrał jako szkoleniowiec klubowy i kadrowy, to człowiek, któremu wierzy się, jak mówi, że jesteś najlepsza na świecie?
– Tak. Przez cały sezon stara się budować zespół, nie tylko pierwszą szóstkę, a czternastkę, żeby każda była gotowa. To dało w tym sezonie spore owoce. Dziewczyny z kwadratu w ważnych momentach pomagały nam wygrać. To wielka wartość. Ma dar, że zespoły u jego boku rozwijają się jeszcze bardziej niż w teorii powinny.
– Bartosz Kurek powiedział mi ostatnio, że według niego nie ma czegoś takiego jak wygranie siatkówki, nie będzie napisu "game over". Jeśli Daniele dołoży do tego, co już osiągnął, sukces w igrzyskach mógłby powiedzieć, że przeszedł całą dyscyplinę jak nikt inny?
– Nie, myślę, że nie. Dla niego nie będzie napisu "game over", on jest cały czas głodny. Kiedy wygrałyśmy Ligę Mistrzów, już myślał o tym, że coś źle zagraliśmy, i że musimy to, to i to poprawić. Jest głodny zwycięstw i chce brać udział w każdym turnieju. Gdyby stworzyli mistrzostwa wszechświata, to pewnie chciałby w nich zagrać. Cały czas szuka sobie nowych impulsów. To, co się działo wczoraj, dziś nie jest już dla niego ważne.
– Czy dobrze zrozumiałam, że zamiast się z wami cieszyć tym, że zdobyłyście złoty medal Ligi Mistrzyń, usiadł przed komputerem i zaczął analizować elementy, które należy poprawić w przyszłym sezonie?
– Tak, ale bez komputerka (śmiech). Droga z hali do hotelu wynosiła około 40 minut. Wejście do autokaru to zazwyczaj pierwsza chwila, kiedy można przetrawić to, co stało się na boisku. Wtedy mi się to nie udało, wszystko doszło do mnie później, dopiero kiedy spotkałyśmy się z kibicami. W każdym razie Daniele po wejściu do autokaru siadł z raportami meczowymi i tylko mruczał pod nosem: "Źle, źle, źle". Był bardzo szczęśliwy, ale nie do końca zadowolony.
– Dla ciebie to był drugi złoty medal Ligi Mistrzyń w jednym klubie. Czy przez to w tym sezonie był też najcenniejszym, bo nie wygrywałaś go co roku, jak mistrzostwa Włoch?
– Tak. Myślę, że wygranie Ligi Mistrzyń to jest jakiś kosmos. To najcenniejszy puchar, który się wznosi i towarzyszy mu mega szczęście. Raz można go zdobyć przez przypadek, ale dwa razy to już jest potwierdzenie. Warto ciężko pracować dla takich chwil.
– W związku z waszymi sukcesami w ostatnim czasie w Conegliano pojawili się fanatyczni kibice?
– Nasi kibice są wyrozumiali, nie ma w nich fanatyzmu, ale za to są bardzo mili. Na ulicach często podchodzą i pytają się, czy gramy w Imoco. Czuć po nich dumę, że mogą przeczytać o klubie z ich miasta w "La Gazzetta dello Sport". W hali zawsze mamy komplet fanów. To jest wspaniałe.
– Z Antalyi, w której graliście finał Ligi Mistrzyń, wracałaś w samolocie obok Nikoli Grbicia, prawda?
– Przysiadłam się do trenera Nikoli, bo chciałam zrobić z nim selfiaka (śmiech). Chwilkę porozmawialiśmy. Czułam się jak dziecko, kiedy go zobaczyłam! Oglądałam jego mecze, kiedy jeszcze grał. To było dla mnie "wow", podobnie jak obecność w naszym hotelu Mateja Kazijskiego. Podeszłam i zapytałam, czy mogę sobie z nim zrobić zdjęcie, a on odpowiedział, czy to on może zrobić sobie je ze mną. To mega fajne, że mogę spotykać takich ludzi.
– W takich chwilach mimo tego, że jesteś gwiazdą siatkówki, możesz się poczuć jak mała dziewczynka, która spotyka idola, prawda?
– Tak, dokładnie! Niemalże za każdym razem, kiedy kogoś takiego zobaczę, chcę do niego podejść. Już nie wstydzę się tak, jak kiedyś, gdy byłam mała, poprosić o zdjęcie. Czuję przy tym dreszczyk emocji.
– Masz tak tylko w przypadku wielkich gwiazd siatkówki, czy jest jeszcze jakaś dziedzina, która powoduje, że to uczucie również się pojawia?
– Dotyczy to tylko sportowców, których kiedyś oglądałam i podziwiałam.
– We Włoszech w złocie, a teraz w Polsce w ciężkiej pracy. Trudno było do niej wrócić?
– Za mną dosłownie chwilka odpoczynku. Pracujemy w Szczyrku i cieszę się, że tutaj jestem. Ze mną jest sporo dziewczyn, dzięki temu możemy trenować nawet szóstki.
