| Paryż 2024 / Pięciobój nowoczesny
Igrzyska w Paryżu będą ostatnimi dla pięcioboju nowoczesnego w znanej nam dotychczas formie. Po nich jeździectwo zostanie zastąpione przez tor przeszkód. – Jeśli to nie koniec dyscypliny, to przynajmniej epoki. Przy pożegnaniu z końmi popłynie pewnie jakaś łezka – mówi Natalia Dominiak, jedna z czterech reprezentantek naszego kraju, biorących udział w olimpijskiej rywalizacji.
👉 Reprezentacja Polski na igrzyska w Paryżu [LISTA]
Pięciobój nowoczesny wymyślił sam wskrzesiciel igrzysk – Pierre de Coubertin. Dyscyplina zadebiutowała w 1912 roku, a z czasem coraz mocniej się unowocześniała. Na początku każdą z konkurencji: szermierkę, jeździectwo, pływanie, strzelectwo i bieg rozgrywano w oddzielnych dniach. Później terminarz zaczął się ścieśniać. Dzisiejszy format zakłada rywalizację szermierczą raz – jeszcze podczas eliminacji. Część główna zamykać ma się w nieco ponad dwie godziny. Rozpoczyna ją jeździectwo, po którym następuje runda bonusowa szermierki, pływanie i laser run, czyli bieg połączony ze strzelaniem pistoletem laserowym.
Taki system zawodów prezentuje się bardzo ciekawie. I aż szkoda, że MKOl wespół z Międzynarodową Unią Pięcioboju Nowoczesnego, nie dał mu szansy. Długo przed igrzyskami w Paryżu zapadła decyzja: najpierw, że jeździectwo trzeba usunąć, żeby pięciobój nowoczesny utrzymał się w przyszłym programie igrzysk; następnie: że zastąpi je tor przeszkód.
Z nową konkurencją zdecydowana większość zawodników nie miała nigdy styczności. Po igrzyskach dopiero będzie się jej uczyć. Ewentualnie zakończy karierę. W grupie, która mimo wszystko pozostanie w pięcioboju, jest Natalia Dominiak. Na igrzyskach w Paryżu obok niej wystąpią także: Anna Maliszewska, Łukasz Gutkowski i Kamil Kasperczak.
* * *
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Dla ciebie to pierwsze takie igrzyska. A dla pięcioboju nowoczesnego właściwie ostatnie. Czujesz, że to w pewnym sensie wyjątkowa chwila?
Natalia Dominiak: – Szczerze mówiąc długo nie dochodziło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że nie będę już trenowała jazdy konnej. Dopiero ostatnio, gdy kompletowaliśmy sprzęt jeździecki na igrzyska, zaczęłam go przymierzać i tak mnie tknęło, że w Paryżu założę go ostatni raz. Łezka mi się w oku zakręciła. To koniec pięcioboju, jaki znamy. Jeśli nie koniec dyscypliny, to przynajmniej koniec epoki. Taka jest prawda. Jazda konna była przecież od zawsze. I nagle ma jej nie być. Cieszę się, że chociaż wystartuję w tych ostatnich igrzyskach. To dla mnie spełnienie marzeń.
– Miałem zapytać, czy zawodnicy już nieco lepiej podchodzą do zmian, ale gdy słyszę z twoich ust o końcu dyscypliny, chyba znam już odpowiedź.
– Myślę, że duża część zaakceptowała już mimo wszystko tę sytuację. Na początku zawodnicy, nawet przy wsparciu niektórych federacji, próbowali walczyć z tymi decyzjami. Chcieli zatrzymać jazdę konną. Niestety, to się nie udało. Spora część, szczególnie starszych, pokończy pewnie zaraz kariery. Kilka osób już to ogłosiło oficjalnie. A ci, którzy zostaną, muszą jakoś pogodzić się z tym, że nie będzie tak samo. W kolejnych sezonach będzie przodowała młodzież.
– Ta walka części środowiska już wygasła, czy nadal trwa?
– To walka z wiatrakami. Były protesty, nagłaśnianie sprawy w mediach, akcje w mediach społecznościowych. Tłumaczyliśmy, że minusy jeździectwa da się zniwelować i że należy iść w tym kierunku, a nie likwidować dyscyplinę. Ale niczego to nie przyniosło. Nie wiem, ile osób wciąż walczy. Z mojej perspektywy mam wrażenie, że większość jest już pogodzona z tym, co nastąpi.
– Ty również czujesz się pogodzona z przyszłością?
– Tak. Bo co innego zrobić? Mogłabym ewentualnie zakończyć karierę. Nie chcę tak. Kocham pięciobój. Będzie wyglądał inaczej, nie będzie już tą samą dyscypliną, ale zmiany to nie wyłącznie minusy. Każda sytuacja ma też swoje plusy i staram się je dostrzegać. Będzie można sprawdzić się w zupełnie innym treningu, nabyć nowe umiejętności.
– A propos umiejętności: jak doskonali się jeździectwo, mając świadomość, że od sierpnia właściwie nie będzie już przydatne?
– Nie do końca. Myślę, że to jedna z takich rzeczy, których się nie zapomina. Znam osoby, które przez dwadzieścia lat nie siedziały w siodle, a później siadały i jechały. Już rozmawiałam z koleżanką, która jest trenerem jeździectwa, że gdy skończę karierę w pięcioboju, będę chciała wystartować kiedyś w WKKW. Więc w życiu osobistym z jazdą konną na pewno nie skończę.
– O WKKW myślisz w kontekście amatorskim czy drugiej kariery? Jeźdźcem można być w końcu znacznie dłużej niż pięcioboistą.
– Raczej w kontekście amatorskim. Chciałabym wystartować w jakichś zawodach najniższej rangi. Żeby się tym pobawić i czerpać radość z jazdy.
– Poruszyłaś wcześniej wątek końca karier. Igrzyska w Paryżu będą czymś w rodzaju resetu dla stawki? Spodziewasz się, że dużo osób odejdzie?
– Już teraz w stawce przeważa młodzież, a po igrzyskach będzie to jeszcze bardziej widoczne. Z moich obserwacji wynika, że zawodnicy, którzy są starsi i mieliby przed sobą ostatnie lata kariery, niespecjalnie będą chcieli nagle zmieniać cały swój trening i bawić się w tor przeszkód.
– Ty też zastanawiałaś się mocniej nad własną przyszłością?
– Szczerze mówiąc rok temu, po igrzyskach europejskich w Krakowie, tak podupadłam mentalnie, że byłam przekonana, że trenuję tylko po to, żeby wywalczyć awans na igrzyska, pojechać do Paryża i powiedzieć "dziękuję". Byłam przekonana, że zakończę karierę. Na szczęście zaczęłam pracować z panią psycholog i moje nastawienie się zmieniło. Będę trenować dalej. Chcę dać sobie szansę. Mam dopiero 26 lat, wciąż jestem młodą zawodniczką. Przede mną czas, w którym będę osiągać najlepsze wyniki.
– Ten dołek mentalny, o którym wspomniałaś, to wynik tego, co działo się w Krakowie, czy odczuwałaś go już wcześniej?
– Odczuwałam go wcześniej. Ja w przeszłości pracowałam już z psychologiem, ale nie było w tym systematyczności. Myślałam, że z pewnymi rzeczami jestem w stanie poradzić sobie sama. Okazało się, że niekoniecznie. Odbiło się to na moim wyniku podczas igrzysk europejskich. Bo naprawdę byłam dobrze przygotowana fizycznie, robiłam "życiówki" w biegu i pływaniu. Ale psychicznie nie dałam rady. Zawaliłam szermierkę, startowałam do półfinału z dalekiej pozycji i nawet niezły bieg nic już nie dał. Byłam załamana, że nie uzyskałam bezpośredniej kwalifikacji (czołowa siódemka igrzysk europejskich zapewniała sobie bilet do Paryża - przyp. red.). Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, jak dużo kosztował mnie tamten start.
– Przytłoczyły cię emocje?
– Myślę, że sporym problemem nie tylko pięcioboju, ale w ogóle polskiego sportu, jest to, że trenerzy nie są szkoleni z przygotowania mentalnego. Są rozliczani z wyników, więc to wynik się dla nich liczy, a nie samopoczucie psychiczne zawodnika. Czasami nie zastanawiają się, co mówią. I nieświadomie wywołują presję. Mnie wtedy ta presja zmiażdżyła. Nie poradziłam sobie.
– Zmieniłaś od tego czasu trenera?
– Nie. Zaczęłam współpracować z panią psycholog, która otworzyła mi głowę. Nauczyła mnie dużo. Uważam, że ten sezon był dla mnie bardzo trudny i to właśnie przygotowanie mentalne dało mi 80 procent wyniku.
– Teraz czujesz, że jesteś już w dobrym miejscu, jeśli chodzi o samopoczucie mentalne?
– Tak. Stałam się znacznie bardziej świadoma wielu rzeczy. Nauczyłam się głośno mówić o swoich potrzebach. Wcześniej to było uważane za jakąś słabość. A przynajmniej takie miałam wrażenie, że to raczej ze mną jest coś nie tak, jeśli coś mi nie pasuje.
– I jesteś przekonana, że mentalnie udźwigniesz występ w Paryżu?
– Tak. Kontynuujemy pracę z panią psycholog. Już po kilku miesiącach widziałam ogromne efekty. Zmieniło się moje podejście do sportu i chyba w ogóle do życia. To super uczucie, gdy człowiek budzi się jakby na nowo i zaczyna widzieć wszystko w bardziej kolorowych barwach.
– Za moment wrócę jeszcze do tematu Paryża. Natomiast skoro deklarujesz, że będziesz dalej startować, chciałbym podpytać o to, co będzie po igrzyskach. Jak ma wyglądać ten moment "przejścia"? Kiedy zaczniesz uczyć się toru przeszkód?
– Tak naprawdę jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Na pewno po igrzyskach w Paryżu będzie trzeba trochę odpocząć. A później? Postaram się podejść do tego ostrożnie, powoli – tak, żeby nie nabawić się niepotrzebnej kontuzji. Po pierwsze, trzeba będzie nauczyć się technicznie prawidłowo pokonywać wszystkie przeszkody. Po drugie, dojdzie zapewne trening siłowy, który pozwoli przygotować górne partie mięśniowe do wysiłku związanego z nową konkurencją.
– Nigdy jeszcze nie miałaś styczności z treningiem do toru przeszkód?
– Nie. Nie chciałam tego robić, bo jakieś nieprawidłowe wykonanie mogłoby skutkować urazem. A to czas, w którym trzeba szczególnie na siebie uważać. Także na to, żeby nie "przedobrzyć" przy codziennym treningu. Na tor przeszkód przyjdzie czas po igrzyskach, jakoś na zimę. Wtedy na spokojnie się za to wezmę.
– Miałaś natomiast okazję spróbować toru przeszkód jako pierwsza pięcioboistka w Polsce. Zaraz po ogłoszeniu, że to ta konkurencja zastąpi jeździectwo, zorganizowano test event. Uczestniczyłaś w nim. Z tych pierwszych odczuć jesteś w stanie wywnioskować jakich umiejętności, które dotychczas nie funkcjonowały w pięcioboju, trzeba będzie nabyć?
– Szczerze mówiąc trudno to powiedzieć w tym momencie. To był test, przyjęłam go trochę jako zabawę, żeby zobaczyć, jak to w ogóle wygląda. Nie zastanawiałam się nad przygotowaniem mięśniowym. W klubie mamy trenera OCR-u, który pracuje już z młodzieżą. Po igrzyskach usiądziemy z nim i on nam wszystko wytłumaczy.
– Masz wrażenie, jakbyś wracała właśnie do wieku juniorskiego i znowu uczyła się dyscypliny?
– Nie, to nie to. Staram się traktować tor przeszkód po prostu jako nowe doświadczenie. Nastawiam się pozytywnie, nie negatywnie.
– Skoro to melodia przyszłości, porozmawiajmy chwilę o samym Paryżu. Kwalifikacje zakończyłaś tuż-tuż "nad kreską" w rankingu. Większy stres miałaś podczas swojego ostatniego startu, czy już po nim – gdy oglądałaś finał mistrzostw świata i czekałaś, jak ułoży się sytuacja?
– Na mistrzostwa leciałam z pełną świadomością, że ten start będzie bardzo ważny. Presja była spora, ale byłam przygotowana, by się z nią zmierzyć. Dałam z siebie tyle, ile mogłam w tamtych warunkach. Startowaliśmy około godziny 15 tamtejszego czasu, było 40 stopni w cieniu, do tego duża wilgotność. Jeśli z czymś sobie nie poradziłam, to nie ze stresem, a właśnie z pogodą. No i cóż, gdybym weszła do finału, o kwalifikację byłabym spokojna. A tak musiałam czekać. Było przy tym trochę nerwów. Gdy trenerzy przyszli do mojego pokoju, żeby powiedzieć, że się zakwalifikowałam, nie dowierzałam.
– Czego spodziewasz się po samych igrzyskach? Co cię w nich najbardziej fascynuje, a co niepokoi?
– Nie mam żadnych obaw. Czuję wyłącznie ekscytację, a nie stres. Jestem przepełniona ciekawością: jak będzie wyglądała wioska, nasz stadion, jak będą wyglądały trybuny pełne kibiców. Nie startowałam jeszcze nigdy w takich warunkach. Staram się nie obciążać żadnymi oczekiwaniami. Niech się dzieje, po prostu.
– Z twojej perspektywy co jest teraz twoją najmocniejszą stroną, a co masz jeszcze do poprawy?
– Uważam, że radzę sobie w każdej konkurencji. W tym ostatnim czasie przed igrzyskami pracuję głównie nad formą biegową. W styczniu doznałam kontuzji stopy, przez co miałam braki w treningu, a to skutkowało późnym wejściem w sezon. Te ostatnie miesiące były trudne. Musiałam walczyć mocno o punkty do rankingu, a przy okazji o powrót do najlepszej dyspozycji. Mierzyłam się z czymś, z czym wcześniej nigdy nie miałam do czynienia: startowałam w zawodach nie będąc przygotowana tak, jakbym chciała. Teraz jestem już coraz bliżej optymalnej formy, a największe rezerwy widzę właśnie w biegu.
– Na igrzyskach awans do finału bierzesz w ciemno?
– No jasne! Chciałabym bardzo znaleźć się w finale, chociażby po to, żeby po raz ostatni wziąć udział w jeździe konnej. Oczywiście, będę mogła wystartować w tej konkurencji w półfinale, ale chciałabym jeszcze ten raz. To byłby chyba najlepszy sposób na pożegnanie się z końmi.
– Emocjonalne pożegnanie?
– Zapewne tak. Nie mam pojęcia, jak zareaguję. Ale myślę, że łezka w oku się zakręci.