Czy ja oglądam żużel? Oczywiście. Jestem z Wielkiej Brytanii, a tam to nie mniejsza religia niż u was – mówił David Coulthard, wicemistrz świata Formuły 1. On i jego bolid Red Bulla w czwartek zamienili Wrocław w jeden wielki tor. Gwiazda WTS Sparty Wrocław – żużlowiec Maciej Janowski – chciał sprawdzić, co będzie szybsze: jego motocykl czy bolid Davida. Ale show i tak ukradł samolot. On też jeździł po Stadionie Olimpijskim.
Żużlowy skandal w Polsce. Posypały się dotkliwe kary
Był 2009 rok, kiedy jeden z potentatów elektronicznych – firma LG – jako jeden z partnerów Formuły 1 zorganizował w Polsce głosowanie. Grunt pod tematykę był podatny, bo jeszcze wtedy – półtorej dekady temu – w stawce najlepszych kierowców świata ścigał się Robert Kubica. Firma stworzyła więc cztery wizualizacje torów ulicznych: w Krakowie, Gdyni, Wrocławiu i Warszawie. 35 procent spośród aż 150 tys. ankietowanych wskazała wówczas, że jeśli seria miałaby trafić do naszego kraju, to bolidy powinny pojechać po stolicy Dolnego Śląska.
30 maja 2024 roku, a więc nieco później, to marzenie fanów w końcu zostało zrealizowane.
Maciej Janowski ściągnął do Wrocławia bolid Formuły 1. Na tor żużlowy
– Nie powiem wam, od kiedy o tym marzyłem. Ale od dawna. To jest jeden z najfajniejszych dni w mojej karierze – powiedział Maciej Janowski, czyli człowiek, któremu udało się sprowadzić nad Odrę prawdziwy bolid.
Na zaproszenie jednego z najlepszych żużlowców świata Wrocław odwiedził David Coulthard. A razem z nim cała ekipa Red Bulla, która potraktowała wyzwanie bardzo poważnie.
– To jest niesłychane, jak oni pracują. Pobyt tu mają dopięty w harmonogramie do 30 sekund – powiedziano nam, gdy oczekiwaliśmy na eks-gwiazdę F1.
Coulthard, który nie ściga się od 12 lat, dla części gości wydarzenia nie był w ogóle pamiętany jako czynny kierowca. A jednak to na spotkanie z nim pod Stadion Olimpijski przyszło najwięcej osób. Poza Szkotem w padoku, który przed główną częścią eventu udostępniono fanom, stali jeszcze Janowski, Adam Małysz czy Jakub Przygoński. Wszyscy to legendy w swoich dziedzinach. Wszystkich czekało oddzielne wyzwanie w trakcie głównego show: próba celności, hamowania, przyspieszenia itd. Rywalem w każdym przypadku był Janowski.
– Jednak magia F1 jest przyciągająca – potwierdzał ktoś, kto przez kilkanaście minut wykrzykiwał do Coultharda, aby ten podszedł do niego na złożenie autografu. Podszedł. Tego dnia David podchodził do każdego.
– Ładny widok, co? – zaczepialiśmy Janowskiego.
– Szczerze? To jest wspaniałe. Jeden z lepszych dni w mojej karierze. Dla mnie F1 to duża zajawka, odskocznia od tego, co robię na co dzień. Mieć tutaj tylu widzów, a dla nich tyle postaci motorsportu: to jest piękne – przyznał popularny Magic.
Janowski, podobnie jak kilkanaście tysięcy ludzi na błoniach stadionu, w czwartek obejrzało, jak podczas specjalnego preshow jego goście popisują się precyzją i tempem jazdy po asfalcie. My z kamerą TVP Sport mieliśmy przywilej obejrzeć to od środka, z pokładu rajdówki prowadzonej przez Małysza. Vlog i nagranie z tego przejazdu będą niebawem dostępne w naszych mediach społecznościowych.
– Ale to, co na asfalcie, to jeszcze nic. Poczekajcie na show na żużlu – przekonywał nas Adam. I miał rację.
Zaskoczenie przyszło z nieba. Łukasz Czepiela wylądował samolotem na stadionie
Red Bull Speed Ways – już sama możliwość obejrzenia bolidu F1 we własnym mieście – ściągnęła na Olimpijski komplet widowni. Ludzie, którzy od początku tygodnia oglądali w sieci przecieki z przejazdów Coultharda w różnych miejskich lokalizacjach, jeszcze w czwartek wypisywali z pytaniami o możliwość kupienia wejściówek tylnymi drzwiami albo od pośredników.
– Warto było. Totalnie było warto – te słowa przewijały się, gdy po dwóch godzinach ze spalinami i decybelami widownia opuszczała obiekt.
– Co było najlepsze? – dopytywaliśmy.
– Zanim tu przyszłam, myślałam, że będzie to Coulthard. Ale nie. Nic nie przebije samolotu Łukasza Czepieli, który po prostu wziął i znienacka wylądował na murawie – opowiadała Paulina, dziewczyna ubrana w czapkę i bluzę z oficjalnego merchu stajni Oracle Red Bull. Żeby zobaczyć widowisko, przyjechała z Poznania. – Bilety kupiłam od razu. Wiedziałam, że ich szybko zabraknie.
Czepiela, którego świat szerzej poznał, gdy przed rokiem wylądował na dachu hotelu Burdż Al-Arab, był jedną z niespodzianek dla publiczności. Pojawił się we Wrocławiu tym samym samolotem, który służył mu w Dubaju. Jego zadanie polegało na porównaniu drogi hamowania z motocyklem żużlowym. Janowski od 100 km/h do zera zatrzymał się na 41 metrach, Łukasz potrzebował do tego prawie 100 m.
– W idealnych warunkach, czyli bez zejścia z trybun, bez drzew itd., zrobiłbym to na 20 metrach. Dziś trawa była też mokra po deszczu – tłumaczył, puszczając oko.
– Ale prawda jest taka, że Maćka w tych konkurencjach trudno tutaj pokonać. On jest tutaj królem, on rządzi na tym stadionie – potwierdzał Małysz. On w przerobionym na WRC2 VW Golfie mierzył się z Magikiem na szybkość. Przegrał. Jedynym, który wygrał z wrocławianinem tego dnia, był Przygoński. Jego driftowóz, jak się okazało, lepiej niż motocykl Maćka trafiał z wyrysowane na torze pola.
700 koni bezradne na żużlu. Za to ryk silnika jest jak melodia
Coulthard przyznał, że przyjeżdżając do Wrocławia, nie miał nadziei na wygraną.
– Ścigaliśmy się na cztery okrążenia, w wyścigu na dochodzenie. Niestety, moi mechanicy robili, co mogli, ale nie bez przyczyny motocykl żużlowy wygląda właśnie w taki sposób. On jest przystosowany do tego, żeby płynnie się tu poruszać, po sypkim. Bolid jest przeznaczony do świata asfaltu. To i tak osiągnięcie, że w ogóle zdołał wyjechać na taką nawierzchnię – mówił kierowca, gdy już przegrał swoją próbę. Wygrał, dopiero gdy w ramach rewanżu zaproponował wyścig w drugą stronę. To prawdopodobnie pierwsza sytuacja, gdy fani zobaczyli Janowskiego skręcającego w prawo. Pierwszy i zapewne ostatni, ponieważ cała scena wyglądała na raczej zainscenizowaną. Magic nawet w prawo nie powinien być tak wolny, na jakiego wyglądał.
– Oni wiedzieli, że to niby tylko zabawa. A jednak wcześniej spędzili kilka tygodni na zamkniętych testach – powiedzieli nam w Red Bullu o przygotowaniach Coultharda.
I rzeczywiście. Wyzwanie było spore, bo bolid rozpędza się, korzystając z przyczepności i długich prostych. Tu takich nie było, więc 700 koni pod maską – przy ponad 600 kg wagi – było bezbronne wobec lekkiej maszyny. I to nawet na oponach przeznaczonych do deszczu – tych z głębokim bieżnikiem.
– Musieliśmy też maksymalnie podnieść zawieszenie. To zabiło nam docisk auta, ale ochroniło wloty powietrza od brudu i kamieni, które mogłyby tam wpaść – tłumaczył kierowca.
Marzenie odhaczone. Teraz mogliby zrealizować wizualizacje z 2009
Ci, którzy spodziewali się rywalizacji va banque między bolidem a motocyklem, pewnie trochę się rozczarowali. Ci, którzy po prostu chcieli usłyszeć ryk tej maszyny, byli w siódmym niebie.
Nikt nie wie, jak tego dokonano, ale zanim w ogóle zaczął się event, to silnikiem wygrano Mazurka Dąbrowskiego.
Red Bull, a poza tą firmą również inni sponsorzy wyścigów Formuły 1, nie pierwszy raz wyprowadzał bolid poza tor. Za parę dni podobne show odbędzie się w Sarajewie. Wcześniej sprzęt jeździł już m.in. po pustyni czy lodzie. Nigdy dotąd nie było go jednak we Wrocławiu.
– To marzenie, zobaczenia tego z tak bliska i na własne oczy, mam odhaczone – mówi Paulina z Poznania. – Niech jeszcze tylko wizualizacje toru z 2009 roku się sprawdzą. Może ten pomysł nadal mógłby być aktualny? Uliczny wyścig w Polsce. Tam też bilety kupiłabym pierwszego dnia sprzedaży.