– Maria Stenzel już dołączyła?
– Nie, jeszcze nie. W obecnej sytuacji cieszę się, że mam chwilę czasu, by popracować na siłowni. To nieco przyspieszony sezon przygotowawczy. Czuję się trochę "kwadratowa", bo treningów jest sporo i są dość ciężkie, przede wszystkim te siłowe. Mam jednak nadzieję, że kiedy dziewczyny wrócą z Turcji, nie będziemy za bardzo od nich odstawały.
– Czy masz już nakreślony przez Stefano Lavariniego plan odnośnie do twojej obecności w Lidze Narodów?
– Jesteśmy już po rozmowach. Odbyły się one przed rozpoczęciem sezonu reprezentacyjnego. Z racji tego, że grałam finał Ligi Mistrzyń i zarówno fizycznie, jak i logistycznie trudno by było to wszystko połączyć, dlatego zaczynam grę od drugiego tygodnia VNL. Prawdopodobnie zostanę w składzie już do końca.
– Fizycznie da się to udźwignąć? Czy w tym olimpijskim sezonie może ci "ręka odpaść", ale i tak każda chwila na boisku będzie bezcenna?
– Tak. Rok olimpijski to dla mnie osobiście niezwykle ważny sezon. Jestem gotowa na to, że to będą trudne, długie miesiące prawdopodobnie bez większego wolnego. Staram się być więc fizycznie przygotowana. Przede wszystkim cieszę się, że jestem na ten moment zdrowa. Cały ciężar udźwignę.
– Kiedy byłaś małą dziewczynką, podziwiałaś wielkie olimpijskie siatkarskie boje?
– Kiedy byłam mała, nie oglądałam wiele siatkówki. Pamiętam za to igrzyska w Pekinie i ostatnie mecze reprezentacji Polski siatkarek na tym turnieju. To, co mi utkwiło w pamięci, to sama atmosfera igrzysk. To ogromne wydarzenie, siedziałam przed telewizorem i oglądałam wszystko, co było możliwe. Fenomenalnym jest widzieć jak sportowcy niosą flagę, oglądać największe osobistości świata sportu, widzieć ich katusze, kiedy im się nie powiedzie i mieć świadomość, ile w to wszystko włożyli pracy
– Przy twoim doświadczeniu, w tym punkcie kariery, w którym jesteś, bardziej doceniasz awans na tę imprezę?
– Brałam udział w czterech turniejach kwalifikacyjnych. Trzy razy nie udało się wywalczyć awansu. To niesamowite jak trudnym jest dla drużyn zdobycie kwalifikacji – przede wszystkim dla zespołów z Europy. Kiedy jednak dostanie się szansę na grę w igrzyskach, satysfakcja jest niesamowita.
Nasza dyscyplina ma jednak to do siebie, że nawet kiedy się awansuje, to nadal nie można być pewnym otrzymania biletu. Każda z nas będzie walczyć o niego do ostatniej chwili z koleżankami z pozycji. Wszystko się może zdarzyć, choć sama kwalifikacja wywalczona w zeszłym roku dała mi już ogromną radość.
– Nie czujesz się pewniakiem do wyjazdu na igrzyska?
– Nie to, że nie czuję się pewna, ale wiem, że wszystko może się wydarzyć i się wykrzaczyć na ostatniej prostej. Będziemy wszystkie pewne dopiero jak trener ogłosi skład.
– Co zrobiłaś z pieskiem? Jest z tobą w Szczyrku?
– Chciałabym, ale piesek jest u dziadków na wakacjach. Nie jest mu źle. Przez pierwsze dwa miesiące tam był i teraz też spędzi u nich okres reprezentacyjny. Na pewno przytyje ze dwa kilo, jak to u dziadków.
– Posiadanie psa zmieniło twoją perspektywę patrzenia na pracę?
– Bardzo zmieniło. Dzięki niemu nabrałam dystansu, mam do kogo wracać, trochę przeorganizowałam swoje życie. Już nie ma kolacyjek po meczu, trzeba grzecznie wracać do domu na spacer (śmiech). To jest jednak mega odświeżające. Sam fakt, że dodatkowo rano wstawałam i wychodziłam na cztery spacery dziennie wiele zmienił – nawet rozmawiałam o tym z trenerem przygotowania fizycznego. Dzięki pieskowi przede wszystkim nabrałam jednak odpowiedniej perspektywy. Kiedy nie idzie, nie rozkładam tego po tysiąc razy na czynniki pierwsze. Jak mogę się smucić i złościć, kiedy w domu patrzy się na mnie i merda ogonem puchata kulka?
Czytaj również:
– Debiutantka o wyjeździe dowiedziała się... w ostatniej chwili
– Polka znów "rozbiła bank"! Królowa bloku nadciąga
– Tureccy fani na jej widok krzyczą! "Mają do mnie wielki szacunek"
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna