Gdy 1 stycznia 2024 roku Grzegorz Proksa zastąpił Wojciecha Bartnika na stanowisku trenera kadry olimpijskiej seniorów, raczej nikt nie spodziewał się natychmiastowych efektów. Tym bardziej, że były zawodowy mistrz Europy otwarcie zapowiadał duże zmiany, a do turniejów kwalifikacyjnych do igrzysk olimpijskich było niewiele czasu. Polski Związek Bokserski zagrał va banque i przyniosło to niewiarygodny efekt, bo siedem miesięcy później Damian Durkacz (kat. 71 kg) i Mateusz Bereźnicki (92 kg) pod okiem Proksy szykują się do występu w Paryżu.
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – Gdybym siedem miesięcy temu powiedział, że na początku lipca będziesz przygotowywał dwóch zawodników do wyjazdu na igrzyska olimpijskie, uwierzyłbyś?
Grzegorz Proksa, główny trener kadry olimpijskiej w boksie: – Trudno byłoby w to uwierzyć. Z prostego powodu: po prostu zdawałem sobie sprawę ile jest do zrobienia. Nie tylko w sferze sportowej, czy fizycznej, ale też mentalnej.
– Wywalczenie dwóch kwalifikacji olimpijskich w ciągu zaledwie kilku miesięcy pracy, jest wynikiem ponad stan?
– Mam świadomość, że to ogromny sukces. Tylko trudno osobie ambitnej, za jaką siebie uważam, poprzestać na tym co jest. Trzeba iść za ciosem.
– Na początku pracy w reprezentacji otwarcie zapowiadałeś przeprowadzenie dużych zmian m.in. odmłodzenie kadry. Podobno rewolucja pożera swoje dzieci, tymczasem tu przyniosła wspaniały efekt.
– Dwie kwalifikacje olimpijskie to nie jest przypadek. Gdybyśmy wywalczyli jedną, można byłoby mówić o farcie, czy cudzie. Myślę, że tymi dwiema kwalifikacjami udowodniliśmy, że podążamy w dobrym kierunku. Walczymy dalej.
– Był jakiś przełomowy moment, w którym uwierzyłeś, że wyjazd do Paryża jest możliwy?
– Po części już na przełomie stycznia i lutego, gdy byliśmy w hiszpańskiej La Nucii. Braliśmy udział w turnieju Boxam International, gdzie zdobyliśmy cztery medale (Michał Jarliński wywalczył srebro w kategorii do 75 kg, Mateusz Grejber – brąz w 67 kg, Damian Durkacz – brąz w 71 kg i Adam Tutak – brąz w +92 kg – red.). Już tam było kilka pozytywnych sygnałów. Widziałem to u Damiana, który w półfinale tego turnieju walczył z Meksykaninem Marco Verde. To chłopak, który miał już kwalifikację olimpijską. Damian musiał uznać wyższość rywala po bardzo wyrównanej walce, zabrakło kilku drobnych rzeczy. Ale pokazał sportową klasę.
– Na początku marca Durkacz wziął udział w pierwszym turnieju kwalifikacyjnym we włoskim Busto Arsizio. Wygrał pierwszą walkę, ale w kolejnej przegrał z mistrzem świata Kazachem Aslanbekiem Szymbergenowem 1:4.
– Lecąc tam był dobrze przygotowany, ale wydaje mi się, że jeszcze mentalnie nie był gotowy na ten awans. Trafiliśmy na mistrza świata i... po raz kolejny zabrakło kilku rzeczy. Później zaczęliśmy poprawiać to wszystko na treningach, wykonaliśmy kawał ciężkiej roboty. Dzięki temu, byliśmy przekonani, że Damian jedzie do Bangkoku na drugi turniej kwalifikacyjny już jako pewniak.
– Durkacz jest liderem kadry seniorów?
– W mojej opinii – tak. Przede wszystkim, jest bardzo pomocny. To jak pracuje na treningach powoduje, że dla każdego zawodnika jest przykładem do naśladowania, bez dwóch zdań. Jego poświęcenie, koncentracja i skupienie na rozwoju jest tak ogromne, że zaraża tym innych. Ale nie tylko to. Szybko mogliśmy ocenić materiał, który mamy do dyspozycji, bo na pierwsze zgrupowanie powołałem sporo chłopaków. Pod względem sportowym Damian był najlepszy. Wyróżniał się. To sama przyjemność pracować z takim zawodnikiem.
– Jak na tym styczniowym zgrupowaniu wyglądał Mateusz Bereźnicki, który w tamtym okresie raczej nie imponował formą?
– Powiem szczerze, że wtedy wyglądał słabiej, niż myślałem. Zawsze ceniłem jego umiejętności, ale jak go zobaczyłem w treningu, to pomyślałem sobie, że z tym chłopakiem będzie trzeba dużo popracować. Zarówno pod kątem fizycznym, czysto bokserskim, jak i mentalnym. Wiedziałem, że ma bardzo duży potencjał i trzeba mu pomóc go pokazać.
– Praca przyniosła efekt, bo Mateusz na początku czerwca wywalczył bilet do Paryża podczas drugiego turnieju kwalifikacyjnego w Bangkoku.
– Na pewno rozwinął się pod względem fizycznym, stał się bardziej atletycznym zawodnikiem. Ale na dzisiaj... nie wiem gdzie jest jego pułap sportowy. Codziennie "wlewamy" w niego wiedzę, chcemy jak najlepiej przygotować go na czekające wyzwania.
– Jak dużo pewności siebie dała Mateuszowi ta kwalifikacja olimpijska?
– Dużo. Po tym Bangkoku bardzo urósł. Mateusz jest specyficznym zawodnikiem, dotarcie do niego zajęło nam trochę czasu. Przede wszystkim musiał uwierzyć w styl, w jakim go widzimy. Ma ogromne predyspozycje do tego, aby być pięściarzem agresywnym, wygrywającym środek ringu. Ma dużą siłę rażenia w lewej ręce, w ciosach sierpowych, a przede wszystkim w prostych. Jego świadomość wzrasta, to bardzo ambitny zawodnik i pracujemy nad tym, by tę jego chęć i agresję, odpowiednio ukierunkować. To proces, który wymaga czasu. Natomiast wydolnościowo jest gotowy, to nie ulega wątpliwości.
– Nie jest tajemnicą, że promotorzy często kuszą najzdolniejszych zawodników boksu olimpijskiego, by jak najszybciej przeszli na zawodowstwo. Czy przed obecnym cyklem przygotowań do igrzysk istniało ryzyko, że któryś z pięściarzy czmychnie do świata zawodowców?
– Jako trener kadry olimpijskiej mam obawy o to, czy w trakcie przygotowań nie pojawią się... jakby to ładnie nazwać... rozpraszacze. To znaczy sprawy, które odciągają uwagę zawodników od zadania, mogą mieć wpływ na ich boks. Rozmawialiśmy z Mateuszem i Damianem, że istnieje takie zagrożenie, że któryś z promotorów się odezwie. Być może już się nawet odzywali. Zawodnicy wiedzą, że zarówno ja, jak i trener Fiodor Łapin znamy ten boks zawodowy od podszewki. Znamy socjotechniczne sztuczki, które stosują promotorzy. Myślę, ze zawodnicy zostali przez nas uświadomieni, zrozumieli to i całkowicie odcięli się od takich rzeczy.
– O tym, że zawodowi promotorzy interesują się Durkaczem, mówiło się już pięć lat temu.
– Ale nie pospieszył się, jak wielu, dzięki czemu po raz drugi w karierze pojedzie na igrzyska olimpijskie. Damian jest na tyle świadomym zawodnikiem, że doskonale zdaje sobie sprawę, jak nieprawdopodobna przed nim szansa. Widział, jak wyglądał cały proces przygotowawczy, jak wyglądała praca na treningach. Uwierzył w nasz plan, uwierzył że wysiłek włożony w tę robotę ma sens. Dlatego zdobył kwalifikację. Teraz walczymy o jak najlepszy wynik na igrzyskach.
– Zapytam wprost: Damian Durkacz lub Mateusz Bereźnicki w ostatnim czasie otrzymali propozycje zawodowych kontraktów?
– Wiem, że ktoś się odzywał. Ta sama osoba, która kiedyś namawiała Bartłomieja Rośkowicza i Jakuba Straszewskiego. To zawodnicy, z którymi pracuję od wielu lat, bardzo mi ufają, dlatego od razu mi o tym powiedzieli. Wybiłem im to z głów, a całą sytuację szybko wyprostowałem. W przypadku Damiana i Mateusza nie dopytywałem. Tak, jak wspomniałem, przedstawiliśmy zawodnikom jak wygląda ten boks zawodowy, a reszta zależy tylko od ich świadomości. Wydaje mi się, że bardzo szybko to zrozumieli.
– Na przełomie czerwca i lipca mieliście obóz przygotowawczy w Zakopanem. To był typowo kondycyjny obóz?
– Nie do końca. Na zgrupowanie w Zakopanem zabraliśmy jeszcze Bartłomieja Rośkowicza i Mateusza Urbana, którzy pomagają Durkaczowi oraz Jakuba Straszewskiego i Oskara Safariana dla Bereźnickiego. Z chłopakami, którzy nie przygotowują się do igrzysk, mieliśmy treningi kondycyjne, były też marsze po górach. Natomiast Damian i Mateusz skupiali się na pracy czysto taktycznej, technicznej i wytrzymałościowej. Byliśmy tam dwa tygodnie, a pod koniec zgrupowania dołączyli do nas sparingpartnerzy z Węgier, którzy także wystąpią w Paryżu.
– Skąd ta współpraca z Węgrami? To efekt twoich kontaktów z czasów boksu zawodowego?
– Węgrzy już wcześniej dawali do zrozumienia, że są chętni do podjęcia współpracy. Po powrocie z Bangkoku byłem na rozmowach w Budapeszcie, gdzie udało się wszystko dograć. Ta współpraca jest korzystna dla obu stron, bo do Zakopanego przyjechało m.in. troje zawodników, którzy wystąpią w Paryżu. Oni dali nam sparingpartnerów w wagach naszych olimpijczyków, my daliśmy im w wagach, w których oni startują. To były wartościowe sparingi. Po Zakopanem mieliśmy 2 czy 3 dni przerwy i 5 lipca ruszyliśmy na sparingi do Francji.
– Rośkowicz, Urban, Straszewski i Safarian mieli imitować potencjalnych rywali Durkacza i Bereźnickiego?
– Bardziej pracowaliśmy nad naszymi akcjami pod konkretnych rywali. Każdy z chłopaków dostał rozpiskę i codziennie "przerabialiśmy" akcje pod innego przeciwnika. Wizualizowaliśmy sobie to, co może nas czekać w Paryżu.
– W wywiadzie dla PZB TV powiedziałeś, że przeanalizowałeś wszystkich potencjalnych rywali naszych zawodników.
– Wydaje mi się, że m.in. na tym polega praca trenera. Na miejscu nie może nas nic zaskoczyć.
– To są obszerne notatki? W kategorii 71 kg, w której boksuje Durkacz jest łącznie dwudziestu zawodników. W 92 kg, czyli wadze Bereźnickiego – szesnastu.
– Trudno powiedzieć, ile tam kartek wyszło, ale jest tam kompleksowa odprawa taktyczna. Są przeanalizowane zarówno wygrane, jak i przegrane walki. Oczywiście również te, które dały tym pięściarzom olimpijskie przepustki. Obejrzałem wszystkich naszych potencjalnych rywali, po kilka-kilkanaście walk. Zamierzam ich obserwować do samego turnieju w Paryżu. Z tego miejsca dziękuję Kacprowi Bogdanowiczowi, który wszystko to pięknie ułożył w jednym pliku w excelu. Włożyliśmy w to mnóstwo pracy, ale dzięki temu, zawodnicy wiedzą, czego mogą spodziewać się po przeciwnikach.
– Ilu mańkutów jest wśród potencjalnych rywali?
– W wadze Damiana dziewięciu, u Mateusza – trzech. Damian boksował wiele razy z mańkutami, wygrywał i przegrywał, natomiast w tym wszystkim mało było taktyki. Do tej pory bazował na naturalnym talencie, teraz wchodzi do ringu z odpowiednią strategią. Na początku trudno było mu to realizować, widać było, że wcześniej tego nie robił. Ale z każdym dniem nabierał pewności siebie i czuł się w tym coraz lepiej. Mateusz ćwiczył akcję na mańkuta z Jakubem Straszewskim, a także z Oskarem Safarianem, który boksował z odwrotnej pozycji. Nieustannie przyswaja wiedzę.
– Kto znajdzie się w sztabie szkoleniowym w Paryżu?
– Te osoby, z którymi współpracujemy od początku, czyli trenerzy Fiodor Łapin i Ireneusz Przywara oraz fizjoterapeuta Dominik Kęska. W trakcie przygotowań do Paryża bardzo pomogli nam trenerzy Przemysław Klimkowicz, Adam Jabłoński i Robert Osmólski. Myślę, że powoli ten sztab będzie się powiększał, bo wiadomo, że potrzebujemy jak najwięcej kompetentnych ludzi.
– Jak wyglądają wasze plany na ostatniej prostej przed wylotem do Paryża?
– 19 lipca wracamy do Polski ze sparingów w Nancy. 22 lipca złożymy uroczyste ślubowanie w Centrum Olimpijskim w Warszawie i prosto z tej uroczystości lecimy do Paryża. 25 lipca czeka nas losowanie, a dwa dni później rozpoczniemy turniej.
– Z jakimi nadziejami polecicie do Francji?
– Niczego nie będę obiecywał. Jedziemy tam z takim samym nastawieniem, jak do Bangkoku, żeby powalczyć o jak najlepszy wynik. Znamy swoją wartość, ale też zdajemy sobie sprawę z miejsca polskiego boksu olimpijskiego w światowej hierarchii. Nie będę krzyczał, że rozwalimy wszystkich. Zapewniam jednak, że bardzo ciężko pracujemy nad tym, żeby chłopcy byli jak najlepiej przygotowani. W zespole panuje ogromna determinacja, to widać. Stworzyliśmy fajny zespół i zrobimy wszystko co w naszej mocy, by dać radość kibicom.